Początek

Patrzyła w księżyc. Pełnia wyjątkowo ją do niego przyciągała. Nie była pół wilkiem. Ani żadnym ze stworzeń nadnaturalnych, które ją otaczały. Jeszcze była sobą. Zwykłą nastolatką imieniem Alice. Zaraz miało się to zmienić. Wraz z wzejściem słońca jej prawdziwa natura się ujawni. To Wihitu - bogini, matka wszystkich stworzeń nadludzkich miała zadecydować o jej losie.

Krew Alice pochodziła od dwóch szlacheckich rodów mieszanych. Z jednej strony wilkołacze i zmiennokształtne geny, z drugiej wampirzo - magiczne. Miała szansę stać się najpotężniejszą Córką Wihitu. Gdy jednak nie okaże się zbyt silna, żeby przejść przemianę w cztery istoty jedna po drugiej, umrze. Los nie planował być dla niej łaskawy, w ciągu trzech miesięcy musiała oglądać przemianę swojego rodzeństwa. Izaak, Adam i Victoria, nie okazali się na tyle silni jak oczekiwała tego Wihitu. Zawiodła się na nich. Dlatego, od trzech miesięcy, zsyłała co noc ten sam powtarzający się cykl:
Izaak w ciele ogromnego wilka rozrywany pod wpływem genów ojca - pół wampira, pół wróża. Jego przeznaczeniem było przeważenie genu wampira. Nie wytrzymał, dotrwał do drugiej przemiany.
Z Izaaka koszmar zmieniał się w przemianę Adama. U niego miał przeważyć gen wróża. Dotrwał trzeciej przemiany. W połowie czwartej, najważniejszej i zarazem najcięższej do przeżycia, jego poprzednie wcielenia zaczęły się mieszać. Stał się białym wilkiem wielkości słonia, z ostrymi wampirzymi kłami. Coś poszło nie tak. Z tej mutacji przerodziła się kolejna. Jego ciało z głową wilka. Zaczął szaleć, gryzł siebie aż się zagryzł na śmierć.
Jednak najgorsza dla Alice była przemiana Victorii.
Ciało Adama przejęła wizja trzynastoletniej Victori, najmłodszej z rodzeństwa, u której najszybciej uaktywniła się przemiana. Wihitu miała pomóc przejść jej przemianę. Była najmłodszą w histori z mieszańców, która miała zostać przemieniona. Dla Wihitu oznaczałoby to, że zyska rosnącą w siłę z każdym dniem Córkę. Pierwsza przemiana miała uczynić ją wampirem. Kiedy powoli i boleśnie się w niego przeistaczała, jej organizm przejął zbyt szybko uaktywniający się gen zmiennokształtny. Zaczęła rozrastać się na potwora. Wkroczyła Wihitu i rzucając zaklęcie zabiła Victorię.

Ten koszmar w kółko był nasyłany na nią przez boginię. Zawsze kończył się tak samo, łzami płynącymi po policzkach Alice i strachem przed tym czy przeżyje przemianę, a jeśli tak to czy i przeistoczenie?
***
Stoję tu.
Na tym klifie umarło moje rodzeństwo. Jeszcze chwila i rozsądzane będą moje losy.
Zaczyna się... Trochę mnie to przeraża. Czy pisany jest mi taki sam koniec jak mojego rodzeństwa? Wihitu proszę, powiedz mi, że będzie inaczej.
***
Czerwona poświata wschodu słońca rozjaśniła twarz Alice. Wokół niej zaczęła pojawiać się magiczna mgła przypominająca kopułę. Zamknęła w środku dziewczynę, tworząc barierę, która osłaniała i kryła ją przed innymi. Przekroczyć ją mogła tylko Wihitu. Jednak teraz kiedy przemiana się dopiero zaczęła, bogini stała poza kopułą i obserwowała. Od tysięcy lat obserwowała jak jej dzieła umierają. Teraz znowu miała patrzeć na śmierć. Minęły dopiero 3 minuty, a Alice nie dawała sobie rady.
***
Krew tak boleśnie się przemieszcza, serce tak przeraźliwie wali. Czuję napływającą siłę. Coraz bardziej mnie przygniata. Coś się dzieje z moim sercem... Tak jakby ono... Ono chyba się kruszy? Czy tak ma to wyglądać? Ból... Pękło. Odpłynęło, widzę jak opuszcza moje ciało. Tęsknotę zamieniło odczucie rozrywania żył. Z zewnątrz napływa do mnie świeża krew, mieszając się z moją ludzką. Pełne żyły w niektórych miejscach zaczęły pękać tworząc fioletowo czerwone ślady pod skórą. Z przerażeniem zaczęłam się im przyglądać. Było ich coraz więcej i więcej. Wraz z tym, że ich liczba się zwiększała rosła też świadomość tego okropnego cierpienia, które opadło na chwilę, dając mi moment, żeby przyjrzeć się sobie. Niewątpliwie przechodzę właśnie przemianę w wampira. Tylko czemu moje ciało jest całe w kolorach? Chyba właśnie nadeszła pora na wyjaśnienia.
Jakaś ciecz zaczęła zalewać mi płuca, chce złapać trochę powietrza, jednak pogłębiam tym tylko duszności. Pochylam się w dół, gotowa upaść na ziemię i zginąć, kiedy z moich ust zaczyna lecieć krew. Przerażona szybko podnoszę się do pozycji pionowej, co powoduje jednak, że zaczynam się dławić krwią. Decyduję się wrócić do poprzedniej pozycji. Pozwalam cieczy rozlewać się po ziemi, moich butach, tworząc wokół mnie szkarłatną kałużę. Zmęczona mam ochotę przykucnąć, żeby nabrać trochę siły, dlatego wyciągam ręce przed siebie i kładąc je w kałuży, klękam siadając na nogach, z głową nadal zawieszoną w dół. Właśnie w tym momencie zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo moje ręce stały się blade. Kiedy ciecz przestała lecieć strumieniami zaczęłam oglądać się całą, dokładnie sprawdzając każdy skrawek swojego ciała. W momencie kiedy chciałam otrzeć wargę z zasychającej krwi, zrobiło się ciemno. Czarno. Umarłam? Nie to niemożliwe! Spokojnie, przeżyłam przemianę, właśnie zaczyna się kolejna. Prawda?
Z rozmyślań wyrwał mnie nęcący zapach. Ruszam w jego stronę, nie przeszkadza mi ciemność. Zaczynają mi się wysuwać kły, już prawie chwytam zdobycz, kiedy czuję jak coś rozrywa moje ciało. Ból podobny jak przy pękaniu żył. Jednak o wiele mocniejszy i rozchodzący się z całą mocą po każdym kawałku skóry, mięśni, kości. Słyszę zgrzyty, a po chwili czuję częściowe skurczanie i rozbudowywanie się kości. Moja skóra przybiera czarną barwę. Oczy zwiększają pole widzenia i wyostrzają ciemną postać, która miała być ofiarą. Dostrzegam, że znajduje się ona poza kopułą. Zrezygnowana zwracam uwagę na to co dzieje się z moim organizmem. Zanim jednak dostrzegłam ręce przeistoczone w łapy, poczułam jak moje mięśnie twarzy i tłowia zaczynają się rozrastać i formować. Z moich jeszcze ludzkich ust wydał się przeraźliwy krzyk cierpienia. Z każdą sekundą czuję, że to wszystko jest ponad moje siły. Wędruje myślami do Victorii, Izaaka i Adama... Przecież obiecałam sobie, że dla nich przeżyję przemianę, czy teraz mogę ich zawieść?
Ból stopniowo mijał kiedy leżałam i jako ogromna puma, dyszałam. Na chwilę zelżał na tyle, że zrównałam oddech i ogarnęłam myśli. A wtedy zaczęły pojawiać się świecące słowa. Krążą wokół mnie. Są w jakimś niezrozumiałym języku. Chociaż nie... Chyba je rozumiem. Zaczyna ich przybywać, zapełniają ściany kopuły. Kiedy zaczyna brakować im miejsca nakładają się jedno na drugie. Niesamowite... Wszędzie ciemno, a mnie otaczają kolorowe poświaty słów. Powoli jednak mnie to przytłacza. Coraz więcej z nich zaczyna mnie otaczać, tak, że brak mi miejsca. Podnoszę się, przesuwam się, ale zostaję odbita od wyrazów, zupełnie tak jakby to one były teraz kopułą. Zaczynam panikować... W głowie tworzę obraz pumy, na którą napierają kolorowe słowa, a ona kurcząc się pod ich naciskiem, zostaje miażdżona. Kość po kości. A wtedy dociera do mnie... Wszystkie te słowa uderzają w biedną pumę, którą okazuje się być ja. Nie miażdżą mnie jednak, ale wbijają w moje ciało, przenikając do niego. Bez chwili odstępu, jedno za drugim, rozcina skórę i niszcząc organy znajduje swoje miejsce w środku. Mam wrażenie, że tego wszystkiego przybywa. Bólu, słów, samotności. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że moje katusze jeszcze nie dotrwały końca... Pod wpływem rezygnacji z dalszej walki zerkam na swoje ciało, które już nie jest pumą. Jednak czerwone, głębokie nacięcia wywołują atak paniki, który przechodzi w torsje. Po chwili udaje mi się uspokoić drgawki. Momentalnie spokój przechodzi w przerażenie. Nie patrzę już na ciało człowieka. W błyszczącej kałuży dostrzegam białego wilka. To już koniec? Wihitu, przeżyłam przemianę? Wihitu? Wihitu...? Pytam, lecz na próżno, odpowiada mi pustka. Cisza, narastający strach, zaczynają mnie otulać. Sceneria się zmienia. Znowu jest jasno. Pod łapami czuję ciecz. Kiedy patrzę w dół dostrzegam białą sierść zanurzoną w krwi. Mojej krwi. Widok ten wywołuje u mnie dreszcze. Kiedy odwracam wzrok, wszystko znika. Pojawia się ona. Wspaniała bogini.
- Wihitu, czy to koniec? Czy przeżyłam?
- Alice. Teraz twoja pora na twój test. To on ostatecznie zadecyduje czy przeżyjesz. Zmień się w swoją ludzką postać, zachowując swoje dary.
- Jak mam tego dokonać?
Pytanie padło jednak na wiatr, bo bogini już nie było... Wszystko zaczęło mnie przytłaczać ze zdwojoną siłą. Jak mam dokonać tego, czego oczekuje Wihitu? Jedyne co przychodzi mi na myśl to zaklęcia. Ale w głowie mam tylko słowa bez znaczenia. Są ich tysiące jak nie miliony, które będą tymi właściwymi?
Eleif (dusza), Madinioon (krew), Pendelop (ciało), Seherd (słowa), Fyree (wilk).
To z tymi słowami czuję bliską więź. Nagle bezsensowne wyrazy nabrały znacznenia. Podnoszę swoją wilczą postać i zwracając głowę ku górze w myślach powtarzam: "Eleif, Madinioon, Pendelop, Seherd, Fyree". Te pięć słów staje się mantrą, która z każdą chwilą wypełnia mnie pozytywnymi uczuciami. Wiem, że to są właściwe słowa. Wiem, że nie zawiodłam rodzeństwa. Wiem to, ponieważ czuję czyjąś obecność, a kiedy otwieram oczy dostrzegam siebie w ludzkiej formie oraz Wihitu.
- Przeżyłaś.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top