7. Rozdział
Dwadzieścia minut później wyszokowana bardziej niż zwykle, ale z naciągniętym na głowę kapturem kurtki, wsiadam do podstawionego auta. Nie zamierzam dłużej nad tym rozmyślać, czy dobrze, czy źle robię jadąc właśnie do niego. Po prostu wiem, że muszę to zrobić.
Dawno nie zapuszczałam się w te rejony Wrocławia, a w jego mieszkaniu w Śródmieściu byłam tylko raz, ale pamiętam adres. Kiedy wchodzę na czwarte piętro przedwojennej kamienicy, słyszę w uszach bicie swego serca. Przyciskam dzwonek, ciężko oddychając.
- Cześć. - Otwiera po sekundzie, tak jak gdyby już wyczekiwał pod drzwiami, ubrany jak zwykle na czarno. Dźwięk jego głosu natychmiast nastawia mnie bojowo i z pewnością nie pozwolę, abym poczuła się mniej pewnie przez jego intensywny wzrok.
- Nie powinno mnie tu być - rzucam na powitanie.
- Mnie też miło cię widzieć. Może czegoś się napijesz? - proponuje, przeczesując palcami włosy niby od niechcenia, ale pamiętam, że zawsze tak robił w stresujących chwilach.
- Nie, zajmę ci tylko chwilę - mówię dość ozięble.
- To przynajmniej usiądźmy - pronuje.
Omijam go, nawet nie ściagając z siebie kurtki. Przelotnie mój wzrok pada na ścianę z odkrytą cegłą na której ciągnie się jedna długa półka z jego pucharami i medalami. Na dole niezmiennie znajduje się oparta ta sama wysłużona gitara. Całe mieszkanie jest utrzymane w dość w oryginalnym klimacie, gdzie nowoczesne sprzęty są zestawione ze starymi meblami. Wchodzę dalej, aby usiąść na sofie. On zaś zajmuje miejsce na szarym fotelu w stylu retro, stojącym na przeciwko mnie.
- Obiecałeś mi wtedy w szpitalu, że zrobisz dla mnie wszystko, abym ponownie ci zaufała - zaczynam.
- Zgadza się.
- Musisz mi pomóc.
- O co chodzi? - pyta, marszcząc brwi.
- Byłam dzisiaj w prokuraturze.
- Wiem.
- No tak - prycham. - Powiem wprost. Proszę, pomóż mi dotrzeć do Riccarda Catalano.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego o co mnie prosisz? Ale w ogóle skąd ten pomysł? - dopiero teraz jego jabłko Adama nerwowo skacze w górę i w dół.
- Czuję pod skórą, że to on stoi za zamachami na rodzinę Morietti. Pewności nie mam, ale dwa razy obiło mi się to nazwisko o uszy.
- A i postanowiłaś go dorwać, i co sama wymierzyć mu sprawiedliwość?
- Masz rację, tylko się wygłupiłam przychodząc tutaj. - W sekundę podrywam się z sofy. Pewnyn krokiem zmierzam do wyjścia, lecz zanim chwytam za klamkę, Łukasz toruje mi drogę.
- Porozmawiajmy na spokojnie.
- Nie ulega wątpliwości, że moja prośba jest wręcz absurdalna, ale już dawno moje życie przestało być normalne i spokojne. Ostatnie wydarzenia potwierdziły tylko jak bardzo ono może być nieprzewidywalne i to mnie na nowo ukształtowało. Tamtej Alicji już nie ma, słyszysz? Więc albo mi pomożesz, albo i tak znajdę inny sposób.
- Co ja mam z tobą zrobić?
- Zgódź się.
- Masz pojęcie czym ten facet się zajmuje?
- Wiem i dużo o tym myślałam. - Zawieszam się na moment, po czym biorę jeden, głęboki wdech. - Wiesz co, zmieniłam zdanie. Chętnie napiję się wina.
- Takie jak lubisz? Białe? - dopytuje z kuchni.
- Poproszę.
Po kilku minutach podaje mi lampkę trunku i od razu upijam spory łyk. Chyba na trzeźwo tego nie powiem.
- Ponoć śledztwo w sprawie zniknięcia córki pewnego polityka utknęło. - Ponownie zaczynam temat.
- Nie jest powiedziane, że to sprawka Catalano.
- Ale nie można tego wykluczyć.
- Do czego zmierzasz?
- A co jeśli bym wam pomogła? - mówię zanim pociągam kolejny łyk ze szkła.
- Niby w jaki sposób? - pyta jeszcze bardziej podirytowany.
- Łukasz, sorry, ale myślałam, że załapiesz o co mi chodzi.
- Lepiej też się napiję, bo coraz mniej podoba mi się ta rozmowa - oznajmia, kręcąc głową i podchodzi do lodówki, aby wyciągnąć butelkę piwa.
- Myślałam, że skoro już raz mnie naraziliście i miałam dla was szpiegować...
- Kurwa mać, Alicja! - Odstawia z hukiem butelkę wielce rozłoszczony i ku mojemu zaskoczeniu chwyta mnie mocno za ramiona, aż podmuch jego perfum trafia wprost do moich nozdrzy. - Powiem to tylko jeden raz. Nie ma takiej pierdolonej opcji. Nie. Nie. Nie. Wybij sobie to z głowy.
- Ha, sam widzisz. Jednak się myliłam. Zapomnij, że tu byłam i w ogóle zapomnij o mnie. Żegnam. - Ponownie podrywam się z sofy.
- Czy ktoś wie, że tu jesteś? - pyta nadal wściekły, ale jakby spuszcza z tonu.
- Starałam się wymknąć zaraz po tym jak Alessandro wyszedł na randkę z moją współlokatorką. Mam jeszcze jakąś godzinę.
- Niech tak zostanie. Ostatnio nasze relacje delikatnie mówiąc, kuleją. Jeśli by się dowiedział, że tu jesteś, albo co gorsza znowu jakieś układy nas łączą to...
- Czyli mamy układ? - przerywam mu.
- Jeszcze nic takiego nie powiedziałem. Muszę w pierwszej kolejności porozmawiać z naszym przełożonym, Robertem, ale nawet nie biorę tego pod uwagę. - Sięga po piwo i bierze kilka łyków.
- Gorąco tu u ciebie i lepiej bedzie jeśli już pójdę. Nie chcę, aby twoja dziewczyna mnie zobaczyła. - Ściszam nieco głos i rozglądam się jakbym szukała jakiegoś dowodu na to, że z kimś jest.
- Jaka dziewczyna?
- Przecież mówiłeś, że nie mieszkasz już sam.
- A tamto, to prawda. Mieszka ze mną mój ojciec po tym jak spalił mu się dom.
- Och, przykro mi, nie wiedziałam.
- Wracając, może ściągniesz kurtkę? Będzie ci wygodniej - proponuje.
Zerkam nerwowo na zegar w telefonie i skinieniem głowy potwierdzam, kiedy orientuję się, że jeszcze zostało mi trochę czasu. Podaję mu kurtkę i dopijam wino. Mojej uwadze nie uchodzi niby przelotne, ale pełne błysku spojrzenie na mój może trochę za bardzo odsłonięty dekolt czarnej, obcisłej bluzki.
- Łukasz, nie lubię wykorzystywać ludzi i nie lubię, gdy mnie wykorzystują. Doświadczenie nauczyło mnie oceniać innych nie po tym co mówią, tylko po tym co robią. W całym pieprzonym życiu to tak naprawdę czyny są najważniejsze. Za nie będziemy sądzeni, a nie za piękne przemowy bez pokrycia. Chcę działać, chcę coś zrobić i czuję, że to jest właściwe, chociaż stawiam na szali własne życie. Nie pytaj o nic więcej i daj mi znać jak to sobie na spokojnie przemyślisz.
- Jedno wiem na pewno, żałuję, że tak spieprzyłem sprawę. Powinnaś być moja i tylko moja. Jesteś wspaniałą kobietą.
Zapada niezręczna cisza.
Wyjmuję więc telefon i zamawiam ubera. Zachowuję się tak jakby jego ostatnie słowa w ogóle do mnie nie dotarły. Czuję ten palący wzrok na sobie.
- Nadal grywasz? - wypalam bez sensu tylko po to, aby przerwać te tortury. Brodą wskazuję na gitarę.
- Yyy... rzadko. Chyba teraz bardziej służy do zbierania kurzu. Zresztą niedługo przeprowadzam się do nowego mieszkania, a te chcę zostawić ojcu. Przy okazji zrobię porządek z tymi wszystkimi gratami.
- Myślałam, że jesteś bardziej sentymentalny.
- Może kiedyś? Wiesz, ludzie się zmieniają i czasem trzeba się odciąć grubą kreską od przeszłości. Nie można stale w niej tkwić, bo nie ruszy się z miejsca.
Doskonale wiem do czego pije, ale pozostawię to bez odpowiedzi.
Niemal równocześnie wstajemy z kanapy na sygnał ubera. Gdy pomaga mi narzucić kurtkę, niby przypadkiem zakłada mi z jednej strony włosy za ucho. Chyba tylko przez wypite wino moja reakcja jest spowolniona, a raczej nie ma żadnej. W innym przypadku pewnie bym mu już powiedziała co o tym myślę.
- Dobrej nocy. Będę kontaktował się z tobą z nieznanego numeru.
- Dzięki - szybko odpowiadam i opuszczam jego mieszkanie.
W zanadrzu mam coś jeszcze. Zanim zamknie za mną drzwi, czuję jak odprowadza mnie wzrokiem. Będąc już na schodach, przystaję i spoglądam przez ramię o kilka chwil za długo. Nasze spojrzenia krzyżują się przenikliwie. Po czym odwracam się z uśmiechem pod nosem, jednocześnie przyspieszając znacznie kroku.
Dopiero w drodze do domu uspokajam się na tyle, aby na chłodno jeszcze raz sobie przeanalizować całą sytuację. Nie chciałam go prowokować, ale musiałam jeśli mam choćby cień szansy na powodzenie mojej misji.
Kiedy podjeżdżam pod nasz blok, z duszą na ramieniu szukam wzrokiem czarnego Range Rovera Alessandra. Oddycham z ulgą kiedy nigdzie go nie widzę i niemal pędem lecę do klatki schodowej. Zostało mi jakieś dwadzieścia minut.
Niepotrzebnie tak się stresowałam, bo chyba stracili rachubę czasu, wracając rozbawieni niemal o północy. Oczywiście potulnie już spałam jedynie przebudzona ich śmiechami.
~~~~~
- Cześć - wymawia w moją stronę zaspana przyjaciółka owinięta ciasno zabawnym szlafrokiem w jednorożce.
- Hej - rzucam, stale popijając kawę i wgapiając się w poranne wiadomości.
- Nie zapytasz mnie jak nasz wczorajszy wieczór?
- Domyślam się, że całkiem dobrze, zważywszy na fakt, iż nie spałaś na materacu. - Posyłam jej jednoznaczne spojrzenie.
- Poszłam za twoją radą, ale nie jestem z tych co sypiają z facetem na pierwszej randce. Wiem, że czasem zachowuję się jak napalona nastolatka, mimo wszystko mam swoje zasady. Nie mogę zmarnować tej relacji, ponieważ czuję, że naprawdę może nas łączyć coś więcej - opowiada, jednocześnie nalewając sobie kawy.
- Pewnie dlatego Alessandro wymknął się już o siódmej, aby pobiegać - kwituję z lekkim rozbawieniem.
- Dba o kondycję, wiesz takie ciało samo się nie zrobi - mówi z rozmarzeniem na twarzy. - Nawiasem mówiąc, zaraz też muszę lecieć na basen - dodaje.
- Kurcze, brakuje mi tego. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Treningi, wyjazdy i nasze szalone życie w ciągłym pędzie.
- Wracasz na uczelnie? - pyta, siadając obok.
- Jeszcze nie teraz, muszę dać sobie trochę czasu. Pozamykać pewne sprawy.
- Alessandro coś mamrotał rano, że musi wracać do Włoch, ale byłam zbyt zaspana, aby wypytywać. Wiesz może coś na ten temat?
- Nie, ale się dowiem.
W duchu sobię myślę, że to byłoby nawet wskazane, aby go tu nie było, bo w przeciwnym razie pilnowałby mnie na każdym kroku.
Nagle przerywa nam dochodzący z pokoju, dźwięk mojej komórki.
- To ja się zbieram. - Słyszę za plecami Arletę.
Zamykam drzwi za sobą i schylam się do szafki nocnej po telefon. Od razu zaskoczenie maluje się na mojej twarzy na widok zastrzeżonego numeru. Jest ósma rano. Czyżby tak wziął sobie moje słowa do serca?
- Halo.
- Cześć, czy będziesz mogła spotkać się ze mną za godzinę?
- Jasne. Gdzie mam przyjechać?
- Tam gdzie wczoraj, ale nie wchodź do kamienicy.
Kończy połączenie zanim mu odpowiem. Może w końcu chociaż jakiś punkt zaczepienia. Nadal mi ciężko w to uwierzyć, ale muszę teraz na szybko wymyślić jakąś przekonującą historyjkę dla kuzyna. Potrzebne mi dobre argumenty, aby nie bał się o mnie i niczego nie podejrzewał. Wspominał, abym wróciła do pływania i może faktycznie pójdę tym tropem. Koniecznie muszę stworzyć sobie jakieś alibi.
- Arleta, poczekaj! - wołam za przyjaciółką, która wychodzi już z mieszkania. - Kochana, mam do ciebie ogromną prośbę - zaczynam, wbijając w nią błagalne spojrzenie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top