Rozdział 67. Ptyś ma zawał!



Patryk.


Patrzyłem złowrogo na dwa opakowania małych, białych tabletek. Wyrok zapadł, jestem chory. Jak to dokładnie powiedział lekarz? Muszę brać leki codziennie rano inaczej podczas wysiłku lub zdenerwowania zacznie boleć mnie serce, a za każdym razem ból będzie silniejszy aż w końcu za kilka lub kilkanaście lat po prostu nie przeżyje takiego ataku. Jeśli chociaż raz nie wezmę tych cholernych tabletek będę narażony. Śmiechu warte. Nie potrzebowałem leczenia, czułem się zdrowy. Co prawda pierwszy ucisk w klatce piersiowej pojawił się u mnie już podczas walki z Hubertem podczas Wielkiej Wojny, ale równie dobrze mogła mi się odezwać stara rana po sztylecie.

Zrzuciłem pudełeczka do szuflady i zamknąłem ją z rozmachem. Od razu wróciłem do pracy. Tak, siedziałem w biurze. Gdybym zostawił te lekarstwa w domu po sekundzie Michał miałby je w gębie. Ten dzieciak jadł wszystko co spotkał na swojej drodze, oraz to na co nie miał szans się natknąć, na przykład śrubokręt. Ta, omal go nie połknął. Nie wiem po kim on ma gardło. ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Zdążyłem się dobrze usadowić na krześle, gdy do pomieszczenia wmaszerował Kuba. Posłałem przyjacielowi wesoły uśmiech i skinąłem głową by usiadł. Chłopak opadł więc wygodnie na krzesło. 

- Co sprowadza cię w skromne progi mojego biura? Unikasz go ostatnio jak ognia. 

- Wiesz, że Damian sporo rozrabia. Nie chcę zostawiać Oli samej.  - Spojrzał na mnie wymowne. Uważał, iż dwie godziny w ,, pracy '' to i tak dużo. Pokręciłem tylko głową. Musiałem przecież rozmawiać z poddanymi. 

-  A tak poza tym, Łukasz spytał mnie, czy przekaże ci wiadomość od niego. Łap - Kuba rzucił do mnie złożoną kartkę. Szybko ją przeczytałem. 

- Chcę bym przyszedł do szkoły i pokazał dzieciakom jak się walczy? Ciekawe. Z kim miałbym się pojedynkować? 

- Ze mną - Wyszczerzył się.  - Połowa osady się pewnie zejdzie. Nie wszyscy przecież widzieli Wielkiego Alfę w akcji. Chcą poznać twoją siłę. 

- Ciekawe - Mruknąłem.

- Coś nie tak? Powalczymy troszkę, przecież nie zrobisz mi krzywdy. Zrób al'a show. Wiesz, rozwal ziemię, rzucaj drzewami. Te wilczki muszą widzieć w tobie autorytet. 

- Jasne, nie ma problemu. Kiedy? 

- Teraz kumplu! 



Poszliśmy więc na polanę znajdującą się za pałacem. Rzeczywiście, zebrało się sporo osób. W większości dzieciaki, które dopiero dopierały się w stada. Kiedy podszedłem do nich, każdy przyłożył pięść do serca, tak się pozdrawialiśmy. Skinąłem im głową. Czułem dziwny niepokój. Chłopie, przestań. Nic ci nie jest. Tylko kiedy ostatnio się wysilałem? Walka z Aronem nie była zbyt wykańczająca, jednak po kilku minutach słaniałem się na nogach. Nie myśl o tym. Kuba stanął na przeciwko mnie i zachęcił mnie ruchem ręki. 

- Patrzcie uważnie, dwa najsilniejsze wilki w osadzie będą ze sobą walczyć - Rzekł jakiś nauczyciel. 

Walka wystartowała. Zwykłe bezpieczne przepychanki. Starałem się nie przemęczać, tak na wszelki wypadek ale oczywiście nie uszło to uwadze Kuby. 

- Ej, stary nie bój się. Możesz mnie uderzyć - Szepnął przemykając obok mnie. 

Przewróciłem oczami, ale odwróciłem się raptownie łapiąc kolegę za koszulkę. Szarpnąłem nim, przekręciłem i rzuciłem o ziemię. ,, Przeciwnik '' szybko się pozbierał i kucnął przede mną. Szykował się do skoku. Nie mogłem mu na to pozwolić, rzuciłem się na niego wyciągając pięść. Odskoczył, a ja z zamachem uderzyłem w ziemię, zrobiłem w niej mały krater a wokół mnie uniósł się pył. Z tłumu wyrwało się krótkie ,, Ach! ''. Chcieli show? Mają show! Nasz sparing robił się coraz bardziej zacięty, skakaliśmy do siebie jak wciekli. Raz na pięści, raz na kły. Muszę przyznać, bawiłem się świetnie. Aż do pewnego momentu oczywiście...

Jebany zbieg okoliczności, na bank nic innego! Nagle przez mój tors przeszedł ostry ból, jakby jakaś mocna łapa zacisnęła się na moim sercu i utrudniała pompowanie krwi. Opadłem na kolano, dysząc jak parowóz. Byłem mokry od potu, a ból nasilał się z każdym wdechem. Zamknąłem oczy, musiałem chwilkę odpocząć. Mimowolnie przyłożyłem dłoń do serca.

- Stary, co ci jest? - Zaniepokoił się Kuba.

- PTYŚ MA ZAWAŁ, PTYŚ MA ZAWAŁ - Usłyszałem wrzask Korneliusza. Och, Boże...

- Nic mi nie jest!- Wydyszałem. 

Jakiś kurwa cudem podniosłem ciężkie dupsko i nie zważając na nikogo zacząłem iść do pałacu. Wyprostowałem się, by nie pokazywać innym mojego cierpienia. Wielki Alfa nie mógł być chory! Jak jakaś pizda! Usiadłem na schodach, zrobiło mi się już troszkę lepiej. Swobodniej oddychałem. Jaki wstyd.... Zasłabłem podczas udawanej walki. A co gdyby moje wilki potrzebowały ochrony? Jestem żałosny....

- Może powiesz mi łaskawie, co ci jest?! - Podszedł do mnie Kuba. 

- Mam chore serce...  - Zacząłem mu wszystko opowiadać. 

Z każdym moim słowem twarz przyjaciela robiła się coraz bardziej czerwona. 

- I  nie bierzesz leków?! Ty cholerny kretynie! Dlaczego?!

- Nie potrzebuje ich....

- Właśnie widziałem, człowieku... Mógłbyś odblokować swój telefon? 

Westchnąłem, ale spełniłem jego prośbę. Na wyświetlaczu pojawiła się moja rodzina. Uśmiechnięta Amelka z Magdą na rękach, obok Michaś ze swoim pluszowym zającem w objęciach. Mimowolnie się uśmiechnąłem. 

-Spójrz na nich i powiedz mi, czy chciałbyś żeby cierpieli? Żeby wychowywali się bez ojca? Żeby Amelka wypłakiwała po tobie oczy?! Żeby własne dzieci znały cię tylko z opowiadań?! Nie myśl o sobie tylko kurwa o nich!  - Wrzasnął na mnie. 

- Skończyłeś już? - Warknąłem - Bo jeśli tak, to wrócę do biura. Mam jeszcze trochę roboty. 

- Jebany egoista - Syknął na odchodne. 



Stałem chwilę przed drzwiami domu. Musiałem przybrać dobrą minę do złej gry. Słyszałem Michasia bawiącego się z naszym psem, obok niego siedziała Amelia. Pewnie trzymała usypiającą Madzię. Wziąłem głęboki oddech i uśmiechnąłem się szeroko. Wszedłem do środka, i od razu przyłączyłem się do synka. Pomogłem mu w budowaniu jakiegoś zamku z klocków. Amelia patrzyła na mnie, widziałem strapienie wymalowane na jej twarzy, ale nie odzywałem się do niej. Moja mała w końcu dała za wygraną. Wstała z kanapy i poszła na górę położyć Magdę do łóżeczka. 

- Tato, będzies z nami zawse pladwa? - Spytał cicho Michaś. 

Zerknąłem na niego zdezorientowany. Skąd to nagłe pytanie u dwu letniego dziecka ? Porwałem go na kolana. Wtulił się z ufnością w moje ramiona. 

- Tak, tatuś was nie zostawi - Zapewniłem go. 

- Mamusia dzis pjakala - Pożalił się - Mówiła, ze zostaniemy sami. 

Wow. Młody już sporo rozumiał, czyżby odziedziczył wilcze geny? Takie dzieci rozwijały się trochę szybciej od ludzkich. To by wiele wyjaśniało...

- Nie zostaniecie - Cmoknąłem go w jasną główkę - Obiecuje. 

- Dobzie - Chyba się ucieszył. Położyłem go na dywanie i podszedłem do schodów. Na ich szczycie siedziała Amelia. Miała zaczerwienione oczy, znowu się rozpłakała? Tylko dlaczego.... Ona... 

- Wiesz . - Wydusiłem. 

- Tak, od kilku dni. - Przytaknęła. - Doktor Konrad zaczepił mnie w osadzie i spytał czy bierzesz leki.

- Rozumiem...

- Nie robisz tego, prawda? Dowiedziałam się również co działo się dzisiaj. Dostałeś ataku.  Jak możesz....

- Wziąłem te cholerne tabletki - Mruknąłem - Mam je ze sobą. Połknąłem je, gdy tylko wróciłem do biura. Będę się leczyć. 

- Och, kochanie! 

Amelka poderwała się z miejsca i przytuliła się do mnie. Cała złość momentalnie ze mnie zeszła. Ba! Uśmiechnąłem się, tym razem szczerze. Moja najdroższa odsunęła się kawałeczek i położyła dłoń na mojej klatce piersiowej. 

- Dbaj o to serce, bo należy do mnie - Szepnęła. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top