Rozdział dwudziesty-dziewiąty. Minął rok, nadal żyje. Czyli jest okej.
Minął prawie rok odkąd zostałam porwana przez Huberta. Rodzice z początku dziwnie patrzyli na mnie i mojego ukochanego jednak przekonali się do niego. Widzieli, że nie zrobi mi krzywdy. Nigdy nie zapomnę miny Patryka kiedy dostał od moich rodziców prezent na dzień dziecka. Biedaczek nie wiedział jak się zachować. Miał osiemnaście lat a wyglądał jak małe dziecko, które dostało lizaka.
- Przecież to nie ma sensu - szepnął zaskoczony.
- Cóż, może i nie ale zawsze chciałem mieć syna - odrzekł tata.
- Zrozum słonko, jesteś już częścią rodziny - uśmiechnęła się mama.
Tak, nasze życie było cudowne. Hubert nie dawał o sobie znaku życia, wampiry Anny przestały masowo uciekać z jaskiń i polować, a Patryk jako Wielki Alfa spisywał się nieźle.
Z początku był przerażony. Jako głowa całej osady miał wiele obowiązków. Wszystko spoczywało na jego barkach. Musiał rzucić szkołę, bo prawie całymi dniami przesiadywał w swoim biurze w pałacu. Czasami dotrzymywałam mu tam towarzystwa.
Rodzice postanowili też przymknąć oko na fakt, iż mój ukochany co noc śpi u mnie. W końcu Patryk nie musiał znikać z samego rana. Uwielbiałam niedziele, wtedy do późnego popołudnia leżeliśmy razem w łóżku.Nasze uczucia pogłębiły się jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe.
Często myślałam też o Sarze. Nie mogłam zapomnieć, ile dla mnie zrobiła. Opowiadałam o niej każdemu, by pamięć po niej nie umarła wraz z nią. Żałowałam, że nie rozmawiałam z nią więcej.
Patryk mimo swojego statusu nie zrezygnował z patroli. Nie lubiłam kiedy na nie chodził, mimo iż las stał się dużo bardziej spokojniejszy. Wakacje rozpoczęły się na nowo więc turyści pędzili na wycieczki. Nadal trzeba było ich pilnować.
Pierwszy dzień wakacji spędzałam u Oli. Leżałyśmy sobie wygodnie przed jej domem na leżakach. Patryk musiał pozałatwiać kilka spraw w biurze a w tak piękny dzień nie chciało mi się tam z nim siedzieć. Rozmawiałam z przyjaciółką o różnych głupotach kiedy poczułam, że mam coś lepkiego na ramieniu.
- Ohyda! - wrzasnęłam.
Wielka, tłusta ropucha wgapiała się we mnie z odległości kilku centymetrów. Zerwałam się i strząsnęłam ją. Wten usłyszałam jak ktoś dławi się ze śmiechu. Odwróciłam się. Za nami zgięty w pół rechotał Emil.
- Ty nie jesteś normalny - warknęłam.
- Nie boi się wilków, daje radę z wampirami, za to wrzeszczy na widok małej żabki!
- NIe była mała, idioto.
- Tak, to żaba mutant.
Stanęłam przed chłopakiem i założyłam ręce na piersi. Wtedy przestał się śmiać i spojrzał na moje... Cycki. No tak. Byłam w bikini. Cudownie. Marzyłam o tym by ten kretyn zobaczył mnie tak skąpo ubraną. Złapałam szybko kocyk i się nim okryłam.
- Eh, a było już tak przyjemnie.
- Weź się czochraj.
Chłopak podszedł do mnie i dał mi sójkę w bok. Uśmiechnęłam się do niego. Niestety zdążyłam polubić tego durnia. Zawsze potrafił mnie rozśmieszyć. Od kilku miesięcy spotykał się z Izabelą, piękną Alfą jednego ze stad. Mówił, że sobie jej nie wybrał jednak jej uroda i wdźięk działały na niego wcale nie mniej.
- Ach, właśnie. Iza dziękuje ci za te buty, które jej pożyczyłaś. Była w nich kiedy wczoraj zaprosiłem ją do kina.
- Układa wam się, jak widzę.
- Oj tak. Jest wspaniała. Ten uśmiech, ten błysk w oku. No i potrafi urwać głowę wampirowi w dwie sekudny.
- Tak, to ostatnie najbardziej dodaje jej seksapilu....
Wten z lasu wyskoczył czarny wilk. Posłałam mu uśmiech. Patryk musiał skończyć swoją robotę. Podszedł do mnie przeistaczając się w człowieka i pocałował mnie w czoło.
- I jak, ci mija dzień, piękna?
- Teraz wspaniale.
Zaśmiał się cicho w odpowiedzi. Spojrzałam wtedy w jego oczy. Wydawał się być czymś przejęty. On się śmiał, one pozostały poważne. Znów coś się stało?
Kiedy wracaliśmy spacerkiem do domu postanowiłam pociągnąć go za język. Zbywał mnie z początku jednak w końcu wyznał, że wampiry Anny całkowicie przestały uciekać.
- I to cię martwi? Serio?
- Amelko, to nie jest normalne. Zebrały wcześniej jakąś zwierzynę, dla krwi jak mniemam i się schowały. Boje się, że coś knują.
- NIe możesz cieszyć się chwilą?
- Mam teraz na głowie życie każdego wilka w osadzie. Tam są dzieci! - zirytował się - nie mogę popełnić żadnego błędu. Muszę być doskonały. We wszystkim.
- Na pewno świetnie całujesz.
Patryk przewrócił oczami ale udało mi się go rozbawić. O to właśnie mi chodziło.
- Skoro tak mówisz...
Złapał mnie tak nagle, że prawie krzyknęłam. Przycisnął swoje usta do moich. Uwielbiałam to. Wplotłam palce w jego włosy, on gładził moje plecy, jego dłonie zjeżdżały niżej. Ścisnął mój pośladek, mruknął przy tym. Zmiękły mi nogi.
- Szaleje przez ciebie - szepnął zachrypniętym głosem.
- I kto to mówi - wysapałam.
Nagle Patryk odsunął się ode mnie i spojrzał w bok. Także spojrzałam w tamtą stronę. Skoro mnie nie osłonił nie musiałam się bać. Z lasu wyskoczył jednooki basior, jak się okazało przywódca straży pilnującej dzień i noc osady.
- Panie, łowcy pokazali się przy wejściu do lasu. Mówią, że chcą pertraktować.
- Jasne. Porozmawiam z nimi, Am. Wracamy do pałacu. - złapał mnie za rękę - A ty, przyprowadź ich tam. Najwyżej troje. Bez broni.
- Tak jest!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top