Najlepsze Święta Adriena
- Mówię Ci, brachu te ferie będą fantastyczne – nakręcał się Nino – Razem z Alyą i Marinette nie raz pójdziemy na łyżwy, z chłopakami na hokeja. Skopiemy im tyłki! - jego entuzjazm był zaraźliwy, nie było sposobu by się nie śmiać.
Dziś, 23 grudnia odbyła się nasza klasowa wigilia, więc do szkoły wracaliśmy dopiero drugiego stycznia! Czyli do drugiego nie miałem żadnych obowiązków. Dosłownie. Wszystkie dodatkowe zajęcia zostały zawieszone na czas świąt. Kto chce pracować w święta, gdy nie musi?
Nie licząc dzisiejszego poranka, gdzie Plagg obudził mnie, podkładając swój najbardziej śmierdzący camembert mi pod nos, to ten dzień był jednym z najlepszych jakie przeżyłem. Zero zajęć, wymieniłam się życzeniami ze wszystkimi, a niektóre z tych życzeń były bardzo zabawne, np.: bym przestał być taki przystojny i dał innym szansę u dziewczyn. W dodatku pod jemiołą, która zawiesiła Chloé nad drzwiami, mogłem bezkarnie pocałować Marinette, która potykając się wpadła w prosto moje ramiona, wyprzedzając tym samym Chloé i Lile. Nigdy nie widziałem jej tak czerwonej, ja też byłem zarumieniony o czym non stop przypominał mi Nino.
Właśnie opowiadał mi w jaki sposób rozgromimy Kima i Maxa, gdy ni stąd ni zowąd dostał śnieżką prosto w twarz, zrzucając jego słuchawki z głowy. Jego zdziwienie na twarzy oblepionej śniegiem nie można było opisać. Momentalnie dostałem głupawki.
- No dobra, kto to zrobił – zapytał Nino rozglądają się dookoła. Też się rozejrzałem i jedynie kogo dostrzegłem z miną winowajcy był Kim. Mój przyjaciel też to musiał dostrzec, bo schylił się po śnieg i zaczął z niego kształtować kulkę – Kim, już nie żyjesz – i rzucił, zanim zdążyłem go powstrzymać.
Ten strzał byłby precyzyjny, trafiający prosto Kima w nos. Było tylko jedno ale, zrobił unik. I tak oto śnieżka Nina, zamiast trafić w wysokiego i dobrze zbudowanego Kima, trafiła w drobną i niezdarną Marinette, która przez siłę uderzenia wylądowała w twarzą w zaspie.
I tak nagle nasz dobry humor zniknął jak bańka mydlana. Alya, która stała obok biednej Marinette starającej się wyjść z tej zaspy, spowodowała tylko spojrzeniem, że wszyscy pokazali na nas palcami. Nie musieliśmy długo czekać na to by i dziewczyna rzuciła śnieżką. Nino w ostatniej chwili zrobił unik i tak ta śnieżka wylądowała na moim czole.
Usłyszałem zduszony okrzyk Alyi, a następnie rozradowany krzyk Alix:
- BITWA NA ŚNIEŻKI!
W tamtej chwili nie liczyło się już nic innego, ja tylko wojna. Każdy na każdego. Śnieżki latały od jednego do drugiego, a z pod szkoły rozchodził się coraz to głośniejszy śmiech naszej gromadki. Nie wiem jak długo to trwało, ale zdążyłem przemoknąć do suchej nitki i dostać kilka razy za kołnierz. Ze śmiechu gardło zaczynało mnie boleć.
Niestety każda dobra zabawa musi się skończyć, a ta się skończyła brutalnie. Dumnie wychodzący pan Damocles dostał, nie wiadomo czyją i w kogo wymierzoną, śnieżką w między oczy.
- W nogi - krzyknąłem, zanim szok u dyrektora nie minął i nie strącił śniegu z twarzy.
Jak jeden mąż wszyscy ucięliśmy we wszystkich kierunkach. Razem z Nino gnaliśmy, ile sił w nogach, nie oglądając się za siebie. Na naszych twarzach były szerokie uśmiechy. W taki sposób przebiegliśmy kilka przecznic, aż w końcu się zatrzymaliśmy, by złapać oddech.
- Jestem pewny, że po świętach wszystkim się za to oberwie - wysapał Nino, kładąc ręce na kolanach, próbując wyrównać oddech.
- Muszę się z tobą zgodzić, jak się nam upiecze to będzie świąteczny cud - przyznałem racje, jednocześnie wytrzepując śnieg z włosów. Co jak co, ale śnieżką oberwał sam dyrektor.
- Ja tym razem zamierzasz spędzić święta? Znów udać się na spacer o północy? - zapytał mnie przyjaciel, nawiązując do draki z tamtego roku.
Powoli ruszyliśmy w kierunku mojego domu.
- Nie - cieszyłem się, że przez mróz miałem czerwone policzki, przynajmniej nie widać było mojego zawstydzenia - wciąż nie rozumiem, dlaczego zrobiono z tego takie wielkie halo. Poszedłem się przewietrzyć i co z tego.
- No co, martwiliśmy się. Była nawet teoria, że zostałeś porwany.
- Cóż w tym roku nie musicie, gdyż te święta mam zamiar spędzić z ojcem- zaraz po tym, gdy skończyłem mówić, zauważyłem, że Nino lekko zmarkotniał - o co chodzi?
- O nic, tylko..., moja rodzina urządza świata dla całej najbliższej rodziny - umilkł na chwilę, jakby się zastanawiał czy rzeczywiście dokończyć to co zaczął mówić - i wiesz, mama i tak ma mnóstwo do przygotowania...i zaproponowała, że jeśli chce mogę Cię zaprosić na te kilka dni do nas.
Tak mnie zamurowało, że przystanąłem. Miałbym spędzić święta u najlepszego przyjaciela. W rodzinnej atmosferze, gdzie jest mnóstwo ludzi i gwar? Gdybym nie miał mojego planu na jutro pewnie bym się zgodził, ale ojciec byłby wtedy całkiem sam.
- Nino, z wielką chęcią bym przyjął zaproszenie, ale...- zacząłem, drapiąc się po karku - nie chciałbym, żeby tata samotnie spędził te święta.
- Rozumiem, ale w pierwszy dzień świat musisz przyjść. Przyjdzie Alya, zapewne z Marinette i będziemy się świetnie bawić - przekonywał mnie. Nie powiem to było kuszące, więc nie musiał mnie długo namawiać.
- Zgoda, masz to jak w banku - czułem, że te święta będą cudowne. Muszą być.
Wigilijny poranek nie był taki cichy jaki powinien być. Od samego rana, przy bardzo niewielkiej pomocy Plagga, który w ślimaczym tempie zawieszał dekoracje na wysokości, dekorowałem dom na święta. Rozwieszałem łańcuchy, bombki, światełka. Ubierałem choinkę i przyozdabiałem kwiaty w donicach. Czyli innymi słowy, starałem się przyzwać świątecznego ducha do naszego domu. Bez niego mój plan mógłby nie wypalić.
W końcu koło godziny czternastej cały dom, nie licząc jaskini mojego ojca, był świątecznie przyozdobiony. Cóż, było wiele niedociągnięć, ale po raz pierwszy samodzielnie, no dobrze z Plaggiem, dekorowałem dom.
- Nie powiem, żeby było idealnie - mruknął Plagg, gdy podziwialiśmy naszą dopiero co skończoną choinkę.
- Racja, może niepotrzebnie powiesiłeś na niej krążki sera.
- Ale bez sera nie byłoby prawdziwych świąt, nie czujesz tego dorodnego aromatu.
- W tym sęk, że czuje i się zastanawiam, jak go zamaskować - po prostu uwielbiam minę, gdy lekceważę ogromną role sera w życiu. To istna mieszanka oburzenia i irytacji i zapowietrzenia. Wygląda wtedy jak rozdymka.
- Ty się po prostu nie znasz – rzekł w końcu rozgniewany. Może bym się przejął, gdyby nie ten jego piskliwy głosik.
Po tym jak w końcu udało mi się udobruchać Plagga camembertem, zacząłem się zabierać za świąteczny obiad. Czyli jedyną rzecz, którą potrafię zrobić. Czyli Makaron z Serem. Potrawa na pół godziny, ale przez Plagga nie dość, że mi przeszkadzał i dodawał własne przyprawy, to jeszcze marudził, że za mało sera dodaje. Kto by pomyślał, że tak bardzo polubi gotowanie, ale przez niego trzy razy musiałem zaczynać od nowa. Za pierwszym razem dodał do makaronu sosu tabasco, przez który myślałem, że zabraknie w domu mleka, jak go skosztowałem. Za drugim razem wyłączył za wcześnie gotujący się makaron i dodał z pół kilo każdego rodzaju sera jaki jego nos znalazł w kuchni. Tę porcję pozwoliłem mu zjeść samemu. Gdyby nie to, że co chwilę, robił bałagan, rozlewał wszystko, pilnowałbym go, dlatego, gdy zaczynałem po raz trzeci gotować głupi makaron, dałem mu mordoklejki. Nie dość, że przestał zarzucać mi brak serca do jego kochanego sera, to w dodatku przykleił się do deski do krojenia. Gdyby nie te jego oczy ciskające gromami i pełne wyrzutów, byłby to najśmieszniejszy widok jaki miałem okazję zobaczyć.
Gdy, w końcu udało mi się uwolnić Plagga od deski, ruszyłem w kierunku jaskini ojca. Przez cały dzień nie wychodził z gabinetu. Jeszcze raz sprawdziłem, czy mam jego prezent przy sobie.
- Plagg, schowaj się - powiedziałem, zachęcając, by schował się pod moją koszulę. Jednak panu obrażalskiemu się nie śpieszyło. Zanim się schował zdążyłem dojść do drzwi. Gdy już chciałem zapukać w nie, zauważyłem, że są lekko uchylone. Przez nie mogłem usłyszeć kawałek rozmowy ojca z Nathalie.
- ...Pan rozumie, że przez to może stracić Adriena? - głos Nathalie, był dziwnie spięty. Jak to mnie stracić, o co chodzi?
- Wiem to. Myślisz, że dla własnej zabawy go trzymam pod kluczem.
- Jeśli można, sądzę, że to może być za mało. Jeśli pańskie zamiary się dopełnią, może to być nieistotne.
- Nie staraj się mnie pouczać! - krzyknął ojciec. Niewiele myśląc zapukałem do środka i ruszyłem klamką.
Wchodząc do jego gabinetu, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ojciec zamykający księgę, którą mu kiedyś zabrałem. W jego oczach krył się niepokój. Zapewne związany z tym czy cokolwiek słyszałem. Ciężka cisza powodowała rosnące napięcie w pomieszczeniu. Musiałem więc ją przełamać.
- Tato, może przyszedłbyś do jadalni - zacząłem, a mój głos odbił się echem od zimnych ścian - sam zrobiłem świąteczną kolację. Poza tym mam dla Ciebie prezent, który musisz jeszcze dziś otworzyć.
Widziałem szok i niedowierzanie na jego twarzy. Przez chwile miałem wrażenie, że walczy sam ze sobą, czy ze mną iść, czy nie. Nathalie wiedziona chyba podobnym przeczuciem, wtrąciła się.
- Proszę pana, Adrien przez cały dzisiejszy dzień, zajmował się przygotowywaniem świąt. To najlepsza okazja by spędzić tegoroczne świata...radośnie razem z synem.
Nie wiem czemu, ale miałem wrażenie, że te niby proste słowa miały jakieś drugie dno. Mówiła je jakoś bardzo...sugestywnie. Jednakże, dziś były święta, szpiegowaniem i węszeniem, mogę się zająć za kilka dni. Dziś mam inną misję.
Jeszcze przez chwilę widziałem wahanie w oczach ojca, ale w końcu powiedział:
- Prowadź.
Cieszyłem się jak jakiś pięciolatek na pierwszą gwiazdkę. Mieliśmy zjeść rodzinną kolację i to nie tak, jak na co dzień, czyli na dwóch różnych krańcach stołu. Swoje nakrycie z parującym jeszcze daniem, do którego Plagg nie mieszał swoich łapek, ułożyłem obok niego. Widziałem ogromną gamę emocji, nie na twarzy, ale w oczach. Zmieniały się jak w kalejdoskopie. Od zdziwienia, przez dumę i co dziwne do smutku i poczucia winny. Odkąd stałem się Czarnym Kotem te emocje w oczach potrafię dobrze rozpoznać. Tylko czemu widzę je teraz? W oczach ojca?
- Pomyślałem, że dziś zjemy obok siebie - powiedziałem, odsuwając mu krzesło.
Niepewnie usiadł na nim, a ja od razu usiadłem na swoim miejscu. Za pazuchy wyciągnąłem kopertę, przewiązaną czerwoną wstążkę.
- Wesołych Świąt, Tato – i podałem mu kopertę - otwórz.
Wziął ode mnie kopertę i zaczął ją otwierać. W środku były dwa bilety na ulubione przedstawienie świąteczny mamy.
- Zawsze chodziliśmy na to przedstawienie, co roku i byłoby szkoda, gdybyśmy przestali, tylko dlatego, że nie ma już z nami Mamy.
- Masz rację, Adrien - powiedział w końcu, po chwili ciszy – szkoda, byłoby gdybyśmy to przegapili – w końcu zobaczyłem, jak się uśmiecha, pierwszy raz od bardzo dawna.
Podczas kolacji, w końcu rozmawialiśmy. Pytał, jak mi jest w szkole, jak mi się podobają zajęcia dodatkowe. Mogłem mu opowiedzieć prawie o wszystkim co mnie spotkało, odkąd zacząłem uczęszczać do szkoły. O Plaggu nie mogłem mu opowiedzieć, za to mogłem o Nino i o tym jakim wspaniałym jest przyjacielem. Mogłem powiedzieć o nowej twarzy Chloé, którą chowała przede mną, ale ujawniała się, gdy nie wiedziała, że jestem obok. Ja dowiedziałem nad jakimi projektami pracuje, jakie ma problemy w firmie. W między czasie Nathalie pożegnała się i złożyła nam życzenia świąteczne.
- Adrien, idź już do siebie się przygotować – nakazał ojciec patrząc na zegarek.
- Zaraz wrócę – i już mnie nie było.
Przeskakując po dwa stopnie wbiegłem po schodach, by następnie wpaść do pokoju. Bez słowa zacząłem się przebierać w przygotowane wcześniej ubranie.
- Rozumiem, że się cieszysz, na wspólne spędzenie czasu z ojcem, ale mógłbyś się trochę uspokoić – mruknął Plagg
- A jednak muszę, bo może się jeszcze rozmyślić – powiedziałem, potykając się przy zakładaniu butów.
- Ale to przedstawienie jest warte nabicia sobie guza?
- Nie o to chodzi. Idziemy na Opowieść Wigilijną, a po niej ojciec zawsze miał tendencje do bycia... - zamysliłem się, szukałem odpowiedniego słowa -...milszym, yyyy..., szczodrym, ugodowym. Tak jakby przez chwilę stał się Scroogem po wizytach duchów.
- Aaaaa...no to teraz rozumiem, chcesz mieć więcej swobody – wypalił zadowolony z siebie Plagg.
- Nieee... - Kwami spojrzało na mnie z miną wszystko wiedzącą i się przełamałem - no dobra może trochę. Jestem Czarnym Kotem, a wszędzie muszę chodzić jak za rączkę. Po za tym, gdyby nie ty czułbym się bardzo osamotniony w tym domu – powiedziałem podchodząc do niego.
- Cieszę się, że jednak doceniasz to jaki jestem ważny – rzekł dumnie Plagg.
- Racja, jesteś najważniejszy w tym domu – ironizowałem, ale kwami jakby tego nie dostrzegło.
Już nie zwlekając ruszyłem na dół, gdzie tata już czekał. W drodze do teatru niewiele rozmawialiśmy, głównie ja mówiłem, o śmiesznych sytuacjach, które zdarzały się mi w poprzednie święta. Bardzo się cieszyłem, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Tacie też na wspomnienia z tamtych lat, jednak po chwili znów się robił smutny. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz spędzałem czas z tatą. On ciągle był zapracowany, gdyby nie to, że mama zawsze interweniowała, pewnie cały czas spędzałby w pracy. Tak jak teraz.
Właśnie dlatego mama co roku w święta zabierała nas na Opowieść Wigilijną, by przypomnieć nam, że praca to nie wszystko. Liczą się bliscy, rodzina i przyjaciele. Jak byłem mały to tego nie rozumiałem, ale z każdym rokiem, obserwując jak ojciec zagłębia się w sidła pracy, jak go pochłaniają obowiązki, zdałem sobie sprawę jak ważnej lekcji mama próbowała mnie nauczyć.
A teraz, już drugi rok bez jej ciepła i dobroci, ponownie oglądając ten charytatywny występ, staram się nie wypuścić z oczu łez. Czuję jak jej opiekuńcze skrzydła otulają mnie i ojca, siedzącego obok. Jakby opiekowała się nami, czuwała, byśmy nie zapędzili się w gonieniu za nieważnymi sprawami. Przez te dwie godzinny spektaklu, jakbym doświadczył jej obecności. Jakby wciąż była obok i głaskała swoimi delikatnymi dłońmi mnie po policzku. Cudowne uczucie.
Drodze powrotnej, każdy z nas był pogrążony w swoich myślach. Wybudził nas z nich dzwonek telefonu ojca.
- Słucham – odebrał i słuchał co rozmówca ma mu do powiedzenia. Od czasu do czasu przytakiwał – Rozumiem – wtedy spojrzał na mnie i coś mi mówiło, że jest coś nie tak – Wrócę do tego, ale nie dziś – i się rozłączył – To tylko Nathalie.
Kiwnąłem głową, że rozumiem i coś przyszło mi do głowy.
- Wiesz tato, wczoraj Nino zaprosił mnie do siebie na jutrzejszy obiad i się zastanawiałem czy...- mówiłem coraz ciszej.
- Czy byś nie mógł pójść - wtrącił się. Przez chwilę się zastanawiał, aż w końcu oznajmił – dobrze, będziesz mógł pójść.
Mimo zapiętych pasów przytuliłem go ze szczęścia.
- Dziękuję. Wesołych Świąt, tato.
-Wesołych Świąt, synu.
Szczęśliwy padłem na swoje łóżko. Byłem szczęśliwy i to bardzo.
- Adrien, jestem głodny – no oczywiście, jak to głodomor miałby nie być głodny.
- To się najedz, bo jeszcze dziś czeka nas wyprawa Czarnego Kota – odparłem podają mu camembert.
O północy miałem się spotkać z Biedronką na wymianę prezentów świątecznych. Długo się zastanawiałem co jej dać. Jak by nie patrzeć to dużo o jej zainteresowaniach nie wiem. Dlatego zdecydowałem się kupić łańcuszek z zawieszką na której była kocia łapka, z wygrawerowanym Możesz na mnie liczyć.
Plagg już kończył pochłaniać swój camembert. W tym czasie ja wyciągałem prezent z pod łóżka, gdzie go ukryłem. Wziąłem także, laurkę, którą zrobił Plagg. Jedyne co wyjawił to tylko to, że jest to dla kwami Biedronki.
- To co, Plagg, jesteś gotowy – zapytałem z entuzjazmem.
- Bardziej już chyba nie będę – mruknął już trochę sennie.
- Plagg, wysuwaj pazury!
Po chwili miałem na sobie lateksowy kostium i dzwoneczek u szyi. Zwinnie wyskoczyłem przez okno i ruszyłem w kierunku, gdzie miałem się spotkać z Biedronką. Przyjemnie było mieć wiatr we włosach, to cudowne uczucie wolności. Kierowałem się w kierunku Katedry Notre Dame.
Już z daleka mogłem zauważyć, że M'Lady, już na mnie czeka. Wylądowałem kilka metrów przed nią, wykonując przewrót. Gdy stanąłem już na nogi, dostrzegłem jak wywraca oczami z uśmiechem na ustach.
- Wesołych Świąt, M'Lady – przywitałem się
- Wesołych Świąt, Kocie – posłała mi promienny uśmiech – To dla Ciebie – podała mi małe zawiniątko, obwiązane w kolorowy papier – jest tam też prezent dla twojego kwami.
Ja wyciągnąłem za paska laurkę i podałem ją Biedronce.
- Akurat to nie jest dla Ciebie – drugą ręko wyciągnąłem pudełeczko z łańcuszkiem – ale to już tak.
- Dziękuję – pocałowała mnie w policzek – do zobaczenia na następnej akcji.
I uciekła.
W Boże Narodzenie obudziłem się pełen pozytywnej energii. Miałem dzisiejszy dzień spędzić z przyjaciółmi. Zerwałem się z łóżka jak oparzony. Plagg tylko mruknął i obrócił się na drugi bok. W tym czasie ja szybko się wyszykowałem do wyjścia. Jeszcze wieczorem napisałem do Nino, że się dziś zjawię. W odpowiedzi dowiedziałem się, że mam przyjechać koło dziewiątej rano.
Wykorzystując fakt, że Plagg jeszcze spał, zszedłem do holu, gdzie pod choinką czekały prezenty. Niebyło ich dużo, ale zwiałem te dla mnie oraz prezent dla Plagga, który jednak udało mi się przed nim ukryć. Wróciwszy do mojego pokoju położyłem je na stole i zacząłem rozpakowywać.
Od Nathalie dostałem nowy floret do szermierki, a od mojego Goryla zapas słodyczy. W prezencie od ojca dostałem ostatnie zdjęcie jakie zrobiliśmy wspólnie z mamą. Przez dłuższą chwilę się w nie wpatrywałem, a następnie postawiłem je koło łóżka. Tak samo jak prezent dla Plagga obok jego głowy.
- Hej, śpiochu wstawaj, zaraz musimy wychodzić – budziłem go dźgając palce w jego boczek.
- Co to za czasy, nawet się wyspać nie dają – wymamrotał niezadowolony.
- Czyli nie chcesz zobaczyć co ode mnie dostałeś? – to tak jakbym zapytał, czy nie jest głodny.
Momentalnie otwarł ślepia i zaczął się dobierać do swojego prezentu, którym oczywiście był camembert. Najbardziej śmierdzący jaki znalazłem.
Kiedy dobierał się do prezentu który przekazała mi wczoraj Biedronka, ja też rozpakowywałem prezent od niej. Był to kubek w czarnym sweterku z zielono-neonowym napisem Chat Noir. Jak głupi śmiałem się do...kubka.
Ding donk zabrzmiał dzwonek w domu Nina. Nie czekałem długo, by mój przyjaciel z roześmianą buzią otworzy mi drzwi.
- Stary, jak się cieszę widząc twoją twarz – nawijał przepuszczając mnie w drzwiach.
- Tobie także życzę Wesołych Świąt, Nino – zaśmiałem się podając mu torbę z prezentami.
- Racja, Wesołych świąt. Dobrze, że jesteś , bo będąc z moją rodzinką sam na sam dostawałem już świra.
Gdy do ściągnięcia zostały mi tylko buty, ponownie zabrzmiał dzwonek.
- To pewnie dziewczyny – powiedział, omal mnie nie przewracając, gdy próbował otworzyć drzwi.
I rzeczywiście były to Alya i Marinette...całe oblepione śniegiem.
- Alya, co wam...- zaczął Nino, ale Alya mu przerwała, cała rozłoszczona.
- Te dzieciaki bawiące się przed Twoim domem uznały za świetną zabawę, by obrzucać nas śnieżkami.
Alya z Nino wciąż wymieniali się uwagami na temat młodszych kuzynów chłopaka, ale moją uwagę przykuło coś innego. Ściągając komin z szyi Marinette wyciągnęła z pod bluzki wisiorek. Wisiorek łudząco podobny do tego, jaki dałem Biedronce.
Dziewczyna musiała wyczuć, że się gapie, ponieważ spuściła wzrok i niepewnie do mnie podeszła.
- Wesołych Świąt – powiedziała nieśmiało.
- Wesołych Świąt – odpowiedziałem, sięgając do jej wisiorka - nigdy go u Ciebie nie widziałem, prezent? – obróciłem go i na odwrocie dostrzegłem wygrawerowane słowa Możesz na mnie liczyć.
- Tak od bardzo dobrego przyjaciela – przyznała.
Już się nie liczyło nic. Mama Nino witająca nas uściskami i całusami, jego dziadek narzekający na reprezentacje francuską, jego ciocie, które próbowały nas wypchać ciastkami.
Nic się nie liczyło, bo znalazłem ją. Znalazłem moją Biedronsię. Nadkruszyłem lód w sercu ojca i ponownie poczułem ciepło mamy. Nic nie podbije tych świąt. Bo są one najlepsze jakie przeżyłem. No...przynajmniej do następnego roku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top