4. Czy właśnie wylądowałam w łóżku z Benedictem Cumberbatchem?

Nie wierzę, że to się właśnie dzieje. Ewka i Beata wychodzą z Biedronki – oczywiście z zakupami, których miały nie robić – i podchodzą do mnie schowanej za pniem ogromnego dębu. Moje życie to jakaś porażka.

– Kupiłyśmy ci czekoladę na osłodę twojego bezn... – Beata trąca Ewę, więc ta urywa, ale wciąż trzyma słodkość w dłoni. – Beeezpiecznego życia.

– Tak, tak, bezpiecznego. – Potakuje Becia, chichocząc.

– Na pewno jest żonaty. – Chowam twarz w dłoniach. – Wiedziałam, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe.

– Właściwie, to nie wiemy, czy jest czy nie jest, ale szału nie robi – oznajmia Beata.

– Ważne, że w ogóle jest! – Tym razem to Ewa daje kuksańca przyjaciółce i ostatecznie wręcza mi czekoladę, a ja dziękuję jej mruknięciem.

– Widać, że na siłkę raczej chodzi, chociaż wiesz... Ale! – Beata się prostuje. – To nieistotne. Teraz liczy się tylko to, żeby pomóc naszej Hani!

– Może już stąd pójdziemy...? – proponuję.

– Możemy poczekać, aż to on będzie wychodził!

– Ewa, błagam, nie! – piszczę i czuję, jak się czerwienię. – To głupi pomysł. Muszę wracać do domu, Paweł czeka na kolację!

Przyjaciółka się zamyśla, a odzywa się Beata:

– Faktycznie, może zostawmy to na później, jak już ją skobiecimy. Umówię ją do kosmetyczki i fryzjera, może spuszczą koleżance stałej klientki cenę. – Mruga do mnie porozumiewawczo, żeby odebrać mi argument: „szkoda kasy". Jednak obie wiemy, że dla zdobycia serca mężczyzny te parę groszy się znajdzie. Choćby nie wiem co.

– A ja odświeżę parę znajomości. Moja kuzynka przyjaźni się z jedną dziewczyną niewiele wyższą od ciebie, może da ci jakieś wskazówki. – Ewka szczerzy zęby, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię. Tego jeszcze brakowało!

Choć z drugiej strony... Może to nie jest taki zły pomysł?

***

W kuchni siedzi babcia, a mama coś kroi. Odkładam torebkę i zaglądam jej przez ramię. Widząc kurczaka, marszczę brwi i pytam:

– Mamy gości czy robisz gyrosa tak dla rozrywki?

– A dejże se spokój* – zbywa mnie matka, jednak ja nie idę od razu do siebie, więc odpowiada zdawkowym: –Jutro Irka wpadnie na klachy, jak wróci z roboty.*

– Aha, okej.

– Hanka – odzywa się babcia, a ja z całej siły staram się nie skrzywić, słysząc tę wersję mojego imienia. – A ty mōsz już jakiego kawalera? Byłby sam czōs...*

Już biorę głęboki oddech, żeby skłamać, że tak, że moja biedronkowa słodkość już jest moja, ale babcia nie daje mi tej możliwości i mówi dalej:

– I zjedz no co, bo wyglōndōsz jak deska, dzioucha! Pokōż no się...* – Kobieta lustruje mnie wzrokiem.

– Jeszcze nie jadłam obiadu – mruczę i zaglądam do garnka stojącego na kuchence. Mniam, mniam, karminadle z kartoflami* odłożone specjalnie dla mnie. O dziwo naprawdę lubię to danie. Włączam gaz, żeby sobie trochę odgrzać. Kiedy uznaję, że już wystarczy, wyłączam kuchenkę i przekładam jedzenie na talerz. Jednak jeszcze nim zaczynam jeść, babcia wtrąca:

– Co tak mało? Jo mōm nadzieja, że to ino pierwsza porcja...*

Nie komentuję. No po prostu nie. Mama też nie.

– Wróciłem! – Nagle do domu jak burza wpada Paweł.

– A tyś na placu durś był?* – dziwi się babcia.

– Ja.* – Zadowolony Paweł kiwa głową i szuka w kuchni wody. Po śląsku prosi mamę, żeby podała mu szklankę.

– Paweł, po polsku sam godej.*

– To żeś mu powiedziała – mruczę, wpychając sobie do buzi kolejną porcję makaronu.

– Nie godej przy jedzeniu – karci mnie babcia. Wywracam oczami. – A potem się sam dziwujesz, że nie rośniesz, jak ino durś godōsz, miast się dać do jedzenio.*

Cóż, jesteśmy z Pawłem na swój sposób dwujęzyczni, ale jest to dziwne połączenie polskiego i gwary. O ile ja szybko zaprzyjaźniłam się z osobami mówiącymi raczej po polsku i rzadko używam gwary, to Paweł... On wręcz przeciwnie; poza tym uwielbia robić tym na złość mamie, która ciągle go karci, a sama nie potrafi mówić czystą polszczyzną – nie w domu. W sytuacjach oficjalnych sobie radzi, to oczywiste, jednak jej akcent jest dość silny i po prostu od razu czuć, że to Ślązaczka z krwi i kości. O babci nie wspominam.

Śląsk to dziwne miejsce pod względem gwary, naprawę, mogłabym napisać na ten temat osobną książkę. Na przykład Ewa z rodzicami rozmawia tylko gwarą, ale na uniwersytecie czy chociażby jak jest ze mną i Beatą to używa tylko polskiego, wtrącając pojedyncze słówka, jak każdy w swoim regionie. Beata za to również pochodzi z rodziny od pokoleń mieszkającej na Śląsku, a sama gwarą się nie posługuje wcale. Rozumie, poza pojedynczymi słowami, ale za grosz nie ma akcentu, gdy próbuje coś godać, to brzmi wtedy przekomicznie...

– Hania, słyszysz?

– Co? – Odrywam się od swoich myśli. Tak, to zdecydowanie materiał na jakiś artykuł. Pewnie niejeden już powstał.

– Zrobisz jutro ôbiŏd?*

– Ja. – Kiwam głową.

– Paweł, a ty dŏchtōrem zostaniesz? Bo wiela ôni zarobiajōm! Richtig leziesz tam na piyńć minut i płacisz mu seta.*

– Mamo – wzdycha moja mama.

– A ty, Hanka?

– Przecież ja się uczę na księgową...

Babcia macha na mnie ręką, jakby to ze mną się tu nie dało dogadać. A to ona nagle pyta siedmiolatka czy zostanie lekarzem.

– A... Mówiłaś, mamo, ostatnio coś o mieszkaniu... – bardzo niepewnie zagajam temat, a kobieta wyraźnie się spina.

– Mówiłach, myślałach...* Ale tu chyba nie jest sam najgorzej...

– Są dobre dojazdy do Katowic – potwierdzam. – A jeżeli chodzi o bezpieczeństwo też nie jest najgorzej, głównie ludziom się źle kojarzy – mówię, nieco bagatelizując. Faktycznie, nie boję się wychodzić po zmroku bardziej niż w innych okolicach, ale skojarzenia innych o mieszkańcach naszego osiedla są bardzo jednoznaczne – patola, pijusy, nieroby, ciemnota. Aż się odechciewa chodzić na te studia i pracować równocześnie.

Z jednej strony chciałabym się przeprowadzić, z drugiej jestem tu naprawdę dobrze zadomowiona. Moje przyjaciółki nie mają uprzedzeń (na szczęście w naszym pokoleniu coraz mniej osób je ma), mogę szybko dostać się komunikacją miejską na wydział, babcia mieszka vis à vis, no i czynsz jest stosunkowo niski.

– Po prostu... – Mama głośno wypuszcza powietrze. – Są piniōndze, ale bez szaleństw takich jak nowe mieszkanie.

Idealne podsumowanie: „jest kasa, ale bez szaleństw". Jest pensja, nawet półtorej, jest 500+ na dwójkę dzieci, ale są długi zostawione przez jednego z ojców, chora babcia z najniższą krajową emeryturą i problemy zdrowotne mamy oraz Oli, niewidoczne na pierwszy rzut oka.

– Jak kolano? – pytam, skoro już myślę o zdrowiu. Babcia ponownie zbywa temat machnięciem ręki.

– A jak mo być? Kwatera na smyntŏrzu* opłacono, to moga umierać!

– Muter...* – Mama z rezygnacją kręci głową.

Ja kończę jedzenie i wkładam talerz do zlewu.

– Pozmywam później, okej? Idę na razie do siebie.

– A jak jutro zaczynōsz? – pyta mama o postawie ewidentnie zmęczonej życiem.

– Na ósmą idę do pracy. – Kawiarnia w centrum Katowic to całkiem przyjemne miejsce, żeby coś zarobić jako student. We wrześniu mogę tam spędzić więcej czasu, a w październiku szefowa ustali grafik z każdym indywidualnie, żeby jak najbardziej dopasować go do naszych planów na uczelni. W dodatku wcale nie zarabiam źle i zostałam maskotką innych pracowników.

– Okej... – Mama nie dodaje nic więcej, widzę, że nie jest w najlepszym nastroju. Paweł, który też to wyczuł, schował się już w swoim kącie. Zaglądam do niego.

– I co, jak tam pierwszy dzień w szkole?

Wzrusza ramionami, odrywając spojrzenie od starego telefonu, jednak na tyle nowego, żeby odtwarzał filmiki na YouTubie.

Chłopak widocznie przejął nastrój mamy, bo też nie ma ochoty na rozmowę. Idę więc do Oli – naszej środkowej siostry i pytam o to samo. Ta za to patrzy na mnie z potępieniem w oczach i mówi:

– Siódma klasa to porażka... – Nadaje swojemu głosowi zmęczonego tonu. Spoglądam na nią nieco uważniej.

– Ćwiczysz kreski? – pytam podejrzliwie i widzę, że trafiłam w dziesiątkę, bo Ola robi się nerwowa.

– Mooożeee... – Po chwili ciszy wyrzuca z siebie jak armata, już nie jest emo-nastolatką: – No bo Wiki mi poleciła, jak byłyśmy na zakupach, a była promocja, więc sobie kupiłam, no patrz tylko! – W jednej sekundzie eyeliner znajduje się tuż przed moją twarzą.

– Dobra, dobra! Mnie nic do tego, co robisz z kieszonkowym. – Śmieję się i patrzę na firanę, której chyba już dawno nie prałyśmy... Będzie trzeba się tym zająć, ale póki co zostawię emo-trzynastolatkę samą z jej eyelinerem. Jeszcze się to skończy tak, że to ona mnie wprowadzi w tajniki makijażu i się Ewka i Becia zdziwią!

– A w samej szkole spoko, moja klasa powinna być okej. Tylko ci z równoległych świrują, po prostu to są takie dzieeeciii – rzuca Ola artystycznym tonem, kiedy już stoję w progu. – A w mojej klasie sporo osób jest nowych, tak jak ja. I będziemy mieć tyle zajęć plastycznych, że będę nimi już rzygać, ale będzie super-ekstra! – mówi podekscytowana, a jej oczy błyszczą.

– Świetnie! – Pokazuję jej kciuka wyciągniętego w górę. Zmieniła szkołę na artystyczną. Osobiście nie dałabym rady, ale Ola jest świetna w te klocki. Dziewczyna nic więcej nie mówi, tylko zajmuje się swoim emo-lookiem, więc ostatecznie wychodzę z jej królestwa.

Zrobiwszy obchód po członkach rodziny, zamykam się w swoim pokoiku. Spoglądam na niepościelone łóżko i najpiękniejszą pościel, jaką widział świat. Tak. Na poszewce widnieje podobizna Benedicta Cumberbatcha.

Z przyjaciółkami postanowiłyśmy zainwestować w swoje prezenty na dwudzieste urodziny. Tym sposobem każda z nas dorobiła się pościeli z podobizną swojego ulubionego aktora: Ewa sypia z Tomem Hiddlestonem, a Beata z Chrisem Hemsworthem. Ja za to z najlepszym z najlepszych – z Benedictem.

Mogłabym zacząć przygotowywać się do października, jednak udało mi się wszystko zdać w czerwcu, więc z drugiej strony... Dlaczego miałabym sobie psuć wakacje myślami o studiach? Szczególnie że okazałam się naprawdę pilną studentką i mam szanse na stypendium rektorskie. Przyszły rok zapowiada się naprawdę dobrze!

Koniec myślenia o wymaganiach na stypendia wszelakie.

Tym sposobem chwilę później kładę się na łóżku, przykrywam Benedictem, zakładam słuchawki i odpalam Netflixa.

Mam czas popatrzeć na Benedicta zaledwie piętnaście minut, kiedy dzwoni Beata:

– Pasożycie.

Co? – dziwię się, nie łącząc w pierwszym momencie faktów.

– Pasożycie netflixowy...

– Aaa, o co chodzi, żywicielu? – śmieję się do telefonu.

– Wszystkie ekrany zajęte, więc się nudzę...

Teraz to już wybucham śmiechem na całego.

– Po prostu chcesz mnie odciągnąć od oglądania, żeby samej zająć mój ekran, przyznaj się!

– Nie no, nie jestem taka wredna... Ale mam nadzieję, że przynajmniej oglądasz jakąś komedię romantyczną.

Czy Sherlock po raz trzeci to komedia romantyczna?

– Oczywiście – odpowiadam. – To ten...

Co ten? – ponagla Beata, kiedy nagle urywam.

– Coś sobie uświadomiłam.

– Co? Że ten ochroniarz cię kocha?!

– Co?! Nie! – krzyczę do słuchawki.

– To co?!

Bo... Czy ja właśnie wylądowałam w łóżku z Benedictem Cumberbatchem?! – piszczę, nie przejmując się tym, że mama, babcia i dwójka rodzeństwa wszystko słyszy.

Tym razem to Beata zanosi się śmiechem.

– To ja coś sobie poczytam, może tego Wiedźmina, którego pożyczyłam od Ewki.

Podoba mi się ten plan – komentuje Beata. – Ale w sumie dzwonię w nieco innej sprawie.

– Naprawdę? – szczerze się dziwię, bo nie raz Becia dzwoniła tylko po to, żeby połączeniem wyłączyć mi serial.

Ewka pisała na grupie, że rozmawiała z kuzynką, a ty nie wyświetliłaś, pasożycie. Musisz potwierdzić, czy pasuje ci spotkanie, bo ja muszę wiedzieć, czy jechać do babci rano, czy po południu... – wzdycha dziewczyna.

– Och, faktycznie, nie widziałam. – Przewracam się na drugi bok. – A kiedy?

– Pojutrze. A na piątek udało mi się wcisnąć kosmetyczkę, pasuje ci?

– A na którą i gdzie? Bo muszę wiedzieć, ile zajmie mi dojazd i takie tam... – odpowiadam, zastanawiając się, jak wygląda w tym tygodniu mój grafik w pracy.

Spotkanie jutro w Porażce Śląskiej – mówi Beata całkowicie poważnie, a ja się upewniam:

– U ciebie, w Rudzie?

Nooo, tak. Ale wiesz, że to miasto to Pomyłka Śląska, a nie jakaś Ruda – odpowiada niezadowolona. – Możesz podjechać do mnie na pierwszą? Razem podjedziemy do tej kuzynki Ewki.

– W to mi graj, będę prosto po pracy i trochę wcześniej, ale nie opłaci mi się wracać do domu – informuję.

– I pięknie. A kosmetyczka w Katowicach, w centrum, na dziesiątą, ale naprawdę blisko kawiarni, w której pracujesz, może być?

– A ile to potrwa? – pytam, bo naprawdę nie mam zielonego pojęcia.

– Umówiłam cię na paznokcie, to tak pół godziny, ale lepiej zarezerwuj sobie całą – oznajmia zadowolona Beata.

– Teraz u nas nie ma ruchu, to szefowa powinna mi pozwolić wyjść. We wrześniu pracuję od poniedziałku do piątku, żeby zarobić sobie na zapas i od października mieć mniej godzin niż w zeszłym roku – tłumaczę się przyjaciółce.

– Myślę, że jak się dowie, że idziesz coś ze sobą zrobić, to jeszcze z radością wykopie cię za drzwi!

– Jasne, dzięki – śmieję się do słuchawki. – Coś jeszcze?

Nie, szanowna pani, to tyle. To do zobaczenia! – mówi radosna Beata, której humor zdecydowanie się poprawił od początku rozmowy.

– Dobra, to cześć! – żegnam się, też zadowolona z zasłyszanych informacji.

Pa! – odzywa się głos w słuchawce, a ja się rozłączam.

Zamykam Netflixa i otwieram grupę wyciszoną na czas oglądania serialu. Faktycznie, Ewka wysłała milion wiadomości na temat jutrzejszego spotkania. Czytam wszystko z bananem na twarzy.

– Może jednak to moje życie nie jest takie najgorsze? – pytam pluszowego, ręcznie uszytego Benedicta.


Jak myślicie, czy życie Hani faktycznie może nie być takie najgorsze? 

Macie już swoje ulubione postaci? Dajcie znać, czy Was do siebie przekonują, czy wręcz przeciwnie – brak w nich głębi! :D

Jeśli przeczytałaś/-eś, daj znać! Czy opowieść Ci się podoba, czy wręcz przeciwnie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top