Rozdział 62. Nie tym razem!
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte,
Przez gniew i smutek,
Stwardniałe w kamień rozpalę usta smagane wiatrem.
Amelia.
Minął miesiąc. Amanda wyjechała, jednak na pożegnanie zaprosiła nas na swój ślub. Bałam się, że do tego dojdzie. Tak bardzo się bałam, że moja siostrzyczka skończy tak samo jak ta biedaczka Sara. Patrząc jak wsiadają do samochodu, nie czułam nic oprócz żądzy mordu. Chciałam złapać Huberta i mocno nim zatrząść. Uśmiechnęłam się jednak sztucznie i pomachałam im nawet. Jedno musiałam przyznać, Amanda wydawała się być szczęśliwa.
Kilka dni po jej wyjeździe postanowiłam wybrać się z dziećmi do osady. Michaś szedł dzielnie trzymając się rączką za biały wózek Magdy. Pogoda dopisywała, jak na jesień. Świeciło słoneczko, wiał ciepły wietrzyk. Doszłam na miejsce szybciej niż myślałam, nie chciałam jeszcze przeszkadzać mężowi, mówił że będzie miał tego dnia więcej pracy. Do końca zmierzała budowa małego hotelu, dla przybyłych wilków. Niektóre z nich nie mieszkały na stałe w żadnej osadzie, jednak podlegały pod Wielkiego Alfę swojego regionu czy tego chciały czy nie, więc czasami przyjeżdżały. Budynek prezentował się bardzo ładnie. Wyglądał trochę jak mały pałacyk, nad wejściem znajdował się spory balkon, na którym planowano zrobić latem restaurację. Coś wspaniałego. Usiadłam na ławce w parku, na przeciwko i czekałam a Olę. Umówiłam się z nią nim wyszłam z domu. Przyjaciółka dotarła do mnie po kilku minutach, Damianek od razu porwał do zabawy mojego synka. Usiedli na trawie i rozbijali się samochodzikami.
- Rosną tak szybko, prawda? Ciekawe czy będą wilkami. Jeśli tak powinni być w tym samym stadzie, jak ojcowie - Rozmarzyła się Ola.
- Nie ważne kim będzie - wzruszyłam ramionami .
- Mozemy iść zobacyć z bliska hotel? - Spytał nagle słodziutko Damian.
Kiwnęłam głową, Michał jak na swój wiek chodził wyśmienicie, udawało mu się nawet biegać więc nie bałam się o niego. Nigdy nie chciałam być jedną z tych porąbanych matek, które wiecznie chuchają na swoje pociechy. Ola nie wydawała się być zachwycona, ale sama musiała przyznać że kilkanaście metrów od nas nic im się nie stanie.
- Tak, masz rację. Człowiek, wilk. Nie ma różnicy - Podjęła temat - Jednak nie chciałabym aby przechodził to samo co ja.
Nie odpowiedziałam jej, bo Madzia się zbudziła i zaczęła cichutko popłakiwać. Obie pochyliłyśmy się nad wózkiem szczerząc się do małej. Nagle naszych uszu doszedł dziwny dźwięk. Podniosłam głowę. Rusztowanie podtrzymujące balkon runęło na ziemię. Rozejrzałam się w popłochu. O tej godzinie wszystkie wilki kończyły już robotę w osadzie. W okolicy byliśmy sami. Jak nigdy...
- Damian, wracajcie tu! - Krzyknęłam, wtedy usłyszałam zgrzytnięcie.
Ktoś musiał źle to wszystko wymierzyć, bo balkon bez żadnej podpory zaczął się powoli osuwać. Wręcz minimalnie. Przeszedł mnie dreszcz. Ruszyłam biegiem w kierunku dzieci, ale wiedziałam że nie zdążę. Zaczęłam krzyczeć, już nie pamiętam nawet co. Chłopcy nie zdając sobie sprawy z zagrożenia wciąż bawili się przed drzwiami frontowymi. Boże, jak mogłam być tak nieodpowiedzialna by pozwolić im tam iść.
Balkon runął, widziałam to wszystko jak na filmie - w zwolnionym tempie. Betonowy kloc był zaledwie jakieś dwa metry od głów dzieci, kiedy między nie wskoczył Patryk. Wyciągnął zaciśniętą w pieść dłoń wysoko w górę i mocno uderzył w balkon, który rozbił się na kilka kawałków. Zatrzymałam się, usłyszałam huk, wszędzie było pełno kurzu i jakby dymu. Kiedy wszystko opadło zobaczyłam Patryka stojącego dumnie nad wystraszonymi chłopcami. Nikomu nic się nie stało, a balkon leżał w częściach po obu ich stronach.
- Nie tym razem, suko - Warknął mój mąż patrząc na pozostałości tarasu.
- Największy wróg naszego Wielkiego Alfy, pokonany. - Roześmiał się Emil.
On również musiał to widzieć i biec w naszym kierunku. Rany, jak mi cholernie ulżyło. Zeszła ze mnie cała adrenalina i opadłam na kolana. Patryk kazał Emilowi odprowadzić dzieci do Oli i podszedł do mnie. Podniósł mnie i przytulił mocno, wciąż miałam miękkie nogi.
- Widzisz? Mój trening już się opłacił - Zaśmiał się.
- Nasz bohater - szepnęłam.
- Teraz w końcu możesz być ze mnie dumna, prawda? - Spoważniał.
- Zawsze jestem z ciebie dumna kochanie.
Patryk pogładził mnie delikatnie po twarzy, przymknęłam oczy.
- To moja wina, mogłam zabić nasze dziecko- wypaliłam nagle.
- Nie gadaj bzdur, jedyną osobą która dziś może zginać jest gość odpowiedzialny za budowę. Widziałem wszystko z daleka. To nie powinno się wydarzyć, nawet po upadku rusztowania.
- Tak się bałam...
- Ci... Już wszystko dobrze.
Patryk ucałował mnie bardzo delikatnie. Zaczęłam się uspokajać.
Patryk.
O tak! W końcu! Prawdziwy pogromca tarasów dziwki! Dawno nie czułem się tak dziwnie dumnie. Ręka trochę mnie bolała, jednak to nic. Co chwila przypominałem sobie jak balkon pęka, gdy uderza w moją wyciągniętą pięść. Coś bajecznego. Może przestaną mi wypominać tamten raz, gdy dostałem w łeb. Właściwie to dostałem we wszystko... Runął wtedy na mnie jak przysłowiowy chuj na Mariolę. Ha! Nie tym razem! Czekałem tylko, aż Amelka opowie o wszystkim dziewczyną. To one górowały nad innymi w wytykania mi tego pieprzonego tarasu. HA! To się zdziwią! Miałem ochotę zatańczyć, więc to uczyniłem. Jak idiota złapałem stojącego pod pałacem Korneliusza. Zakręciliśmy się razem kilka razy, ku jego uciesze. Amelka została w parku, miałem zgarnąć tylko swoje rzeczy i wrócić. Nieplanowany taniec z wampirem chyba to przedłuży.
Tak! Tak! TAK! KTO JEST NAJLEPSZY?! JA JESTEM!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top