Rozdział 2
Cain się nudził.
To była najgorsza część jego kary: nie miał nic do roboty. I tak na wieczność. To dlatego tak często kładł się w krypcie i zapadał w letarg. Tam przynajmniej mógł zatopić się w marzeniach o świetności albo robić plany wspaniałych podbojów. Albo gonić za nieuchwytnym zielonym spojrzeniem. Cokolwiek.
Na jawie mógł co najwyżej pozbawić Abla życia. Znowu. To się powoli robiło nudne. On zabijał brata, tamten się regenerował i zabawa zaczynała się od początku.
Teraz jednak dopiero wyszedł z krypty po paru latach niespokojnych snów o zielonookiej wiedźmie, o jej hipnotycznym spojrzeniu, o jej ciele bez jednej skazy... i musiał napić się krwi, uzupełnić zapasy, zanim z powrotem zapadnie w letarg.
Czasami wyobrażał sobie, że już nie jest tu więźniem. Dokładnie wiedział, co by zrobił w takiej sytuacji. Najpierw pożywiłby się jak należy. Cain poczuł skurcz w żołądku i suchość w gardle na samą myśl o ciepłej, gęstej krwi, wypływającej pulsującym rytmem z tętnicy, wypełniającej jego usta, szumiącej w głowie.
Zajrzał do jadalni, gdzie na niskim stoliku w rogu stał podgrzewany dzbanek. Napełnił pucharek i pociągnął spory łyk, próbując wyobrażać sobie, że pije prosto z tętnicy.
Nic z tego. Ta krew nie miała w sobie życia. Nie dość, że nie była ludzka, to w dodatku nie pachniała niczym przyjemnym. Wzdrygnął się w widoczny sposób, odstawiając szybkim ruchem kielich na blat stolika.
Głośny szczęk zamka poniósł się echem po wysokim holu, odbił się od sklepienia i wrócił na dół. Cain stał w progu jadalni i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w otwarte drzwi. Nie pamiętał by kiedykolwiek te drzwi otworzyły się same. Nieufnie podszedł do nich i wolnym, niemal delikatnym ruchem wysunął rękę na zewnątrz.
Bariera zniknęła. Drzwi nie zatrzasnęły się na jego ręce. Chociaż technicznie nie oddychał, Cain wciągnął powietrze ze świstem. Czy to znaczyło, że jest wolny?
Z wahaniem stanął na progu. Wschodzące słońce malowało jego twarz krwawo, odbijało się w szybach i kładło długie cienie na szerokim podjeździe. Po drugiej stronie cmentarza, w wysokiej wieży Domu Sekretów, górne okno błyskało zachęcająco ciepłym światłem, widać mieszkaniec poddasza nie kładł się wcale spać.
Przez moment kusiło go, by zaskoczyć brata, zobaczyć przerażenie na jego nalanej twarzy. Po tylu wiekach zabijania go magicznie na odległość, zakosztować ponownie tego uczucia władzy... zakosztować... tak. Odwiedzi Abla, ale jeszcze nie teraz. Najpierw musi się pożywić.
Energicznym krokiem wyszedł na podjazd, rozkoszując się wolnością. W jego głowie już krystalizowały się plany na najbliższy czas. Wypełnione ludzką krwią, cierpieniem, nowymi wyznawcami... wypełnione zielonymi tęczówkami.
Zaklął szpetnie, oglądając się na dom, z którego właśnie wyszedł. Ta wolność wzięła go z zaskoczenia, wszystkie przydatne rzeczy zostały w środku, ale bał się tam wracać, bał się, że drzwi znowu zatrzasną się za nim.
Z jego gardła wydobył się skrzekliwy śmiech. Bał się! On, najpierwszy z pierwszych, Ojciec wszystkich wampirów bał się wrócić do domu, w którym spędził ostatnie pięćset lat. Z pogardą odwrócił się od znienawidzonych murów. Trudno. Poradzi sobie bez zwoju, znajdzie tę przeklętą wyspę i jej królową i wreszcie będzie mógł zaznać trochę spokoju.
***
Buffy otworzyła oczy w ciemności. Ciężka ręka Spike'a przesunęła się uspokajającym ruchem po jej ramieniu.
– Zaczęło się – usłyszała jego głos. Przez chwilę jej oczy przyzwyczajały się do nieprzeniknionej czerni, zanim dały się przekonać, że wcale nie jest taka nieprzenikniona.
– Tak. Też to poczułam. Najgorsze, że nie wiemy, co się zaczęło. Czego w ogóle szukamy?
Od kilku dni nieprzerwanie wertowali księgi, sami nie wiedząc na co zwracać uwagę. Giles przekopywał się przez starożytne proroctwa, twierdząc, że tylko coś tak starego jak sama ziemia, może wywoływać tak wielki niepokój. Buffy musiała się z nim zgodzić. Przeczucia nie były jej domeną. Zwykle dostawała namiary i walczyła ze złem, a nie budziła się po nocach zlana potem, sama nie wiedząc, czego się lęka. Stawiała czoło demonom, wampirom, magom i bogom. Czasami musieli dobrze poszukać w księgach, żeby wiedzieć z czym mają do czynienia. Ale zawsze mieli przynajmniej jakiś punkt zaczepienia. Cokolwiek.
Najbardziej martwił ją brak kontaktu z Willow. Wiedźma gdzieś zniknęła i nikt nie wiedział jak można ją znaleźć. A teraz właśnie bardzo by się przydała.
Spike odgarnął jej grzywkę.
– Spróbuj zasnąć. Czuwam.
Westchnęła, wtulając się w jego ramiona. Miał rację. Jeszcze będzie mnóstwo czasu na zamartwianie się. Zamknęła oczy, czując jego usta muskające jej czoło, ale sen nie nadchodził.
– To bez sensu – stwierdziła po chwili, podnosząc się i zapalając lampę na stoliku nocnym. Palce Spike'a przesunęły się po jej kręgosłupie. Zignorowała przyjemny dreszcz. – Wstajesz?
Spike rozciągnął się na plecach, wkładając ręce pod głowę.
– Mógłbym zaproponować jakieś formy aktywności nie wymagające wychodzenia z łóżka, skarbie.
– Spike – powiedziała cicho, a z jego ust zniknął kpiący uśmiech. Z niechęcią się podniósł. Buffy przełknęła ślinę, widząc grę mięśni pod jego skórą. Zauważył to i mrugnął do niej.
– Przemyśl to jeszcze.
Ale Buffy odwróciła się, narzucając szlafrok i kierując się w stronę łazienki.
– Za kwadrans w sali treningowej. Przygotuj się na lanie.
Spike zaśmiał się cicho, wkładając spodnie.
– To się jeszcze okaże.
– Zdekoncentrowałaś się – stwierdził z wyrzutem Spike, kiedy ponad godzinę później wyłonili się z piwnicy, szumnie nazywanej salą treningową. Czasami Buffy tęskniła za zamkiem i jego przestronnością. Skrzywiła się, rozcierając naciągnięte ramię. Spike miał rację, zdekoncentrowała się, gdy w uszach zabrzmiał jej przeciągły kobiecy krzyk dochodzący prosto z jej głowy.
Wampir odsunął jej włosy ze spoconego czoła. Zazdrościła mu tego, że cokolwiek by nie robili, zawsze był jak nowo narodzony, a ona dyszała i ociekała potem. Z jakiegoś niezrozumiałego dla niej powodu Spike uznawał, że to jest seksowne.
– W porządku?
Pokiwała głową, opierając się o ścianę w holu. Puchata kulka wybiegła z kuchni i zaczęła ocierać się o ich nogi, domagając się uwagi.
– Idź pod prysznic. Nakarmię kota i zrobię ci coś do jedzenia.
– Lepiej nie, ostatnio prawie spaliłeś kuchnię, kiedy zabrałeś się do gotowania.
– Zaleję płatki mlekiem – powiedział, popychając ją lekko w stronę łazienki.
– Jest...
Nagły łomot do drzwi frontowych oderwał ich od tej słownej przepychanki. Buffy natychmiast się spięła. Spike sięgnął do zamka.
Na progu stał Angel. Spike uniósł brew.
– Proszę, proszę. Któż to nas odwiedza o tej porze? Nie wiesz, że trzecia w nocy to niezbyt odpowiednia pora na odwiedziny?
– Spike – Angel prawie wypluł to słowo. Jego oczy bez przerwy przechodziły od rywala do Buffy i z powrotem. – Nie znasz zasad gościnności? Nie udało ci się ich nauczyć przez ponad sto sześćdziesiąt lat? – Nagłe miauknięcie i syczenie przyciągnęło jego uwagę do kota.
– Patrz – rzucił Spike, opierając ręce na biodrach. – Nawet Batman cię nie lubi...
– Nazwałeś kota Batman? – Brwi Angela powędrowały w górę. Buffy przewróciła oczami. Tych dwóch zachowywało się wobec siebie przyzwoicie tylko wtedy, kiedy jej nie było w pobliżu. Przy niej u obu włączał się tryb samca alfa i zaczynali machać swoimi narządami, próbując sobie coś udowodnić.
– Wejdź.
Angel uśmiechnął się do niej, powodując nagły skurcz żołądka u Spike'a. Przeklęty goguś. Spike nienawidził siebie za tę zazdrość. Poczuł dłoń Buffy na plecach.
– William, zrobisz nam herbaty? – jej dłoń przesuwała się powolnym, kojącym ruchem.
– Tak, William, zrób dorosłym herbaty – usłyszał, kiedy odwracał się w stronę kuchni. Złapał spojrzenie Buffy. Mrugnęła do niego z uśmiechem i był pewny na sto procent, że Angel to widział.
– Jeszcze jedno szydercze słowo i wykopię twój tyłek z naszego domu – doszło do niego z holu, kiedy wstawiał wodę na herbatę i nakładał karmę kotu. Uśmiechnął się. Naszego domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top