Rozdział 45. To się nie dzieje....
Patryk.
Wspomnienia powróciły do mnie ze zdwojoną siłą, kiedy stałem przed starym podniszczonym domkiem ulokowanym w centrum miasteczka. Wyglądał tak samo paskudnie jak w dniu, kiedy przyprowadzono mnie do niego po raz pierwszy. Na dachu brakowało wielu dachówek, cegła kruszyła się gdzieniegdzie, drewniane okna miały szpary. Ogród również nic się nie zmienił. Trawa sięgająca kolan, chwasty, błoto.
Zacisnąłem pięści. Od razu odechciało mi się wchodzić do środka. Po co ja w ogóle się tutaj pchałem? Znów poczułem zapach wilgoci i grzyba. Cofnąłem się o kilka kroków. Tak. Powinienem wsiąść do auta i wrócić do mojej rodziny. Czemu więc stałem jak słup soli i gapiłem się w okno dużego pokoju? To nie powinno mnie obchodzić. Usłyszałem zduszony płacz mojej matki. Kamil, jej mąż przewrócił coś i zaklął. Więc trafiłem idealnie? A może raczej co chwilę działy się tam podobne rzeczy?
- Gdzie jest moje piwo, ty głupia szmato?!
- Wypiłeś je rano!
- Wychlałaś je! Ty chora kurwo!
- PRZESTAŃ!!!
Odgłos uderzenia, wrzask mamy. Coś upadło ciężko na ziemię. Wziąłem głęboki oddech i wpraworałem do środka. Nadal nie wiem co pchało mnie naprzód. Matka leżała na podłodze, trzymała się za krwawiący nos. Miała rozczochrane włosy, pewnie ją szarpał. Na twarzy i rękach nosiła wiele siniaków. Nasze oczy się spotkały. Zdziwiła się ma mój widok.
- Patryk? - wypowiedziała moje imię pierwszy raz w życiu.
Wtedy również Kamil na mnie spojrzał.
- Wynoś się z mojego domu bękarcie. - wycedził.
- Posłuchaj chujku, jeśli jeszcze raz podniesiesz rękę na moją mamę... Złamię ci ją.
- Ty? - zaśmiał się - Nie widziałem cię od czterech lat i szczerze mówiąc oprócz urośnięcia i przybrania masy nic się nie zmieniłeś. To samo smutne spojrzenie zbitego basseta. Pizda. Tym właśnie jesteś. Nie ważne ile posiedziałeś na siłce. To ja byłem w wojsku, ja walczyłem na wojnie. Lepiej mi nie podskakuj.
Człowieku... Gdybyś ty wiedział w jakich ja bitwach brałem udział. Pokręciłem tylko głową i aż się uśmiechnąłem. Chciałbym go zobaczyć w walce z Hubertem. Kamil nie zdawał sobie sprawy, że chłopczyk którego kiedyś katował umarł.
Podszedłem do niego powoli, osłaniając mamę która czołgała się w stronę drzwi.
- Lepiej będzie jeśli to ty się wyniesiesz. To dom po babci.
- Śmiesz mnie wyganiać? Ty niewdzięczny bachorze. - Uniósł rękę zaciśniętą w pięść, ale złapałem ją przy swojej twarzy. Tego się nie spodziewał.
Zacisnąłem palce, do mych uszu dotarł dźwięk łamanej kości a mężczyzna zawył z bólu. Było mi mało. Drugą ręką uderzyłem go w mordę. Zachwiał się i upadł na kolana. Ukucnąłem przed nim, wciąż uśmiechając się jak psychol. Kątem oka dostrzegłem, że mama wyszła już z domu. Dobrze. Bardzo dobrze.
- Teraz jesteśmy sam na sam. Tak jak wtedy, gdy lałeś mnie w piwnicy. Pamiętasz?
- Nie zabijaj mnie!
- Nie? Dlaczego? - przechyliłem głowę.
- Błagam cię.
- O co mnie błagasz?
- O litość.
- Ja też o nią błagałem. - Szepnąłem.
Jego oczy otworzyły się szeroko. Nie było w nich skruchy. Jedynie strach. Prychnąłem i podniosłem się. Nie był tego wart. W momencie, gdy stanąłem do niego plecami podniósł się i złapał za nóż kuchenny. Odwinąłem się uderzając go z taką mocą, że zatrzymał się dopiero na ścianie i opadł nieprzytomny na ziemię. Chyba przesadziłem, ale dawno nie byłem tak wkurwiony. Na szczęście dychał.
Usłyszałem nagle syrenę policyjną. Więc mama wezwała policję. Czyżby się o mnie martwiła? To dość... Miłe. Wyszedłem przed dom. Matka rozmawiała z dwoma rosłymi mężczyznami.
- Pobił mnie, a potem rzucił się na mojego męża. Zabierzcie go! To szaleniec! - płakała.
Nie. To nie mogło się dziać.....
Amelia.
Dochodziła dwudziesta, a ja zaczynałam się niepokoić. Odkąd zadzwonił,że przyjedzie za gdzie godziny minęło prawie pięć. Nie odbierał, nie napisał żadnej wiadomości. Wciąż powtarzałam sobie, że powinnam wrzucić na luz. To dorosły mężczyzna mogło mu coś wypaść. Jednak gdzieś z tyłu głowy jakiś głosik powtarzał : Dałby znać, gdyby coś robił. Musiałam się z nim zgodzić. Nie umiałam znaleźć sobie miejsca. Na szczęście miałam jeszcze gości. Gdybym czekała sama... Oszalałabym.
- Spokojnie Am, na pewno zaraz wróci - Natalia próbowała mnie pocieszyć, jednak jej zaniepokojony wzrok ciągle padał na Jacka.
Chłopak obdzwonił chyba każdego kto zna Patryka. Nikt nic nie wiedział. Stał teraz w oknie bacznie obserwując otoczenie. Też się denerwował, co nie poprawiało mi nastroju .
Usiadłam w końcu zrezygnowana między Anią i Aleksą. Natan i Adrian już poszli szukać mojego męża.
- Jak Boga kocham, ma dziesięć minut by stanąć w drzwiach albo go znajdę. A tego by nie chciał - odgrażała się Ania.
Aleksa uśmiechnęła się złowrogo, chyba już sobie wyobrażała co czeka mojego męża. Aż zachichotałam.
- Tylko zwykła herbata? Doprawdy co za prostaki z was. Czy tylko ja piję indyjską herbatę czerwoną suszoną latem w Dubaju? - Westchnął żałośnie Korneliusz grzebiąc mi w szafkach.
Spojrzałam na niego wilkiem. Widząc moją minę szybko stwierdził, że zwykła herbata również mu znakomicie smakuje. Wtedy rozdzwonił się mój telefon. Kaśka... Ach, że też nie pomyślałam by zadzwonić do niej!
- Hej, kochanie nie widziałaś Patryka? - Wypaliłam od razu.
- Policja zabrała go z naszego domu! Jest w areszcie! - wyszlochała.
- CO SIĘ STAŁO?
- Nie było mnie w domu, więc nie wiem co się wydarzyło. . Mama powiedziała, że pobił Kamila no i ... I ją.
- To nie jest prawdą. Nie uderzyłby waszej mamy - warknęłam.
- Wiem. To tata ją bił. Nie wiem czemu zrzuciła winę na Patryka. Tak mi przykro Am....
Rozłączyłam się. Cholera jasna!
- Jacek, bierz auto. Jedziemy po Patryka. Jest na komendzie. Może jak wpłacę kaucję to wyjdzie. Dziewczyny? Zajmiecie się Michałem?
- Jasne! - krzyknęły chórem.
Patryk.
Gdyby nie Amelka, nie wiem kiedy wyszedłbym z tego pieprzonego aresztu. Policja nie chciała mnie słuchać. Od razu przyznałem się do pobicia ojczyma, powiedziałem również dlaczego to zrobiłem. Jak grochem o ścianę. Co chwila pytali się mnie jakim trzeba być bydlakiem by katować własną matkę. Gdy tylko zostałem wyprowadzony pierwsze co zrobiłem to przytuliłem moją malutką. Była taka wystraszona, bidulka miała łzy w oczach. Dobrze, że nie widziała jak prowadzą mnie w kajdankach.
- Mógłbym z panią zamienić słówko? - Pomiędzy nas wszedł młody policjant.
Posłałem mu wrogie spojrzenie, jednak odsunąłem się. Złapał moją żonę pod rękę i odszedł na kilka kroków. Miał pecha, bo mój słuch wyłapywał z takiej odległości nawet cichutki szept.
- Jeśli pani chcę, możemy spisać zeznania również pd pani.
- Chyba nie rozumiem.
- Proszę nie udawać, skoro to bydle potrafiło uderzyć matkę to mam wierzyć, że pani nie bije? Możemy to szybko skończyć. Nie trzeba się bać.
- Posłuchaj pan! - Amelia wytknęła go palcem - Mój mąż nie podniósł nigdy na mnie ręki, i zaświadczam panu na swoją matkę również!
- Proszę uspokoić...
- Mam być spokojna?! Tydzień po narodzinach naszego syna, zawijacie mi chłopa na komendę! Macie jakieś konkretne dowody?! Oprócz zeznań tej nawiedzonej kobiety? A jeśli chodzi o Kamila, należało mu się. Sama zrobiłabym z nim to samo! Ach, i jeszcze coś. Chętnie opowiem o całej sytuacji panu Grzelakowiczowi. Chybia go pan zna.
- Tak. Komendant wojewódzkiej policji - wydukał facet.
- To mój wujek. Bawił się kilka miesięcy na naszym weselu i będzie wielce niepocieszony z zaistniałej sytuacji. A teraz żegnam!
Amelia doskoczyła do mnie i wyszliśmy szybko na zewnątrz. Złapałem ją za rękę.
- Masz w rodzinie komendanta?
- No, wujka Staśka.
- Wujek Stasiek jest gliną ?! Na weselu opowiadałem mu o tym, że brałem kiedyś udział w nielegalnych wyścigach...
- W czym ty brałeś udział?!
- Aniele, spokojnie...
- Nie jesteś nieśmiertelny cholera jasna! - Syknęła.
- To było dawno. Wracajmy do domu. Stęskniłem się za Michałkiem.
Amelia uspokoiła się momentalnie. Zagryzła wargi i kiwnęła głową.
- Gdzie jest auto?
- Pod domem mojej matki.
- To się bardzo dobrze składa....
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top