Rozdział 1. Talent panny Tessy

Był późny wieczór, kiedy pod londyński Instytut podjechał powóz, z którego wysiadła młoda dziewczyna, ubrana w prostą, fioletową suknię. Krople deszczu zraszały jej pasujący kolorem do sukni kapelusz, osłaniający głowę przed deszczem. Wyciągnęła dłoń przed siebie, a padająca z nieba woda momentalnie ochlapała jej bladą skórę. Uśmiechnęła się do siebie, po czym ruszyła w kierunku schodów.

Uznała, że wypadałoby zapukać do drzwi, zamiast otwierać je samej. Mogła to zrobić, bo była Nocną Łowczynią, ale wychowanie jej tego zabraniało. Drzwi otworzyła jej niewiele starsza od niej kobieta o brązowych włosach i oczach w podobnym kolorze.

— Panna Darkflame! — zawołała, uśmiechając się. — Dobrze, że już pani jest.

Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, zdejmując kapelusz z głowy i odsłaniając upięte wysoko jasne włosy. Jej fryzurę zdobiła spinka z białą różą, połyskująca w świetle magicznych kamieni, oświetlających Instytut.

— Ja również bardzo się cieszę, pani Branwell — odpowiedziała z uśmiechem.

— Chodźmy, zaprowadzę cię do twojego pokoju. Cyril zajmie się twoimi bagażami.

Blondynka kiwnęła głową, po czym ruszyła za szefową Instytutu. Kobieta poprowadziła ją na piętro, gdzie otworzyła jedne z wielu ciemnych drzwi. W pomieszczeniu zastały dziewczynę o ciemnych włosach, która akurat poprawiała pościel na łóżku. Słysząc dźwięk otwieranych drzwi, podniosła wzrok, po czym wyprostowała się i dygnęła lekko. Ophelia kiwnęła głową z uśmiechem.

— To jest panna Darkflame, Sophie — powiedziała Charlotte. — Panno Darkflame, to jest Sophie, nasza służąca. Mam nadzieję, że będzie się panienka tutaj czuła jak u siebie.

Ponownie posłała jej ciepły uśmiech, po czym wpuściła do środka Cyrila z jej bagażami i powiedziała, że poprosi Brigdet, by przyniosła ich gościowi jakąś kolację, bo długa podróż wzmaga apetyt. Nie chciała słuchać słów sprzeciwu, a zresztą Ophelia z grzeczności postanawiała nie odmawiać.

Kiedy już Ophelia i Sophie zostały same, nowo przybyła uśmiechnęła się do brunetki.

— Miło mi cię poznać, Sophie.

Twarz służącej rozjaśnił uśmiech. Blondynka zauważyła, że przez jej policzek przebiegała blizna. Zdaniem Ophelii rana wcale nie szpeciła dziewczyny. Ona sama jako Nocna Łowczyni miała wiele blizn, co nie podobało się jej matce, która uważała, że dziewczyna nie powinna zajmować się walką z demonami. Ojciec Ophelii był jednak dumny ze swojej córki.

— Mnie również jest bardzo miło, panienko — odpowiedziała Sophie.

Ophelia podeszła do okna i spojrzała na padający deszcz.

— Londyn wygląda na odrobinę zapłakany — powiedziała i zaśmiała się cicho.

— Wkrótce powinno się przejaśnić...

— Jak dla mnie to może padać — Ophelia wzruszyła ramionami, opierając dłonie na parapecie. — Uwielbiam deszcz. Woda stukająca o parapet wygrywa swoje wspaniałe melodie. Przy nich rysuje mi się wspaniale...

Sophie przekrzywiła głowę. Mało kto lubił deszcz, a Ophelia wprost nie mogła oderwać oczu od kropli deszczu, sunących po szybie. Nie chcąc przeszkadzać jej w deszczowym relaksie, brunetka postanowiła pochować przywiezione przez Nocną Łowczynię ubrania do szafy. Kiedy wieszała na wieszaku jedną z jej klasycznych sukienek, Ophelia oderwała wzrok od okna.

— Nie musisz tego robić, Sophie — zauważyła. — Potrafię sama pochować ubrania do szafy.

— Pomaganie wszystkim tutaj to mój obowiązek, panienko — wyjaśniła służąca, chowając do szafy bordową suknię.

— To może przynajmniej ci pomogę? — zaproponowała Ophelia. — Nie lubię siedzieć bezczynnie, kiedy obok mnie ktoś robi coś za mnie.

Sophie spojrzała na nią i uśmiechnęła się delikatnie. Panna Lovelace nigdy nie zaroponowała jej pomocy, bo uważała się za damę, a damie przecież nie mogłaby się zająć czymś takim. Ophelia jednak o wiele bardziej czuła się Nocną Łowczynią, a nie damą.

— Chyba panienka nie odpuści — zaśmiała się, a Ophelia pokręciła głową.

— Nie odpuszczę — przytaknęła, po czym wyjęła z kufra kolejną suknię, tym razem granatową, która nie miała żadnych ozdób oprócz guzików, biegnących przez środek od dekoltu do talii.

Z pomocą Ophelii Sophie trochę szybciej poradziła sobie z pochowaniem ubrań. Oprócz sukienek, znajdowały się tam również dwa stroje bojowe oraz miecz z wygrawerowanym krukiem, a do tego jeszcze wachlarz ozdobiony różami w kolorze fioletowym.

— Mój Boże, widzę, że jest panienka dobrze przygotowana — zauważyła Sophie, na co Ophelia kiwnęła głową.

— Tym mieczem walczył kiedyś mój dziadek — powiedziała, podnosząc miecz. — Pomyślałam, że może się przydać. Pani Branwell wspominała, że nie ma potrzeby brać ze sobą serafickich ostrzy, skoro są tutaj. Myślę, że Corvus powinien jednak zostać w kufrze — po tych słowach odłożyła go do kufra.

— A ten wachlarz? — zapytała Sophie, a Ophelia uśmiechnęła się.

— Nie chciałabym przyprawić nikogo o zawał serca, Sophie.

— Wachlarzem?

Blondynka zastanowiła się chwilę. Nie wiedziała, czy w Instytucie mieli w zwyczaju buszowanie w cudzych rzeczach.

— Cóż, mój wachlarz to dosyć... Nietypowa ozdoba.

Sophie nie drążyła tematu, twierdząc, że nie powinna wtrącać się w sprawy panny Darkflame.

Wachlarz spoczywał już na komodzie, kolacja dla Ophelii została już przyniesiona przez Brigdet, a Sophie musiała już wrócić do swoich obowiązków. Wobec tego zaraz po opróżnieniu talerza Ophelia usiadła przy oknie ze szkicownikiem i ołówkiem i zajęła się rysowaniem rośliny stojącej na parapecie. Na poprzednich stronach dało się zauważyć rysunki przedstawiające jej rodzeństwo, a także kilka krajobrazów z Alicante, gdzie mieszkali Darkflame'owie. Przed wyjazdem młodsze siostry Ophelii wcisnęły jej kilka fiolek z brokatem, chociaż ona nie wiedziała, co ma z nim zrobić. Wzięła je, bo siostry nie znosiły sprzeciwu, a brokat przypominał jej o nich.

Kiedy zrobiło się już naprawdę późno, Ophelia odłożyła szkicownik na komodę. Zamierzała dokończyć ten rysunek, bo nie mogła zostawić go bez zaznaczenia cieni.

Rano obudziła się wraz ze wschodem słońca. To dzisiaj miała poznać lepiej londyński Instytut, a także mieszkających w nim Nocnych Łowców. Jak dotąd miała tylko styczność z Nefilim w Alicante, więc Instytuty były dla niej zupełną nowością.

Przebrana w granatową suknię i z włosami spiętymi w wysoki kok, z którego uciekało kilka kręcących się, jasnych kosmyków, zeszła na dół. Zauważyła tam Charlotte, która akurat zmierzała w jej stronę.

— Och, już pani jest, panno Darkflame — powiedziała, po czym gestem pokazała jej, by za nią poszła. — Zapraszam, przedstawię panią wszystkim...

W jadalni zasiadało już sporo osób - dziewczyna o kasztanowych włosach była zajęta rozmową z chłopakiem, który patrzył na nią swoimi srebrnymi oczami. Siedząca nieopodal blondynka wpatrywała się tępo w ścianę. Mężczyzna o płomiennorudych spojrzał na Charlotte i Ophelię i uśmiechnął się.

— Czyżby to był nasz gość, Charlotte?

Kobieta skinęła głową.

— Owszem. To jest panna Darkflame...

— Wystarczy Ophelia, pani Branwell — Darkflame przerwała jej nieśmiało. Usłyszała swoje nazwisko wystarczająco dużo razy, a zresztą nie miała nic przeciwko zwracaniu się do niej po imieniu.

Charlotte uśmiechnęła się i ponownie skinęła głową.

— Oczywiście, Ophelio.

Szefowa Instytutu przedstawiła ją kolejno wszystkim, a kiedy Ophelia usłyszała nazwisko Tessy Gray, uśmiechnęła się do niej.

— Sporo o pani słyszałam, panno Gray — powiedziała, a Tessa spojrzała na nią swoimi szarymi oczami. — Jestem pod wrażeniem pani talentu.

Z ust siedzącej przy stole blondynki wydobyło się prychnięcie. Ophelia spojrzała na nią, unosząc brwi.

— Za chwilę zobaczymy, jak Tessa przedstawia pani swoje niezwykłe umiejętności — powiedziała zadziornie, kierując na Ophelię spojrzenie swoich brązowych oczu.

— Jessie, nie bądź niemiła... — westchnęła Charlotte. Ophelia jednak nie czuła się urażona słowami Jessamine.

— W Alicante rzadko pojawiają się Podziemni — zauważyła, podchodząc do miejsca, które wskazała jej Charlotte - tego obok Jessamine. — Ale to nie znaczy, że od razu traktuję ich jak obiekt w cyrku.

Jessamine ponownie prychnęła cicho i odwróciła wzrok. Siedzący przed Ophelią Jem Carstairs uśmiechnął się lekko - przeczuwał, że gdyby był tu jego parabatai, zapewne polubiłby Ophelię, bo nie darzył Jessamine zbytnią sympatią.

Tessa impulsywnie zaproponowała nowo przybyłej, że pokaże jej swoją umiejętność. Nie chcąc okazywać braku zainteresowania, choć interesowała ją kwestia zmiennokształtności Tessy, Ophelia zdjęła z nadgarstka bransoletkę z piórem wysadzanym jakimś granatowym kamieniem i podała Tessie. Dziewczyna ukryła bransoletkę w dłoni i zamknęła oczy. Po chwili rysy twarzy czarownicy zaczęły się zmieniać, włosy jaśnieć, a na skórze była widoczna delikatna zmiana odcienia. Tessa otworzyła oczy, które były w tym samym odcieniu niebieskiego, co oczy Ophelii.

Przed Ophelią siedziała teraz jej idealna kopia, różniąca się tylko ubiorem, fryzurą i brakiem spinki we włosach.

Nocna Łowczyni cieszyła się, że niczego teraz nie wypiła, bo była pewna, że natychmiast by to wypluła lub się tym zakrztusiła.

Zamrugała oczami, po czym uśmiechnęła się.

— Naprawdę jestem pod wrażeniem pani talentu, panno Gray.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top