12. "Kim jesteś?"
Odwróciłam się w ich stronę. Cała czwórka podchodziła coraz bliżej, a Jackson spojrzał na mnie nie wiedząc co robić. Wszyscy byli ubrani na czarno, z postawionymi włosami. Jeden z nich, prawdopodobnie alfa był na przodzie, pozostali za nim. Jeden stał bokiem, a mi wydawało się, że skądś go znam.
-Dawno się nie widzieliśmy, co? Jackson? - oni się znali? Kolejny raz spojrzałam na niego, jednak on wpatrywał się w mówiącego chłopaka - Nie sądzisz, że powinniśmy porozmawiać o twoim powrocie do stada?
To mnie załamało. Jakie stado? Jaki powrót? Przecież Jackson nie był wilkołakiem. Czyżby pomagał im tak samo jak mi? W mojej głowie informacje przebiegały tak szybko, że wszystkie się plątały.
W tamtej chwili przywódca, jak i pozostali rozprostowali ręce i wyciągnęli pazury. Nie wiedziałam, co robić. Czekałam na jego reakcję, jednak cały czas milczał. Nie mogłam pozwolić, żeby coś mu zrobili. Zrobiłam więc to samo. Wyciągnęłam pazury, a oni spojrzeli na mnie zaskoczeni.
-Więc ona to twoje stado? - spytał, ale zaczął się mi przyglądać i zaraz dodał - Nie jest Alfą.
-Ale mogę być - odparłam sama nie wiem dlaczego. Przestałam się bać. Zależało mi tylko na tym, aby się im postawić i mieć to z głowy - Jest w moim stadzie. Nie waszym.
-To prawda - w końcu się odezwał - Ona będzie moim Alfą. - prawie otworzyłam usta przez to, co powiedział.
Chłopak z czarnymi włosami zaśmiał się i schował pazury.
-W takim stadzie nie przeżyjesz - odwrócił się i razem z trzema innymi ruszyli w głąb lasu.
-Powodzenia - zdążyliśmy jeszcze to usłyszeć, a później zniknęli nam z oczu.
Odczekaliśmy chwilę, a ja odwróciłam się w stronę Jacksona. Miałam ochotę na niego nakrzyczeć.
-Co to było?! - spytałam i próbowałam się opanować.
-Moje stare stado - chyba nie zamierzał mnie okłamywać.
-Jesteś wilkołakiem? - zaczęłam krzyczeć - Okłamałeś mnie?!
-Nie jestem wilkołakiem - powiedział, ale ja mu nie wierzyłam.
-Kim jesteś? - spytałam, ale czekanie na odpowiedź było zbędne. Czułam się zawiedziona. Udałam mu, a tak na prawdę nie wiedziałam kim jest. Wyszłam na drogę i pobiegłam w kierunku mojego domu.
Weszłam przez okno i szczelnie je zamknęłam. Rzuciłam się na łóżko. Nie wiedziałam, co jest prawdą. Nie powiedział mi, że miał stado. Za mało o nim wiedziałam, dopiero wtedy to zrozumiałam.
Około czwartej nad ranem postanowiłam chociaż na godzinę się zdrzemnąć. Później obudził mnie budzik i musiałam spakować się do szkoły. Dopiero wtedy przypomniało mi się, że nie napisałam referatu na polski, ale nawet się tym nie przejęłam. Miałam inne rzeczy na głowie.
Uczesałam się, ubrałam i zeszłam na dół. Zjadłam byle jak zrobioną kanapkę i wyszłam na dwór. Nie chciałam czekać na autobus, dlatego poszłam pieszo. Przed szkołą jak zwykle stał Jackson. Nie chciałam z nim rozmawiać. Przeszłam obok, ale oczywiście musiał zacząć temat.
Pociągnął mnie za rękę do kantorka i zamknął drzwi.
-Nie jestem wilkołakiem - powiedział szeptem, żeby nikt nie usłyszał.
-Z tego co wczoraj słyszałam, jesteś - chciałam wyjść, ale zatarasował drzwi.
-Nie - odparł.
-Więc kim jesteś? - spytałam, ale nie odpowiedział, co mnie jeszcze bardziej zdenerwowało.
-Wiesz co? Wróć do tego swojego stada, a ode mnie trzymaj się z daleka. - odepchnęłam go i wyszłam.
Na korytarzu natrafiłam na Louisa, który wyczuł, że coś się dzieje.
-Co się stało? - spytał, a ja nie miałam najmniejszej ochoty mu tego tłumaczyć.
-Czy wy nie możecie mnie w końcu zostawić? - poszłam w stronę szafek, ale wtedy stało się coś jeszcze.
Rozpoznałam chłopaka, który razem ze swoim Alfą chciał zaatakować Jacksona. Był nim Matt.
☆☆☆☆
Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał, chociaż jest dość krótki. Zaczynam pisać fanfiction o moim ulubionym zespole, więc gdy tylko je opublikuję, zapoznam Was z nim.
Jak narazie to tyle. Zostawcie po sobie znak :*
Werecoyote85
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top