Rozdział 64. Aron.
Patryk.
Do tej pory nie wiem dlaczego w ogóle się zgodziłem jechać na ten ślub. Nie dość, że to prawie osiem godzin drogi to jeszcze miało być tam sporo wampirów. Przecież to idealne towarzystwo dla ludzi i wilków. W samochodzie nie odezwałem się do nikogo nawet słowem. Amelia za to zabawiała rozmową Korneliusza. Facet wystroił się stróż w Boże ciało.
- Jestem dziś tak piękny, aż boje się że Hubert porzuci tę całą Amandę przed ołtarzem i rzuci się na mnie oszalały z pożądania. Tak, to może się stać. Hmm... Nie powiem nie, chciałbym ale z drugiej strony.... - Rozmarzył się wampir na tylnym siedzeniu.
Westchnąłem żałośnie, by po raz setny ukazać jak bardzo jestem niezadowolony. Amelka położyła mi dłoń na kolanie. O nie, to jej się nie uda. Dawno nie miałem tak złego humoru. Kiedy w końcu podjechaliśmy pod jakiś mały kościołek w Zakopanem było już sporo osób. W większości rodzina Amandy i Amelki, jednak widziałem też kilka bladych lic. Pragnąłem by był z nami ktoś znajomy. Mógłbym się po prostu gdzieś schować, przy mojej żonie nie będzie to takie łatwe. Ceremonia w kościele oczywiście ziała nudą, jednak pozostawałem czujny. Te krwiożercze bestie mogły być głodne. Nie mogłem pozwolić by ktoś z teraz już również mojej rodziny został zjedzony. Najlepsze jest to, że widziałem też kilka znanych twarzy z Wielkiej Wojny. Widząc jak kilka wampirów wpatruje się we mnie z niedowierzającym wyrazem twarzy poczułem się troszkę lepiej.
- Nie rzucił się na mnie - szepnął nagle Korneliusz. - Nieprawdopodobne...
Amelia.
Goście na weselu byli dość sztywni, oczywiście dopóki nie polały się pierwsze kieliszki. Usiedliśmy przy moich kuzynkach i ich mężach. Musiałam z kimś porozmawiać, skoro Patryk stwierdził, że obraża się na cały świat. Amanda była dla mnie jak rodzona siostra, dorastałyśmy razem i musiałam być na jej ślubie a samej Patryk by mnie nie pościł.
- Zatańczymy w końcu? - Zapytałam go już dobrze po północy. Wciąż siedzieliśmy przy stole.
- Nie mam ochoty - Mruknął - Chcesz to idź.
Przewróciłam oczami i wyszłam na parkiet. Miałam nadzieję znaleźć jakiegoś kuzyna czy wujka. Nie po to odwaliłam się w tą przepiękną turkusową suknię. Tak, sięgała aż do ziemi. Kiedy przeciskałam się między tańczącymi ktoś złapał mnie za rękę. Szybko się odwróciłam. Uśmiechał się do mnie wysoki, postawy mężczyzna. Miał włosy w odcieniu ciemnego blondu, na ustach szelmowski uśmiech, w oczach błysk szaleństwa. No i bladą skórę.... Wampir.
- Mógłbyś prosić panią do tańca? - Spytał niskim, seksownym głosem.
- Ja... Nie to chyba nie jest dobry pomysł. Tam siedzi mój mąż...
- Wiem, czuję go. Wilk jak mniemam. To taniec, nie upojna noc w San Francisco. - Zaśmiał się słodko.
Cóż, podałam mu dłoń. Jego skóra była przerażająco zimna. Drugą rękę położył mi przy tali. Tańczył bardzo dobrze, co dziwne czułam się przy nim swobodnie. Nic dziwnego, że uśmiechaliśmy się do siebie. Mężczyzna patrzył na mnie z zachwytem wymalowanym na twarzy.
- Nazywam się Aron, a ty zdradzisz mi swoje imię urocza blondyneczko? - Wręczy wymruczał.
- Amelia.
- Cudowne, doprawdy. - Błysnął zębami w uśmiechu. - Piękne imię, pięknej kobiety.
Aron pochylił się jeszcze niżej, nasze usta znalazły się niebezpiecznie blisko. Mój umysł odpalił tryb : Uwaga, mam zazdrosnego męża. Szybko odwróciłam głowę i spojrzałam w stronę stolika, przy którym zostawiłam Patryka. Nie było go tam. Poczułam ulgę, pewnie wyszedł na zewnątrz.
- Wspaniale mi się z tobą tańczyło, ale pójdę poszukać męża.
- Jesteś pewna? Nie wydawał mi się zbyt zainteresowany twoją osobą. Nawet na ciebie nie patrzył a to oznacza, że ma coś z głową. Wyglądasz przepięknie. Jeśli nie docenia tego co ma....
- Oświadczam ci, że docenia - warknęłam podirytowana - Żegnaj Aronie.
Szybko wyswobodziłam się z objęć wampira i wyruszyłam na poszukiwania mojego debila.
Patryk.
Czekałem spokojnie. Nie chciałem robić scen na środku sali. Ten pieprzony wampir patrzył na moją żonę jakby chciał ją przelecieć na stole obok. Pragnął jej i nawet się z tym nie zdradza. Najlepsze jest to, że na bank czuł na niej mój zapach, przecież ją oznaczyłem. Igrał z ogniem. Stałem w rogu sali, w cieniu. Amelka w końcu odsunęła się od wampira i chyba poszła mnie szukać. Grzeczna dziewczynka, wiedziałem że mogę jej ufać. On jednak odprowadzając ją wzrokiem oblizał się. Ha! Tego już mu nie popuszczę. Ewidentnie gapił się na jej tyłek. Odbiłem się od ściany , wampir od razu odwrócił głowę z moją stronę. Uśmiechnął się drapieżnie. Minąłem go i wyszedłem na zewnątrz, poszedł za mną tak jak chciałem. Odszedłem kawałek od domu weselnego i stanąłem przy wysokim dębie, tyłem do amanta.
- Wydaje mi się, czy chciałeś czegoś ode mnie?
- Tylko jednego, odjeb się od mojej żony - warknąłem odwracając się w jego stronę.
- Zazdrosny? - Udawał zdziwionego - Nie wydawałeś się nią zbyt zainteresowany, a ona była znudzona.
- Co nie zmienia faktu, że zacząłeś podrywać żonę niewłaściwego wilka.
- Uwierz mi, nie obawiam się wilków - roześmiał się.
- Nawet Wielkiego Alfy Osady Lasu? - Spytałem z dumą w głosie.
Aron zrobił krok w moją stronę i wyciągnął ręce z kieszeni spodni. Na jego twarzy pojawił się cień zaciętości.
- Nawet jemu skopałbym tyłek jeśli mnie wkurzy - Odparł pewnie.
- Doprawdy? - Prychnąłem - Możemy się przekonać, jeśli jeszcze raz spojrzysz na moją Amelkę w ten sposób.
- Nie tylko spojrzę. Daj mi dwie minuty a będzie błagać żeby zrobić mi dobrze.
Zacisnąłem dłonie w pięści. Krew się we mnie zagotowała. Aron wzruszył tylko ramionami i posłał mi złośliwy uśmieszek. Tego było mi już naprawdę za wiele. Od dłuższego czasu starałem się być opanowany, nie wypadało mi jako władcy by zachowywać się jak gówniarz. Nie tym razem.
- Pożałujesz tego kutasie! - warknąłem.
- Chodź piesku
Miałem gdzieś czy ktoś mnie zobaczy, natarłem na wampira. Chyba nie spodziewał się, że będę aż tak szybki. Udało mi się trafić go pięścią prosto w mordę. Wampir przeleciał w powietrzu kilka metrów, nie dałem mu jednak wyrównać lotu by opadł na nogi. Skoczyłem za nim, przemieniłem się w wilka i zatopiłem kły w jego ciele zanim zdążył upaść. Aron syknął z bólu i odepchnął mnie. Muszę przyznać, był silny. Nim zdążyłem zareagować ten pieprzony kretyn wbił mi kawałek jakiegoś badyla w pierś. Nawet mnie to nie zabolało, nie takie rany odnosiłem. Warknąłem i ponownie rzuciłem się do ataku.
Kotłowaliśmy się przez dobre kilka minut. Byłem dobrze poobijany, przeciwnik krwawił z licznych ran zadanych moimi kłami. Poczułem w końcu, że mam przewagę, gdy ktoś nas rozdzielił. Oboje dostaliśmy porządnego kopa i odskoczyliśmy od siebie. Między nami stanął Hubert, oczywiście przodem do mnie.
Doszło do mnie, że jeśli oboje mnie zaatakują nie dam sobie rady. Wróciłem do ludzkiej postaci, od razu wyrwałem badyl z piersi i ścisnąłem go w dłoni. Nada się na kołek. Moja jedyna broń przeciwko dwóm potężnym wampirom. Patyk....
- Dobrze, że jesteś ten wilczek dawał mi się już we znaki - Ucieszył się Aron.
- Bardzo odważne, ty chory pojebie - syknąłem.
- Nie chcę być odważny, tylko żywy.
Przeniosłem wzrok na Huberta. Wpatrywał się we mnie, nawet nie mrugał. W końcu miał mnie na wyciągniecie ręki. On też wiedział, że wraz z Aronem wykończą mnie w kilka minut. Nie zamierzałem się poddać, to oczywiste. Przecież w środku czekała na mnie Amelka, a w domu moje dzieci... Cholera jasna! Przecież nie mogę pozwolić sobie na śmierć. Nie teraz, gdy są tacy mali, chociaż... Nie będą mnie pamiętać. To zawsze jakiś plus. Nie można tęsknić za kimś, kogo się nie zna.
Nagle obok mnie zjawił się Korneliusz. W dłoni dzierżył nożyk do ciasta. Hubert nawet na niego nie spojrzał, Aron za to uśmiechnął się z wyższością.
- Co ty robisz idioto? Zabiją cię! - wrzasnąłem do wampira.
- Będę cię bronił za cenę własnego życia - Odpowiedział spokojnie - Tak robią przyjaciele.
- Skończony kretynie, chcesz ze mą tu zdechnąć?!
- To będzie dla mnie zaszczyt. - Odparł z uśmiechem.
Nie wiedziałem co mam mu odpowiedzieć, byłem zszokowany.
- Dziękuje - szepnąłem w końcu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top