Rozdział 9
Buffy i Spike, San Francisco
Ostrze kosy odbiło blade światło latarni, mdło świecącej w obskurnym zaułku. Buffy rozejrzała się czujnie dookoła, ale wszędzie leżały tylko kupki pyłu, powoli rozwiewające się w lekkim wietrze. Spike wychynął zza rogu, otrzepując płaszcz z kurzu.
– Było gorąco? – spytała Buffy, na co jej partner wykrzywił usta w półuśmiechu.
– Raczej chłodno. Wampiry są zimnokrwiste.
– Ale temperamentne, jeśli się je wkurzy – zauważyła, zakładając kosę na plecy. Spike wziął ją za rękę.
– Takie lubisz, co?
Buffy skinęła głową.
– Te działające powoli i metodycznie są bardziej przebiegłe i niebezpieczne. Czy ty próbujesz odwrócić moją uwagę? – obróciła się do niego, zatrzymując się.
– Działa? – mrugnął do niej, a ona tylko pokręciła głową z uśmiechem.
– Nie bardzo. Nie mogę doczekać się Willow. Jestem ciekawa co wie.
Willow nie chciała wyjaśniać niczego przez telefon. Po ustaleniu, że żadna wojowniczka ani wojownik - choć Will była przekonana, że to powinna być kobieta - nie próbowali się skontaktować z Buffy, czarownica stwierdziła, że sama uda się na poszukiwania. W związku z tym, mimo, że minęło już dwa dni, Buffy jeszcze jej nie widziała, choć wiadomo było, że rytuał się udał.
Rytuał. Pogromczyni nie chciała wracać do tego wydarzenia, ale nie dawała jej spokoju myśl co by się stało, gdyby Amanda się nie ocknęła. Giles wyglądał lepiej następnego dnia, na tyle dobrze, że czarownica podjęła decyzję o powrocie do domu. Ale Buffy martwiła się o niego, tak jak zawsze martwiła się o tych, których kochała. Od czasu jego niespodziewanego powrotu z zaświatów, po równie niespodziewanym zabójstwie, Buffy trzęsła się nad nim, choć Giles świetnie dawał sobie radę.
***
Spike z lekkim niepokojem przyglądał się swojej ukochanej. Wiedział, że pomimo, iż wciąż wykazywała się zapałem godnym Wybranej, to jednak była już zmęczona ciągłym powstrzymywaniem kolejnej apokalipsy. A potem kolejnej. Jakby to nigdy nie miało się skończyć. Bo nie miało.
Od kiedy wyprowadzili się z kamienicy w mieście i zamieszkali razem na przedmieściach, Spike od czasu do czasu zmuszał Buffy, by przespała całą noc i sam udawał się na patrol. Jednak pogromczyni wciąż była podminowana i rozdrażniona, a nadchodzące kłopoty, których natury nie znali, nie poprawiały sytuacji.
Delikatnie ścisnął jej dłoń.
– Niedługo przyjedzie i mam nadzieję, że wyjaśni nam wszystko. Albo przynajmniej tyle, ile wie.
– Wojowniczka... zastanawiam się kto to może być?
– Przypuszczalnie nikt, kogo znamy, inaczej Will operowałaby imieniem.
– Tak. Ale kojarzysz kogoś, kto zasługiwałby na takie miano?
Spike podrapał się po głowie. Do domu mieli jeszcze trzy przecznice, a niebo na wschodzie już zaczynało różowieć. Przyspieszył kroku.
– Jest kilku bohaterów...
– Tak – skinęła głową Buffy. – Ale który z nich mógłby zostać tak nazwany?
– No... kobieta, prawda? Nie znam zbyt wielu wojowniczych kobiet.
– Myślisz, że to ktoś z Justice League? Ale co oni mogliby mieć wspólnego z... naznaczonym, kimkolwiek lub czymkolwiek on jest.
– Nie wiem. Ale chętnie poznałbym Batmana. A raczej zwiedziłbym jego jaskinię cudów.
– No co jak co, ale akurat on na pewno nie jest kobietą – parsknęła śmiechem Buffy. – Jeśli to ktoś z nich, to najprędzej Wonder Woman – na widok jego miny, jej śmiech rozbrzmiał ponownie w szarym świetle budzącego się dnia. – Ale na to też bym na twoim miejscu nie liczyła.
Spike odchrząknął głośno, puszczając dłoń Buffy i naciągając na głowę kaptur bluzy. Schował dłonie w kieszeniach.
– Chodźmy do domu, nasz prywatny Batman pewnie umiera z głodu.
Skręcił na podjazd. Gdyby rok wcześniej ktoś mu zasugerował, że zostanie posiadaczem domu z niewielkim, ale jednak ogródkiem, gankiem z huśtawką i przestronną kuchnią, wyśmiałby go głośno. Tymczasem teraz wieczorami czasem odpalał kosiarkę, żeby doprowadzić trawnik przed domem do ładu i pozwalał Buffy rujnować ich malutki ogródek podczas ćwiczeń. I cieszył się jak dziecko, kiedy Buffy kupiła komplet pasujących talerzy. Nie był taki szczęśliwy od... właściwie nigdy nie był taki szczęśliwy. Nie, jako William Pratt. I potem też nie.
***
Buffy z trudem weszła na dwa kamienne schodki prowadzące na ganek. Oparła się ramieniem o futrynę, gdy Spike otwierał drzwi i dosłownie na moment przymknęła oczy. Jeszcze nigdy nie czuła się taka zmęczona.
Ocknęła się w sypialni, w samej bieliźnie, przykryta kołdrą. Spike'a nie było.
Przez chwilę zastanawiała się, co jej dolega. To nie było normalne, by zasypiała na stojąco. Poza tym przez ostatnie dwa dni była niezwykle rozdrażniona i tkliwa. Nie miała pojęcia, co mogło powodować takie zmiany nastroju, ale czuła się tym zaniepokojona. Może tylko schodzi z niej napięcie po ostatnich wydarzeniach. Miała taką nadzieję. Jej metabolizm i zdolność szybkiej regeneracji powinny załatwić sprawę w ciągu maksymalnie kilku dni. Może do tej pory Willow się pokaże i rozjaśni nieco mrok, w którym się poruszają.
Energicznie wstała z łóżka, ale natychmiast musiała usiąść na nim z powrotem, bo nogi ugięły się pod nią, a żołądek podszedł jej do gardła.
– O nie! – jęknęła, łapiąc się za usta i próbując przemóc osłabienie. Kremowa wykładzina w sypialni nie zasługiwała na poplamienie. Powoli i głęboko oddychała przez nos, aż opanowała odruch wymiotny. Podnosząc się do pionu, tym razem bez wykonywania gwałtownych ruchów, gorączkowo zastanawiała się, co takiego jadła poprzedniego dnia.
Piętnaście minut później weszła do kuchni, zaciskając pasek swojego białego szlafroka. W czasie porannej toalety jej dolegliwości zniknęły jak ręką odjął i teraz czuła wręcz wilczy apetyt. Smażone jajka i kiełbaski, które, jak odkryła, szykował dla niej Spike, pachniały po prostu obłędnie.
– Odpoczęłaś? – głos jej chłopaka był opanowany, ale Buffy świetnie potrafiła wyczuć, że jest zdenerwowany. Jej choroba, co by to nie było, nie wypadła w najlepszym momencie. Zbliżające się zło, niewiadomego pochodzenia, tajemnicze przepowiednie i brak Willow u boku, nie stanowiły dobrego tła dla jakiejkolwiek choroby.
Podeszła do Spike'a i przytuliła się do jego pleców, obejmując go w pasie.
– Nic mi nie jest. To tylko zatrucie pokarmowe.
– W takim razie zrobię ci coś lekkiego do jedzenia...
– Nie – przerwała mu. – Chcę to – wskazała palcem na patelnię.
– Smażone, przy zatruciu? – spytał z powątpiewaniem, zerkając na nią przez ramię. – Mogę się nie znać, ale to nie brzmi jak dobry pomysł.
– Chcę tego – wydęła wargi, jak dziecko. Spike uniósł brew w niemym zdziwieniu. Buffy zachowywała się dziwnie.
– Jasne, jeśli jesteś pewna. To na pewno nic poważnego?
– Tak – głos Buffy był trochę stłumiony wepchniętą do ust kiełbaską, zwiniętą z patelni. – To tylko nieżyt żołądka.
Spike otworzył usta, ale dzwonek telefonu nie pozwolił mu się wypowiedzieć. Buffy wyjęła komórkę z tylnej kieszeni jego jeansów i włączyła na głośnik.
– O co chodzi, Giles?
– Musicie tu natychmiast przyjechać. Wiem, z kim mamy do czynienia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top