Rozdział dwunasty. Pomidory? Serio?


Hubert uniósł moją rękę, aby zadać nożem ostateczny cios. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. W momencie, gdy ostrze było już milimetry od piersi Patryka ja z całą swoją silną wolą...

Wbiłam je sobie w udo.

O kurwa...

Ból jaki przeszedł moje ciało był nie do opisania. Krzyknęłam i upadłam na ziemie. Poczułam, że jestem wolna. Wyrwałam się z uroku Huberta. To najważniejsze. Choć tego nie chciałam zaczęłam płakać. Nóż tkwił głęboko w nodze, bałam się go ruszyć.

- Amelko!

Patryk miał taki głos, jakby sam zaraz miał się rozpłakać. Opadł obok mnie na kolana i ułożył mnie wygodnie w jego ramionach. Z trudem łapałam oddech.

- Dlaczego? - Spytał Paulin. - Czemu to zrobiłaś?

- Ochroniłam Patryka - wysapałam - Nie mogłam pozwolić mu umrzeć.

Stado zamarło. Chyba nie spodziewali się, że będę zdolna do czegoś takiego. Cóż. Ja też nie.

- Zanieśmy ją do doktora Konrada , pomoże jej. - podsunął pomysł Kuba

- To człowiek... - Paulin nie dawał za wygraną.

- To już jedna z nas - Warknął Emil.

Patryk delikatnie podniósł się ze mną. Oparłam głowę na jego ramieniu i zamknęłam oczy.

- Tylko nie zasypiaj aniele, dobrze?

- Spokojnie, nic mi nie będzie.

- Bardzo krwawisz.

Mimowolnie spojrzałam na nogę. Krew spływała nawet na buty. Zakręciło mi się w głowie. Mogłam umrzeć?

- Spokojnie zabawimy cię rozmową - Emil uśmiechnął się szeroko - Może opowiem ci kawał co?

Kiwnęłam głową, starając się nie krzywic z bólu. Nie chciałam by Patrykowi było przykro.

- Przechodzą dwa pomidory przez ulicę. Nagle jednego potrącił samochód, a drugi woła ,, Ej! Keczup, idziemy dalej ''

Emil zaśmiał się głośno, Paulin uderzył się w twarz z otwartej ręki. Uśmiechnęłam się, nie chciałam robić chłopakowi przykrości.

- To było okropne stary - mruknął Jacek. - Pogorszy jej się przez to. Zobaczysz.

- Uśmiechnęła się ! - wrzasnął urażony do cna Emil.

Kłócili się w żartach całą drogę i szczerze mówiąc, odwracało to trochę moją uwagę od noża zatopionego w ciele. Poczułam się o wiele gorzej, kiedy wkroczyliśmy do osady. Wszyscy się na mnie gapili. Jak na słonia w zoo. Miałam ochotę pokazywać im język. Weszliśmy do chłodnego szpitala. Kuba pobiegł pierwszy a Patryk bez zbędnego gadania z personelem od razu zaniósł mnie do jakiegoś gabinetu i położył na kozetce.

- Zaraz będzie po wszystkim - mówiąc to pocałował mnie delikatnie w czoło.

Zmarszczył brwi i przyłożył do niego dłoń. Musiałam mieć sporą gorączkę. Po chwili do pomieszczenia wszedł starszy mężczyzna. Podszedł do mnie i obejrzał ranę.

- Panie Konradzie?

- Aby to wyjąć będę zmuszony ją uśpić. Wątpię, aby zniosła to bez znieczulenia jak my. Ludzie mają o wiele niższy próg bólu.

- Nie, proszę - jęknęłam.

- Będę cały czas obok ciebie. Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda.

Patryk złapał mnie za rękę. Zapatrzyłam się w jego niespokojne oczy. Poczułam ukłucie w ramię. Obraz stawał się niewyraźny.

- Zobaczysz mnie jak tylko się obudzisz - przyrzekł Patryk.

Zapadłam w sen. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top