Rozdział 56. Gdzie dawny Patryk?
Patryk.
Święta, święta i po świętach. Musiałem wrócić do swojego jakże ciekawego zajęcia jakim było wertowanie tych nieszczęsnych papierów. Doszło mi również sporo problemów ze strony osady Wiktorii. Kiedy padł nasz sojusz to po pierwsze zagrażali nam, a po drugie przestaliśmy się wymieniać młodymi wilkami oraz bronią. Duża strata, jednak po tym co zrobiła ta francowata małpa nie miałem zamiaru z nią współpracować.
Dzień po świętach dostałem od niej list. Upominała się o swoje stado. Nie chciałem odsyłać chłopaków do jej osady. Dobrze mi służyli, no i zaprzyjaźnili się przecież z naszymi dziewczynkami. Kiedy przeczytałem ostatnie zdanie prychnąłem gniewnie.
Jeśli nie zobaczę ich u siebie zaraz po nowym roku, będę zmuszona interweniować.
Proszę bardzo, chętnie cie ugościmy - pomyślałem rozdzierając list. Jeśli myślała, że się wystraszę to była jeszcze głupsza niż się spodziewałem. Złapałem za kubek z kawą, kiedy usłyszałem że ktoś biegnie w stronę mojego biura. Błagam, przebiegnij po prostu obok. Nie idź do mnie, proszę...
- Panie? Można?!
Nie!!! Wypierdalaj.
- Wejść - westchnąłem.
Do środka wleciał jeden z młodszych alf. Był blady i spocony. Zmrużyłem oczy i wyprostowałem się. To nie wyglądało na błahy powód do wizyty.
- Co się stało?
- Ja.. Nie wiem jak zacząć....
- Mów szybko, nie mam całego dnia - mruknąłem zniecierpliwiony.
- Stado 56 nie dopilnowało wampira. Uciekł z jaskini i dobył krańca lasu.
- Jacyś ranni?
Chłopak zmieszał się, przełknął nerwowo ślinę i zrobił krok w tył. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej.
- Zadałem ci pytanie.
- Pańska żona została zaatakowana.
Nie.
- Była na spacerze z państwa dzieckiem...
NIE.
- Z tego co wiem pana synowi nic się nie stało, pani Amelia jest właśnie w szpitalu.
- CZEMU DOWIADUJE SIĘ O TYM DOPIERO TERAZ?! -ryknąłem podnosząc się zamaszyście.
- Kiedy Przemek ją przyprowadził od razu się nią zaopiekowaliśmy. Uznaliśmy, że to powinniśmy zrobić na sam wpierw.
- Stado Przemka?! Powiedziałeś, że to młode stado a nie byki z pięcioletnim stażem!
Wilk nic nie odpowiedział spuścił tylko głowę. Ominąłem go i wybiegłem z biura.
Amelia.
Stary, poczciwy doktor Konrad uśmiechnął się do mnie ciepło kiedy wychodziłam z jego gabinetu. Tak jak myślałam kompletnie nic mi nie było, ale oczywiście wręcz siłą musiałam być zaprowadzona do szpitala. Zadrapanie na ręku i obolały tyłek. Nie rozumiałam tego całego zamieszania moją osobą.
Przed szpitalem czekał jakiś chłopak, gdzieś w wieku mojego męża. Był przerażony. Kiedy mnie spostrzegł podbiegł i padł na kolana. Co do....
- Wybacz mi moją niesubordynację. Tak mi przykro, że jest pani ranna. Zagapiliśmy się.
- Spokojnie, nic mi nie jest. Wstań...
Posłusznie podniósł się, jednak nie chciał odpuścić. Miałam się jakoś wymigać, ale nie zdążyłam bo wilk wprost zniknął sprzed mych oczu. Usłyszałam donośny huk a z kamieniczki obok posypał się tynk. Patryk z mocą wbił chłopaka w ścianę, przyciskając go do niej na wysokości wyciągniętej ręki.
- Co ty wyprawiasz?! Przestań!
- Nic ci nie jest? - spytał nawet na mnie nie patrząc.
- Kompletnie nic! Michałowi też! Puść go! Udusi się!
- Co to wszystko ma znaczyć?! - Chyba nie zamierzał mnie posłuchać.
- To był wypadek! Przemknął się tak bezszelestnie! Usłyszeliśmy go na kilka sekund zanim zaatakował... - kajał się alfa.
- TO NIE MIAŁO PRAWA SIĘ WYDARZYĆ, zdajesz sobie z tego sprawę?!
- P.. Panie...
- Patryk! Dość! Nic się nie stało!
- Mogło! W tej osadzie nie ma prawa dochodzić do takich sytuacji, w szczególności w tak wyszkolonych stadach. Zacząłeś chodzić na patrole jeszcze rok przede mną więc nie pierdol mi o tym, że wampiry są ciche bo ci zaraz wyjebie w kły!
- Opanuj się! - złapałam go za rękę, jednak równie dobrze mogłam ciągnąć za metalowy słup.
- Zwalniam cię z twojego stanowiska. Nie będziesz już patrolować lasu. Ani ty, ani twoje stado. Nie wyrzucę was z osady tylko dlatego, że moja żona jest cała.
- Tak jest panie.
- Znikaj sprzed moich oczu - wycedził puszczając chłopaka, który od razu od nas odbiegł.
Rozejrzałam się. Stało wokół nas sporo osób, przyglądali się z zaciekawieniem. Mój Boże, co za wstyd.
- Nie powinieneś się tak zachowywać, jesteś Wielkim Alfą! Przecież nic takiego się nie stało!
- Mówiłabyś to samo, gdyby ten wampir dopadł Michała? Myślisz, że nasz niespełna roczny synek miałby chociaż małą szansę to przeżyć? - W końcu na mnie spojrzał.
Zadrżałam. Dobra, to mną ruszyło, co nie zmienia faktu że każdemu mogło się wydarzyć. Patryk zaczął iść w stronę pałacu, ruszyłam więc za nim.
- Nie możesz ich aż tak surowo karać, twoje stado też kiedyś popełniło taki błąd. - przypomniałam mu.
- Tak, wiem. Miałem wtedy jakieś szesnaście lat a za karę złamano mi obie ręce. - Burknął - I nigdy więcej się to nie powtórzyło. Amelko... - stanął raptownie przy samych drzwiach. - Uwierz mi, gdyby to było początkujące stado to owszem, wkurzyłbym się, i pokłapałbym i nic poza tym ale oni siedzą w tym tyle samo co ja. Myślisz, że ktoś z mojego stada zawaliłby tak sytuację?
- Nie - przyznałam. - Jednak dalej uważam....
- Moje słowo w tej osadzie jest ostateczne. - warknął na mnie.
- Co się z tobą stało? Kiedy ty się tak zmieniłeś?
- Coś znowu wymyśliła?
- Odkąd jesteś Wielkim Alfą ciągle chodzisz nabzdyczony. Tak rzadko się wygłupiasz. Jakby stary ty gdzieś zniknął. Tak bardzo chciałabym go odzyskać.
- Mam sporo na głowie, wybacz że nie zawsze mam czas i ochotę na jakieś bzdury.
- Rozumiem. - wyszeptałam i odwróciłam się na pięcie. - Przekaż mu, że tęsknie. - rzuciłam na pożegnanie.
- Komu?!
- Dawnemu Patrykowi !
Patryk.
Aż tak się zmieniłem? Nigdy wcześniej nawet o tym nie myślałem. Może faktycznie znałem się poważniejszy, ale cholera jasna jestem Wielkim Alfą. Cóż. Na bank mniej się śmieje. Kiedyś potrafiłem popłakać się ze śmiechu przy głupim memie z jakąś żabą. Cholera.
Kiedy siedziałem pogrążony w myślach na schodach przed pałacem podszedł do mnie Jacek. Rzadko odwiedzał mnie, gdy byłem w ,, pracy '' więc trochę zdziwił mnie jego widok.
- Cała osada huczy w posadach - wytłumaczył, domyślając się czemu tak na niego patrzę.
- I co mówią?
- Tylko to, że Wielki Alfa oszalał. Nic wielkiego.
- Dziwisz mi się? - jęknąłem. - A gdyby chodziło o Natalię? To mogła być ona.
- Wiem. Zapewne nie byłbym mniej wkurzony na twoim miejscu - przyznał.
- Amelia powiedziała, że tęskni za dawnym Patrykiem. Aż tak się zmieniłem?
- Trochę na bank. Nie wychodzisz już tak z nami. Pamiętasz jak świetnie spędzaliśmy razem, całym stadem czas w lesie? Twój najlepszy okres to zaraz po tym jak zacząłeś chodzić z Amelką.
- Ileż mniej wtedy problemów miałem. - westchnąłem.
- Może trochę zabawy by ci pomogło z tym wszystkim. Tak tylko myślę. - puścił mi oko.
- Jak na razie zaczynami plan ,,PWD''
Jacek roześmiał się serdecznie. Tak od zawsze nazywaliśmy nasze próby kajania się.
- Więc zaczynamy akcję ,, Przeprosiny wkurzonej dziewczyny '' - Przyjaciel klepnął mnie w ramię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top