Ethan wiedział że powinien
Ethan się bał. Jakkolwiek głupie i dziecinne by to nie było na prawdę się bał. Dorośli zebrali się w domu Grace'ów rozmawiając, a on razem z Lizi, Jack'iem i Finem siedzieli w pokoju na piętrze i wpatrywali się w sufit.
Jego przyjaciele wydawali się zmartwieni. On oczywiście też był zmartwiony ale jednocześnie był okropnie zły. Nie na nich ani tym bardziej na Aile. Tylko na siebie. Powinien był ja przypilnować. Upewnić się, że pójdzie na tą głupią imprezę i spędzić z nią cały wieczór, odprowadzając ja finalnie do domu. Ale nie zrobił tego. I nie zareagował na to że nie pojawił się na potańcówce. A powinien. Powinien bo może wtedy ona byłaby teraz obok i wcale nie było by żadnego problemu.
Powinien był zrobic cokolwiek. Powinien był ja pilnować jak najcenniejszego skarbu i nie puszczać. Powinien był więcje mówić na ich spotkaniu i wypaść lepiej. Powinien był zorbić wiele rzeczy ale nie zrobił żadnej z nich. Dlaczego?
Niepewność i złość na samego siebie zabiła mu w sercu. A teraz co powinien? Co powinien zrobić, powiedzieć? No co? Co takiego byłoby w tej sytuacji adekwatne? Co byłoby w takiej sytuacji odpowiednie?
Może powinien wstać i zadeklarować że ją uratuje. Albo płakać cicho w koncie jak przerażony Jack. Może powinien udawać że jest silny i sobie radzi jak Lizi albo wpatrywać się zmęczonym wzrokiem w jakiś punkt za oknem jak Finn. A może powinien zrobić cokolwiek innego. Tyle, że on naprawdę nie wiedział!
Nie wiedział też co się tak właściwie stało. Aila uciekła? Ktoś ją porwał? A może zabił i zaciągnął jej ciało gdzieś w las?
Skąd miał to niby wiedzieć. Lizi nie traktowała go poważnie i patrzyła na niego z politowaniem a Fin nie odzywał się teraz do nikogo. Zresztą Jack podobnie. Najwyraźniej oboje nie mieli siły na nic więcej.
Najgorsi byli jednak dorośli. Niepotrzebnie traktowali go jak dziecko. Miał piętnaście lat, potrafił o siebie zadbać. Nie był już dzieckiem potrzebującym pomocy w zawiązaniu sznurówki choć ci ciągle tak sądzili.
Westchnął i uderzył pięściami w balt biurka pozwalając by pełen bólu krzyk roznousł się po pomieszczeniu. Miał dojść wszystkiego. Rówieśników, dorosłych, bogów. Miał dość ich wszystkich.
Ktoś podszedł do niego i otulił to ramionami. Kosmyki długich włosów Lizi przyjemnie musnęły mu policzek kiedy dziewczyna przytuliła jego ciało do swojej klasyki piersiowej.
-No już - mruknęła chcąc go uspokoić - Spokojnie Et... Będzje dobrze
Jak miałoby niby być dobrze? Nie miał pojęcia co się działo. Nie miał pojęcia co powinien zrobić, powiedzieć. Nie miał pojęcia czy chciał wogóle coś zrobić.
Właściwie to niewiele wiedział. Zamknięty w przerażonym umyśle, który ciągle podpowiadał mu że jest niewystarczający, czuł się jakby tonął.
A jak miał uratować kogoś innego skoro sam był już prawie na dnie?
Mam nadzieje ze rozdział się spodobał
To tyle na dzisiaj.
Miłego dzionka,
LitteAilaEvans
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top