Rozdział 4

POV Thranduil


Najpiękniejsza kobieta Śródziemia właśnie zasnęła na moim ramieniu. Nie mogłem oderwać wzroku od jej twarzy, od długich rzęs rzucających cień na delikatne policzki i czerwonych pełnych warg. Miałem ogromną ochotę pocałować ją w te słodkie usta.

Wokół zrobiło się chłodno, pomyślałem, iż mojej towarzysze może być zimno, więc postanowiłem zanieść ją do komnaty. Delikatnie podniosłem ją, była niesamowicie lekka. Powoli, aby jej nie obudzić, szedłem w stronę głównych budynków Lothlorien. Wszedłem przez główną bramę i spojrzałem na setki schodów, prowadzących w każdy zakątek tego magicznego miejsca. Wtedy zdałem sobie sprawę z jednego. Nie wiedziałem, gdzie jest jej pokój. Westchnąłem i z szelmowskim uśmiechem zacząłem iść ku górze. Po chwili otworzyłem drzwi i wszedłem do środka komnaty. Mojej komnaty. Ostrożnie położyłem ją na łóżku, ściągnąłem buty i delikatnie przykryłem kołdrą. Nie mogłem się powstrzymać i pocałowałem ją lekko w czoło. Poruszyła się. Pomyślałem, że się obudziła i przestraszyłem się nieco bowiem, nie wiedziałem, jak wytłumaczyć jej moje zachowanie. Były to jednak zbędne troski, ponieważ nie otwierając oczu, przewróciła się na drugi bok. Na jej twarz wpłynął błogi uśmiech. Usiadłem obok niej. Czułem, że mógłbym siedzieć tak godzinami i patrzeć na nią. Tak też zrobiłem.


POV Alarien


Obudził mnie śpiew ptaków i wpływające przez okna ranne, słoneczne światło. Nie otwierając oczu, zaczęłam wspominać. Wczorajszy dzień był chyba najlepszym czasem w moim życiu. Moja najlepsza przyjaciółka brała ślub, a ja się zakocha... o boże Thranduil! Szybko otwarłam powieki, przypominając sobie wczorajsze zdarzenia. Co, za wstyd! Zasnęłam. Byłam wściekła na siebie, jednak zdając sobie sprawę, że jestem w łóżku, na moją twarz wpłynął szeroki uśmiech. Musiał mnie tutaj przynieść. Rozejrzałam się wokół. To nie była moja komnata, więc czyja? Na stojącej niedaleko szafce leżała duża, złota korona. Musiała należeć do Króla Mrocznej Puszczy, a więc to jego pokój. Tylko, gdzie on jest? Zsunęłam nogi z łóżka i wstałam, po czym wyszłam na balkon. Był tam, tak piękny, jak w moich snach i marzeniach. Uśmiechnęłam się, widząc, że śpi. Pewnie siedział do późna, a poza tym przyniósł mnie tutaj. Postanowiłam mu to wynagrodzić. Ostrożnie, aby go nie obudzić, wyszłam z pokoju i poszłam do kuchni. Razem z kilkoma obecnymi tam elfkami, spakowałyśmy jedzenie, talerze i sztućce. Wszystko, co potrzebne na śniadanie. Kilka minut później byłam już z powrotem w jego komnacie. Nadal spał. Rozbawiło mnie to, ponieważ nie wyobrażałam sobie spania, podczas tak pięknego poranka. Nie myślałam nad tym zbytnio, tylko wzięłam się za przygotowania. Niedługo później wszystko było gotowe. Teraz pozostało mi już tylko go obudzić, jednak gdy podeszłam do niego, nie miałam serca tego robić. Wyglądał tak niesamowicie przystojnie, że aż zaparło mi dech w piersiach. Byłam tak zajęta studiowanie najdrobniejszych szczegółów jego wyglądu, że nie zauważyłam, iż się obudził.

-Jestem aż tak interesujący?- jego rozbawione pytanie wyciągnęło mnie z zadumy. Uśmiechnęłam się.

-Chciałbyś- odparłam.

-Więc czemu mi się przyglądasz?- powiedział, otwierając oczy i patrząc na mnie radośnie.

-Bo teraz moja kolej.

-Kolej?

-Ty przyglądałeś mi się w nocy- spojrzał na mnie zdziwiony i... przestraszony?

-Skąd wiesz, że ci się przyglądałem?

-Strzelałam- odparłam, uśmiechając się szeroko- nad wyraz celnie, jak widać- złapałam go za rękę i spojrzałam na niego poważnie- mogę cię o coś zapytać?

-Oczywiście- powiedział. Dzieliło nas tylko kilka centymetrów.

-Dlaczego się przestraszyłeś?- wyszeptałam mu do ucha, po czym roześmiałam się głośno.

-Nie przestraszyłem się- odparł szybko.

-Czyżby?

-No może trochę- rzekł.

-Powiesz mi, czemu?- szepnęłam.

-Może kiedyś- odszepnął. Uśmiechnęliśmy się oboje.

-Zapraszam na śniadanie- powiedziałam, odsuwając się odrobinę i ciągnąc go za rękę. Poszedł za mną zdziwiony.

-Wow!

-Starałam się- odparłam radośnie. Usiedliśmy do stołu. Thranduil spojrzał na białą różę, znajdującą się w kryształowym wazonie, pomiędzy nami. Uśmiechnął się i wyciągnął ją z wody, następnie skrócił ją, usunął kolce i delikatnie włożył mi ją za ucho.

-Piękny kwiat, dla pięknej kobiety- rzekł.

-Dziękuję- szepnęłam. Wzięliśmy się za jedzenie, przez cały czas prowadząc wesołe rozmowy o naszych upodobaniach. Czułam się niesamowicie, tak spokojnie, wyjątkowo, a jednak naturalnie. Chciałam, żeby ta chwila nie mijała. Jednak niestety, wszystko, co dobre musi się kiedyś skończyć.

-Muszę iść- powiedziałam smutno.

-Gdzie?- zapytał.

-Mam swoje obowiązki- odparłam- muszę sprawdzić, czy strażnicy nie zaniedbują obowiązków, a poza tym, nie mogą chodzić drugi dzień w tym samym stroju.

-Mi tam to nie przeszkadza- uśmiechnął się zawadiacko. Roześmiałam się.

-Ale mi tak!

-Wrócisz?- zapytał, gdy już oboje wstaliśmy.

-Jeszcze będziemy mieli czas, który spędzimy razem- rzekłam. Otworzył przede mną drzwi. Zrobiłam już krok przez nie, gdy podjęłam spontaniczną decyzję. Zawróciłam i nie zważając na jego zdziwione spojrzenie, pocałowałam go w policzek.

-Hannon le (dziękuję)- szepnęłam.

-Za co?

-Za wszystko- uśmiechnęliśmy się, po czym opuściłam jego komnatę. Szłam przed siebie, czując jego wzrok, odprowadzający mnie. Byłam szczęśliwa.


Przepraszam, że taki krótki, ale miałam mało czasu, a chciałam już coś dodać :) Mam nadzieję, iż sytuacja w szkole trochę się ogarnie i skończy się ta cała ,,gorączka" poprawiania i w ogóle :-D a wtedy będę miała więcej czasu na pisanie :-D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top