Rozdział ósmy. Jakim prawem ona rodzi?!
Kilka następnych miesięcy minęło o dziwo bardzo spokojnie. Można by rzec, że nudno. Nie narzekałam jednak. W osadzie nie działo się nic nowego, nikt nam nie zagrażał. Nie musiałam już bać się o Patryka. W końcu spędzaliśmy ze sobą całe dnie. Myślałam, że nic już nie zepsuje tych błogich, monotonnych dni. Jakże się myliłam.
W sobotnie popołudnie siedziałam wraz z Lidką u Oli. Kuba i Patryk pojechali sobie gdzieś na jakiś męski wypad. Nie obawiałam się, ufałam mojemu narzeczonemu. Nie zamierzałam już być zazdrosna. Oglądałyśmy dość nudną komedię romantyczną zajadając się pizzą. W pewnym momencie Ola jęknęła cicho i zrobiła dziwną minę. Spojrzałam na nią pytająco.
- Brzuch mnie zabolał - wymamrotała.
Skierowałam wzrok na jej wielki brzuszek. Zastanawiałam się jak to jest nie widzieć swoich stóp. Ola stała się po prostu ogromna.
- Tylko nie zacznij nam tu rodzić stara - zaśmiała się Lidka.
- Mam jeszcze prawie miesiąc do porodu. Spokojnie, zaraz przejdzie.
Wzruszyłyśmy ramionami ponownie wgapiając się w ekran. Kurczę, aktor grający główną postać był na prawdę gorący. Cóż, nie tak jak Patryk. To oczywiste. W ten Ola ponownie skrzywiła się z bólu. To nie mogło oznaczać nic dobrego.
- Może przyniosę ci wody? -mój głos podniósł się o oktawę.
- Nie, ja sama....
Dziewczyna podniosła się ciężko, wtedy zauważyłam, że coś spływa po jej leginssach...
- Odeszły ci wody! - wrzasnęła Lidka - TY RODZISZ! JAK MOŻESZ RODZIĆ?! NIE RODŹ!
- Spokojnie - warknęłam.
Szybko podbiegłam do Oli i pomogłem jej z powrotem usiąść. Zadzwoniłam do Kuby. Obiecał być jak najszybciej. Biorąc pod uwagę fakt, iż byli jakieś czterdzieści kilometrów od domu, nie oznaczało to ich rychłego przybycia. Zaczęłam się poważnie bać.
- Najlepszym rozwiązaniem będzie zabranie jej do szpitala w osadzie. To tylko kilometr stąd - myślałam na głos.
- ONA TAM NIE DOJDZIE! BO POSTANOWIŁA URODZIĆ. KURWA PRZY MNIE!
- Wiem, że tam nie dojdzie. Chłopcy pojechali autem Patryka, więc samochód Kuby powinien stać na podjeździe.
- Nauczyłaś się już prowadzić? - spytała Ola.
- No... Ehem... Patryk uczył mnie... Jednak....
- To musi wystarczyć. Spakójcie mnie.
Biegiem rzuciłam się po jakieś ręczniki, piżamę i szczoteczkę do zębów. Mój Boże, czy ja zamierzałam prowadzić?! Ostatnio omal nie zabiłam mojego sąsiada!
Zapakowałyśmy się do wiekowej Toyoty Corolli. Dla bezpieczeństwa, kazał Oli usiąść z tyłu. Lidka zapięła się i złapała za fotel.
- Nie zabij mnie, błagam....
- Chcesz prowadzić? - warknęłam.
- JEDŹ BO URODZĘ TUTAJ!
Odpaliłam silnik, wcisnęłam sprzęgło, potem gaz. Auto ruszyło ociężale. Poczułam się troszkę pewniej. Zawsze mi gasło. Wyjechałam na ulicę. Cieszyłam się, że do osady prowadzi prosta droga ukryta w środku lasu. Przynajmniej nikogo nie zabiję. Jechałam dość powoli, jednak Ola ciągle mnie ponaglała. Wcisnęłam więc mocniej pedał gazu. Kiedy wjechaliśmy do osady, trąbiłam na każdego w okręgu dziesięciu metrów. W końcu przed nami zamajaczył szpital. Wszystko byłoby bardzo fajnie. Gdybym oczywiście parkując nie wpakowała się z impetem na latarnię. Nie zapięłam pasów więc uderzyłam się boleśnie głową w przednią szybę. Jęknęłam żałośnie ścierając krew z czoła. Zostanie ślad. Nie miałam jednak czasu na użalanie się nad sobą. Wyskoczyłam z auta i pobiegłam po lekarza.
Olę zabrali do jakiejś sali. Wraz z Lidką czekałyśmy na korytarzu. Nie mogłam usiedzieć na miejscu. Cała chodziłam. Po kilkunastu minutach podbiegł do nas Kuba, wskazałam mu gdzie ma iść. Tuż po nim podszedł do nas Patryk. Zmarszczył brwi widząc moją mordę.
- Coś ty odwaliła? Czemu krwawisz?
- Dostałam okresu z czoła.
- Pytam poważnie - warknął.
- Parkowałam.
- Parkowałaś?
- Tak.
- Prowadziłaś auto?
- Tak.
- Jesteś normalna?!
- Nie.
Patryk uderzył pięścią w ścianę i odwrócił się do mnie plecami. Chciał ochłonąć. Nie winiłam go za ten wybuch złości. Zasłużyłam. Poszłam do łazienki by się umyć. Rana nie wyglądała źle.
Po dwóch godzinach oczekiwań w końcu dołączył do nas Kuba z błogim uśmiechem na twarzy. Tak oto pierwszego kwietnia przyszedł na świat Damian. Kiedy weszłam zobaczyć Olę wyglądała marnie. Spocona, rozczochrana i czerwona. A jednak szczęśliwa.
- Pan Konrad poszedł go zbadać i umyć. Moje kochane maleństwo. Jest taki śliczny - szepnęła.
- Moje gratulację. - Uśmiechnęłam się do niej.
- Będziesz matką chrzestną, prawda?
- Och... Z wielką chęcią.
- Mój mały Damianek. Widziałam go tylko przez chwilkę, ale pokochałam go całym sercem. Jest mój. Ma moje oczka. Tak samo zielone. Z resztą... Zaraz ci go pokażę.
Poczekałyśmy chwilkę, po kilkunastu minutach pielęgniarka przyniosła nam małe zawiniątko i położyła na piersi Oli. Podeszłam trochę bliżej. On był... Prześliczny. Takie pulchne policzki, i te małe stópki... Odezwało się we mnie dziwne uczucie.
- Chcesz go potrzymać? Zaraz będę go karmić.
- Mogę?
Niepewnie przyłożyłam do serce chłopczyka. Spał tak słodko. Ucałowałam go w główkę.
- Jesteś taki wspaniały - załamał mi się głos.
Miałam ochotę płakać. Zakochałam się w tym uroczym dzidziusiu. Po chwili do sali weszli Kuba i Patryk. Mój narzeczony wyglądał na wystraszonego. Pochylił się nad Damiankiem i także się uśmiechnął.
- Jaki on jest brzydki.
- Patryk!
- No co? Cały czerwony i pomarszczony.
- Każde dziecko tak wygląda - warknęłam.
- Chcesz go potrzymać? - spytał Kuba.
- Nie no coś ty....
- Dlaczego nie?
- Zrobię mu krzywdę... Nie umiem.
Patryk szybko wycofał się z pomieszczenia. Westchnęłam i oddałam Damianka, Oli.
- Też już pójdę. Odwiedzimy was za kilka dni. Nacieszcie się sobą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top