nadzieja umiera z ostatnim fiołkiem

 Właściwie ciężko było powiedzieć, dlaczego pozwolili jej umrzeć. Może była zbyt naiwna, by żyć? Najwyraźniej, skoro pozwolili sobie strzelić w nią z zimną krwią, a potem patrząc jak kona, z dziwnym wygasającym blaskiem w niegdyś szarych oczach. Potem, niczym zranione zwierzę, opadła na podłogę z głuchym uderzeniem.

Nie była niczemu winna, lecz i tak została ukarana. Demony wojny niosą ze sobą tylko śmierć.

Miała zaledwie dwadzieścia dwa lata i całe życie przed sobą. Kto by pomyślał, że jeden wystrzał z broni może dosłownie zniszczyć komuś całe życie, które traci w jednej sekundzie, bez choćby cienia nadziei.

Wojna zabrała wielu ludzi, więc dlaczego jej śmierć aż tak bardzo go poruszyła? Nie wiem. Być może nie czułby teraz tej wszechogarniającej pustki, gdyby nie świadomość, że wraz z nią odszedł ktoś jeszcze.

Umierając, gdy gasł blask jej oczu, wykonała jeden niepozorny gest, którego nie zauważył nikt. Nikt, prócz niego. Widział, jak jej ręce w obronnym geście zasłaniają brzuch. W macierzyńskim geście. Prawdopodobnie sama nie myślała o tym, co robi, w końcu, co czuje umierający w jednej sekundzie człowiek? Przed chwilą cały i zdrowy, ba, nawet uśmiechający się, a sekundę później dzieje się piekło na ziemi.

Wszystko przez jeden strzał. Jeden strzał z broni niemieckiego oficera. Oficera wysłanego, by zabić jego, nie ją.

W jednej sekundzie stracił i ją, i tego, który był w niej, a który miał się narodzić.

Nie powiedziała mu o tym. Kilka dni przed ich spotkaniem dostał list, w którym nigdzie nie napisała, że spodziewa się dziecka. Był to dla niego cios, który do końca życia miał go przycinać. Każdy, nawet najdrobniejszy ruch dawał o sobie znać w postaci kującego bólu w sercu.

Co mogła czuć, wiedząc, że właśnie odchodzi na zawsze, że jej ciało zostało przedziurawione gorącą czarną kulą. Że w niej umiera także ktoś jeszcze.

Gdy wysyłała do niego list, miała przeczucie. To przeczucie jawiło się w postaci idealnej wizji w szczęściu; ona, on i... malutka córeczka. Tak, wiedziała, że będzie to córeczka. Była co do tego faktu święcie przekonana.

Wyobrażała sobie, jak jej córka jest już dorosła, jak przychodzi do starej matki ze swoimi pierwszymi miłościami. Jak śmieje się, opowiadając o tym jedynym. Marzyła o pierwszym wydzierganiu kocyka.

Potem, prawie czterdzieści lat później, on miał odnaleźć w jej starych rzeczach, schowanych gdzieś skrzętnie na strychu, zaczęty kocyk. Błękitny. Z wyszytym imieniem Lidzia. Obszyty koronką w kilku fragmentach. Miała go dokończyć tego samego dnia, w którym miała się odważyć powiedzieć mu o córeczce. Nigdy nie było jej to dane.

Znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. A duchy wojny już nigdy nie miały jej opuścić, nawet po śmierci.

Nie dożyła wyzwolenia. Nie dożyła wolnej Polski, o którą przecież tak walczyła. Nie dożyła narodzenia swojego dziecka.

Zginęły obie, obydwie mające całe życie przed sobą, a jednak tak niedostępne. Jakby za szklaną ścianą. Widoczne, ale nie dla nich.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top