Rozdział piąty, czyli powód aby nie łazić po lesie


Staliśmy się nierozłączni. Nurtowały mnie jednak dwie rzeczy. Po pierwsze czemu Patryk co noc wychodził gdzieś z domu? Podobno siedział w lesie. Po drugie czemu jego koledzy, którzy mieszkali gdzieś po drugiej stronie lasu,aż tak bardzo mnie nie trawili. Było ich pięciu. Kuba, najsympatyczniejszy z nich, bo normalnie ze mną rozmawiał gdy się widzieliśmy, Jacek, który nie odzywał się chyba nigdy, Emil, rozgadany, uśmiechnięty, jednak nigdy w mojej obecności, Filip, oraz najgorszy z nich. Paulin. Jego po prostu się bałam. Patrzył na mnie z odrazą, a kiedy tylko Patryka nie było w pobliżu dawał mi jasno do zrozumienia, jak bardzo mnie nie trawi. Starałam się go unikać jak mogłam, jednak pech chciał, iż bardzo często Patryk przychodził po mnie w jego obecności.

Pewnego sobotniego wieczoru stwierdziłam, że już nie wytrzymam. Musiałam zobaczyć po co Patryk codziennie chadza do tego lasu. Uzbrojona w latarkę oraz sprej na komary weszłam w zarośla. Wychowałam się przy tym lesie, więc nie bałam się. Wiedziałam jak mniej więcej się po nim poruszać. No, może oprócz zachodniej części. Tam nie wolno było wchodzić nikomu. Ponoć teren należał do wojska. Cóż. Nie zamierzałam się tam zapuszczać. Miałam nadzieje, iż Patryk nie jest na tyle głupi aby tam włazić.

Szłam dobre piętnaście miniut, kiedy usłyszałam jakiś czelest za plecami. Stanęłam jak wryra. - To na pewno jakiś lis, może zając - burknęłam do siebie.

- Nie lis, nie zając, nie ryś, ani borsuk - wysyczał ktoś z mroku, po czym zachichotał.

Zmroziło mi krew w żyłach. Ten głos był taki... Nieludzki. Obróciłam się i skierowałam promień z latarki na zarośla. Długo nie musiałam czekać. Powoli krok za krokiem zza drzew wyłoniła się wysoka, lecz zgarbiona postac. Blada ja ściana, z czarnymi jak smoła oczyma, licznymi szramami na twarzy oraz zebami jak u rekina. Krzyknęłam odskakując w tył.

- Nie bój się dziecko, nie bój, nie. Nie zrobię ci krzywdy hihi, ja cię tylko pożrę. Jesteś taka pyszna...

Z ust potwora skapnęła ślina. Nie czekając dłużej uciekłam jak najszybciej w przeciwnym kierunku krzycząc ile sił w płucach. Mrok ograniczał mi możliwości. Nie widziałam dokąd biegnę. Za sobą słyszałam chichot. Coraz bliżej. Kiedy byłam pewna, że jestem dla oprawcy na wyciągnięcie ręki wpadłam z impetem w czyjeś ramiona. Ten zapach. Patryk...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top