5. Rozdział
Stoję u progu rezydencji i odwracam się tak, aby po raz ostatni spojrzeć na miejsce w którym znalazłam i zarazem utraciłam miłość swojego życia. Pomimo silnych próśb Federici, abym ich kiedyś odwiedziła, nigdy już nie mam zamiaru tu wracać. Boli mnie, że Angelo nie wyszedł mi na pożegnanie i nawet nie towarzyszył nam przy śniadaniu.
Nie wiem, czy to przez lekki wiatr, który rozwiewa mi włosy, czy przez powracające wspomnienia, ale czuję jak przechodzą przeze mnie intensywne dreszcze. Pora więc wsiadać do auta i w końcu zostawić to za sobą.
Kiedy tato z Alessandrem pakują rzeczy do zaparkowanego na podjeździe SUVa, coś innego przykuwa moją uwagę. Z rezydencji wyłania się jego sylwetka. Przecieram oczy ze zdumienia, gdyż wyraźnie zmierza w moją stronę.
- Alicjo, dbaj o siebie i pamiętaj co ci powiedziałem. - Przybliża się i szepcze mi do ucha. Mam wrażenie, że już w lepszym nastroju, chociaż jego twarz zdradza zupełnie coś innego. Podkrążone oczy i włosy w istnym nieładzie wzbudzają mój niepokój.
- Przepraszam. - Jestem w stanie tylko wypowiedzieć to słowo.
- Proszę, uważaj na siebie. Alessandro będzie przy tobie i wszytko ci wyjaśni jeśli chodzi o zeznania.
- Dziękuję.
- Do zobaczenia. - Angelo całuje mnie delikatnie w policzek i odchodzi.
Jestem mu wdzięczna, że jednak się pojawił. Lżej mi na sercu, że nie spieprzyłam tej relacji tylko szkoda, że już więcej się nie zobaczymy. Po czym pospiesznie wsiadam do auta.
Cała nasza droga do Polski wydawała się trwać chwilę, może dlatego, że myślami byłam kompletnie gdzie indziej. Kilkukrotnie zupełnie odleciałam.
- Wstawaj, Alu. - Głos taty cuci mnie z drzemki.
- Już jesteśmy?
- Tak, już Wrocław.
- Jedź z Alessandrem córcia i odpocznij, a ja wracam do naszego domu. Wpadnę do ciebie za kilka dni.
- Myślałam, że niebawem lecisz do Stanów.
- Na razie muszę tu dopilnować kilku spraw.
- Dobrze. Pamiętaj, kocham cię tato i dziękuję za wszystko.
- Moja dziewczynka. - Całuje mnie w czoło.
Dziwnie jest wracać do swoich rodzinnych stron wiedząc, że muszę tu rozpocząć swój nowy, "stary" etap życia. Wracać do tego co miało zostać już bezpowrotnie zamkniętym rozdziałem.
Powiadomiłam wcześniej Arletę, że przyjadę z gościem. Bardziej ucieszona niż myślałam, wita się z nami już od samego wejścia do mieszkania.
- Alicja! - Z całych sił mocno wtula się we mnie.
- Chyba nie przypuszczałaś, że tak łatwo się mnie pozbędziesz? - pytam, spoglądając w jej roziskrzone oczy.
- Póki co, to były tu trzy studentki, ale miały jedną, zajebistą wadę.
- Wadę?
- Tak, nie były tobą. Z nikim tak dobrze mi się nie mieszkało i postanowiłam na razie pomieszkać sama. No chyba, że jakiś ciekawy kasęk by się trafił. - Wymownie zerka w stronę Alessandra, który przemyka z walizkami w głąb korytarza. Choć jest moim kuzynem, to potrafię dostrzec jego niesamowity urok osobisty. Ubrany w swoje ulubione czarne spodnie, przylegający biały t-shirt i skórzaną, brązową kurtkę, prezentuje się jak zawsze nienagannie.
- Wariatka, ale brakowało mi twojego humoru. Dobra, pokaż wszystko Alessandrowi, a ja muszę do toalety.
- Kochana, pokazywałam jak byłam mała.
- Czy ja już ci mówiłam, że jesteś stuknięta? - Kręcę znacząco głową i znikam za drzwiami.
Przez ten krótki czas mojej nieobecności, dostrzegam, że Arleta zdążyła się świetnie zająć naszym gościem. Czemu mnie to nie dziwi? Przystaję na chwilę, opierając się o framugę kuchennych drzwi i obserwuję jak ta dwójka krząta się po kuchni, obdażając się ukratkowymi spojrzeniami. Dobrze, że chociaż inni są w lepszym nastroju ode mnie. W sumie, nie będę im przeszkadzać i lepiej ulotnię się do swojego starego pokoju. Dziwnie jest tutaj znowu przebywać, zważywszy, że żyłam już w innym świecie, a teraz mam wrażenie, jakbym się cofnęła. Zrobię jednak wszystko, aby odgonić te myśli i sukcesywnie przemienić porażkę w swoją wygraną. Pomimo, że czasem los nam kładzie największe kłody pod nogi, miarą sukcesu jest właśnie pokonać je. Może to być nawet z pozoru błacha sprawa, ale każdy musi wspiąć się na swój własny Mount Everest, w przeciwnym razie spadnie w czarną przepaść. Jakimś cudem to ja ocalałam z naszej dwójki, a właściwie trójki. Przecież nic gorszego już nie może mnie spotkać. Czas ruszyć do przodu po swoje własne trofeum. Daj z siebie wszystko, Alu. Przypominają mi się dopingujące słowa trenera.
Z zamyślenia wyrywa mnie ciche pukanie do drzwi.
- Mogę?
- Jasne kuzynie.
- Jak będziesz gotowa to porozmawiamy odnośnie zeznań, a teraz lepiej coś zjedzmy. Chodź, Arleta przygotowała świetną zapiekankę i zupę pomidorową.
- Cieszę się, że jesteś tutaj ze mną.
- Pewnie moje słowa to żadne pocieszenie, ale wierzę, że kiedyś wszystko się odmieni - dodaje, wchodząc niepewnie do pokoju.
- Przecież nigdy już nie będzie jak kiedyś.
- Wiem, ale najlepiej znajdź coś czym mogłabyś się zająć. Może wrócisz na studia i do pływania?
- O ironio i ty to mówisz, ten który był ze mną tu ostatnio, po to abym wszystko za sobą zamknęła.
- Alu, co mogę zrobić dla ciebie? - ignoruje moją docinkę.
- Jest jedna rzecz. Pomóż mi się dowiedzieć kto to zrobił i nie zbywaj mnie słowami o śledztwie i takie tam bzdety. Przecież działasz na dwa fronty. Podejrzewasz kogoś? - pytam wprost.
Widzę, że walczy ze sobą. Siada na rogu łóżka i ciężko wzdycha.
- Też bym chciał wiedzieć. Uwierz mi. Może dowiem się czegoś więcej w prokuraturze.
- Zrobiłbyś to dla mnie?
- Alu, ale co to zmieni?
- Chciałabym spojrzeć w oczy osobie, a raczej potworowi, który za tym stoi. Angelo dał mi do zrumienienia, że jest na tropie.
- Szczerze, to wątpię, aby kogoś ujęto. To było perfekcyjne zlecenie i wyszkolony snajper. Nie zostawił żadnych śladów.
- Domyślam się, że Flavio miał wrogów, ale najbardziej obwiniam siebie, że to przez te wysłane, pieprzone kody. Co to w ogóle było?
- Chodź do mnie. - Siadam tuż przy nim po czym ramieniem przyciąga mnie do siebie. - Nigdy tak nie myśl. On doskonale wiedział co robi. Chciał cię odsunąć od zlecenia.
- Wiem, ale Łukasz powiedział, że dzięki nim udaremniono jakiś wielki przemyt i doszli do całej grupy przestępczej, a miały być nic niewarte. Powiedz, wiedziałeś! - podnoszę głos.
- To była jego decyzja. Nic nie mogłem zrobić.
- No tak - prycham. - Masz rację, lepiej chodźmy coś zjeść.
Zapachy docierające z kuchni kuszą podniebienie, ale mój żołądek już od dłuższego czasu jest skręcony w supeł. Dla niepoznaki postaram się coś w siebie wcisnąć.
- Nie smakowało? - pyta przyjaciółka, kiedy zostawiam kilka kawałków zapiekanki na talerzu.
- Ależ skąd, wiesz, że uwielbiam twoją kuchnię.
- Za to ja jeszcze coś z chęcią przekąszę. - oznajmia kuzyn, ale tylko mnie ta odpowiedź rozbawia. Prycham pod nosem.
- To mi się podoba. Przynajmniej człowiek wie, że komuś smakowało i docenia starania, ale tym razem ci wybaczę, moja droga.
- Napracowałaś się, więc na kolację przygotuję dla was istną ucztę dla zmysłów - proponuje kuzyn.
‐ Piszę się w ciemno! - wykrzykuje przyjaciółka.
- Pokażę wam smak prawdziwej, włoskiej pizzy. - Oferuje, cmokając w dwa palce, a ja mogłabym przysiąc, że moja napalona przyjaciółka już się obśliniła.
- Arleta, podać ci chusteczki?
- Świnia. - Niemo rusza ustami w moją stronę, po czym wystawia do mnie język.
- To ja lepiej posprzątam. - Zaskakuję z hokera i zabieram talerze.
Coś czuję, że z tą dwójką będę mieć wesoło.
- Zaraz, tak się zastanawiam nad jednym ważnym szczegółem. - Przystaję w pół drogi do zlewu z naczyniami w rękach. - Gdzie ma spać nasz gość, moja droga przyjaciółko? Bo raczej nie w salonie na niewygodnej, nierozkładanej kanapie? - Spoglądam w stronę Arlety, która wyraźnie bije się z myślami. Ku mojemu zaskoczeniu, speszony Alessandro znika w łazience.
- Oczywiście, że nie. Już wszystko zaplanowałam. Będzie spał u mnie - komunikuje ucieszona.
- U ciebie? - powtarzam, bo chyba nie dosłyszałam.
- Odstąpię moje królewskie łoże, a sama przekimam się na dmuchanym materacu - proponuje.
- To lepiej ja tak zrobię.
- Moje łóżko jest wygodniejsze, a gościa trzeba należycie ugościć.
- Tylko najlepiej zapakój się w śpiwór, żebyś przypadkiem w nocy nie świeciła gołym tyłkiem.
- Ty już nie martw się o mój tyłek.
- Masz rację. Swoją drogą, mogłaby być z was niezła para. Taka wybuchowa mieszanka polsko-włosko-portugalska.
- Też to widzisz?
- Kochana, korzystaj z życia i nie patrz wstecz, niczego nie żałuj i miej wszystko gdzieś - przecież to twoje słowa, które wyryłaś mi w pamięci. Kibicuję wam, serio.
- A już myślałam, że... - przerywa w pół zdania, gdy orientuje się co właśnie widzi przed sobą, a raczej kogo.
- Nie przeszkadzajcie sobie dziewczyny, tylko wezmę nowy T-shirt. Ten - oznajmia Alessandro, wskazując na tłustą plamę. - Już do niczego się nie przyda. - Nawet z metra słyszę jak Arleta wciąga powietrze i nerwowo przełyka ślinę.
- Poczekaj, zaraz zobaczę co da się z tym zrobić. - Dosłownie w podskokach biegnie do niego i wyrywa z entuzjazmem koszulkę z rąk.
- O słodki Jezusie, chyba zacznę szybciej korzystać z życia niż myślałam. Ja z nim pod jednym dachem, zdecydowanie nie wytrzymam. Co za ciało! - Kiedy Alessandro szpera w walizce, cała rozpromieniona mówi do mnie z prędkością karabinu maszynowego. Mam wrażenie, że tylko się powstrzymuje, aby dosłownie nie zawyć jak wilczyca w rui. - I co za zapach - piskliwie wypowiada, jednocześnie zaciągając się zapachem koszulki.
Parskam śmiechem.
- Mam pomysł. Może pojedziecie razem po produkty do pizzy i dobre winko, a ja zajmę się wszystkim tutaj - proponuję głośniej.
- Jasne, świetny pomysł - odpowiada kuzyn, naciągając na siebie nowy T-shirt, jakimś cudem wcale niepognieciony. Pamiętam, że od małego miał zawsze wszystko idealnie uporządkowane.
- Jestem gotowa - szybciej niż błyskawica, oznajmia nakręcona przyjaciółka.
Idąc swoim wyznaczonym celem, potrzebuję teraz odrobiny prywatności. Dobrze, że Alessandro połknął przynętę. Sorry Arleta, że ty nią jesteś, ale na pewno nie będziesz miała mi tego za złe.
Kiedy słyszę dźwięk przekręcanego klucza w zamku, przystępuje do zadania. Im szybciej tym lepiej. Staję jeszcze przy oknie w pokoju, aby upewnić się, że zeszli już do auta. Czekam aż wyjadą z parkingu. Biorę jeden głęboki oddech i zdecydowanym ruchem, bez wahania wybieram numer na komórce.
Nie jestem zaskoczona, gdy odbiera już po dwóch sygnałach.
- Część, Alicjo. Co za miła niespodzianka. - Wita mnie pierwszy.
- Cześć. - Staram się brzmieć naturalnie.
- Wszystko dobrze? - pyta, kiedy robię dłuższą pauzę.
- Mogłoby być lepiej. Jestem już w Polsce.
- Cieszę się. Ja też.
- Spotkamy się? - wypalam bez zbędnych ogródek.
- Jasne, kiedy tylko chcesz.
- Jutro. Jest tylko jeden warunek.
- Dla ciebie wszystko.
- Nikt nie może się dowiedzieć o naszym spotkaniu. Dlatego podaj mi swój adres. Lepiej jak ja przyjadę do ciebie.
- Alicjo, mój adres jest niezmiennie ten sam. Chyba, że zapomniałaś?
- Pamiętam.
- Jest tylko jeden problem. Nie mieszkam już sam.
- Och. - Wzdycham. - Nie zajmę ci dużo czasu, ale to rozmowa nie na telefon.
- Dobrze, wieczorem będę sam, więc zapraszam.
- Do zobaczenia. - Kończę połączenie zanim mi odpowie.
Dopiero teraz upadam na łóżko. Co ja najlepszego zrobiłam? Ale z drugiej strony jest to konieczne. Nie dam mu żadnych złudzeń, tym bardziej jeśli kogoś już ma. Szybko załatwię sprawę i zniknę z jego życia. Nasze drogi i tak już dawno się rozjechały.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top