Rozdział 72. Uruchomił mnie.
Amelia.
To miał być taki przemiły poranek. Zaplanowałam sobie solidny odpoczynek, relaksująca kąpiel, książka i tym podobne sprawy. Michaś był w przedszkolu, Madzia u moich rodziców a mąż oczywiście w pałacu. Znowu po całonocnym patrolu należy dodać. Obiecał znaleźć stado godne pilnowania jaskiń jednak minął kolejny tydzień a on wciąż nie wracał praktycznie do domu. Zastanawiałam się gdzie, i czy w ogóle chociaż trochę sypia.
Zdążyłam nalać sobie wody do wanny, gdy usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Z przekleństwem na ustach wróciłam do sypialni i złapałam za komórkę. Złość troszkę mi przeszła, dzwonił Patryk.
- Aniele, obiecaj że się nie zdenerwujesz. - Zaczął niepewnym głosem.
- Co się stało?
- Wylądowałem w szpitalu bo zasłabłem w biurze. Przez to, że się nie wysypiam mój organizm nie radzi sobie z tą cholerną chorobą ale nie bój się już jest dobrze.
Zdławiłam w sobie wybuch i zamknęłam oczy. Policz do dziesięciu, uspokoisz się. Jeden, dwa, trzy, mój mąż to idiota, cztery, pięć...
- Aniele?
- Widzę cię w domu za dziesięć minut -Warknęłam i się rozłączyłam.
Cholera jasna, czy on w ogóle nie myślał?! Jak mógł doprowadzić się do takiego stanu? Od dwóch lat nie miał żadnego ataku serca. Doskonale wiedział, że każdy z nich może go zabić. Zacisnęłam dłoń w pięść i uderzyłam nią w ścianę. Kurwa! Ała! Złapałam się za obolałe palce.
- Dowal jej, zasłużyła sobie - Usłyszałam za sobą.
Odwróciłam się na pięcie. W drzwiach stał Korneliusz. Dawno nie widziałam go tak zadowolonego z życia. Przynajmniej on był zrelaksowany i szczęśliwy. Uśmiechnęłam się do niego smutno i pokręciłam głową.
- Słyszałem waszą rozmowę, Ptyś się doigrał. Osobiście powiem mu jakim jest imbecylem. - Obiecał. - Ach, uprzedzam nie jestem sam.
Zdziwiłam się i wyszłam do salonu. Fabian bezceremonialnie zaglądał do naszej lodówki a na kanapie siedzieli Jacek i Natalia, nasze przyszłe małżeństwo.
- Natalko, może jesteś dziś w morderczym nastroju? - Spytałam z nadzieją.
- Cóż, wyjątkowo nie. Co się dzieje?
Usiadłam więc obok i opowiedziałam o ostatnim zachowaniu Patryka. Jacek kręcił z niedowierzaniem głową.
- Przecież to niedorzeczne, chodzimy z nim co noc ale my nie musimy pracować również w dzień. Myślałem, że wraca do domu i odsypia jak my. Głupiec. - Skwitował.
- Gdybyś to był ty, szybko wybiłabym ci to z głowy kochany.
- Wierzę ci Natalko.
Westchnęłam tylko i schowałam twarz w dłoniach. Było mi coraz ciężej wytrzymać z mężem. Jego zachowanie doprowadzało mnie do szewskiej pasji.
- Spokojnie Amelko, my się z nim zajmiemy - Korni położył mi dłoń na ramieniu.
Podniosłam wzrok. Na jego twarzy malowała się zaciętość. Po chwili podszedł do niego Fabian i objął go ramieniem. Kornel cmoknął chłopaka w policzek. Słodziutko.
Patryk pojawił się około pół godzinie. Był blady jak ściana a pod oczami miał ciemne sińce. Wyglądał koszmarnie. Nieogolony, rozczochrany. Kiedy ostatnio się porządnie wyspał? Nie, chyba nie chciałam znać odpowiedzi.
- Ptysiu, fe nieładnie. - Podskoczył do niego Kornel - Zły Ptyś!
- Dajcie że spokój - Machnął ręką.
Uruchomił mnie. Wyrwałam się jak dzika i złapałam go za koszulkę.
- Ty pojebany debilu - warknęłam wściekle - Mamy dać spokój?!
- Amelko! Uspokój się!
- Mam się uspokoić? MAM SIĘ USPOKOIĆ?! - Szarpnęłam nim. Dawno nie czułam takiej furii - Czy tobie naprawdę na nas nie zależy?! Chcesz się wykończyć? Bo jeśli tak, to nie zamierzam na to patrzeć. Męcz się w samotności. Zabieram dzieci i się wynoszę.
Puściłam go i wbiegłam do sypialni zostawiając w salonie osłupionych gości. Nie miałam zamiaru aż tak się wkurzać, ale to przechodziło już ludzkie pojęcie. Wyjęłam z szafy walizkę i zaczęłam chować do niej ubrania. Dość! Usiadłam na łóżku trzymając w dłoniach sweter. Czułam się okropnie, ale musiałam to zrobić, on musiał się ogarnąć.
Nie minęło pięć minut, gdy drzwi uchyliły się powoli.
- Aniele, proszę...
Patryk wszedł do środka i zamknął nas na klucz. Nie chciał mnie żeby ktoś nam przeszkadzał, czy zablokował mi wyjście? W tym momencie mogłam to zrobić nawet oknem.
- Zostaw mnie w spokoju, nie zmienię decyzji.
- Nie możesz mi tego zrobić, zabijesz mnie.
- Sam to sobie robisz, co za różnica. Nie pozwolę patrzeć na to dzieciom, sama nie chcę na to patrzeć.
- Amelko, jestem Wielkim Alfą....
- Jesteś przede wszystkim ojcem! Widzę, że bardzo chcesz aby twoje dzieci wychowywały się bez ojca tak jak ty.
- Doskonale wiesz, że nie.
Patryk uklęknął przede mną i złapał mnie za rękę. Wyrwałam mu ją. Niech nie myśli, że może mnie tak łatwo złamać.
- Wrócę dopiero, gdy zaczniesz myśleć.
- Jeśli odejdziesz to się nie pozbieram. Nie mogę spać bez ciebie mam wtedy koszmary.
- Trudno. - Wzruszyłam ramionami.
Mąż zaklął pod nosem i wyciągnął komórkę z kieszeni. Wykręcił jakiś numer i przystawił telefon do ucha, wbił we mnie wzburzony wzrok.
- Filipie, w tej chwili przydziel stado na pilnowanie w nocy jaskiń. Bez różnicy byle miało doświadczenie. Tak, od dziś się tym nie zajmuję. Co? Tak, mogą być. Dzięki. Zadowolona?
Pokręciłam głową i wstałam by kontynuować pakowanie się. Troszkę za późno o tym pomyślał.
- Amelio! - Dawno tak się do mnie nie zwrócił - Co ja mam jeszcze zrobić?!
- Nic - Warknęłam.
- Mam zadzwonić ponownie i powiedzieć , że zrzekam się stanowiska? Nie chcesz bym był Wielkim Alfą? Powiedz!
- Naprawdę byś to zrobił? - Z wrażenia stanęłam nieruchomo.
- Zrobię to, jeśli zmienisz przez to decyzję. Nic nie jest tak ważne jak wy.
Wow, naprawdę mnie zdziwił. Czuł się przecież cholernie odpowiedzialny za każdego wilka w osadzie.
- Kładź się do łóżka, ja wyjdę do gości - rzuciłam walizkę na ziemię.
- Nie musisz, wyszli kiedy zaczęliśmy się kłócić. Więc zostajesz?
- Zastanowię się nad tym, tymczasem masz iść w końcu spać!
- Położysz się ze mną? - Spytał cicho.
Przewróciłam oczami, ale zdjęłam dżinsy i weszłam do łóżka. Patryk uśmiechnął się szeroko i legł obok. Objął mnie ramieniem i westchnął błogo. Zasnął niemal momentalnie.
Również zasnęłam, obudził mnie jednak telefon Patryka. Wyswobodziłam się z jego objęć i wychyliłam się na podłogę, czemu go tam położył? Na szczęście się nie obudził. Musiał być cholernie zmęczony. Hmm.. Dzwonił Filip więc postanowiłam odebrać. Nie zdążyłam się nawet odezwać.
- Panie to jakiś koszmar! Stado 44 wróciło właśnie z patrolu, bez pana pozwolenia ich tam wysłałem. Pomyślałem, że skoro jest dzień to nic się nie stanie... Ale stało się panie!
- Filipie, Patryk śpi. Powiedz mi dokładnie co się stało. - Poprosiłam łagodnie.
- Och, Pani Amelio proszę mi wybaczyć, że niepokoję jednak... Wielki Alfa nakazał bym znalazł stado na nocne warty przy jaskiniach i to uczyniłem. Stado 23 miało się tam zjawić tuż przed zmrokiem, to dobrze wyszkoleni chłopcy z kilkunastoletnim doświadczeniem...
- Mówiłeś coś o stadzie 44.
- Tak, tak. Pomyślałem, że w dzień również warto rzucić tam okiem więc przydzieliłem do tego właśnie to stado. Może kojarzy pani Igora? To właśnie on jest alfą tych chłopaczków. To młoda, ale dobra ekipa a Igor jest przecież szkolony przez samego Wielkiego Alfę... Moja przeklęta głupota - Mężczyzna prawie płakał.
- Co się tam wydarzyło?
- Dwa stwory wybiegły z jaskini i ich zaatakowały. Jeden z dzieciaków nie żyje, sam Igor jest poważnie ranny a te pieprzone potwory biegają właśnie po okolicy. Wysłałem już za nimi dwa stada... Tak mi przykro, kiedy pan Patryk się o tym dowie zabije mnie.
- Który z nich zginął? - Spytałam łamiącym się głosem.
- Dominik, beta. Miał piętnaście lat. Jego matka jest zdruzgotana - wyszeptał.
Rozłączyłam się, nie mogłam tego dalej słuchać. Spojrzałam na Patryka. Spał tak spokojnie, kiedy się o tym dowie... Będzie przypisywał sobie winę, to pewne. Nie mogłam go obudzić, wstałam i zaczęłam się ubierać. Postanowiłam jechać do pałacu.
Patryk.
Stoi nade mną, ma w dłoniach nogę od stołu. Jest zły bo byłem bardzo niegrzeczny. Ośmieliłem się otworzyć lodówkę, jestem taki głodny. Zjadłem jogurt. To jogurt Kasi więc muszę dostać karę.
- Wybiję ci z głowy to nocne podjadanie. - Mówi głośno.
Wołam mamę, bo się boje ale mama na mnie nie patrzy. Wygląda przez okno, musi być czymś zainteresowana , a przecież ją wołam . Ojczym śmieje się i unosi rękę. Zamykam oczy i czekam na cios. Tatusiu zabierz mnie stąd, proszę, proszę PROSZĘ!!! Boli, tak bardzo boli. Już nie będę, nie będę, proszę nie bij.
- Potworze, tylko to ci należy. Szatański pomiot.
Boli.
- Nikt cię tu nie chce!
Boli.
- Zdechniesz jak ojciec.
BOLI!!!
Budzę się, jestem cały spocony i ciężko oddycham. Amelki nie ma obok. Dlaczego? Jednak odeszła? Zerwałem się z łóżka, na podłodze wciąż leżała walizka. Nie. Więc gdzie poszła? Nasłuchuje, nie ma jej w domu. Cholera, co się stało? Złapałem telefon i sprawdziłem godzinę. Kurwa spałem kilka godzin. Wybrałem numer Amelki. Miałem złe przeczucia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top