Rozdział pierwszy
Wymysł trzeciej wojny światowej był czystą potrzebą na akcję. Proszę również zrozumieć, że poglądy polityczne bohaterów nie są całkowicie zgodne z poglądami autorki. Jest to przedstawienie jak by wyglądał świat gdyby debili dopuszczono do władzy.
Oraz stworzenie UNA proszę nie brać jako nienawiść do Stanów Zjednoczonych.
Jedyne co mogłoby wywołać u niej zaniedowolenie, to polityka tego kraju, filmy bez rudych z samymi gejami oraz debilny patriotyzm zamiast takiego jak trzeba.
---------------------------------------------------
Zastanawialiście się kiedyś, jak będzie wyglądać przyszłość? Że będzie lepiej niż teraz. Dzieci zamiast plecaków z książkami będą nosić laptopy. Będzie się żyło wygodniej. Więcej rzeczy będzie możliwych.
Lecz co jeżeli te wszystkie marzenia są nie tak wspaniałe jak myślimy? Jeżeli rzeczy co są teraz dla nas błahostką, później staną się niemożliwe. Jak choćby muśnięcie rosy na trawie, usłyszenie szumu drzew, zobaczenie gwiazd..
Rok 2117 n. e.
Przez Trzecią wojnę światową, ze sporym użyciem bomb atomowych, większość życia na Ziemi wyginęło. Świat spowił smog i czad. Ludzie, jako jedyni ocaleni z dawnej Ziemi zostali zmuszeni by żyć w wysokich wieżowcach.
Jako iż rośliny wyginęły, ludzie w przeciągu paru dni musieli wynaleźć maszyny które by je zastąpiły. Zefirowi Olreand jako pierwszemu udało się tego dokonać. Roboty które stworzył zwały się Oxylreand. Zefir jednak podczas tworzenia ich nie pomyślał, że zamiast sztucznej inteligencji, która wcześniej doprowadziła do tej wojny, dać zwyczajny program.
***
Na moście łączącym Nicwall i Hallstreet siedział mały chłopak. Był wpatrzony w smog który tkwił przy ziemi. Ludzie obok niego przechodzili.
Patrzył tak w te szare ciężkie chmury, spowite na dnie budynków, myśląc jakiego koloru są. Zastanawiał się nad tym do momentu gdy podszedł do niego starszy pan. Był on masywny, ale też zgarbiony.
-Wynocha z tond- wycedził chrapliwym głosem. Młody chłopiec szybko się podniósł, co mało nie skutkowało wywrócenia się, ale udało mu się szybko zniknąć.
Chłopiec ten, nie miał domu. Mieszkał na ulicy, i jadł to co znalazł. Ostatnio znalazł dosyć dobry zaułek, nieopodal koszy na śmieci, z wieloma pudłami i starymi podziurawionymi kocami. Znajdował się pomiędzy dwoma dużymi budynkami dwóch firm, więc mało kto przechodzący zwracał uwagę. Udał się do tego miejsca, jako że zaczęło się robić zimniej, i schował się w pudle, przykrywając się kocami, i usztywniając gazetami które pod koniec zeszłego wieku wyszły z mody, zastąpione przez tablety. Z kosza na śmieci wyjął jakąś pierwszą lepszą kanapkę nadającą się do spożycia, i wrócił do swojego ukrycia, po czym oddał się w objęcia morfeusza.
***
O godzinie 4:06 obudził się z czarnego snu w czarną pochmurną noc. Była ona mroźna, lecz nie płatek śniegu z nieba spadł, nie zamarzła rozlana woda. Jedyne co ten mróz srogo ochłostał, to nosek tego chłopca. Zgniótł gazetę w kulę i spróbował podpalić zapałkami które ktoś od tak wyrzucił. Na opakowaniu były rysunki zapałek. Przedstawiały one rewolucję zapałek z dwudziestego pierwszego wieku, na których zamiast siarkowodoru był siarczek antymonu i siarka. Chłopiec pocierał zapałki o pudełko, lecz mało to dało. Wciąż jednak próbował. Nie poddawał się. Czuł jak robi się coraz zimniej, mroźniej. Czuł jak ciemność wokół krąg zatacza. Jedna się zapaliła, natychmiast zgasła. I tak dalej, i dalej. A było coraz to zimniej, i zimniej. Ręce mu zaczęły drżeć. Z trudem wyjmował to kolejną po kolejnej zapałce.
Ku jego nie szczęściu, usłyszał czyjeś kroki. Zapewne to strażnik. Chłopak wystraszył się. Jak zaraz nie rozpali ognia to zamarznie, a jak rozpali to strażnik go zauważy, i go weźmie do aresztu.
Do jego miejsca podeszła zakapturzona postać. Twarz przysłaniały jej Kępka ciemnych włosów. Na dłoniach miała długie czarne rękawiczki, a na sobie ogromny płaszcz i szalik w kratkę. Ta osoba ukucła przy nim, po czym zdjęła maseczkę.
-Dobry wieczór. Kornelia- powiedziała przyjaznym głosem. Wydawała się młoda, bardzo młoda.
Chłopiec z zimna jedynie kiwnął głową, po czym się przewrócił na betonowy chodnik.
Gdy się obudził. Zobaczył że Kornelia rozpaliła ognisko. Dziewczynka grzała przy nim swoje małe blade rączki. Powoli i z ostrożnością zbliżył się do ogniska. Nie miał zaufania do dziewczyny, ale ogień i ciepło go kusiły. Przycupnął obok, na starej gazecie i wyciągnął swoje rączki by je odmrozić.
-Mogę ci opowiedzieć bajkę?- spytała cichym głosem. Chłopczyk kiwnął głową. Dziewczynka wzięła wdech i zaczęła opowiadać.
-Dawno, dawno temu, nie żyliśmy na wielkich budynkach. Chodziliśmy normalnie po ziemi- to mówiąc wydawała zdziwioną- Nie było wypadków z mostami bo ich nie było
-Były za to chodniki
-Chodniki?- zapytał ją chłopiec
-Tak, chodniki. Składały się z betonowych kostek wykładanych na ziemi. Ludzie po nich chodzili. Ale była też trawa. Zielona i miękka rosła na ziemi i nie potrzebne były- tu się zbliżyła do chłopca i szeptem powiedziała- Oxyrleandy- chłopak się przeraził na te słowo
Jednak chciał by dziewczyna kontynuowała. Polubił jej słodki kojący głos.
-Jaki jest zielony?- spytał ciekawy
-Jaki? No cóż-tu westchnęła i spróbowała mu wyjaśnić- Zielony jest w dotyku miękki, ciepły ale i wilgotny. Ten szalik jest zielony- podała mu kawałek materiału który jedyny był zadbany. Chłopiec długo macał materiał próbując zobaczyć te zielone trawy- Tak samo jak twoje oczy
-Na tej trawie kwitły kwiaty, różnych barw. Fioletu, różu, błękitu, żółci
Za każdym razem gdy wspominała o jakimś kolorze, chłopiec pytał jak wygląda. Jaki jest. Kornelię to dziwiło, ale z chęcią mu opowiadała.
O kamienicach, o naturze i kulturze. O górach, wyżynach. Językach i historii. O chlebie i ziemniaczkach..
W pewnym momencie dziewczyna urwała, co zaniepokoiło chłopca. Kornelka sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła coś z płaszcza. Było owinięte w folię.
-Czasem gdy otwieram oko widzę te drzewa i rośliny. Raz wyciągnęłam dłoń i złapałam prawdziwy liść!- pokazała przy tym roślinę.
Chłopiec delikatnie dotknął go i od razu wycofał dłoń. Jednak powoli wrócił nią. Był w dotyku miękki, delikatny, wilgotny i trochę zimny.
-Taka jest prawdziwa zieleń- cicho sapnął
-Jak widzisz te rośliny?- spytał
Dziewczyna nie chętnie rozchyliła grzywkę ukazując linię rzęs trochę wyżej nad miejscem gdzie powinny być brwi. Powoli otworzyła tą linię i chłopcu ukazało się trzecie oko.
Było jaśniejsze od jej pary normalnych oczu. Chłopiec któremu już ręce odmarzły przyłożył je do czoła dziewczyny badając powieki oka.
-Mam to od urodzenia. Przez nie rodzice mnie porzucili
-Ale ty przynajmniej miałaś rodziców. Choć przez chwilę..
-Nie rozmawiajmy o nich. Spójrz w górę- oboje skierowali głowy w niebo. Było całkiem ciemne, a jedyne co je oświetlało to chmury pełne kwasów
-Tym okiem widzę tak gwiazdy
-Gwiazdy?
-Takie małe światełka na niebie. Choć!- powiedziała to, po czym zgasiła ognisko i zabrała chłopca gdzieś na jakiś wysoki budynek.
***
Byli na dachu najwyższego budynku na Hallstreet. Kornelia powoli kucnęła, po czym wysoko skoczyła, ile może. Jednak opadła na dach z powrotem.
-Słyszałam kiedyś, że ten który złapie gwiazdkę z nieba, spełni się jego marzenie.
Chłopiec usłyszał w jej głosie nadzieję. Z resztą w jego głowie też rozbrzmiała.
Dziecinnie skakali choć chmur nie sięgali, a właśnie ponad nimi się gwiazdy znajdują. Korneli prawie że udało się dotknąć chmur, ale ponownie upadła.
Robiło się zimniej
Nagle z za ich pleców usłyszeli jakiś odgłos. To był Oxylreand typu strażnik. Wiedzieli, że jak ich złapie będą mieli poważne kłopoty.
Jednak chłopiec skakał dalej. Miał marzenie i chciał by się spełniło.
-Proszę nie sprawiać problemów- powiedział, ale nie słuchali, bo znali jak to się zwykle kończy
-Proszę przestać!- krzyknął i wycelował pistoletem w Kornelię
Huk! Chłopiec przestał skakać by zobaczyć swoją przyjaciółkę. Martwą. Do oczu naleciały mu łzy, ale nie poddawał się.
Skakał, skakał ile mógł. Ile sił. Jak najwyżej. Z każdym skokiem zbliżał się do celu. Oxylreand strzelił już dwa razy, ale kula spudłowała.
Skakał wciąż, mimo że usłyszał zbliżanie się posiłków wroga.
Mocno napiął nogi. Dłońmi dotknął betonu. Obił się wysoko.
Ponad chmury.
Ponad ludzkie wyobrażenie.
Zobaczył małe złote światełko. Kolejne i kolejne. Było ich setki.
To gwiazdy- pomyślał. Wyciągnął ku pierwszej- najjaśniejszej dłoń.
Chwycił i wypowiedział życzenie.
Powoli opadł na zieloną polanę. Całą w trawie i polnych kwiatach. Od jednej strony polany było jezioro, a od drugiej bor.
Lecz nie to cieszyło chłopca. Cieszyły go kolory. Ta zieleń, błękit, żółć. Nareszcie je widział.
Ktoś go od tyłu złapał. Wystraszył się, ale gdy się obejrzał zobaczył Kornelkę.
Grzywkę miała zaczesaną do tyłu tak że każdy mógł zobaczyć jej tajemnicę. Na sobie miała granatową prostą sukienkę, wianek ze stokrotek i uśmiech co najważniejsze.
-Choć, czekaliśmy na ciebie..
***
O godzinie 8:44 na budynku położonym na Hallstreet znaleziono dwójkę dzieci. Jedno zmarło na miejscu, a drugie zapadło w śpiączkę.
Dziewczynki jak udało się ustalić nie udało się uratować pomimo wielu prób reanimacji.
Jej ciało leży w szpitalu obok chłopca w odosobnionej sali.
Pomimo ich rzekomego zgonu spowodowanego gorączką nikt w to nie uwierzył.
To małe wymknięcie było początkiem
Początkiem Powstania
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top