Rozdział dwudziesty- siódmy. Wielki Alfa, we własnej osobie.


Wampir także wyciągnął miecz i starł się z Sarą w walce. Schowałam się za kanapą, żeby nie dostać rykoszetem. Jeśli był tutaj Patryk, musiałam dostać się w jego ramiona żywa. Chyba, że nie chciał mnie znać a przyszedł po mnie bo mu kazali. Tak. To prawdopodobne. Usłyszałam krzyk Alberta. Wyjrzałam z prowizorycznego schronienia. Sara stała nad martwym wampirem. Upuściła katanę i... rozpłakała się.

- Nie, nie chciałam go zabić - załkała - jednak gdybym tego nie zrobiła już nigdy nie byłabyś wolna.

Odwróciła się do mnie. Na jej pięknej twarzy malował się ogromny smutek. Nigdy wcześniej nie powiedziałabym, że wampiry mogą mieć tak dobre serce. Podbiegłam do wampirzycy i przytuliłam ją. Wydawała się być taka krucha i delikatna.

- Dziękuje ci.

- Chodźmy. Bitwa już się kończy. Nasi się wycofują. Z tego co słyszę wpadną tu zaraz po ciebie. Musimy jak najszybciej znaleźć się przy wilkach.

Pobiegłyśmy w kierunku drzwi. Tylko metry dzieliły mnie od wolności, nagle jednak poczułam, jak uścisk ręki Sary słabnie. Odwróciłam się.

Jeden z wampirów Huberta przebił dziewczynę kołkiem. Stała tuż przede mną, na jej twarzy malował się dziwny spokój. Patrzyła na mnie wręcz czule.

- Idź. Zatrzymam go ile się da.

- Jesteś ranna!

- Dostalam kołkiem Amelko. Za kilka chwil i tak padnę trupem. Przynajmniej ci pomogę...

Nie czekając na odpowiedź zamachnęła się i z impetem uderzyła przeciwnika pięścią w tors, ten odleciał i z hukiem uderzył w ścianę. Teraz kiedy stała do mnie plecami zauważyłam jak potężny był jego cios. Kołek wystawaj z jej ciała tylko na kilka centymetrów. Musiała więc drasnąć serce. Dziewczyna ostatni raz spojrzała na mnie i uśmiechnęła się promiennie, po czym skoczyła w przód jak tygrysica broniąca swoich młodych. Nie chciałam jej zostawiać, jednak usłyszałam nawoływania z drugiej strony domu. Wampiry, które przeżyły atak wilków biegły po mnie. Z rozdartym sercem wybiegłam przez drzwi frotowe wprost na ciepłe promienie wschodzącego słońca. Przez moment gapiłam się na nie jak zaczarowana, potem jednak przeniosłam wzrok na moich wybawców. Kilka z nich jeszcze walczyło, zapewne po to by dostać się do domu, inne pilnowały jeńców. Zawsze starały się nie zabijać swoich wrogów.

- Wyszła! - warknął jednooki basior.

W tym momencie jakiś inny złapał mnie za bluzę zębami, i podniósł. Pobiegliśmy w las.



Zatrzymaliśmy się jakiś kilometr dalej, wilk delikatnie odłożył mnie na ziemię. Byłam wyczerpana. Chyba fakt, że tak mało jadłam przez te wszystkie dni dał w końcu o sobie znać. Słyszałam jak wokół nas stają inne wilki. Jednak Patryka tu nie było. Nie mogło go tu być. Nie podszedłby do mnie? Nie odezwałby się?

Więc jednak miałam rację. Zraniłam go na tyle mocno, że nawet nie przyszedł z misją ratunkową.

- Może zostawiaj kartkę jeśli masz gdzieś znikać, co ty na to Am?

Poznałam głos Kuby. To on wyniósł mnie z pomiędzy walczących. Klęczał teraz obok mnie i gładził moje plecy.

- Postaram się - szepnęłam.

- Nawet nie wiesz jak się cieszymy. Jesteś w końcu z nami.

- Czemu przyszliście mi z pomocą. Nie rozumiem. Chyba nie zrobilibyście tego dla każdego człowieka.

- Jesteś naszą przyjaciółką Amelko. - Kuba uśmiechnął się do mnie.

- To nadal nie ma sensu. Stado Patryka liczy pięć osób, nie wliczając jego. Was tu jest przynajmniej dwadzieścioro.

- Dokładnie trzydzieści- jeden wilków moja droga. Cześć najlepszych stad plus Wielki Alfa. Nasz dowódca. Wiesz przecież, że w takich momentach zbieramy się w jedno wielkie stado i rządzi nim nasz władca.

- Czemu Wielki Alfa sam osobiście przyszedł mi na pomoc?

- Bo do niego należysz. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top