Rozdział 69. Pięć godzin...
Zostawiłam cały świat, zapragnęłam tylko Ciebie
Od życia chciałem tylko i wyłącznie Ciebie
Mamy jedno pragnienie
Kroczymy wspólną drogą
Jesteś mój na zawsze ze mną
Patryk.
Czułem się jak gówno, wyglądałem jak gówno, byłem gównem. Od tego przeklętego dnia minął ponad tydzień. Amelka wciąż nie chciała mnie widzieć. Tęskniłem za nią i za dziećmi. Niby nie powiedziała, że nie mogę wrócić do domu ale w jej oczach widziałem niemą prośbę o to. Odkąd wyszła ze szpitala, nie słyszałem nawet jej głosu. Schnąłem. Nie miałem siły ani ochoty na nic. Mało co spałem. Tak, przesadziłem. Przyznaje się bez bicia, ale ten skurwysyn bił moją kobietę.
Zamieszkałem w pałacu, co innego mogłem zrobić? Dni mijały mi na wyobrażaniu sobie najgorszych scenariuszy. Bałem się, że Amelka postanowi odejść. Spakuje dzieci i wyjadą nagle pod osłoną nocy, a tego bym nie przeżył.
Była przecież wszystkim. Nocą, dniem. Słonecznym blaskiem i kojącą łuną księżyca. Każdym głębokim wdechem i cichym westchnięciem. Nie mogłem jej stracić. Nie mogłem stracić mojej rodziny.
Pewnego wieczoru, gdy jak zwykle ostatnio siedziałem na schodach przed pałacem podbiegła do mnie z tego co pamiętam Agata, kobieta dobrze po trzydziestce.
- Panie, jak dobrze że cię widzę! Musisz mi pomóc! - Wrzasnęła płaczliwie.
- Co się stało? - Poderwałem się.
- Mój syn miał rano patrol, zna pan Czarka? Około południa przyszedł Paweł, wilk który opiekował się stadem Czarka i powiedział mi.... On... Czarek wpadł do jaskini wampirów. - Rozpłakała się - Paweł nie chciał po niego zejść.
- Przykro mi, ale Czarek może być martwy - Za mną pojawił się Emil - Od kilku miesięcy po jaskiniach wędrują dziwne stwory. Pożarły, ale zabiły wampiry Anny. Jeśli pani syn tam wpadł, nie ma dla niego ratunku.
- Pójdę po niego. - Odparłem ganiąc przyjaciela wzrokiem.
- Patryk! To samobójstwo!
- Uratuje go - Zignorowałem Emila i spojrzałem na kobietę.
- Tak bardzo ci dziękuje.
- PATRYK, NIE MOŻESZ TAM KURWA IŚĆ! NIE SAM!
- O, zgłosiłeś się na ochotnika? Jak miło. Idziemy.
- Co?
Amelia.
Pojechałam z Magdą i Michałem do domu rodziców. Chciałam porozmawiać z Korneliuszem, ale biedaczek zamknął się w swoim pokoiku i nie wychodził nawet pod prysznic.
- Próbowałyśmy go pocieszyć, ale to na nic. Mówi, że ma dosyć życia i nie rozumie jak ktoś z tak boskim tyłkiem jak on, nie ma faceta - Mruknęła Natalia zaparzając mi kawę.
Ania i Aleksa zajęły się dziećmi, więc mogłam w końcu troszkę odpocząć. Byłam zmęczona i stęskniona. Przecież nadal bardzo kochałam Patryka, ale przed oczami cały czas powracał mi obraz jego zakrwawionej twarzy.
- Przecież ciebie by nie skrzywdził - Natalia odgarnęła o czym myślę. - Postaw się w jego sytuacji. Widzisz jak ktoś katuje go, a on nie może się nawet podnieść. Wiesz, że cierpi. Nie wpadłabyś w szał?
- Tak, ja... Masz rację, tyle że teraz aż mi głupio tak po prostu do niego pójść i poprosić go o powrót do domu. Może on wcale tego nie chce?
- Żartujesz prawda? Na bank tęskni za wami jak potępiony.
- Powinnaś iść i to jak najszybciej - Wtrąciła się Aleksa - Przecież nie zrobił tego z własnej przyjemności. Nie zabija chyba każdego napotkanego człowieka prawda?
- Nadal się go boisz? - Natalia położyła dłoń na moim ramieniu.
- Teraz, po kilku dniach kiedy mogłam to dobrze przemyśleć... Nie. - Uśmiechnęłam się blado.
- Więc na co czekasz?
- Idę! - Poderwałam się z miejsca, jednak w drzwiach omal nie zderzyłam się z Jackiem.
- Nie uwierzycie co się odwaliło! Jakiś wilczek wpadł do jaskini, po których grasuje to dziwne nowe stworzenie a Patryk tak po prostu sobie po niego poszedł!
- Sam?! - Wystraszyłam się.
- Nie, z Emilem...
- Czyli sam! - Krzyknęłam. - Mój Boże! On tam zginie!
- Co zrobi? On wie co to znaczy śmierć? - zakpiła Aleksa.
- Nie ukrywam, sytuacja nie napawa optymizmem. Chodź Am, zabiorę cię do osady, tam na pewno wiedzą więcej.
Minęło pięć godzin. Całe długie PIĘĆ GODZIN, a on nie wracał. Czekałam na niego w biurze, ale nie mogłam usiąść na miejscu więc chodziłam po nim jak wariatka w izolatce. Czy on zawsze musiał być takim pieprzonym bohaterem?! A co jeśli umrze myśląc, że go nie chcę? Boże, daj mi chociaż powiedzieć mu prosto w oczu jak bardzo mi głupio, i że go kocham...
Byłam już chyba u szczytu wytrzymałości, gdy do pomieszczenia wpadł Igor.
- Patryk wraca, zaraz przekroczy bramy miasta!
Na nic nie czekałam, wybiegłam przed pałac a potem pędziłam dalej w kierunku głównej bramy. Musiałam przepychać się przez gapiów, musiałam dotrzeć do niego jak najszybciej. W końcu go zobaczyłam, podtrzymywał Emila na ramieniu a tuż przed nimi kroczył wystraszony dzieciak. Uratował go... Z wrażenia się zatrzymałam. Jakaś kobieta podbiegła do chłopca i złapała go w objęcia. Przez dobre pięć minut dziękowała Patrykowi za ratunek jej jedynaka. Emil w tym czasie podążył do szpitala, tym razem pomagała mu Iza. A ja wciąż stałam wraz z kilkoma wilkami, w pewnej odległości i patrzyłam. Mój kochany mąż był cały. Nie miał nawet jednego siniaka, przynajmniej żadnego nie zauważyłam. Nie wytrzymałam i zaczęłam biec w jego stronę. Patryk szybko mnie wyczuł, uśmiechnął się czule i rozłożył ręce. Wpadłam w jego ramiona i zaniosłam się płaczem. Tydzień bez niego, to zbyt wiele.
- Czekałem na ciebie - Szepnął wprost do mojego ucha.
- Jestem głupia....
- Nie, twoje zachowanie było...
- Paskudne - Przerwałam mu - Powinnam zawsze stać za tobą murem. Wracaj ze mną do domu, teraz zaraz. Michaś ciągle o ciebie pyta.
- Aniele - Odszepnął tylko i na oczach całej osady złożył na mych ustach głęboki, namiętny pocałunek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top