Rozdział 5. Potwór.



Amelia. 


Konrad opatrzył Patryka, chociaż sam uprzedzał że nie zdziała cudów. Mój mąż miał poparzone praktycznie całe ciało, bolał go każdy dotyk. Nawet, gdy leżał czuł nieopisane męki. Starałam się być silna by dzieci nie widziały jak bardzo z ich tatusiem jest źle. Po wyjściu doktora Patryk zamknął się w sypialni. Sama położyłam pociechy do łóżka, posprzątałam trochę salon i zaparzyłam sobie herbatę. Szczerze mówiąc specjalnie ociągałam się z pójściem spać. Wiedziałam, że Patryk będzie w paskudnym humorze i w ogóle mu się nie dziwiłam. Cały czas czuł ból, kto by to wytrzymał? Musiałam jednak tam wejść, do jaskini lwa. A może wilka? Ta... Zabawne Amelko. Uchyliłam drzwi, w pomieszczeniu paliła się lampka nocna. Patryk wpatrywał się w sufit. Nie zgodził się by lekarz zabandażował mu twarz. Musiała boleć go najbardziej. Westchnęłam cicho i przebrałam się. Nie miałam siły nawet na prysznic. Delikatnie położyłam się obok męża, twarzą do niego. Nadal się nie odzywał, nie zaszczycił mnie też spojrzeniem. Tchnięta odwagą wystawiłam dłoń i pogładziłam go w policzek, po nie oparzonej stronie. Przymknął oczy i w końcu na mnie spojrzał. 

- Wyglądam jak potwór. - Wyszeptał - Konrad nie wie, czy zostaną mi blizn. A jeśli tak? 

- To nic, dla mnie nadal jesteś cudowny. 

- Łżesz - warknął - Widziałaś mnie?! Wyglądam jak pieprzony Freddy Kruger! 

- Kochanie, naprawdę. A gdybym to ja miała paskudną bliznę na twarzy? Byłabym dla ciebie odstraszająca? 

 - Wiesz, że nie. 

- No właśnie. Mój kochany, przystojny mężu. Kocham cię. 

Patryk uśmiechnął się blado. Miał cieplejsze spojrzenie. Udało mi się. Z bliznami czy bez, to przecież mój ukochany, ojciec moich dzieci. 

- Madzia i Michaś nie powinni mnie na razie oglądać. Mogłyby się wystraszyć. Wyglądam jak potwór. 

- Och, Patryk....

- Tu akurat mam rację. Nie mogą zobaczyć mnie w takim stanie. Po prostu nie. 

- Mam nadzieje, że nie wybierasz się jutro do pałacu. 

- Jasne, że nie. Nie wysiedziałbym w fotelu. Nawet gdy leżę... Powinienem tylko stać. Nie sądzę abym dzisiaj zasnął. Nie chce się nad sobą pieścić ale to naprawdę kurewsko boli. 

- Wyobrażam to sobie misiu. 

- Tak bardzo chciałbym cię przytulić do snu. - Znowu posmutniał - Nie mogę cię nawet złapać za rękę. 

- Ważne, że jesteś obok - Uspokoiłam go. 

- Aniele, śpij. 

- Tak jest mój władco. 

- Dowcipne z ciebie stworzenie żono. 

Zaśmiałam się i zamknęłam oczy. 




Patryk. 


Tak jak myślałem, nie mogłem zasnąć. Wsłuchiwałem się w spokojny oddech Amelki. Ta malutka działa na mnie jak lek. Może to dziwne, ale kiedy była obok bolało mnie troszkę mniej. Chciałem się w nią wtulić i zasnąć. Westchnąłem. Nie wiedziałem ile to jeszcze wytrzymam. Miałem ochotę krzyczeć. Czułem niewyobrażalny ból od dobrych kilku godzin, i wiedziałem że to jeszcze trochę potrwa. Rany goiły mi się dużo szybciej niż u ludzi ale na pewno nie w przeciągu jednej nocy. Cholera, że też ja zawsze muszę się w coś wpakować. Chociaż... Lepiej, że trafiło na mnie. To mógł być jakiś dzieciak. 

Usłyszałem kroki na schodach. Madzia? Cholerne dziecko, ile razy było jej mówione żeby nie chodziła sama po nocy. Z trudem podniosłem się z łóżka. Nie chciałem budzić Amelki. Też przeżyła swoje. Wyszedłem z sypialni. Przy samych drzwiach stała moja mała dziewczynka. Cieszyłem się, że jest ciemno i nie widzi mojego ryja. Uciekłaby z płaczem. 

 - Co ty tutaj robisz księżniczko? 

- Mialam zly sen. Potwol! - Chlipnęła żałośnie - A cio jak jest w szafie? 

- Możesz mi wierzyć, w twoim pokoju nie ma żadnego potwora. 

Stoi przed tobą córeczko. 

- Tatusiu chodź i splawdź. Plosę. 

Złapałem Madzię za rękę i wróciliśmy do jej pokoju. Nie włączyła swojej lampeczki w kształcie misia. Dobrze. Zaprowadziłem małą do łóżeczka i zacząłem chodzić po pokoju, udając że sprawdzam czy nigdzie nie czai się jakaś maszkara. 

- Pod łóżkiem czysto, szafa bezpieczna. - Powiedziałem w końcu. 

- Pocekas aż zasnę? 

- Jasne księżniczko. 

Usiadłem na łóżku i okryłem córeczkę. Miałem nadzieje, że szybko zaśnie. Kiedy się poruszałem bolało jeszcze bardziej. 

- Tatusiu nie mam Fafcia - Krzyknęła nagle - Gdzie Fafcik? 

No tak, jej pluszowy piesek. Cholera, rzeczywiście. Nie widziałem go nigdzie na łóżku. Widziałem przecież całkiem dobrze w ciemności. Mała poderwała się nagle i zapaliła światło. Nie zdążyłem zareagować, przez te wszystkie bandaże miałem ograniczone ruchy. Oczy dziecka zrobiły się ogromne, wpatrywała się we mnie z otwartą buźią. Szlag! 

- Tatuś ma kuku? 

- Tak słoneczko. Duże ała. 

- Pocałować? 

No tak. To zawsze robiła Amelka, całowała żeby nie bolało. Zdziwiłem się, że Madzia się mnie nie brzydzi więc pochyliłem się nad nią. Córeczka pocałowała mnie w poparzony policzek. Och... Boli. Mimo wszystko nie pokazałem tego po sobie. Uśmiechnąłem się szeroko. 

- Już nie boli. Kochana dziewczynka - Poczochrałem ją po włosach. 

- Fafcik! - Zażądała. 

Rozejrzałem się. Pluszak leżał przy pudełku z zabawkami. Złapałem go i podałem małej. Położyła Fafcika na poduszce i przykryła go kołdrą, potem wyciągnęła do mnie rączki. Och nie.... Zaprałem się i przytuliłem córeczkę. Dziewczynka przylgnęła do mnie, omal nie krzyknąłem z bólu. Wytrzymaj, wytrzymaj, Patryk zepnij poślady to dla twojej córki. 

- No, do spania księżniczko. 

Magda posłusznie położyła główkę na podusi, przykryłem ją. Po kilku minutach spała w najlepsze. Zajrzałem jeszcze do Michała i wróciłem do sypialni. Amelia się nie obudziła. Na szczęście. Położyłem się obok i pogładziłem ją delikatnie po policzku. Czym zasłużyłem na tak wspaniałą rodzinę? Kurwa, ja naprawdę byłem szczęściarzem. Z czcią wpatrywałem się w śpiącego u mego boku anioła. Wyglądała tak przepięknie. Uchylone usta, włosy rozłożone na całej poduszce i otaczające główkę jak prawdziwa złocista aureola. Cudowna, fantastyczna, piękna, niesamowita...

Amelka nagle puściła soczystego, głośnego jak dźwięk syreny okrętu dobijającego do portu, długiego i wręcz okrutnego bąka. Prawdziwy grzmot. Zaśmiałem się cicho. Nadal była słodziutka. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top