Rozdział 43. To już?!
*Trzy rzeczy zostały z raju: gwiazdy, kwiaty i oczy dziecka.
-Alighieri Dante
Amelia.
Stresowałam się. Bardzo. Już następnego dnia o dziesiątej miałam pojawić się w szpitalu. Dwa dni do porodu. Ola opowiadała mi sporo o tym strasznym bólu, i szczerze mówiąc odechciało mi się żyć. Patryk był niewiele mniej przejęty niż ja. Cały wieczór nie mógł usiedzieć w miejscu. Chodził od ściany do ściany, sprzątał, poprawiał wszytko na półkach.
- Nie pomagasz mi - warknęłam w końcu.
Westchnął ciężko i przeczesał dłonią włosy ale usiadł na brzegu łóżka.. Uśmiechnął się do mnie blado.
- Jak się czujesz aniele?
- Tak jak wyglądam, zapewniam cię - odkryłam się ukazując ogromny brzuch.
Skrzywiłam się lekko, gdy maleństwo przerkręciło się raptownie. Często tak robiło, szczególnie słysząc mój głos.
- Wyglądasz wspaniale - zapewnił mnie.
Odchylił mi bluzkę i pocałował z lubością brzuszek. Uwielbiał go dotykać.
- Chodźmy spać, jutro wcześnie wstajemy - poprosiłam łagodnie.
- Musisz mieć siłę by powić mojego pierworodnego! - próbował żartować, ale jego oczy pozostały poważne.
W środku nocy obudził mnie dziwny ból. Przechodził z brzucha aż na kręgosłup. Jęknęłam i skuliłam się. Patryk momentalnie się poderwał i zapalił lampkę. Był wystraszony. Zbladł i otworzył szeroko oczy.
- Aniele? - wręcz pisnął.
- To nic, już mi przeszło. - sapnęłam.
- Na pewno? Am.. A może....
- Nie, to normalne. Zwykły skurcz. Mogą się pojawiać kilka dni przed porodem. - Sama nie wiedziałam, czy uspokajam siebie czy jego.
Ułożyłam się wygodnie, jednak po jakiś piętnastu minutach poczułam kolejny skurcz. Cholera. To zbyt często. Otworzyłam oczy i zerknęłam na męża. Wpatrywał się we mnie intensywnie. Miał napięte mięśnie, jakby gotował się do skoku. Posłałam mu nieśmiały uśmiech i złapałam za telefon. Milion razy słyszałam od ginekologa o skurczach porodowych, ale dla pewności chciałam poczytać raz jeszcze. Spojrzałam przy okazji na godzinę. Dziesięć po drugiej.
- Nie gap się tak na mnie, bo mam ciarki - mruknęłam.
- Wybacz.
- Nadal to robisz....
Po następnych kilkunastu minutach znowu to poczułam. Trwał tym razem aż minutę. Wiem, bo liczyłam sekundy. To źle, bardzo źle. Zaczęłam się bać. Postanowiłam iść do łazienki, odświeżyć się trochę i załatwić co trzeba, jednak wstając poczułam coś dziwnego w spodenkach od piżamy. Mokrego. Och... Nie. Nie i chuj! Kolejny skurcz. Złapałam się za brzuch i jęknęłam żałośnie. Patryk zerwał się z łóżka i uklęknął przede mną robiąc wybitnie dobre salto w powietrzu.
- To już? - szepnął przerażony.
- Tak.
- Kurwa.
- Tak....
- Jedziemy do osady!
- Nie chcę! Jedźmy do miasta! Tam gdzie miałam rodzić!
- To ponad pół godziny drogi!
- Nie chcę by doktor Kondrad patrzył na moją pusię! - rozpłakałam się.
- Dobrze, przyniosę ci coś do ubrania. Jesteś spakowana tak?
Kiwnęłam głową a Patryk doskoczył do szafy. Cała się trzęsłam. Nie czułam się na to wszystko gotowa. Na mojej twarzy wylądowała szara bluza.
- Nie chcę jechać w bluzie - mruknęłam.
- Jest zimno!
- Wolę sweterek.
Patryk mruknął coś pod nosem i wyciągnął różowy sweter.
- Nie, ten fioletowy. Z rękawkami długimi.
- KOBIETO! RODZISZ!
- NIE OZNACZA TO, ŻE MAM JECHAĆ W WORKU NA ZIEMNIAKI.WYJMIJ MI TEN PIEPRZONY FIOLETOWY SWETEREK! -wrzasnęłam.
Chłopak skulił się potulnie i zaczął przeszukiwać szafę.
Patryk.
Nigdy chyba nie jechałem aż tak szybko. Czemu to wszystko działo się tak szybko?! Pierwszy poród powinien trwać kilkanaście godzin, a już w samochodzie Amelia krzyczała z bólu. Miała skurcze co kilka minut. Czemu uparła się na ten pieprzony szpital w centrum miasta? Z wrażenia oczywiście pogubiłem się i dojechaliśmy na miejsce po godzinie. Złapałem żonę na ręce i wbiegłem z nią do środka. Olałem recepcję i pobiegłem od razu na porodówkę. Lekarz na szczęście pokazał nam ją, gdy Amelka była u niego ostatnio na badaniach. Po chwili stanął przede mną jakiś pielęgniarz, zasłaniając nam drogę.
- Przepraszam pana, ale nie może pan tam tak po prostu w biec.
- Zabierz moją żonę do środka, albo cię zabije. - wycedziłem cicho.
Amelia złapała raptownie powietrze w płuca. Kolejny skurcz. KURWA. Nie mogła czekać. Chłoptaś zbladł i pobiegł po lekarza. Cóż, musiałem mieć ciekawą minę.
- Nie bój się aniele, oddychaj pamiętaj. Dobre dotlenienie jest teraz bardzo ważne... - paplałem.
- Przecież wiem, do licha! - szczeknęła.
Dzięki bogom, zajęli się nią bardzo sprawnie. Byłem w takim szoku, że nie rozumiałem co się do mnie mówi. Pragnąłem tylko być blisko Amelki. Pamiętam jedynie niektóre słowa lekarza, że czasem tak się zdarza, coś o rozwarciu i że zaraz się zacznie. Oblał mnie zimny pot. Posłusznie ubrałem się w fartuch i wszedłem na salę. Amelka leżała na jakimś dziwnym fotelu z szeroko rozłożonymi nogami. Była już przebrana. Podszedłem do niej na sztywnych nogach. Spojrzała na mnie, wyglądała na ogromnie przerażoną. Musiałem grać silnego! To ja powinienem dodawać jej sił. Uśmiechnąłem się więc, dbając o to by wyglądało to przekonująco.
- Poradzisz sobie znakomicie aniele. - szepnąłem i złapałem ją za rękę.
- Wiem! Dam radę - uśmiechnęła się blado. - Trochę bólu, trochę krzyku i będzie po wszystkim.
Potem dowiedziałem się, że nie mogli podać jej znieczulenia. Zrobiło mi się zimno. Matko jedyna.... Mimo wszystko radziła sobie znakomicie. Byłem taki dumny. Mijały minuty, a ja próbowałem nie umierać.
- Nie dam rady! - krzyknęła tak nagle, że podskoczyłem - Ja już nie chcę!
- Amelko...
- ZAMKNIJ SIĘ! TO PRZEZ CIEBIE! NIGDY WIĘCEJ MNIE NIE DOTKNIESZ TY PIEPRZONY SAMCZE! TRZY METRY ODE MNIE I OSOBNE ŁÓŻKO! JAK MOGŁEŚ?!
Zamarłem z otwartymi ustami. Rany... Chłopie. Trzymaj się. Pochyliłem się i ucałowałem ją delikatnie w rozgrzane czoło.
- Świetnie ci idzie kochanie, dziękuje ci. Jeszcze tylko troszeczkę. - zapewniłem ją.
- Pani mąż ma rację, to już końcóweczka! - zapewnił lekarz. - Widzę główkę.
Zrobiło mi się słabo. Całą siłą woli powstrzymałem się przed utratą przytomności. Zamknąłem oczy, bo wszystko zaczęło wirować. Nagle usłyszałem płacz, a Amelka odetchnęła z ulgą.
- Gratulacje, mają państwo synka - uśmiechnęła się położna zabierając nasze maleństwo.
Chciałem zerwać się z miejsca i go jej wyrwać, ale powstrzymałem się. Przecież nie chciała go skrzywdzić. Opadłem ciężko na taboret. Poczułem się taki słaby. Amelia wyciągnęła ku mnie rękę. Chwyciłem ją i pocałowałem.
- A więc Michał - uśmiechnęła się do mnie słodko. Już dawno wymarzyła sobie takię imię.
Kiwnąłem głową. Nie mogłem nic z siebie wydusić. Po jakimś czasie pielęgniarka położyła dzidziusia na piersi mojej żony. Wstałem by go zobaczyć. Był.... Jezu, jaki on był śliczny. Te brązowe oczka. Zupełnie jak mamusi. Zapiekły mnie oczy. Zamrugałem szybko by powstrzymać ciskające się do nich łzy.
- Chcesz go potrzymać? - spytała Amelia.
Drgnąłem odsuwając się trochę. Bałem się, że zrobię mu krzywdę. Był taki delikatny. Wziąłem jednak głęboki oddech i przyłożyłem małego do serca. Taki leciutki, jak piórko. Miał taką słodką buźkę. Te polisie. Pokochałem go. Od pierwszego wejrzenia. Mój synek.
Po godzinie Michaś został zabrany, a ja od razu poszedłem zadzwonić do teściów. Chrzaniłem to, że była zaledwie piąta nad ranem. Następny w kolejce był oczywiście Kuba.
- Mam syna! - wrzasnąłem mu do słuchawki, zanim zdążył się przywitać.
- Stary, gratuluje! Więc Damianek ma już przyjaciela. - ziewnął potężnie.
- Piedziesiąt centymetrów, trzy kilo wagi. Zdrowy jak ryba.
- Przyjedziemy do was jak tylko Ola wstanie. - Obiecał.
Amelka zmożona porodem zasnęła błogo, ja latałem po korytarzu jak pieprznięty. Chciałem krzyczeć z radości. Syn! Mam syna! Jestem tatą! Tatusiem! Musiałem wyglądać jak szaleniec z tym szerokim uśmiechem na ryju. A chrzanić to! Sialala!!!
Amelia.
Kiedy rano przynieśli mi mojego synka, ucieszyłam się przeogromnie. Chciałam mieć go ciągle przy sobie. Patryk trwał wiernie u mego boku, więc również podziwiał nasze dziecko. Patrzył na nie z takim oddaniem...
- Jest taki śliczny- szepnął gładząc Michałka po policzku - Idealny. Tak ci za niego dziękuje.
- Trochę maczałeś w tym palce.
- Chyba nie tylko palce - parsknął śmiechem, a Michał otworzył zaspane oczka zaciekawiony hałasem.
- Spokojnie, twojemu ojcu po prostu odbija palma.
- To dlateto, że jestem tak szczęśliwy aniele. Jest tak podobny do ciebie.
- Ciesz się, że nie jest czarny - zaśmiał się Emil wchodząc do sali. - Pokażcie no to cudo zanim wpadnie tutaj Ola i rodzice Am.
Pochylił się nad nami i zacmokał jak do szczeniaka. Posłałam mu groźne spojrzenie.
- Ujdzie. Lepiej się szykujcie. Całe pielgrzymki się do was wybierają. Obiecali jednak wchodzić partiami.
- Tak szybko wszyscy wiedzą? - zdziwiłam się. Było jeszcze bardzo wcześnie.
- Mała, Patryk dzwonił po ludziach od piątej rano. Mnie się poszczęściło. Dał mi pospać do szóstej. - zaśmiał się chłopak.
Ach tak. Uśmiechnęłam się do męża, w odpowiedzi wzruszył ramionami i puścił mi oczko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top