Rozdział 15
San Francisco, Diana, Spike i Willow
Dwa wampiry, dwie czarownice, mól książkowy i chora pogromczyni. Ależ jej się trafiła ekipa... Diana próbowała sobie poukładać w głowie to, czego dowiedziała się w czasie spotkania.
Postawili odnaleźć Dom Sekretów i brata Caina, który mógłby ich naprowadzić na ślad Themysciry. Amazonka miała nadzieję, że Abel pomoże im ustalić słaby punkt ich wroga. Ta przepowiednia, a raczej jej kawałki, które udało się przetłumaczyć Gilesowi, była niepokojąco tajemnicza.
Diana nie miała do czynienia z wieloma przepowiedniami, w każdym razie nie z takimi, które miały jakieś realne znaczenie, bo tych wyssanych z palca klątw z egipskich grobowców nie należało brać pod uwagę. Według niej przepowiednie powinny się spełniać, czy nie na tym polegała ich istota? Została jednak wyprowadzona z błędu. Według Gilesa, który był bardzo interesujący z tą całą swoją wiedzą, przepowiednie były zapisywane nie po to, by straszyć ludzi, tylko by zapobiegać wydarzeniom w nim przedstawionym. To wydawało się nawet logiczne.
Niestety, dowiedziała się również, że w przeważającej większości przepowiednie jednak się spełniają, jeśli nie w całości, to przynajmniej w części.
Próbowała pomóc Gilesowi w tłumaczeniu proroctwa, ale ze zdziwieniem stwierdziła, że napisane jest w jakimś dziwnym języku, którego nie zna. Nie przypominające niczego znaki wydawały się stworzone z dymu, który cały czas był w ruchu, podświetlając się w niektórych pozycjach i blednąc w innych. Demonie pismo. Nic dziwnego, że Giles miał problemy z odczytaniem tego. Podziwiała go za to, że w ogóle próbował.
Wyciągnęła telefon z kieszeni. Angel nie wiedział, gdzie dokładnie leżał Dom Sekretów, ale ona znała kogoś, kto mógł mieć takie informacje.
O jej nogi otarł się czarny kociak. Uśmiechnęła się, wybierając number. Nie czekała długo. Może się stęsknił? Przypomniała sobie ich ostatnią kłótnię. Czy gdyby okoliczności były inne, też odezwałaby się pierwsza? Nie była tego taka pewna.
– Diano? – w jego głosie dźwięczał chłód, jakby wciąż miał do niej jakiś żal.
– Witaj, Bruce.
Spike obserwował przesączające się przez ciężkie zasłony światło poranka. Szary świt wstawał powoli, rysując smugę na dywanie, w miejscu, gdzie niedokładnie zaciągnął materiał. Drobinki kurzu tańczyły w powietrzu, układając się w surrealistyczne wzory.
Buffy spała kamiennym snem, przytulona do jego ramienia. Delikatnie się wyswobodził i wstał z łóżka. Narzucając na siebie bluzę, sprawdził zawartość kieszeni. Już chwilę później siedział na werandzie, otoczony dymem papierosowym.
Słowa Angela nie dawały mu spokoju. Jego dawny rywal mógł być irytującym patafianem, ale czasami miewał rację. Pod względem formalnym był też protoplastą Spike'a, co niejako dawało mu prawo do wygłaszania cierpkich uwag na jego temat. Nie, żeby Spike kiedykolwiek był mu dłużny pod tym względem.
Był Championem. W przeszłości uratował świat, ale co z tego? O ile wiedział, Buffy ratowała świat co wtorek i w co drugą sobotę. Czemu to on miałby być ostatnim z Wielkiej Czwórki? Co sprawiało, że był wyjątkowy?
Wysunął dłoń poza linię cienia na werandzie i przez chwilę patrzył, jak skóra dymi, zanim ręka zapłonęła żywym ogniem. Syknął, chowając dłoń z powrotem w cień i dusząc płomienie bluzą. W tym też ten przemądrzały detektyw miał rację. Nie przyda im się w jasnym świetle dnia, będzie ich spowalniał i wymagał ochrony.
Niech to szlag, nie tego pragnął. Chciał być pełnoprawnym partnerem w walce i tym właśnie był, kiedy patrolowali nocami ulice San Francisco.
Wrócił myślami do poprzedniego wieczoru. Buffy była tak zmęczona, że Spike wykonał telefon do Xandera, który zgodził się zastąpić ją i towarzyszyć wampirowi tej nocy. Kiedy wrócił, zastał ukochaną śpiącą kamiennym snem.
Wyglądała trochę lepiej, przypuszczał, że to wpływ Willow, jej powrót zlikwidował przynajmniej część stresu. Położył się obok, a ona natychmiast przytuliła się do niego, ale nie mógł zasnąć. Myśli kłębiły się w jego głowie, jak ten dym w pentagramie, kiedy odprawiany był rytuał. To dlatego siedział teraz, rozmyślając nad swoim żałosnym życiem.
Lekko stuknęły otwierane drzwi i na werandę weszła czarownica. Stanęła na najwyższym schodku z założonymi rękoma i wpatrzyła się w ogród.
– Naprawiłeś altankę.
– Tak. Jakiś setny raz. Zburzyłbym ją całkiem, bo muszę ją odbudowywać regularnie, ale Buffy ją lubi – strzepnął popiół z papierosa, starając się zachować spokój, choć w środku cały się gotował.
– Jak patrol?
– W normie. Xander przesyła pozdrowienia – odparł z lekką kpiną. Blade policzki Willow pokryły się lekkim rumieńcem.
– Spotkam się z nim, kiedy to wszystko się skończy – odpowiedziała cicho na niewypowiedziane pytanie.
Zapadła cisza.
– Jesteś pewna, że w tej przepowiedni chodzi o mnie?
Niepewne pytanie zwykle zuchwałego wampira sprawiło, że wiedźma odwróciła się do niego i przez moment studiowała jego twarz w milczeniu. Spoglądał na nią chmurnym wzrokiem, czekając na odpowiedź.
– Tak. Jestem pewna. Nie wiem, jakie masz zadanie do wykonania w trakcie tej misji, ale na pewno jakieś masz.
– Skąd ta pewność? – jego głos był natarczywy. Musiał wiedzieć. Musiał potwierdzić swoją wartość.
– Powiedzmy, że mam swoje źródła – Willow wzruszyła ramionami. – Nie słuchaj Angela, jest zazdrosny, że to nie on. On też w pełnym słońcu nie byłby bardzo pomocny.
– Będę ciężarem.
– Będziesz przeciwwagą dla Buffy. Ona... – czarownica zawahała się – potrzebuje twojego wsparcia, Spike.
– Co jej jest? – Z natężeniem wpatrywał się w czarownicę i nie mógł przegapić ledwo dostrzegalnego skrzywienia, jakie przemknęło przez jej twarz.
– Musisz być cierpliwy. Na pewno powie ci w swoim czasie.
– Do diabła, ona traci siły z każdym dniem, a ty wyjeżdżasz mi z cierpliwością! Nie będę w milczeniu patrzył, jak moja kobieta marnieje! Wiesz, co jej jest? – zerwał się z ławki i we wzburzeniu krążył po werandzie na granicy cienia. Willow złapała go za rękaw i pociągnęła głębiej pod dach.
– Nie jest moją sprawą, mówić ci, na co cierpi Buffy. To jej decyzja, kiedy się dowiesz. Zachowując się w ten sposób nie sprawisz, że ci powie, a nawet śmiem sądzić, że oddalasz ten moment.
Przez otwarte okno Diana słyszała wymianę słów między Willow i Spikiem, ale daszek nad werandą skutecznie chronił ją przed ich wzrokiem. A więc Buffy jednak na coś choruje, a czarownica choć wie, to nie powie, co dolega pogromczyni. Wszędzie sekrety.
Oparła czoło o ramę okna i westchnęła. Wczoraj wszyscy zgromadzeni w salonie wyglądali na dobrze zgraną grupę przyjaciół, ale zadrażnienia występują wszędzie.
Przypomniała sobie wcześniejszą rozmowę z Brucem i jego pytania na temat ludzi, z którymi ma zamiar podjąć tę wyprawę. Jak zawsze podejrzliwy wobec każdego. Dał za wygraną dopiero, kiedy powiedziała, że pojedzie z nimi, niezależnie od jego pomocy. Teraz trzymała w dłoni kartkę z adresem Abla w Vermont i zastanawiała się, czy uda im się pokonać Caina.
Żałowała, że słyszała rozmowę towarzyszy na werandzie. Wolałaby wierzyć, że gdzieś istnieją ludzie, którzy są ze sobą całkowicie szczerzy i całkowicie wobec siebie lojalni.
Przepraszam Was za przerwę. Zbyt wiele projektów na raz.
Mam nadzieję, że opowiadanie się Wam podoba i że czytając macie taki sam fun jak jak, kiedy go piszę. Obiecuję, że jeszcze będzie się działo :)
S.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top