Rozdział 65. Takie wieczory lubię.



Złapałbym granat dla ciebie 
Dałbym sobie uciąć rękę dla ciebie 
Skoczyłbym prosto pod pociąg dla ciebie 
Wiesz, że zrobiłbym wszystko dla ciebie 
Wytrzymałbym cały ten ból
Pozwoliłbym przestrzelić sobie głowę
Tak, umarłbym za ciebie skarbie,  



Patryk.

Skoro miałem zginąć, musiałem zabrać ze sobą chociaż Huberta. Inaczej po prostu nie zaznałbym spokoju. Gdyby Korneliusz dał radę nawet na chwilę zająć się Aronem, miałem małe szansę, że mi się powiedzie.

- Na co czekamy? - Ponaglił Huberta Aron.

- Dokładnie, dawaj. Jestem twój sukinsynu - warknąłem.

- Nie zamierzam walczyć, nie na moim weselu.

Zdziwiłem się. Wampir założył ręce na piersi. Wyglądał spokojnie, więc również się rozluźniłem. Korneliusz odetchnął z ulgą.

- Więc po co się wpieprzałeś? - Zdenerwował się Aron.

- Bo Patryk by cię zabił. - Odparł patrząc na kompana. - Kiedy wesele dobiegnie końca, róbcie co chcecie.

- Nim goście rozjadą się do domów, ten chuj będzie trupem - Syknąłem.

Aron zerknął na mnie, w jego oczach dostrzegłem lęk. Bardzo dobrze. Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby Hubert nie wpadł pomiędzy nas byłby już bez głowy.

- Nic mi do tego - Hubert wzruszył ramionami - Jednak póki co wracajcie na salę. Ogarnijcie się tylko troszkę najpierw.

Fakt, moja gęba ociekała krwią. Na bank miałem siniaka pod okiem, przeciętą skroń i rozwalony nos.

- Nigdzie nie wracam, zdrajco. Mamy Wielkiego Alfę tej durnej osady, której wypowiedziałeś kiedyś wojnę a stoimy jak pizdy! Jest sam, zmęczony i ranny. Razem go wykończymy!

- Nie jest sam! - Zdenerwował się Korneliusz.

- Mam liczyć ciebie? Chyba sam doskonale wiesz, że jesteś nikim - Aron prychnął głośno.

- Powiedz coś takiego jeszcze raz, a nawet Hubert nie powstrzyma mnie przed rozjebaniem ci mordy! - Krzyknąłem.

- To pedał. Wampir pedał! Nie powinien istnieć.

Nie wytrzymałem, zacząłem przeć na tego gnoja. Hubert złapał mnie za ramię, gdy go mijałem.

- Nawet nie próbuj mnie powstrzymywać, ten kutas obraża twojego dawnego przyjaciela a tobie nawet nie drgnie powieka - Wycedziłem przez zęby.

- Nieprzytomny, ale nie marwty - szepnął nim zszedł z mej drogi.

Tyle mi wystarczyło.



Amelia.

Zaczęłam się poważnie denerwować. Patryk zniknął, Arona również nigdzie nie widziałam. Oby nie stało się to co myśę... Podeszłam w końcu do Amandy ( miała tak rozłożystą suknię, że nie było to łatwe) i spytałam jej czy nie widziała mojego męża.

- Nie, Hubert też gdzieś zniknął - Wzruszyła ramionami.

Nie... Przed oczami stanął mi Patryk cały we krwi, a nad nim Hubert z uśmiechem na ustach. Z wrażenia zrobiło mi się niedobrze. Złapałam za krańce sukni i wybiegłam z domu weselnego. Oprócz muzyki z wnętrza, nie słyszałam nic więcej. Wokół cisza jak makiem zasiał. Księżyc pieścił delikatnym, srebrnym blaskiem Rysy. Poczułam jak łza spływa po moim policzku. Jeśli Patrykowi coś się stało, to będzie moja wina. Jestem największą debilką na całej kuli ziemskiej! 

- Patryk! - wrzasnęłam płaczliwie. 

Odpowiedziała mi jedyna cisza. Gdyby był w okolicy, od razu by do mnie przybiegł. Chyba, że był ranny albo martwy... Moja przeklęta głupota! Dlaczego zmusiłam go do przyjazdu na to cholerne wesele?! Uklęknęłam i schowałam twarz w dłoniach. Byłam przerażona, nie wiedziałam co mam robić. 

- Aniele?  - Usłyszałam za sobą. 

Szybko się podniosłam i odwróciłam. Moim oczom ukazali się Patryk, Korneliusz i Hubert. Mój mąż miał całą twarz we krwi, ale żył. Ba! Uśmiechał się do mnie krzywo. Przeniosłam wzrok na Huberta, wyglądał na znudzonego. Nic nie rozumiałam. 

- Gdzie byliście? 

- Gadaliśmy z Aronem - Patryk uśmiechnął się szerzej - Bardzo dobitnie uświadomiłem mu, że nie podrywa się cudzych żon. 

- Och... Kochanie. 

Wpadłam w ramiona ukochanego, nie dbałam o to czy ubrudzę sukienkę krwią. Poczułam taką ulgę, że nie da się jej opisać. Patryk cmoknął mnie w czubek głowy. 

- Spokojnie, pilnowałem go - Zapewnił mnie Korneliusz. 

- To prawda, mam ochroniarza. 

- A ja mam dosyć tych bredni - Hubert westchnął - Korneliuszu, chodź ze mną. Pogadamy. 

Kornel spojrzał na obiekt swoich westchnień szeroko otwartymi oczyma. Tak, stało się to na co czekał kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt lat. 

- Nie, dziękuje - szepnął wampir - Zostanę z przyjaciółmi. Prawdziwymi. - Dodał pewniej. 

Hubert uniósł brwi, jednak nie skomentowawszy tego wrócił do środka. 


Patryk. 


Od razu zapakowaliśmy się do auta. Amelia nie chciała zostać nawet minuty dłużej, poczekała tylko aż obmyje trochę twarz. Całą drogę powrotną przespała, podobnie jak Korneliusz. Na szczęście dojechaliśmy dość szybko, wysadziliśmy wampira pod domem teściów i poprosiliśmy by przyprowadził nasze dzieci koło południa. Zdziwił się, że aż tak mu ufam ale zgodził się. Gdy wysiedliśmy z auta, Amelia od razu zaprowadziła mnie do naszej sypialni. Usiedliśmy na łóżku. 

- Z ubraniem nic nie zrobię, ta koszula idzie do śmieci - Mruknęła . Sama mi ją wybierała. Szkoda bo podobała mi się, granatowa z długim rękawem a na dodatek świetnie dopasowana. Spojrzałem w lustro, moje umięśnione ciało prezentowało się w niej idealnie.

- A na dżinsach oczywiście niczego nie masz, nawet kropli. Cholera jasna - mamrotała pod nosem - Dostaniesz kiedyś ode mnie takie wciry, że odechce ci się bijatyk z jakimiś randomami! 

Aż przygryzłem wargę, moja malutka była tak seksownie kiedy się denerwowała. Na dodatek wyglądała niesamowicie w tym makijażu i sukni. 

- Więc może już ją zdejmę? - Szepnąłem, omal nie muskając wargami jej policzka. 

Poczułem jak zadrżała, wciąż działałem na nią tak samo. Odsunąłem się kawałek i zacząłem odpinać guziczki w koszuli, jednak Amelka złapała mnie nagle za dłoń. 

- Pozwól, że ja to zrobię. 

- Droga wolna moja pani. 

Odpinała powoli guzik, za guzikiem. Kiedy skończyła pocałowała mnie delikatnie w starą bliznę, którym miałem tuż przy sercu. Złapałem jej twarz w dłonie i wręcz zaatakowałem jej usta. Nie mogłem się już powstrzymać. Czułem jej walące serce, powietrze wokół nas pachniało pożądaniem. Amelka zaczęła gładzić mnie po torsie opuszkami palców, jęknąłem jej w usta. Jedną dłonią zjechałem na udo, drugą złapałem dziewczynę za włosy i szarpnąłem lekko, by odsłoniła szyję. Posłusznie odchyliła głowę, więc mogłem zalać pocałunkami nawet spory dekolt.

- Kocham cię - wydyszała nagle. 

Zadziałało to na mnie jak płachta na byka, pchnąłem dziewczynę i położyłem się na niej, podpierając się jedynie łokciami. Czułem się jakbym miał zaraz oszaleć. Ponownie złączyliśmy się w pocałunku, nasze ciała przyjemnie ocierały się o siebie ale to za mało. Musiałem pozbyć się tej sukienki. Teraz. Amelka mogła potem mnie zrugać, ale nie miałem czasu na odpinanie i powolne ściąganie. Podniosłem się tak, że siedziałem na niej rozkrokiem i rozdarłem delikatny materiał, najpierw przy piersiach. Założyła mój ulubiony stanik. Uśmiechnąłem się na ten widok, wolałem jednak zrezygnować na ten moment nawet z biustonosza. Amelka uniosła się troszkę, ułatwiając mi dostanie się do zapięcia. Wiedziała, że tego nie rozerwę, za bardzo mi się podobał.


- Moja najdroższa, moja malutka, moja najpiękniejsza - szeptałem później, dusząc pomiędzy każdym zdaniem. 

Amelka jak zawsze miała zaciśnięte powieki, a na jej twarzy malowała się błogość. To, że to jej się podobało aż tak, nakręcało mnie jeszcze bardziej. Podniecenie mieszało się z gorącym uczuciem stało się czymś, czego nie da się powstrzymać. 

- Patrz na mnie, proszę - wychrypiałem chwilkę przed końcem. 

Moja cudowna żona otworzyła oczęta. Spojrzenie pełne miłości owiało moją twarz. Momentalnie doznałem spełnienia. Kiedy doszedłem do siebie cmoknąłem Amelkę w czółko i zlazłem z niej. 


Takie wieczory zdecydowanie lubię. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top