Część 2

Gianna

- Musisz wrócić do domu Gianna!

- Dlaczego ojcze?Mam egzaminy- pytam zaskoczona.

Mój tata rzadko do mnie dzwoni, tylko gdy czegoś chce  albo gdy chce sprawdzić czy dobrze się zachowuję. Nie musi tak naprawdę tego robić. Wiem , że gdzieś tu kręcą się jego goryle. Obiecał mi jednego dyskretnego ochroniarza, ale już na samym początku studiów mogłam doliczyć się przynajmniej trzech.

Tak to wygląda, gdy twoja rodzina należy do mafii. W wieku dwunastu lat dowiedziałam się co to oznacza. Moja mama zmarła na raka piersi. Od tamtej pory w naszym wielkim domu czułam się samotna. Nikt mnie nie przytulał i nie mówił, że mnie kocha.Do szkoły wozili mnie ochroniarze, byli przy każdym moim kroku.

Jak tylko skończyłam osiemnaście lat, wyjechałam z Nowego Jorku na studia do Chicago.
Za każdym razem gdy każe mi wracać na święta lub jakiś ważny bal, mam ochotę rozpłakać się. Nie chcę tam być. Nie tylko ze względu na mafijne układy. Jest jeszcze coś. A raczej ktoś. Asa Coletti.

- Don Alberto Coletti nie żyje. Za trzy dni jest pogrzeb i masz tu być! - krzyczy na mnie i aż się wzdrygam.

Boss nie żyje? Jak to się stało? Nawet nie pytam o to taty, bo wiem, że mi nie odpowie.
Jego zdaniem kobiety nie powinny mieszać się w ich sparawy. Jesteśmy tylko dodatkiem do mężczyzn. Mamy być posłuszne, miłe i gotowe na rodzenie im potomków.
Nienawidzę tego. Tak bardzo chciałabym żyć normalnie...

- Tak ojcze, przylecę- mówię posłusznie.

-Diego już zarezerwował dla ciebie bilet. Prześle ci wszystkie dane. Odbierze cię z lotniska- mówi i rozłącza się.

Żadnego "do zobaczenia córeczko" bądź "szczęśliwego lotu". Nic, zero ciepłych uczuć dla swojego jedynego dziecka. Gdy byłam mała, bardzo mnie to bolało. Teraz już jestem  przyzwyczajona.

                                                                                                      ***

Następnego dnia już jestem w samolocie do NY.
Od samego początku czuję jak ktoś mnie obserwuje. Deskretnie oglądam się za siebie i widzę dwóch mężczyn siedzących z tyłu , którzy na pewno pracują dla taty. Zbyt często widuję ich przypadkowo.
Nie mam zamiaru reagować. Kiedy należy się do takiej rodziny jak moja, twoje życie może być w niebezpieczeństwie.

Ciągle myślę o zbliżającym się pogrzebie. Nie darzyłam sympatią Don Alberta. Był to okrutny i zimny człowiek. Zawsze mnie przerażał.
Jego już nie ma.
A mnie zaczyna martwić spotkanie z jego synem.
Asa Coletti jest bardzo podobny do swojego ojca. Nic dziwnego, sam go wychowywał. Jego matka zginęła w upozorowanym wypadku samochodowym. Nie było co prawda dowodów zabójstwa, ale wszyscy szeptali po kątach, że była to zemsta na jego ojcu.
Miał wtedy zaledwie trzy latka. Można by powiedzieć, że pod tym względem jesteśmy podobni. Oboje mamy surowych ojców i straciliśmy matki.
Ale ja nie chcę takiego życia. Asa...cóż...idealnie się wpasował. Zamykam oczy i w mojej pamięci odszukuję pewne wspomnienie z dzieciństwa...

                                                                                                     ***

Gianna , 7lat

Bawię się w ogrodzie na tyłach naszego domu i nagle dostrzegam Asę. To syn kolegi mojego taty. Czasem go widywałam, ale nie chciał się ze mną bawić. Jest chłopcem i to starszym o pięć lat. Kiedy chciałam z nim pograć w piłkę , wyśmiał mnie. Teraz widzę jak siedzi na trawie pod drzewem i zasłania dłońmi swoją twarz. Chyba płacze. Podbiegam do niego i kiedy na mnie patrzy, wyciągam z kieszeni spodenek moje ostatnie ulubione cukierki.

-Proszę , to dla ciebie- podaję mu cukierki i patrzy na mnie ze złością w oczach.

- Nie chcę twoich głupich cukierków- krzyczy i wytrąca je z mojej ręki. Mam już odejść , ale jest taki smutny. Nie chcę by płakał. Siadam obok niego i przytulam go.

- Co ty wyprawiasz! Puść mnie bachorze!- krzyczy ale ja nie odpuszczam. Kiedy jest mi smutno, mama zawsze mocno mnie przytula, aż mi przejdzie. I przechodzi, za każdym razem.

-Nie płacz Asa.

- Ja nie płaczę, zostaw mnie w spokoju!

- Nie! Jesteś smutny i nie podoba mi się to!- mówię i Asa zaczyna się uspokajać. Nic przez chwilę nie mówi , tylko ciężko dyszy.

- Dlaczego jesteś dla mnie miła? Ja nie jestem- pyta zdziwiony.

- To nic, lubię cię i jeśli chcesz możemy zostać przyjaciółmi- uśmiecham się do niego.

- Przyjaciółmi?

- No tak. Będziemy sobie pomagać, dzielić się sekretami i zawsze będziemy sobie pomagać. Będzie fajnie...ja nie mam żadnych przyjaciół i ty chyba też nie...-patrzy na mnie i trochę się uśmiecha.

- Na prawdę chcesz być moją przyjaciółką?

- Tak i zawsze cię obronię.

- Ty mnie? Jesteś dziewczyną i to młodszą ode mnie- teraz już śmieje się ze mnie.

- No to co.

- To ja będę cię bronić.

- Jak rycerz swoją księżniczkę?- pytam zachwycona. Uwielbiam bajki z księżniczkami!

- Taaak, jak księżniczkę- oboje się śmiejemy. Po chwili , ściągam z warkocza moją żółtą wstążkę i owijam nią jego nadgarstek.

- Co to?- pyta Asa

- Jeśli będzie ci smutno, a mnie nie będzie w pobliżu, by cię przytulić, to zawsze możesz spojrzeć na wstążkę . Ja też będę o tobie myśleć, bo tak robią przyjaciele.

Od tamtej pory Asa za każdym razem , gdy mnie widział był caly uśmiechnięty. Nawet zaczął się ze mną bawić. Mam przyjaciela...

                                                                                                    ***

Na to wspomnienie uśmiecham się delikatnie. To było niewinne, to było tak dawno temu. Gdybym tylko wiedziała, co wtedy rozpoczęłam...nigdy bym do niego nie podeszła...

Po wylądowaniu , ciężko wzdycham na to co mnie czeka. Ci wszyscy ludzie w garniturach, te wszystkie wytworne kobiety , które uwielbiają plotkować, bo nic innego nie mają do roboty.
To jak gniazdo żmij.
Wszystko bym zrobiła, by tu nie być.

Pociesza mnie tylko to, że za kilka dni znowu będę w Chicago. Przede mną egzaminy i na tym muszę się skupić. Studiuję architekturę, jestem na ostatnim roku . To moje marzenie.
Już wkrótce znajdę ciekawą pracę i będę mogła poświęcić temu swoje życie.
Kieruję się do wyjścia i nagle ktoś mnie woła...

- Hallo, upadła pani apaszka.

Odwracam się i widzę przed sobą młodego, przystojnego szatyna, który ma wyciągniętą w moją stronę apaszkę.

- Dziękuję panu- zabieram ją i uśmiecham się serdecznie.

Przygląda mi się i po chwili odchodzi. No tak, przecież nie może mnie zagadać jakiś fajny facet. To się nie zdarza. A jak już , szybko tracą zainteresowanie...coś ze mną chyba jest nie tak.

Już przy wyjściu dostrzegam Diega . Jest wysokim i barczystym mężczyzną. Odkąd pamiętam pracuje dla mojego taty. Muszę przyznać, że to jedyny ochroniarz , którego lubię.

- Hej Diego , jak się masz?

- Dziekuję dobrze, panienko Mangano.

-Diego, ile razy mam ci mówić ,żebyś zwracał się do mnie po imieniu. Znam cię całe moje życie...

- Dobrze Gianna, gotowa do drogi?- pyta i mogę tylko kiwnąć glową na zgodę. Nie jestem gotowa. Nigdy tak nie jest....

W drodze do domu , pytam Diego , gdy prowadzi samochód.

- Co się stało z Don Albertem?

- Nie powinienem mówić Gianna- mówi ostrożnie i wierci się na swoim miejscu. Jest mu niezręcznie.

- Czyli to nie z przyczyn naturalnych- swierdzam oczywistość.

- Nie.

- A jak...Asa?- pytam niepewnie i w przednim lusterku spotykają się nasze spojrzenia.

Diego patrzy na mnie ze współczuciem. Przynajmniej tak mi się wydaje. Doskonale wie, że Asa obrał mnie na swój cel.

- Znasz młodego Coletti. Zimny jak lód. Mam wrażenie, że będzie jeszcze gorszy od ojca.

Te słowa mrożą mi krew w żyłach. Doskonale wiem jaki potrafi być Asa. Kiedy jest w  pobliżu , czuję się niepewnie. Nigdy nie wiem co zrobi...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top