9. Rozdział
Sama nie mogę uwierzyć w obraz jaki widzę przed oczami. Z własnej, nieprzymuszonej woli, zmieniam się w kogoś całkiem innego, ale przede wszystkim w kobietę z pełną świadomością dążącą po swoje. Kiedyś ten widok w lustrze pewnie bym przepłakala, sądząc, że to jakaś zemsta fryzjera, ale obecnie tego właśnie chcę. To coś, co krok po kroku przybliża mnie do upragnionego celu.
- No stara, wyglądasz obłędnie. Zawsze ci mówiłam, że urodziłaś się, aby być blondynką - oznajmia z całą szczerością Arleta, stojąc tuż za mną i stale poprawiając moje nadal długie, lecz już złociste włosy.
- Czyli z twoich ust mogę uznać to za komplement?
- Wiesz, przypominasz mi teraz tę aktorkę z Czerwonej jaskółki. - Nawet nie ma pojęcia jak bardzo trafiła z tym porównanie. - Ale jeśli już chcesz pełnej metamorfozy, to jeszcze czegoś mi tu brakuje... hmm - usilnie nad czymś myśli, drapiąc się po czole. - Wiem! Zapiszę cię do mojej kosmetyczki na rzęsy!
- Nowe życie, nowa ja. Potrzebuję jakieś odmiany, więc dzwoń - mówię nie całkiem przekonana, ale staram się brzmieć pewnie.
- Ale jazda! - wykrzykuje, zacierając ręce. - No i manicure też jest konieczny, bez dwóch zdań.
Dobrze, że jest niczego nieświadoma, ale mam z niej chociaż uciechę, patrząc jak czuję się w tej roli niczym ryba w wodzie. Moja przemiana porzebuje jednak więcej finezji niż efektu taniej dziwki spod latarni. Domyślam się, że nie tędy droga, więc nie mogę się dać zupełnie ponieść dzikim zapędom Arlety.
Nie pozostaje mi nic innego jak przyzwyczaić się do nowej roli. Ta obietnica złożona samej sobie powoduje, że serce szybciej zaczyna mi bić, a przede wszystkim na swój popieprzony sposób czuję, że na nowo żyję. Najważniejsze jest podążać wyznaczonym celem. Ku własnemu zaskoczeniu głęboko skrywane lęki zostają zepchnięte na dalszy plan. Na prowadzenie wysuwa się jedno...
Dosłownie padam z nóg, kiedy wracam po spędzeniu prawie całego dnia na przeistoczeniu się w słodką dziewczynę z sąsiedztwa.
- A co powiesz teraz? - pytam z ciekawością przyjaciółkę, stając już w przedpokoju.
- Ożeż kurwa! - wykrzykuje rozpromieniona, aż otwiera usta i nie kryje ani trochę zdziwienia. - Gdybym nie widziała cię już w tych ciuchach, to bym powiedziała, że cię podmienili.
- To dobrze, czy źle?
- Inaczej. Zupełnie jak nie ty.
Bingo! Właśnie o to chodziło.
- Może pójdziemy na miasto to uczcić? - pyta.
- Nie, chyba jeszcze nie czas.
- Och, głupio wypaliłam. Przecież masz żałobę.
- Nic się nie stało, kochana. Chciałabym dzisiaj pojechać na kilka dni do ojca na wieś. Wspominał coś, że jesli Marta miałaby wrócić, to jestem mu potrzebna przy drobnym remoncie. Wiesz taka niespodzianka.
- Ty też mnie zostawiasz? Nie przeżyje tego. Najpierw Alessandro, a teraz ty - wydyma usta i na znak protestu splata ręce na biuście.
- Też ubolewam, że musiał pilnie wyjechać, ale nie martw się, im mocniej za sobą się stęsknicie, tym bardziej umocnią się wasze uczucia.
- Obyś miała rację.
- Dobra, moja walizka już spakowana. Spadam.
- Chodź, moja blond piękność. - Z całych sił obejmuje mnie ramionami.
- Dzięki, że zawsze mogę na ciebie liczyć. Czuję się świetnie w nowym wydaniu.
- Do szybkiego i dbaj o siebie.
Z trudem idzie mi oszukiwanie bliskich. Droga jaką powinnam teraz pokonać zajęłaby mi ponad godzinę, lecz po niespełna dwudziestu minutach, dzwonię do całkiem innych drzwi.
- Cześć - witam się dość oschle.
- Proszę, proszę. My się chyba nie znamy. - Ignoruję jego przytyk i od razu wymijam w przejściu. - Jak łyknęła twoje kłamstwo? - pyta, przejmując walizkę i z wyraźnym podziwem, taksuje mnie całą.
- W sumie, tak jakbym sama wzięła to za prawdę. Nadal nie mogę uwierzyć, że będę nocować u ciebie.
- Przestań, przecież jeśtemy teraz partnerami.
- Taa, partnerami w zbrodni chyba. A gdzie twój ojciec? - pytam, przy okazji zmieniając temat.
- Przynajmniej on ma większe szczęście u kobiet - wymownie przewraca oczami, cokolwiek by to znaczyło.
- Mam coś dla ciebie. O to twoje nowe dokumenty. Od teraz jesteś Klaudia Walicka, urodzona piątego września w dziewięćdziesiątym dziewiątym. - Podaje mi dowód osobisty, w który wpatruję się w niemym szoku.
- Chyba przy okazji trochę odmłodniałam. - Unoszę znacząco brew.
- Musimy szybko działać, bo Di Carlo był dzisiaj widziany na mieście.
- Jeszcze dzisiaj?
- Nie o to ci chodziło?
- Ależ skąd, potrzebuję tylko odrobiny czasu i ruszamy.
Im szybciej podejdę do zadania tym lepiej. Zajmuję jego pokój i w pośpiechu wyciągam sukienkę przygotowaną specjalnie z myślą o tym dniu. Lecz zanim ściągam top, pukanie skutecznie wyrywa mnie z letargu.
- Alicjo, muszę ci coś powiedzieć. - Dociera zza drzwi.
- Dobra, wejdź.
Jego spojrzenie rzucone niby przelotnie na moją garderobę, dziwnie pozwala mi myśleć, że cieszy się moim widokiem w swoim pokoju.
- Mam złą wiadomość. Dzisiejsza akcja odwołana.
- Co? Dlaczego? - pytam nerwowo.
- Przed chwilą dostałem taką informację. Spróbujemy jutro. Nie spodziewaj się, że wszystko zawsze będzie szło po naszej myśli. To chociaż na spokojnie zjedzmy kolację. A teraz podaj mi rękę. - Wyciąga w moją stronę swoją, w której trzyma małą strzykawkę. - To jest bio czip, jako twój sygnał GPS. Jest wielkości ziarenka ryżu, więc prawie nie poczujesz.
~~~~
Ekscytacja skutecznie pozbawia mnie snu. Myśli stale kłębią mi się w głowie, układając się w przeróżne wizje. Chyba zaraz oszaleję. Muszę wstać i chociaż czegoś się napić.
Na palcach i po omacku, aby nie zbudzić Łukasza, podchodzę do lodówki. Jedynie majaczące światło, wpadające z ulicy, pozwala mi odnaleźć drogę. Wyciągam karton mleka, ale przecież nie napiję się z gwinta.
- Gdzie są te cholerne kubki? - pytam samą siebie pod nosem.
Kiedy otwieram kolejną szafkę, aż podskakuje na nagły i ogłuszający dźwięk.
- Niech to szlag - wyrywa mi się, gdy orientuję się, że w palcach zostaje mi samo ucho, a reszta kubka z niewyjaśnionych przyczyn ląduje wokół moich bosych stóp, roztrzaskując się na miliony kawałków.
- Nie ruszaj się. - Nagle rozbrzmiewa gdzieś za mną i oślepiona niespodziewanym światłem, zbyt mocna ściskam to co zostało mi w rękach.
Podwójny szlag.
- Zostań tam, już po ciebie idę - oznajmia Łukasz i niczym królewicz ratuje mnie z opresji, jednym zwinnym ruchem, wsuwając mi ręce pod kolana i przenosząc w bezpieczne miejsce.
- Przepraszam, że cię obudziłam.
- Jezu, dziewczyno. Nic ci nie jest? - pyta z wyraźną troską, oglądając moje nogi. Kiedy się prostuję dostrzegam na jego ramieniu ślady krwi.
- To przeze mnie - wskazuję palcem na pobrudzony, szary podkoszulek.
- Pokaż. - Zabiera moją dłoń, ignorując co powiedziałam. - Trzeba to zdezynfekować i opatrzeć.
- To tylko małe draśniecie. Daj, lepiej szybko zapiorę ci tą krew - oponuję.
Dopiero wtedy trafia do mnie sens moich słów, gdy nagi tors pręży się tuż na wyciągnięcie ręki. Nie wiedząc czemu mój wzrok dłużej zatrzymuje się w tym miejscu, po czym powoli przesuwa się ku górze, aby zaraz napotkać utkwione we mnie, pociemniane i pełne skupienia spojrzenie. Cholera, doskonale przypominam sobie co ono oznacza.
Bezwiednie wkładam pulsujący kciuk do ust i zasysam krew, zapominając o tym dwuznacznym odruchu. Atmosfera wokół staje się piekielnie napięta, a cisza obezwładnia do tego stopnia, że słyszę pulsyjącą krew w uszach. Rozpalone tęczówki lśnią jeszcze bardziej niebezpiecznym blaskiem. To znak, aby szybko podjąć ucieczkę, jednak ten moment przeciąga się, jakby każde z nas zapomniało o całym świecie, jakbyśmy dryfowali gdzieś poza świadomością.
- Pójdę po jakieś plastry - pierwszy doznaje oprzytomnienia i w sekundę podrywa się z sofy.
Noc nieoczekiwanie przedłuża się, więc szybko po opatrzeniu rany, decyduję się zniknąć i już nie wychodzić do rana z pokoju. Lepiej nie kusić losu.
Budzę się gdzieś w południe. Niestety zasnęłam dopiero nad ranem. Przez moment czuję się nawet dobrze, ale wspomnienia z nocy jak i moja misja pukają do mojej świadomości, zakotwiczając niepokój.
Dziarsko ruszam do kuchni, ale kiedy orientuję się, że jestem sama, opanowuje mnie pozorny spokój. Podchodzę do wyspy kuchennej i dostrzegam kartkę.
Czuj się jak u siebie.
P. S. Przygotuj się na wieczór.
Czyli to dzisiaj wybije godzina zero. Pełna obaw postanawiam wykorzystać ostatnie godziny wolności. Zrobię sobie odprężającą kąpiel, a później się zobaczy.
Wieczór pojawia się szybciej niż myślałam. Kiedy nadal cisza wypełnia ściany mieszkania, w pełnej gotowości czekam, spoglądając na swoje nowe oblicze w lustrze. Przyglądam się jak moje długie włosy falami spadają na odsłonięte ramiona. Grzywka mam wrażenie, że nadaje mi charakteru, a sukienkę wybieram dość obcisłą, z czarnej koronki, która ma za zadanie zgrabnie przesłaniać tylko newralgiczne miejsca, tak aby móc pobawić się w chowanego z obserwatorem. Moje tęczówki również nabierają nowego odcienia za sprawą soczewek w kolorze turkusowym. Są tak niesamowite, że żałuję że wcześniej na to nie wpadłam. Dzięki rzęsom wystarczyło tylko rozświetlić powieki złocistym cieniem, a usta pozostawić delikatnie muśniętę brzoskwiniowym błyszczykiem. W końcu mam zaledwie dwadzieścia dwa lata. Kręcę głową w niedowierzaniu.
- Gotowa? - rozbrzmiewa od wejścia niski głos Łukasza.
- Jak nigdy.
- Lecę pod prysznic i zaraz wychodzi... - urywa, przystając w pół kroku na mój widok. Otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nic z nich nie ulatuje. Stoi zmieszany i zaskoczony jeszcze przez chwilę.
- Czyli rozumiem, że może być? - pytam zaciekawiona, ale z nutą niepewności.
- Obawiam się, że tak.
Zdecydowanie go zamurowało. Uśmiecham się w duchu i rejestruję jak zamyka za sobą drzwi do łazienki.
Mija jakieś pół godziny, kiedy Łukasz wychodzi, trzymając coś w zamkniętej dłoni.
- Zbierz włosy na jedną stronę. - oznajmia tajemniczo. - To jest mikro podsłuch, przez który będę ci przesyłał polecenia. W klubie się rozdzielimy, a ja będę twoimi oczami. - Po czym czuję jak odgarnia mi pojedyncze pasma włosów i coś wkłada do ucha. Mojej uwadze nie uchodzi niby niewinne, ale jednak wyraźne muśnięcie szyi opuszkami palców, schodzące aż do obojczyka. Gest, który zdecydowanie zawsze na mnie działa i tak jest tym razem, gdy momentalnie wyskakuje mi gęsia skórka. Tym bardziej, że jego zazwyczaj chłodne dłonie, teraz prawie parzą od przenikliwego ciepła. Puszczam szybko włosy trzymane przez cały czas w ręce, tak, aby się nie zorientował.
- Sprawdźmy czy działa. Wyjdę teraz do pokoju i coś ci zaraz powiem.
- Dobrze. - Przytakuję głową.
- Przepraszam, Alicjo, ale przy tobie tracę rozum. To nie powinno się wydarzyć - odzywa się po kilku sekundach.
Czy ja oby na pewno dobrze słyszę?
- Odezwij się, proszę - rozbrzmiewa w mojej głowie.
- Tak, słyszę. Możesz już wyjść. - Staram się brzmieć chłodno, lecz czy to mi wychodzi? - Łukasz, poczekaj. - Kieruję w jego stronę, kiedy szybkim krokiem zmierza do korytarza.
- Nic nie poradzę, że już wystarczająco się wygłupiłem. Chodźmy - mówi, nie unosząc nawet głowy znad komórki.
- Wcale tak nie uważam.
- Jak to? - pyta, odnajdując mój wzrok.
- To część ciebie, twoje gesty, to ty i twoje uczucia. - Podchodzę do niego. - Dziękuję, że mi pomagasz. Nie wiem jaki los mnie zaraz spotka, więc może teraz ci już powiem, że za nic cię nie winię, ufam i wybaczam z całego serca.
Nawet nie wiem kiedy przyciąga mnie do siebie i styka nasze czoła tak, że oddechy mieszają się razem. Owiewa mnie niegdyś znajomy podmuch mięty. W tym czynie jest zawarte więcej niż jakiekolwiek słowa. Wiem, że nie zrobi nic więcej, dopóki mu na to nie pozwolę. Walczy zaciekle z samym sobą, czego wyraz daje coraz szybciej unosząca się klatka piersiowa.
Z reguły nie robię niczego wbrew sobie. Również teraz, gdy prawie niewyczuwalnie, ale pewnie, przytykam usta do jego ust. I tylko tyle, albo aż tyle, jakby w tym geście było zawarte wszystko. Wszystko co leżało przez ten cały czas na dnie mojeg serca.
- Teraz chodźmy - odrywam się i mówię w jego stale zamknięte oczy, tak jak gdyby chciał, aby wraz z ich otwarciem ten moment nigdy się nie skończył.
- Chodźmy, Klaudio - odzywa się po chwili.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top