24.

Wyszliśmy z łazienki, co wyglądało dość dziwnie, ponieważ Jackson był i tak dość skrępowany. Resztę przerwy tłumaczyłam mu o co chodzi z Danielle, a gdy Jacob zauważył nas razem wydał się być bardzo zdziwiony.
-Nie wiedziałem, że się przyjaźnicie - mruknął, a ja odparłam.
-Nie musisz być o nią zazdrosny - nadal byłam na niego zła za to, że mi nie ufa.
-Może dzisiaj wyjdziemy tak jak mówiła Amanda? - spytał mnie, siadając obok.
-Pod warunkiem że zabierzemy Louisa i Danielle - odparłam, a on spojrzał na mnie zdziwiony. Zrozumiał jednak, że nie ma sensu się kłócić, więc zgodził się. Umówiliśmy się i od razu po szkole spotkaliśmy się na parkingu. Całą szóstką wsiedliśmy do samochodu Jacoba, nie przejmując się brakiem jednego miejsca. Jacob kierował, ja siedziałam na miejscu pasażera, a reszta z tyłu. Poszliśmy na film przygodowy. Louis świetnie dogadywał się z Danielle. Przedstawiłam ich sobie na jednej z przerw. Podczas kiedy oni rozmawiali ze sobą i śmiali się z każdego swojego żartu, ja nie byłam zadowolona z tego wyjścia. Po filmie udaliśmy się na kawę. Gdy Jacob poszedł z Amandą złożyć zamówienie, do mnie przysiadł się Jackson.
-Jesteś zła? - spytał, a ja udałam że piszę coś na telefonie.
-To przez poranek - odparłam, wsuwając urządzenie do kieszeni.
-Wtedy w łazience chciałaś o czymś pogadać - powiedział, a mi przypomniało się jak chciałam omówić temat o rozwiązywaniu stada.
-To nie jest rozmowa na to miejsce - mruknęłam, a w tamtej chwili podszedł do nas Jacob podając gorącą kawę.

Po dwóch godzinach nareszcie zaczęliśmy rozchodzić się do domów. Jackson postanowił podwieźć mnie i Louisa, co oczywiście nie spodobało się dla Jacoba. Jednak ostatecznie zgodził się, a my ruszyliśmy w stronę naszej ulicy. Jednak gdy zniknęliśmy z jego pola widzenia, Jackson skręcił na inną drogę.
-Dokąd jedziemy? - spytał Louis, a ja przesiadłam się na miejsce pasażera.
-W nasze miejsce - odpowiedziałam, a on jak zwykle zadawał kolejne pytania.
-Po co?
-Musimy pogadać o stadzie - tylko tyle powiedziałam. Gdy dojechaliśmy na miejsce, wysiedliśmy z samochodu i ja pierwsza ruszyłam w nasze miejsce. Chciałam mieć tą rozmowę jak najszybciej za sobą.
-Po co tu przyjechaliśmy?
-Nie możemy być już stadem - te słowa ledwo przeszły mi przez gardło. Na twarzach chłopaków pojawiło się zdziwienie.
-Co? - pierwszy odezwał się Jackson.
-Alfa omal nie zabił Louisa. Nie mogę ryzykować - odparłam zła na siebie, że w ogóle na to pozwoliłam.
-To jego problem, że się ukrywa - mruknął oburzony Louis.
-Stado bez alfy nie ma sensu. Ja nie jestem i wątpię żebym się nią stała.
-A więc mam znów zostać omegą?
-Mój alfa jest mordercą.
-Próbował cię tylko naatraszyć - odpowiedział Jackson, a ja zanim ugryzłam się w język musiałam coś powiedzieć.
-A Julie? - spojrzał na mnie takim wzrokiem, przez który zabolało mnie serce. Czemu miałam taki niewyparzony język? Odwrócił się w stronę drogi, a ja poszłam za nim. Minęłam Louisa, który nie miał pojęcia co się dzieje, a w tym czasie brunet wyszedł już na drogę.
Zanim zdążyłam się obejrzeć, wsiadł do samochodu i odjechał. Dobiegł do mnie Lou i natychmiast spytał o co chodzi.
-Powiedziałam to co nie trzeba - chciałam uderzyć się w twarz. Było mi głupio, jednak kiedyś musiałam poruszyć ten temat.
-Kim była Julie? - zadał pytanie, a ja nie myślałam o niczym innym niż pójściem do Jacksona.
-Wyjaśnię ci później. Wracaj do domu - odparłam i biegiem ruszyłam za samochodem. Odkąd stałam się wilkołakiem biegałam o wiele szybciej niż normalni ludzie, jednak nie tak szybko jak auto. Postanowiłam wyczuć chłopaka i mocno wciągnęłam powietrze. Skupiłam się na jego emocjach i zapachu. Zwolniłam tempo i skręciłam na drogę prowadzącą na obrzeża miasta. Znów znalazłam się w lesie, jednak tym razem poszłam dalej. Po chwili znalazłam się na wolnej przestrzeni i w oddali zauważyłam Jacksona. Siedział nad urwiskiem, a nogi zawiesił w powietrzu. Podeszłam do niego, jednak nawet nie zdążyłam się odezwać. On to zrobił.
-Jak mnie znalazłaś? - spytał, a ja usiadłam obok. Spojrzałam na niego. Oczy i nos miał czerwone, a policzki były mokre od łez. Nigdy nie widziałam aby płakał.
-Wyczułam cię - chciałam położyć rękę na jego ramieniu, jednak on się odsunął - Przepraszam.
-Matt ci powiedział? - spytał, a ja postanowiłam być z nim szczera.
-Ty tego nie zrobiłeś - odparłam wpatrując się w świecące się latarnie gdzieś na dole.
-Chciałem zapomnieć. Po jej śmierci odszedłem ze stada Aleca i postanowiłem nie mieć już nic wspólnego z wilkołakami - zaczął, a ja słuchałam uważnie. Blask księżyca rozświetlał jego bladą twarz - Poznałem Amande, ciebie. Gdy dowiedziałem się, że jesteś wilkołakiem nie mogłem zostawić cię samej. Przypominasz mi ją - po raz pierwszy spojrzał mi wtedy w oczy - Tak samo niczego nieświadoma, uparta - na te słowa się uśmiechnęłam, z resztą on też - Tęsknię za nią - powiedział, a ja nie zamierzałam nic mówić. Natychmiast mocno go przytuliłam. Był zdziwiony moją reakcją, ale czułam, że tego potrzebował. Również mnie objął i wtulił w moje włosy swoją twarz. Czułam jak moje ramię powoli robi się mokre od jego łez. Nie zamierzałam go szybko puścić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top