Rozdział 4

Szybkie info. Fajnie by było gdybyście włączyli muzykę w mediach.
************

- A więc.... Dawno dawno temu w odległej krainie zakrytej przez chmury żyła sobie Deminia tak jak mówiłam jest ona naszą patronką czyli patronką zielarstwa i uzdrowienia. Deminia była zwyczajnym aniołem do póki nie odkryła swojego talentu, którym było tworzenie z roślin i ziół niesamowitych lekarstw. Potrafiła stworzyć lekarstwo na każdą chorobę znając tylko objawy pacjenta. Pewnego dnia zbierała zioła na swoje kolejne lekarstwo. Kiedy zrywała rośliny zauważyła w trawie czarno-białego liska postanowiła za nim pobiec. Lis przed nią uciekł. Deminia wiedziała, że oddala się od ścieżki prowadzącej do jej domu, ale ona biegł dalej, aż w końcu się zatrzymała. Lis stał przy białej róży. Dość niezwykłe zjawisko, ale nie aż tak. Deminia nie zauważyła wcześniej, że lis miał w pyszczku jakieś stworzonko, była to mysz już nieżywa. Położył ją obok róży, a ona zmieniła nagle kolor na czarny. Deminia nie mogła uwierzyć w to co właśnie się stało. Spojrzała na lisa i się odezwała ''Kim jesteś? Po co mnie tutaj przyprowadziłeś?''. Lis jedynie co spojrzał jej głęboko w oczy i zniknął. Rozpłynął się w powietrzu. Deminia spojrzała na miejsce gdzie przed chwilą stał lis. Mrugnęł kilkakrotnie i spojrzał na różę, podeszła do niej. Myślała przez dłuższą chwilę, aż w końcu zapadła noc, a róża zalśniła czarnym już blaskiem. Obok róży pojawiła się kolejna świecąca białym blaskiem w tym właśnie momencie Deminia wpadła na genialny pomysł, zerwała białą różę. Pomyślała, że obok chorych ludzi postawi jedną białą różę, która jej powie czy dany pacjent nadal żyje niestety jej plany przeszkodził ciemny las. Nie wiedziała którędy tutaj przyszła. Załamała się, ruszyła do przodu w nadziei, że znajdzie drogę do domu niestety, zgubiła się. Miała ciągle wiarę w to, że znajdzie drogę. Myślała o ludziach którzy ją potrzebują to dla nich się nie podawała. Nagle zobaczyła błękitny ogień. Nie wiedziała co to jest, więc podeszła do niego, a płomień zniknął, ale odrazu po zniknięciu pojawił się kolejny trochę dalej. Znowu podeszła i ta sama sytuacja. Pomyślała na głos ''Może one wskażą mi drogę do domu''. Tak, więc poszła za nimi i faktyczne znalazła się na ścieżce gdzie wcześniej zbierała zioła, uśmiechnięła się i pobiegła do domu. Za swoim domem zasadziła różę co po paru dniach, każdej nocy rosła kolejna pojedynczo obok siebie. Od tamtego momentu rywała jedną i kładła obok pacjenta. Każda zostawała biała nie miała ani jednej czarnej róży, zostawiała je pacjentom w nagrodę i żeby o niej pamiętali. Ale róża bardzo szybko więdła po każdym wschodzie słońca. Dlatego zaczęła działać w nocy by pacjenci zobaczyli piękno tej róży. Kiedy wychodziła od kolejnego uzdrowionego pacjenta, zawiał silny wiatr, a przed nią pojawiła się ten sam lis, który pokazał jej różę, ale za kolejnym podmuchem lis zniknął. Deminia tylko się uśmiechnęła i ruszyła w dalszą drogę by uzdrawiać chorych.
Koniec. - Angeles uśmiechnęła się i popatrzyła na wszystkich.

Kiedy opowiadała każdy patrzył się na nią z zaciekawieniem. Ciekawe czy jeszcze spotakam tego lisa...

- Wow... Ale to jest magiczne!! -z radości Borys zamerdał ogonkiem

Bendy zerknął na Borysa i się uśmiechnął, zastanowił się chwilę nad tym wszystkim.

- Może faktycznie...... Da radę mnie uzdrowić.

Oni naprawdę mają nadzieję, że ja go uzdrowię. Posmutniałam.

- Obawiam się, że ona nam nie pomoże.... -powiedziałam smutnym głosem

- Dlaczego? - Borys się zmartwił

- Ponieważ nie widziano jej od śmierci Ortensji...

Nagle podeszła do mnie Angeles i położył swoje ręce na moich ramionach.

- Ale warto próbować. Jak jest w legendzie nie można się poddawać. Poza tym znam sposób jak ją przywołać. - uśmiechnęła się ciepło

Bendy uważnie obserwował to całe zajście i zastanawiał się nad tym wszystkim czy aby na pewno dobry pomysł. W końcu powinni razem z Borysem szukać części do maszyny atramentu. Spojrzał na Borys'a.

- Niech zgadnę. Tym sposobem jestem ja. Prawda?

Bardzo się boję, że zawalę tą sprawę. Co jeśli nie uda mi się go uratować?

- Tak. - Angeles wzięła mnie za rękę i zaprowadziła tam gdzie reszta nad nie usłyszy stanęła przede mną - Proszę musisz spróbować. Wiem, że śmierć Ortęsji strasznie tobą wstrząsnęła i nie chcesz się za to brać, ale chociaż spróbuj, widzisz w jakim jest stanie. A ci na nim bardzo zależy. Prawda?

Zarumieniłam się. Jak moja siostra to odgaduje? Wzięłam głęboki wdech i wydech.

- Dobrze spróbuj. Dzisiaj w nocy. -lekko się uśmiechnęłam - Ale bardzo się boję co pokaże róża....

Wyszłyśmy z namiotu by porozmawiać. Uśmiechnęła się w moją stronę i położyła mi swoje ręce na moich ramionach.

- Nie bój się. Uwierz w to, że Ci się uda wtedy zobaczysz, że będzie biała przez cały czas.

W tej chwili zawiał silny wiatr i przez ułamek sekundy dostrzegłam czarno-białego lisa. Czy to jest możliwe, że jednak go spotkam?

- Widziałaś to co ja? - uśmiechnęła się - Chyba czas wziąść się w garść i podnieść się z popiół tak jak feniks.

-Dokładnie. I to jest moja mała siostrzyczka. - poczochrała mnie po włosach - I co niby miałam wiedzieć hm?

Słodko zachichotałam. Dla Angeles zawsze będę małą siostrzyczką.

- Nic takiego. -uśmiechnęła się i wróciłam do reszty - Dobre wieści. Spróbuję przywołać Deminie.

- Dziękuję!!!!! - Borys rzucił mi się na szyję

- Jestem wam wdzięczny. - uśmiechnął się

- Oh Borys! -Angeles poklepała go po głowie i uśmiechnęła się do reszty, spojrzała na mnie

- To nic takiego. - lekko się zarumieniłam

Borys odlepił się ode mnie i przytulił do Angeles. Bendy widząc to uśmiechnął się.

- Uroczy malec. - podrapała Borysa za uchem

- Dzię-kuję. - Borys lekko się zarumienił

- Miki jak się czuje Ozzy? Zaczął mówić? - spytałam się z troską w głosie

- Niestety nadal nie mówi. Pójdę zobaczyć co u niego. - poszedł do Ozziego

To wszystko moja wina... Posmutniałam.

- Jak się czujesz Bendy? - usiadłam obok niego.

- Na pewno lepiej niż przedtem heh... Mam do ciebie prośbę.

- Słucham uważnie. - ciepło się uśmiechnęłam

Bendy popatrzył na swoje ręce. Wygląda tak jak by się czymś stresował.

- Nie żebym nie wierzył w to, że dzięki tej waszej patrące wyzdrowieje, ale jeśli się nie uda i umrę chciałbym abyście zajęli się Borys'em. Pewnie będzie bardzo cierpiał z tego powodu - zacisnął mocno swoje ręce w jedną pięść - A tego nie chcę....

- Deminia napewno zrobi wszystko co w jej mocy, żebyś wyzdrowiał.... - wzięłam wydech - Obiecuj, że się nim zaopiekujemy.... - dodałam po chwili ciszy - Chociaż nie zapewnimy mu tego czego by się od ciebie nauczył... -powiedziałam smutnym głosem

Bendy mnie przytulił i powiedział ciche ''Dziękuję'', a ja się zarumieniłam.

- Nie ma za co.... Chyba będę się zbierać. Muszę jeszcze ją odnaleźć. - uśmiechnęłam się i mrugnęłam porozumiewawczo do Angeles.

- Dobrze. - Bendy mnie puścił

Angeles uśmiechnęła się, a ja wzięła torbę i poszłam na łąkę gdzie założyłam pelerynę. (Również założyłaś kaptur) Za mną pojawiło się białe światło, ale zamiast lisa stał człowieka, a dokładniej dziewczyna ubrana w czarny płaszcz i o czarnych włosach.

- Ładnie to tak okłamać ludzi? - otworzyła oczy, zalśniły czerwony blaskiem jej krwisto- czerwonych oczu

Odwróciłam się w stronę tej postaci trochę przestraszona.

- K-Kim je-steś? C-Czego chce-sz ode mnie? - powiedziałam dryżącym głosem

Podeszła do mnie powoli.

- Nie bój się nic ci nie zrobię, przynajmniej na razie. - Można było zauważyć jej białe kły dużo ostrzejsze niż u ludzi bardziej u jakiegoś zwierza. Przeszła koło mnie. - Podszywanie się pod kogoś innego niż się jest. Nie jest dobre Deminia.

Zdziwiłam się i przestałam się bać.

- Skąd wiesz jak się nazywam i kim jesteś?

- Czuję twoją determinację. - podniosła mój podbródek

- Zapytałam się ciebie kim jesteś i skąd znasz moje imię? I oczekuję odpowiedzi. - patrzyłam prosto w jej krwisto- czerwone oczy

- A czy to ważne? - puściła mnie i odeszła kawałek

- Dla mnie tak! - podeszłam do niej

- Mówią na mnie Kanra miło mi poznać. - ukłoniła się a spod jej kaptura było widać czarne uszy przypominające lisie.

- Te uszy... skądś je znam....

- Ups. - zasłoniła je - Nic nie widziałaś. - zawiał wiatr i widać czarną kitę z białą końcówką - To ja już będę się zbierać...

- Poczekaj! Proszę powiedz mi dlaczego wydajesz mi się tak znajoma i dołączę znasz moje imię?

Podeszła do mnie i tykła mój nos.

- Powiem ci. Odpowiedź na twoje pytanie znajduje się przed twoimi oczami.

Oddaliła się i zawiał mocniejszy wiatr, a przelatujący liść zasłonił mi widoczność. Ona zniknęła, a w miejscu gdzie stała wyrosła biała, świecąca róża. Uśmiechnęła się do siebie i podeszłam do róży.

- Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy lisku. - zerwałam różę i pobiegłam do Bendy'ego bo zaczą wschodzić księżyc. Akurat spał. Podeszła do łóżka na którym leżał i położył obok niego różę, która zmieniła kolor na czarno-biały - Hm?

Bendy przekręcił się na drugi bok. Jest na granicy życia z śmiercią.

- Oh Bendy.... I co ja mam z tobą zrobić? - pomyślałam na głos

- Czyli taką mamy sytuację... - podeszła do mnie

- Tak.... ale i tak spróbuję go uleczyć.... - delikatnie przekręciłam go na plecy

- I to rozumiem. Brawo siostrzyczko. Pójdę zobaczyć czy Borys śpi. Lepiej by się nie obudził, bo by cię zobaczył.

- Spokojnie. On już widział jednego anioła, który powiedział, że jest szansa na zwalczanie tej choroby. - lekko się uśmiechnęłam - A teraz zajmiemy się tobą... Bendy - położyłam rękę na jego klatce piersiowej i lekko się zarumieniłam. Naszczęście oddycha spokojnie

- Uhuhu - Angeles dwuznacznie poruszyła brwiami

- Angeles może lepiej idź sprawdź czy Borys śpi.

- Już, już - zaśmiała się i poszła do Borysa

Zaczęłam przygotowywać miksturę i cicho nucić piosenkę.

- Y-Ygh - otworzył lekko swe zasypane oczy i usiadł

- Jak się czujesz Bendy? - odwróciłam się w jego stronę, trzymając w ręce miksturę

- Nawet dobrze. - spojrzał na mnie. Lekko przymrużył zaspanę oczy i mi się przyjrzał - To ty jesteś tam całą Deminia?

Ale on uroczo wygląda kiedy jest zaspany. Cicho zachichotałam.

- To właśnie ja. Moja przyjaciółka [T/i] prosiła mnie, żebym do ciebie przyszła... - dodałam parę listków do mikstury

- Mówiła o tym. A tak apropo gdzie ona jest?

- Śpi na łące. ( Brawo [T/i] bardzo pomysłowa wymówka)

- Na łące? Na dworze jest zimno. Może zamarznąć! - wstał

- Spokojnie. Nic jej nie jest. Zapewniam cię. Wzięła ze sobą koc i śpiwór.

- Ale żeby tak sama na łące... - usiadł (Bendy o czym ty myślisz?)

- Nie jest sama. Ma oswojonego wilka. A teraz proszę wypij to. - podałam mu miksturę

- Dobrze. - wziął miskę do ręki i na nią spojrzał, napił się

- Wiesz - usiadłam obok niego - gdyby nie [T/i] to bym tutaj nie przyszła.... z-zabardzo s-się b-bałam... - spojrzałam w ziemię

- Czego się bałaś? - spojrzał na mnie

- Bałam się, że to co się stało kiedy może się powtórzyć... - zacisnęłam ręce w pięści, a na moją pelerynę spadło parę łez

Położył sowoją rękę na moje która była zaciśnięta i mnie prztulił. Lekko się zarumieniłam.

- Nie lubię kiedy kobieta płacze dlatego głowa do góry na pewno będzie dobrze.

- Od tamtego wypadku jestem upadłym aniołem dlatego już się nie pokazywałam i ludzie zaczęli uważać mnie za legendę...

- Spójrz na to z innej strony. Masę ludzi uratowałaś. Każdemu czasem się poweinie noga. Ja raz nakrzyczałem na brata tak, że się popłakał, a wiadome jest to, że bym dla niego życie oddał.

- Ale ja jestem odpowiedzialna za wszystkich. Gdybym szybciej przebiegła to by dalej żyła i Ozzy by mówił... To moja wina, że Ozzy nie mówi....

-Eh... -zaczął głaskać mnie po plecach

- Kiedy widziałam jej ostatni oddech poczułam tak jakby ktoś wbił nóż w serce, a później wyrwał go brutalnie.... - przeszedł przeze mnie nieprzyjemny dreszcz

- W tej sytuacji nie wiem jak ci pomóc...

- Nikt nie może mi pomóc... - powiedziałam smutnym głosem - Ale nie pozwolę na to, żebyś umarł. Jesteś potrzebny swojemu bratu...

Bendy lekko się uśmiechnął.

- Przyjdę do ciebie jutro, żeby sprawdzić twój stan zdrowia. - wstałam i spojrzałamna różę

- Dobrze.

- Odpoczywaj przyjacielu. - rozłożyłam swoje śnieżno białe skrzydła - Do jutra. - wyleciałam z namiotu

Bendy pomyślał chwilę. Ja poleciałam na łąkę i ukryłam swoje skrzydła. Nagle rozbłysnęło białe światło, lekko przymrużyłam oczy. Na mojej drodze pojawiły się błękitne płomyki.

- Ciekawe. - poszłam za nimi.

Płomyki zaprowadziły mnie do ogromnego drzewa w lesie i zniknęły.

- Dlaczego płomyki mnie tutaj przeprowadziły? - zdziwiłam się i podeszłam bliżej drzewa

- I co żyje czy umarł?

- Nadal żyje. - trochę się wystraszyłam

Spojrzałam na miejsce skąd dobiegają głos. Była tam Kanra, leżała sobie na gałęzi

- Czuję strach. Wystraszyłam cię?

- Trochę. Nie spodziewałam się ciebie tutaj spotkać. - zdjęłam kaptur i lekko się do niej uśmiechnęłam

- Jak i ja ciebie. Trochę czasu minęło od kiedy ostatnio się spotkałyśmy.

- Płomyki mnie tutaj przeprowadziły.

- Doprawdysz? - wysunęła rękę i zapłonął na niej ten sam ogień - A może ktoś? - zgasł

- To ty mnie tutaj przyprowadziłaś?! Ale po co?! - zdziwiłam się

- Po co? - zeskoczyła z drzewa i jej płaszcz spadł ukazując długie czarne uszy jak i kitę z białym końcem - By porozmawiać.

- O czym?

Podchodzi do mnie bliżej, a za nią układa się dywan białych róż.

- O całej tej legendzie.

- Nie rozumiem.

- W legendzie jest mowa o czarno-białym lisie - obchodzi mnie do okoła i przejechała mi ogonem po brodzie - kiedyś mogłam w spokoju chodzić bez tego płaszcza, a teraz każdy kto mnie zobaczy od razu bierze mnie za tego lisa i muszę się ukrywać.

- To nie ja wymyśliłam tą legendę tylko mieszkańcy wioski w której mieszkałam...

-Pomyśl. Czemu ją wymyślili?

- .... ponieważ zniknęłam... - powiedziałam cichym i smutnym głosem

Kanra westchnęła dość ciężko.

- Nie możesz tego wiecznie ukrywać to kim jesteś. Prawda i tak wyjdzie na jaw.

- Wiem... ale się boję tego, że kiedy się ujawnię ludzie nie będą chcieli mojej pomocy przez TAMTO zdarzenie.... - po moich policzkach zaczęły lecieć łyzy.

Kanra zmierzyła mnie wzrokiem, otarła łyzy i mnie prztuliła. Wtuliłam się w nią.

- Boję się kolejnej porażki.... boję się, że znowu kogoś stracę....

- Żyjesz przeszłością a to błąd. Patrz na to co masz teraz a nie w to co było. - pogłaskała mnie po głowie

- Mam pytanie.

- Tak? - spojrzała na mnie

- Kiedyś mi nie odpowiedziałaś na pytanie. Dlaczego wtedy pokazałaś mi tą białą różę?

- Heh... To nie jest pytanie na teraz. Twoja odpowiedz na to pytanie czeka, ale żeby ją odkryć musisz patrzeć przed choryzont. - odkleiła się ode mnie i podniosła płaszcz

- Nie rozumiem.... Jak mam patrzeć przed choryzont? - spojrzałam na nią.

- Na to już odpowiesz sobie sama. - zawiał silny wiatr, a ona zniknęła z mojego pola widzenia.

Uśmiechnęła się do siebie. Wdrapałam się na gałąź i zasnęłam.

**********
Kolejny rozdział za nami. Bardzo dziękuję Kanra11. Świetnie się z tobą piszę. I proszę państwa mamy nowy rekord 2395 słów 😀 Piosenka na górze to Molly Sandén - Phoenix (Official Music Video). Z góry przepraszam za błędy. To tyle. Do następnego.
~ Bajo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top