Rozdział 20
Diana z niecierpliwością wysłuchiwała długiej tyrady Bruce'a. Z wiekiem robił się coraz bardziej upierdliwy i chwilami miała wrażenie, że jego błyskotliwy umysł tylko pogarsza tę cechę jego charakteru.
Obok niej przeszedł Spike, zerknął na nią, jakby szukał potwierdzenia, że Bruce użyczy im samolotu. Uniosła kciuk i uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi na niezadane pytanie.
Trochę martwiła się sytuacją w zespole. Spike chodził spięty, Buffy wciąż zmęczona, a choć Willow próbowała podtrzymywać pozytywny nastrój, widać było, że też ma własne dylematy. Nie znała tych ludzi na tyle, by mieć pewność, że kiedy przyjdzie im stanąć oko w oko z Cainem, będą potrafili odsunąć na bok swoje problemy, by wygrać walkę. Mieli co prawda broń, która dawała im szansę na pokonanie go, ale nawet najlepsza broń nie zadziała, jeśli zadrży dzierżąca ją ręka.
– To dla mnie ważne – przerwała Bruce'owi podniesionym głosem. – Muszę pomóc Amazonkom.
– Są wojowniczkami, znają się na tym. I znają Caina, Diano. Będą wiedziały, co robić.
Westchnęła.
– Dzięki za rady. I za samolot. Pogadamy, jak wrócę, dobrze?
– Tylko wróć.
Idąc powoli w stronę apartamentu, zastanawiała się nad tym. Czy kiedy przybędzie na Themyscirę, będzie jeszcze chciała ją opuścić? Lubiła swoje życie wśród ludzi i swoją misję czuwania nad ich bezpieczeństwem, ale czuła się trochę wypalona. Nie miała celu w życiu, w każdym razie żadnego osobistego celu.
W salonie Willow rozkładała świece w różnych miejscach. Komplet mebli kawowych wylądował pod ścianą i zdumiona Diana zauważyła skomplikowane symbole wyrysowane kredą na podłodze, układające się w kształt sporego koła na środku pomieszczenia.
– Co do...
– Czy mogłabyś zająć czymś Spike'a przez najbliższą godzinę? – Zwróciła się do niej czarownica.
Amazonka milczała przez chwilę, wpatrując się w Buffy, siedzącą po turecku w kręgu, wyraźnie czekającą aż Willow zacznie jakiś rytuał.
– Czy to niebezpieczne? – zapytała cicho.
– Nie – rude włosy zatańczyły wokół głowy czarownicy, kiedy szybko zaprzeczyła. – Po tym będzie lepiej.
Diana wyszła z powrotem na korytarz i oparła się plecami o drzwi. Po prostu fantastycznie.
– Wystraszyłaś ją – stwierdziła Buffy, spoglądając na drzwi.
– Powiedziałam prawdę – jej przyjaciółka wzruszyła ramionami. – Będzie lepiej.
– I powiedziałaś to celowo w taki chłodny sposób?
Rude włosy opadły na twarz, kiedy Willow spuściła głowę, siadając po turecku w kręgu naprzeciwko Buffy.
– Nie wiem. Boję się.
– Ja też. To już ustaliłyśmy. Ale będzie jak zawsze: zepniemy pośladki i zrobimy to, co konieczne. A także to, co dla nas dobre. Tym razem pod tym względem będzie inaczej.
Czarownica ujęła dłonie przyjaciółki i zaintonowała zaklęcie. Lekki trzask wyładowania magii dał się słyszeć w pokoju, kiedy opalizująca na fioletowo kopuła energii ukazała się nad nimi, zamykając je w swoim wnętrzu. Między ich dłońmi przepływały impulsy magiczne tak silne, że Buffy próbowała instynktownie odsunąć ręce, ale Willow trzymała ją mocno, nie dając się wyrwać. Jej głos zmienił intonację i z monotonnego mruczenia przeszedł w wyraźne skandowanie. Pogromczyni nie wiedziała do kogo przemawia jej przyjaciółka, ale brzmiało to tak, jakby się z tym kimś kłóciła.
Nagły ból przeszył ciało Buffy i jej drobna figurka, wygięła się pod dziwnym kątem, a z ust mimowolnie wydobył się jęk. Jeśli TO miało jej zagwarantować przeżycie, to jak do cholery miałaby wyglądać magiczna aborcja?
Willow przesunęła dłonie na jej brzuch, pozwalając Buffy położyć się na podłodze. Ogniste dreszcze przechodziły przez całe jej ciało, czuła się tak, jakby ktoś rozpalonym do białości prętem dotykał jej odsłoniętych nerwów. Z jej ust co chwilę wydobywały się niekontrolowane jęki, przechodzące w krótki, urywany krzyk.
Po jakimś czasie przestała rozpoznawać otoczenie. Przestała jej przeszkadzać twardość podłogi i unoszące się wokół jej twarzy końcówki włosów, tańczące w naładowanym magią powietrzu, niczym kobra na dźwięk fletu fakira. Jedyne, co ją interesowało to spokój. Chciała tylko zasnąć... pogrążyć się w słodkim niebycie i nie budzić się już nigdy więcej. Nie czuć już bólu.
Spike wyglądał na załamanego. Diana stała w drzwiach baru hotelowego już dłuższą chwilę i przyglądała się mu, jak rozmawia z barmanem. Biedny chłopak miał chyba dość, widziała to po jego minie. W końcu ruszyła w tamtą stronę, specjalnie nie próbując zachować ciszy.
Wampir spojrzał przez ramię, a ona uśmiechnęła się do niego lekko, zbliżając się do baru.
– O, Diana. Nowa członkini naszego gangu – z lekką drwiną odezwał się Spike, wyciągając do niej butelkę. – Napijesz się?
– Czemu nie? – przyjęła alkohol i spojrzała na barmana, który już wyciągał do niej szklankę. Wzięła ją i napełniła w jednej czwartej, po czym spróbowała.
Whiskey miała głęboki dębowy posmak, w którym dało się wyczuć nuty czereśni i popiołu. To był dobry, mocny trunek, z gatunku tych lepszych jakościowo.
– Ile tego wypiłeś? – zerknęła na opróżnioną do połowy butelkę i na wampira, który wyglądał, jakby nie spożył ani odrobiny alkoholu.
– Tyle – machnął lekceważąco ręką w stronę flaszki. – Może mam szybki metabolizm – zarechotał.
Diana zachichotała, doceniając żart.
– Szkoda, że ja tak nie potrafię. A naprawdę mam szybki metabolizm – mrugnęła do niego. – Za co pijemy?
– Za miłość.
– Niech będzie. Lepszy powód niż ten, że jest czwartek.
– Nie pijam za dni tygodnia. Musiałbym pić codziennie.
Amazonka pociągnęła łyk ze szklanki i spojrzała na barmana. Wyglądał, jakby mu ulżyło, że ktoś zdjął z niego obowiązek zajmowania się namolnym klientem. Oszacowała ilość trunku w butelce i zamówiła kolejną. Jeśli ma go tu utrzymać przez godzinę, będzie potrzebować zachęty.
Kropla potu torowała sobie krętą ścieżką drogę między jej łopatkami, kiedy Willow wypowiadała kolejne inkantacje. Nie wiedziała, ile czasu już tak siedziała, wszystko jej zdrętwiało; czuła się jak kamienny gargulec. Buffy już dawno przestała wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki, leżała tylko na podłodze w dziwnej, powykręcanej pozycji, z otwartymi oczami, ślepo wpatrującymi się w sufit. Jej włosy, zresztą tak samo, jak włosy czarownicy, unosiły się wokół głowy, tworząc dziwną plątaninę, przypominającą wodorosty w wodzie. Niejakim pocieszeniem był fakt, że pogromczyni oddychała.
Willow nie przewidywała, że rytuał będzie taki trudny. Czytała, że wymaga wielkiej wytrzymałości od ciężarnej, ale obecna sytuacja przerosła jej oczekiwania. Intonując kolejne zaklęcia, czuła jak magia drenuje ją, jak przepływa przez ciało nieprzytomnej przyjaciółki, po czym rozpryskuje się na kopule, która je otacza. Czuła, jak energia kopuły rośnie, widziała jak jej kolor z filetu zmienia się w elektryzujący niebieski, jak wyładowania energii, niczym błyskawice oplatają całą powierzchnię.
Odnosiła wrażenie, że magia się buntuje. Że odpycha jej zaklęcia. Jakby to dziecko miało świadomość już na tym poziomie i nie chciało ingerencji w swój rozwój.
Zawahała się, przerywając na moment zaklęcie. Atmosfera we wnętrzu kopuły natychmiast zrobiła się lżejsza, błyskawice zniknęły, a kolor powrócił do opalizującego fioletu.
Willow zdjęła jedną dłoń z brzucha Buffy i położyła ją na podłodze, jakby uziemiając magię.
– Posłuchaj – powiedziała, a cisza, która nagle zapadła, była pełna oczekiwania i nie było to jej oczekiwanie. Czarownica ponownie odniosła wrażenie, że dziecko posiada świadomość, mimo, że na tym etapie powinno być zestawem pączkujących komórek. – Ta kobieta... ona cię chce. Ale jeśli będziesz drenować jej siły w ten sposób, nie ma szans, żeby to przeżyła. A jeśli ona umrze, to ty również.
Willow czuła się dziwnie, przemawiając w powietrze. To było zupełnie inne od inkantacji zaklęć. Ale czuła też, że nie jest tam sama.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top