Rozdział 4. Być demonem
Następnego ranka Ophelia miała przyjemność poznać Willa, który w nocy wrócił do Instytutu. Wszedłszy do jadalni, usiadła na swoim miejscu, a obok niej siedział właśnie Will. Zmierzył ją spojrzeniem swoich ciemnoniebieskich oczu.
— A pani to...?
— Ophelia Darkflame — odpowiedziała, uśmiechając się. — A pan to zapewne Will Herondale, zgadza się?
— Zgadza się — przytaknął, po czym odwrócił od niej wzrok. — Zakładam, że już wszyscy wiecie, że byłem wczoraj w przybytku, gdzie handlują opium.
Początkowo nikt nie odpowiedział na jego uwagę, więc Will musiał powtórzyć, jakby domagał się aplauzu. I mimo że nie był to zbyt chwalebny czyn, to jedna informacja na coś się przydała - Herondale dowiedział się, że wilkołaki kupowały yin fen od ifrytów.
— Widocznie yin fen działa na nich jak środek pobudzający — poinformował ich Will. — Jeden z wilkołaków powiedział, że Mistrz był zadowolony z tego, że dzięki narkotykowi mogli pracować całą noc.
— Na Anioła, pracować nad czym? — zapytała poruszona Charlotte, ale nie było jej dane się tego dowiedzieć.
— Tego nie wiem, bo straciłem przytomność, zanim to usłyszałem. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaki miałem piękny sen...
— Może lepiej niech pan oszczędzi nam szczegółów — poradziła mu Ophelia.
Will przewrócił oczami, ale posłusznie nie opisał im swojego snu.
Po śniadaniu wszyscy kolejno opuścili jadalnię. Ophelia zrobiła to prawie na końcu, zostawiając Tessę i Willa samych. Słysząc smętną balladę Bridget, zatrzymała się w połowie drogi.
— Zawsze śpiewa te smutne piosenki? — zapytała ze zmartwieniem.
— Bez przerwy — potwierdził Will. — Jestem pewien, że kiedyś pracowała jako sprzedawczyni tragicznych ballad...
Jakiś czas później Ophelia siedziała razem z Willem w sali treningowej, chcąc razem z nim jak najbardziej zdenerwować Gabriela Lightwooda. Will z zadowoleniem zajadał jabłko, natomiast ona kończyła swoje dzieło przedstawiające Magnusa w Hyde Parku. Musiała przesiąść się nieco dalej od Willa, bo ten co chwila zaglądał jej przez ramię, co ją irytowało.
— Czy oni muszą tu być? — zapytał rozdrażniony Gabriel, podnosząc z ziemi nóż, który właśnie upuścił.
Ophelia podniosła wzrok znad kartki.
— My tylko dotrzymujemy towarzystwa Tessie — odrzekła spokojnie, kreśląc w powietrzu kółeczka końcem ołówka.
— Panna Gray nie potrzebuje towarzystwa — odpowiedział przez zęby Gabriel.
— Och, jaki problem? Proszę sobie wyobrazić, że ja i pan Herondale jesteśmy dwoma demonami, które tylko czekają na to, by Tessie powinęła się noga i nie rzuciła celnie, a pańskim zadaniem jest zapobiegnięcie atakowi demonów — wyjaśniła i uśmiechnęła się, odgarniając ołówkiem kosmyk jasnych włosów, które opadły na jej porcelanową twarz.
Will wciąż przeżuwał jabłko i prawie się udławił, słysząc to. Był pod wrażeniem jej kreatywności - czuł, że gdyby mógł, to by się z nią polubił.
Gabriel zacisnął zęby. Po jakimś czasie treningu zaczął opowiadać takie rzeczy o Branwellach, że aż Sophie nie wytrzymała i uderzyła go z całej siły w twarz, ku zachwycie Ophelii. Urażony Lightwood wymaszerował z sali.
Sophie wyglądała na przerażoną swoim czynem.
— Proszę wybaczyć... — powiedziała do Gideona. — Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie...
— To był doskonale wymierzony cios — odpowiedział Gideon z uśmiechem.
Ophelia uśmiechnęła się. Bracia Lightwood widocznie bardzo różnili się od siebie - Gideona nie dało się nie polubić, czego nie mogła powiedzieć o Gabrielu.
Sophie bardzo martwiła się o to, jak na jej zachowanie zareaguje Charlotte. Tessa od razu wyrwała się, by w imieniu Sophie przeprosić Gabriela i szybkim krokiem ruszyła do wyjścia, choć Gideon wołał za nią. W krok za Tessą podążył Will, a Ophelia podeszła do Sophie i Gideona, trzymając pod pachą swój szkicownik.
— Treningi z panem Lightwoodem bardzo ci się przydały, Sophie — powiedziała z uśmiechem. — I nie przejmuj się, Gabrielowi się należało. Bez obrazy dla pana — dodała, patrząc na Gideona.
Gideon nie wyglądał na urażonego. Zamiast tego uniósł kąciki ust w uśmiechu.
— Panna Collins ma spory potencjał — odpowiedział, a Ophelia zmrużyła oczy. Najwyraźniej starszy Lightwood lubił Sophie i był nią zainteresowany. Nocna Łowczyni uznała, że powinna usunąć się z sali treningowej.
— Chyba już pójdę. Nie będę przeszkadzać wam w treningach, bo szczerze powiedziawszy, rola demona do mnie nie przemawia — zażartowała. Gideon i Sophie zareagowali śmiechem na jej żart.
Ophelia pożyczyła im miłego dnia i ruszyła do wyjścia. Gideon mógł przysiąc, że zanim blondynka się odwróciła, poruszyła jedną brwią, uprzednio przenosząc wzrok z niego na Sophie i z powrotem na niego.
Po wejściu do swojego pokoju Nocna Łowczyni zmierzyła wzrokiem całe pomieszczenie. Gdzieniegdzie leżały książki z biblioteki Instytutu, które często przeglądała w nadziei, że znajdzie tam coś dotyczącego planów Mortmaina. Jak dotąd znalazła niewiele, ale nie traciła nadziei na pomoc Nocnym Łowcym z Instytutu Londyńskiego.
Podeszła do okna i otworzyła szkicownik. W środku znalazła wyrwaną wcześniej kartkę z portetem Magnusa z naniesionymi cieniami, dzięki czemu rysunek prezentował się dużo lepiej. Siedzący na ławce czarownik wyglądał dosyć realistycznie, podobnie jak wierzba i ławka. Na rysunku przeważała biel i szarość, gdyż Ophelia postawiła tylko na ołówek.
Blondynka spojrzała na drugą stronę. Wciąż widniał tam nakreślony pochyłymi literami adres Magnusa. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie.
— Skoro chciał pan zobaczyć efekt końcowy, to nie widzę przeszkód, by nie spełnić pańskiego życzenia — powiedziała do siebie, po czym schowała rysunek do teczki.
Nie minęło kilka minut, a Ophelia była już na dole, przebrana w szmaragdowozieloną suknię i narzucony na nią czarny płaszcz. Część jasnych włosów była upięta u góry spinką z różą, natomiast reszta była przerzucona przez lewe ramię. W dłoni ściskała swój wachlarz.
Usłyszawszy od Cyrila aprobatę, kiedy poprosiła go o podwiezienie pod dany adres, poinformowała jeszcze Charlotte, że jedzie odwiedzić znajomego, by szefowa Instytutu się o nią nie martwiła.
Jakiś czas później była już pod zapisanym na kartce adresem. Drzwi otworzył jej mężczyzna wyglądający na schorowanego, o twarzy koloru pergaminu. Widząc ją, jego twarz wykrzywił grymas niezadowolenia.
— Dzień dobry — powiedziała uprzejmie. — Czy zastałam pana Bane'a?
— Proszę chwilę zaczekać, droga pani — odpowiedział, po czym zniknął w głębi domu.
Chwilę później wrócił ten sam mężczyzna i tym razem Ophelia została wpuszczona do domu. Zaraz po tym, jak pozwoliła mu zabrać swój płaszcz, została zaprowadzona przez Archera do salonu, gdzie na środku pomieszczenia czekał już na nią Magnus, tym razem ubrany w granatową koszulę w drobne kropki. Na twarzy czarownika pojawił się figlarny uśmiech.
— A już myślałem, że nigdy nie zobaczę swojego portretu ukończonego.
— Sztuka wymaga czasu, panie Bane — odrzekła Ophelia, odwzajemniając uśmiech.
— Nie ma potrzeby, by utrudniać sobie życie, panno Darkflame — czarownik nie tracił pogody ducha. — Magnus w zupełności wystarczy.
— Skoro tak... — blondynka wzruszyła jednym ramieniem. — Ophelia.
Magnus ujął jej dłoń, a następnie ucałował w geście przywitania.
— Bardzo miło mi cię poznać, Ophelio — powiedział z uśmiechem. — Masz niezwykle ładne imię.
Ophelia również się uśmiechnęła, przytulając do siebie szkicownik i wachlarz.
— Mnie również jest bardzo miło, Magnusie.
• • •
Ja pisałam dawno ten rozdział, ale jak przeczytałam ten pocałunek w dłoń na końcu, to O BOŻE
zwyczajnie kocham pocałunki w dłoń, w chuj romantyczne są dla mnie
A wgl to właśnie dodałam ostatnie, co miałam w zapasie z Magnusa, teraz będę szła na żywioł 😂
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top