Rozdział trzydziesty-pierwszy. Drużyna pierścienia?


Natalia chodziła po pokoju wciąż powtarzając pod nosem, że to wszystko po prostu nie jest możliwe. Ania jak nigdy milczała a Aleksa tępo wpatrywała się przed siebie.

- Może mi jeszcze powiesz, że macie w lesie Górę Przeznaczenia i Patryk idzie zaraz z jakimś Hobbitem zanieść tam pierścień? - Spytała Natalia.

- To byłby czad! - ożywiła się Ania a jej oczy rozbłysły.

- W sumie to masz rację, nie to zły przykład.

- Nie, nigdzie w pobliżu nie znajdziecie bram do Mordoru - westchnęłam. - Tylko małą Osadę ukrytą miedzy drzewami. Tam Patryk spędza całe dnie.

- Więc nie pracuje?

- Tak jakby pracuje. On wszystkimi rządzi.

- Więc dlatego mógł kazać wyjechać chłopakom - Myślała na głos Aleksa.

- Jednak jak same widziałyście, naraził siebie i to bardzo po to by mogli zostać.

- Zmieniłam zdanie, nie chcę go zabić tylko wyściskać - Uśmiechnęła się Natalia.

- Hę? Więc nie chcecie stąd wyjechać? Nie boicie się?

- Miałabym się bać Patryka? - zdziwiła się Ania. - Czuje się zawsze przy nim niezwykle bezpieczna, a gdyby Natan chciał mnie skrzywdzić miał na to wiele okazji.

- Więc ta malinka, to nie jest żadna krzywda? - Natalia posłała koleżance złośliwy uśmieszek.

Ania poczerwieniała i zakryła szyję włosami. Odetchnęłam z ulgą. Wszystko jednak potoczyło się dobrze.

- Możemy iść do tej osady? Chciałabym pogadać z Adrianem. - poprosiła Aleksa.

- Myślę, że tak.

- No to na co czekamy?!

Ania podleciała i złapała mnie za rękę bym szybciej się podniosła. Potem zaczęła pchać mnie ku drzwiom podśpiewując coś pod nosem.


Patryk.

Byłem już kawałeczek przed osadą kiedy ich wyczułem. Okrążyli mnie z każdej strony. Natan, Xawier, Adrian, Nikodem i Przemek. Całe stado. Stanąłem i rozejrzałem się. Całkiem nieźle się ukryli. Tylko dlaczego? Zmarszczyłem brwi i na wszelki wypadek przeniosłem ciężar ciała na prawą, mocniejszą nogę. W razie gdybym musiał robić unik, będę szybszy.

- Wyłaźcie z ukrycia, albo osobiście was znajdę. Uwierzcie mi. Nie chcecie tego gnojki - warknąłem.

Zaczęli wyłaniać się z pomiędzy drzew. Natan podszedł do mnie najbliżej. Kiedy stanął tuż przede mną uśmiechnąłem się do niego z wyższością i bez żadnych ceregieli złapałem smarkacza za koszulkę i podniosłem go w górę.

- Co wy sobie wyobrażacie, do cholery?

- Chcemy cię wyzwać na pojedynek! Jeśli wygramy pozwolisz nam zostać - wysapał.

- Was pięciu przeciwko mnie? - zdziwiłem się - Lubicie umierać? Przecież was zniszczę.

- Może i tak, ale przynajmniej nie odejdziemy bez walki!

Muszę przyznać, szczeniak zrobił na mnie wrażenie. Nawet w osadzie Wiktorii byłem doskonale znany ze swojej siły, oraz z tego że bardzo trudno mnie wykończyć. Albo byli odważni, albo głupi. Opuściłem Natana na ziemię i odsunąłem się kawałek. Zakładając ręce na piersi zmierzyłem każdego z nich wzrokiem. Xawier zaczął się trząść.

- Wyzywacie Wielkiego Alfę na pojedynek. To dość niegrzeczne. - mruknąłem - Jednak podziwiam was.

- Zgadasz się? - spytał Adrian.

- Naprawdę nie chcę was skrzywdzić dzieciaki. A poza tym, zmieniłem już zdanie. Teraz o tym czy zostaniecie zawyrokują dziewczyny.

- Słucham?!

- Przeobraziłem się przy nich. - wzruszyłem ramionami.

- TY?! - krzyknęli chuerm.

Kiwnąłem głową. Zapadła cisza. Chłopcy nie wiedzieli co mają powiedzieć. Patrzyli po sobie w niemym zdziwieniu.

- Złamałeś prawo! - wysapał w końću Przemek.

- Ja tutaj ustalam prawo - mruknałem.

- Tak! Tak! Masz rację panie...

- Pozostało nam tylko czekać. No chyba, że bardzo chcecie ze mną walczyć.

- Nie! - krzyknął Xawier.

- O wilku mowa.

Usłyszałem je. Wręcz biegły w naszą stronę. Wszystkie, wraz z Amelką. Przełknąłem nerwowo ślinę. Za chwile miało się wszystko rozstrzygnąć. Stanąłem plecami do stada i czekałem udając spokój. W końcu wyszły. Amelka uśmiechała się do mnie. Więc wszystko dobrze. Ania od razu rzuciła się Natanowi na szyję i pocałowała go w policzek. Chłopak poczerwieniał i uśmiechnął się nieśmiało.

- Nie boisz się mnie? - spytał zdziwiony.

- No coś ty! - roześmiała się. - Jesteś taki słodki.

- Dziękuje - szepnął

Aleksa podeszła bardzo powoli do Adriana i posłała mu złośliwy uśmieszek.

- Teraz będę musiała kupić ci smycz i obróżkę, psiaku - pogłaskała chłopaka po włosach.

Zaśmiałem się. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Teraz została już tylko Natalia. Powiedziałem jej, ze Jacek jest obecnie w domu na samym początku osady.

- Kiedy tylko miniesz bramy, od razu pewnie cię wyczuje i do ciebie wyjdzie. Na bank chce ci teraz sporo wyjaśnić. - puściłem jej oczko.

- Dzięki. Za wszystko - położyła mi dłoń na ramieniu, potem od razu pobiegła we wskazanym przeze mnie kierunku.

Odeszliśmy z Amelką kawałek dalej, by dać im wszystkim trochę prywatności. Gdy na nich patrzyłem, musiałem się uśmiechać. Przypomniałem sobie jednak o naszym Korneliuszu. Nie mogłem go przecież trzymać za długo w pałacu. Zabijać też go nie chciałem. Niby zranił Natana, ale dla żadnego dorosłego wilka nie był zagrożeniem. Nagle Natan podskoczył jakby czymś przestraszony i spojrzał za siebie. Wtedy ja też go wyczułem. Biegł do nas jakiś obcy wilk.

- Stań za mną Am!

Gdy dziewczyna skryła się za moimi plecami poczułem się ździebko pewniej. Po chwili na gałęzi drzewa, ukazał nam się wysoki blondyn o uśmiechu gwiazdy popu.Pod jego białą koszulką opinały się mięśnie.  Amelka westchnęła głośno. Co do chuja?

- Krystian? - zdziwił się Przemek. - Co tutaj robisz?

- Wiktoria kazała mi sprawdzić co u was słychać .

- Kim jesteś? - warknąłem.

- Opiekuje się ich stadem, chociaż nie wiem co ciebię to powinno obchodzić głupcze.

- Przesłyszałem się. - stwierdziłem.

- Nie lubię wścibskich wilczków. Nie podoba mi się również to, że musiałem jechać do tej marnej osady.

- Krystian! - krzyknął Adrian.

- Zamknijcie się. Chętnie się trochę rozerwę zanim porozmawiam z tutejszym Wielkim Srajłą.

- Ale Krystian....

- Aż tak go nie znoszisz? - spytałem spokojnie.

- A co? Polecisz i mu opowiesz? Gościu jest w moim wieku a nosi się jak jakiś wielki pan! Wiktoria ma ponad sto lat, to jest dobry wiek na bycie na takim stanowisku.

- Doprawdy?

- Może i jest cholernie silny i tak dalej, ale to dzieciak. Dwadzieścia jeden lat. Co to takiego dla Alfy?! I spokojnie, gdy go spotkam powiem mu to samo. Jest dla mnie nikim. 


Amelia.

Patryk w mgnieniu oka zniknął, i po sekundzie pojawił się za plecami przybysza. Nachylił się lekko nad nim i uśmiechnął się szeroko. Na jego twarzy pojawił się złowieszczy cień.

- Właśnie z nim rozmawiasz, ty durny, głupi, naiwny, bezwstydny, skretyniały, idiotyczny, ciemny, plebejski, obelżywy, nieobyty, zuchwały, prosty, przykry matołowaty, opryskliwy, ciapowaty kutasie - wycedził.

Krystian zeskoczył na ziemię i obrócił się gotów do obrony, Patryk jednak dalej spokojnie stał w miejscu.

- I co? Nie zaatakujesz mnie?

- Może i nie zauważyłeś, ale są tu z nami damy. Poza tym ktoś taki jak ja nie musi sobie brudzić rąk o kogoś takiego.

- Więc to prawda.

- Co masz na myśli?

- Wiadomym jest, że krążą o tobie wspaniałe opowieści. Typu: nie da się go zabić, jest najlepszy w walce. Jednak plotki o tym, że odkąd Hubert się wyniósł ciągle siedzisz na dupsku są prawdą. - zaśmiał się.

Patryk przestał się uśmiechać. Zmarszczył brwi i zacisnął usta. Znałam tą zaciętą minę. Nie zapowiadało się nic dobrego. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top