Rozdział 66. Wyrok ?
Zatłoczoną ulicą miasta, pędzi samotnie wolny człowiek
Jeśli chciałbyś mu cokolwiek zabrać, to nic nie ma przy sobie
Zatłoczoną ulicą miasta, pędzi człowiek wolny jak ptak
Ma niebo na głowie, szacunek do kobiet
Co chwilę uśmiecha się szeroko ...
Amelia.
Kilka dni później Patryk wrócił z pałacu w bardzo dziwnym nastroju. Od wejścia mocno złapał mnie w ramiona i trzymał tak dobre dwie minuty. Kiedy spytałam go czy coś się stało mruknął tylko coś niezrozumiale. Zmartwiłam się, zwykle dostawałam na przywitanie szybkiego buziaka. Gdy w końcu odsunął się ode mnie zobaczyłam w jego oczach coś niepokojącego. Patryk wyglądał jakby się czegoś bał. Momentalnie zrobiło mi się zimno.
- Kochanie, mów do cholery co się stało? - Prawie warknęłam.
- Nie zaprzątaj tym sobie głowy, nie teraz - Szepnął i posłał mi smutny uśmiech.
Potem zamknął się po prostu w sypialni, nie poszedł nawet do dzieciaków. Zawsze to robił. Patrzyłam chwilę na drzwi. Musiałam dowiedzieć się, co spowodowało tak dziwne zachowanie u mojego męża. Postanowiłam jechać do pałacu, przecież ktoś do cholery musiał coś wiedzieć.
- Misiu, jadę na małe zakupy. Zajmij się dziećmi przez chwilę - Krzyknęłam łapiąc za kluczyki od samochodu.
Najpierw udałam się oczywiście do biura. Tylko ja mogłam tam wejść, gdy stało puste. Kiwnęłam przyjaźnie do wilka strzegącego drzwi i weszłam szybko do środka. Nic się nie zmieniło, mosiężne biurko i czarne obite skórą krzesło na przeciwko wejścia, sofa i szafka na książki po moim prawym boku oraz fotel i szafka po lewym. Powolnym krokiem przeszłam się dookoła biurka i usiadłam przy nim. Na blacie nie znajdywało się nic interesującego, jakaś teczka z aktami jednego ze stad, pusty kubek i nasze zdjęcie rodzinne. Otworzyłam pierwszą szufladę, papiery, zszywacz i inne duperele. Kolejna. Nadal nic. Westchnęłam i oparłam się wygodniej. Jak mogłam szukać, skoro nie wiedziałam nawet czego poszukuje. Aż podskoczyłam, gdy dostałam sms-a.
Szukasz czegoś w moim biurze, aniele?
Przełknęłam nerwowo ślinę, nie lubiłam szpiegować Patryka a tym bardziej dać się na tym przyłapać. Kto mu na mnie doniósł? Wzięłam głęboki oddech zanim odpisałam.
Gdybyś powiedział mi co się stało, nie musiałabym węszyć.
Nie mogłabyś chociaż raz uszanować tego, że nie chcę ci o czymś powiedzieć? Mogę mieć swoje prywatne tajemnice czy każdą myśl muszę dzielić z tobą?
Oho... Zdenerwował się. Cudownie. Nie zdążyłam pomyśleć nad odpowiedzią, gdy nadeszła kolejna wiadomość.
Wyjdź proszę z tego cholernego biura i nie okłamuj mnie więcej, nie życzę sobie tego.
Cholera, naprawdę było mi głupio. Podniosłam tyłek i szybko opuściłam pomieszczenie. Stanęłam pod pałacem, niezbyt pewna co robić dalej. Szukać dalej czy odpuścić? Patryk miał chyba rację. Powinnam uszanować jego prywatność.
- Amelko? Co tutaj robisz?
Odwróciłam się by ujrzeć Jacka i Natalię. Oboje patrzyli się na mnie wyczekująco. Nie zamierzałam kłamać, więc opowiedziałam im dokładnie o zachowaniu Patryka.
- Rzeczywiście dziwne - Mruknął chłopak - Jednak nie znajdziesz nic tutaj, Patryk nie pojawił się dziś w pałacu nawet na chwilę.
- Przecież nie było go aż cztery godziny... Jesteś pewny?
- Tak, widziałem kilka osób czekających na niego w holu. W końcu wyszedł do nich Filip i oznajmił że Wielki Alfa ma dziś wolne.
- Jakaś misja, patrol?
- Wątpię, zabrałby nas ze sobą.
- Spokojnie, pewnie niedługo ci wszystko wyjaśni. Zrozumie, że po prostu się o niego boisz. - Natalia uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- Może i by zrozumiał, gdyby nie był idiotą. - Burknęłam.
- Tak, ale cię kocha. Zaufaj mu.
- A wy? Wybieracie się gdzieś?
- Jedziemy z Anią i Aleksą oraz ich lubymi nad jezioro - Odpowiedział Jacek łapiąc Natalię za rękę.
Wyglądali razem na szczęśliwych, aż miło było patrzeć. Oboje wpatrzeni w siebie jak w gwiazdy. Postanowiłam im już nie przeszkadzać i oddaliłam się do auta.
Patryk boczył się na mnie do samego wieczora. Kiedy poszedł wykąpać Michałka, ja zaczęłam oglądać zdjęcia, które przysłała mi Natalia. Ona z Jackiem objęci na tle zachodzącego słońca, Ania z Natanem zaśmiewający się do łez na ławce, Aleksa wtulona w Adriana. Zapragnęłam spędzić tak uroczy dzień jak oni. Westchnęłam z żalem i przykryłam się kołdrą. Od dobrej godziny leżałam już w łóżku. Nie miałam ochoty na nic innego. Zanim Patryk położył się obok, zdążyłam przysnąć. Mąż ułożył się na boku, twarzą do mnie. Wpatrywaliśmy się w siebie przez kilka minut.
- Jeśli miałbyś jakiś defekt, kochałabyś mnie dalej? - Spytał nagle.
- Och... Jasne, chociaż nie rozumiem za bardzo co masz na myśli...
- Nieważne, wybacz mi za te smsy. Jestem dziś chodzącą bombą zegarową. Sam nie wiem kiedy wybuchnę.
- Nic się nie stało kochanie.
Wyciągnęłam rękę i pogładziłam go delikatnie opuszkami palców po policzku. Mruknął i zamknął oczy. Przez moment wydawał się taki spokojny, wręcz odprężony jednak kiedy ponownie utkwił we mnie wzrok ponownie zobaczyłam w nim lęk.
Patryk ( 5 godzin wcześniej )
Odwlekałem to jak mogłem, ale nie mogłem wiecznie udawać, że wszystko ze mną w porządku. Chociaż sam przed sobą się do tego nie przyznawałem ostatnimi czułem się dość kiepsko. Szybko się męczyłem, czasami pobolewało mnie nawet w klatce piersiowej. Dla wilka to coś nowego. Zmusiłem się do odwiedzenia doktora Konrada. Nie zdziwił się na mój widok, kiedy leżałem w szpitalu po tym jak spadł na mnie taras już coś nie podobało mu się w moich wynikach badań, ale nie chciałem się w to zagłębiać. Tym razem zgodziłem się na wszystko co zaproponował lekarz, zajęło nam to trochę czasu. Siedziałem potem jak na szpilkach, coś wewnątrz mnie mówiło mi, że nie będę zadowolony z wyników. Gdy myślałem, że oszaleję do gabinetu wszedł lekarz. Usiadł na przeciwko i pokiwał smutno głową.
- Mów - Mruknąłem.
- Dobrze, że przyszedłeś panie. Ma pan chore serce, nie jestem jeszcze do końca pewien co się z nim dzieje, jednak nie wygląda to dobrze.
- Wilki nie mogą zachorować ! - Aż wstałem z wrażenia.
- Po pierwsze, nie może się pan denerwować! Proszę usiąść - Skarcił mnie - Po drugie, to chyba jakaś wilcza choroba, ale nie występowała u nas już od dawna.
- To zaraźliwe?
- Nie, raczej dziedziczne. Zmarł na to pański dziadek.
- Ja również... Umrę?
- Nie, raczej nie. To jeszcze wczesne stadium podejrzewam, że da się to zaleczyć.
- Tylko zaleczyć?
- Porozmawiam jeszcze z innymi znanymi mi lekarzami i przepiszemy panu jakieś leki. Mogą być nawet takie dla ludzi, tak sądzę ale nie wyleczymy tego. Jeśli moje przypuszczenia się potwierdzą, do końca życia będzie pan musiał przyjmować leki. Zalecałbym również spokój i mniej przemęczania się. Więcej powiem za kilka dni, panie.
Siedziałem jak sparaliżowany. Miałem defekt. Chory... Ciężko chory... Jak miałem zapewnić teraz rodzinie bezpieczeństwo? A co jeśli okaże się, że Amelka będzie musiała się mną opiekować? Nie chciałem być dla niej ciężarem.
- Pana dziadek tego nie leczył, zmarł w wieku czterdziestu lat, miewał również czasami takie jakby ataki serca. Przestawało dobrze pompować krew, jakby coś w środku zatykało się..
Konrad starał się mi to wytłumaczyć jak krowie na rozdrożu, gdyby używał tego swojego lekarskiego języka za Chiny nie wiedziałbym o czym do mnie gada. Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem i szybko wyszedłem z gabinetu. Nie mogłem tego więcej słuchać. Chory. Wielki Alfa jest chory. Już słyszę te wszystkie plotki. Nawet Amelka nie może się na razie dowiedzieć. Nie chcę współczucia nawet od niej. Poradzę sobie sam.
Prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top