Rozdział piętnasty. To się nie może dziać...


Patryk znowu dostał nocne patrole. Te były gorsze. Musiałam czekać do trzeciej w nocy na jego powrót. Nie raz zdarzało się, że wracał poobijany, zakrwawiony. Tłumaczył tylko ,, taka praca ''. Mimo wszystko często płakałam opatrując jego rany. Wtedy uśmiechał się kpiąco i przewracał oczami.

Ta noc nie zapowiadała się jakoś inaczej. Patryk pożegnał się ze mną około dziesiątej wieczorem, ja dla zabicia czasu trajkotałam przez telefon z Kaśką. Nadal nie mogła uwierzyć, że jej brat aż tak się zakochał. Ponoć opowiadał o mnie każdemu swojemu koledze. Nie wstydził się przy nich nazywać mnie swoim skarbem zamiast dupą lub laską.

- Mówię ci stara, w końcu Tomek powiedział koledze na ucho, że Patryk stał się jakąś babą. Nie wiem jakim cudem ale mój braciszek to usłyszał no i Tomek dostał w pysk. Już nikt się w tym temacie nie odzywa.

- To słodkie, - zaśmiałam się - Nie, nie fakt obicia Tomka. Tylko, że tak mówi o mnie.

- Am, on miał już sporo dziewczyn, ale dla ciebie po prostu stracił głowę.

- To chyba dobrze bo ja też nie widzę świata poza nim.

- Kiedy zaczęliście ze sobą chodzić myślałam ,, zostawi ją ''. Jedak się na to nie zapowiada.

Cóż. Nie mogłam jej przecież powiedzieć, że Patryk już nigdy nie będzie miał innej dziewczyny. Wolałam nie schodzić z nią na takie tematy. Nie byłam pewna czy wie aż tyle o swoim bracie. Zmieniłam więc temat. Kaśka opowiadała mi właśnie o perfumach, które zamierza sobie kupić jeśli jakimś cudem wygra w totka, kiedy ktoś zapukał w moje okno. Szybko zerwałam się z fotela i do niego podeszłam. Na parapecie siedział Kuba. Zdziwiłam się. Uchyliłam okno, a chłopak wskoczył do środka. Wtedy zobaczyłam jak bardzo jest przerażony i blady. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze.

- Musisz iść ze mną, Patryk jest w szpitalu - wydukał - Nie jest dobrze.

- Co się stało?!

- Jeden z wampirów, on miał... Srebrny sztylet. Nie wiem skąd, ale... On... Am, dla nas srebro jest zabójcze. Nawet samo dotknięcie srebrnego łańcuszka boli. A Patryk... Dostał ostrzem. W serce. Powinien być martwy, jednak jakimś cudem... Nie wiem jak długo...

- Nie!

Pod szpital podjechaliśmy jeepem Kuby. Gdyby nie to, chyba wskoczyłabym mu na plecy aby być szybciej na miejscu. Byłam kompletnie przerażona. Pod salą, w której leżał Patryk siedziało całe stado. Paulin podszedł do mnie jako pierwszy i położył mi dłoń na ramieniu.

- On umrze. Chcę abyś to wiedziała. Przykro mi, ale

- Zamknij się do cholery! On. Nie. Umrze! - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

- Możesz do niego wejść. Jednak lepiej się pożegnaj. Najprawdopodobniej do rana będzie martwy. - usłyszałam znajomy głos.

Odwróciłam się i zobaczyłam doktora Konrada. Uśmiechał się do mnie smutno. Zadrżałam. Powoli weszłam do sali, zamykając za sobą od razu drzwi. Patryk leżał na jedynym łóżku praktycznie na środku pomieszczenia. Był podłączony do różnych maszyn, na twarzy miał maseczkę tlenową. Wyglądał strasznie. Oprócz rany na piersi, która na szczęście była zakryta miał rozcięty policzek i siniaka pod okiem i na brodzie. Podeszłam do niego na chwiejnych nogach. Czułam się jakbym miała zaraz upaść. Mój Patryk, mój wiecznie uśmiechnięty i energiczny Patryk... Usiadłam na skraju łóżka i delikatnie położyłam dłoń na ręku chłopaka. Był zimny.

- Kiedyś powiedziałeś, że zrobisz dla mnie wszystko. - szepnęłam - Więc proszę.Nie zostawiaj mnie. Nie poradzę sobie bez ciebie. Musisz z tego wyjść.

Rozpłakałam się. Miałam gdzieś, że koledzy Patryka wszystko słyszą. Marzyłam tylko aby on mnie słyszał.

- Mówiłeś mi - łkałam - Mówiłeś, że nie pozwolisz mi cierpieć. że pragniesz bym była szczęśliwa. Bezpieczna... Więc walcz.

Pocałowałam go delikatnie w czoło po czym bezwładnie upadłam na podłogę. Nie miałam siły się podnieść. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top