22. Rozdział
Flavio
Jestem wściekły niczym rozjuszony byk na korridzie. Nie dość, że wyszedłem bez słowa, to wiem, że cała akcja może nam zająć nawet cały, jebany dzień. Wcześniej tylko zdążyłem wydać rozkazy szefowi ochrony. Przede wszystkim, aby pod naszą nieobecność pod żadnym pozorem nikogo nie wpuszczali do posiadłości, ani nikogo z niej nie wypuszczali. Wyjątek jest tylko dla Moreny, która ma zbawienny wpływ na matkę, jak i to, że jest lekarką. Wszystko w pełnej gotowości i pod czujnym okiem kamer.
Z widocznym wkurwem na twarzy, wsiadam do pancernego SUV-a, w którym za kierownicą już znajduje się brat. Sądząc po jego zdziwionej minie, zapewne nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, chyba że specjalnie wjechał mi na ambicję. Dopiero kiedy zakłada przyciemniane okulary, kątem oka zauważam jego lekko uniesiony kącik ust. Skurczybyk wie przecież, że jestem honorowy, ale lepiej dla niego, żeby nie pogrywał sobie ze mną tak, abym stawiał na szali moją kobietę, a interesy.
Nie przypuszczałem, iż kiedykolwiek podejdę do akcji tak prosto z marszu, bez żadnego przygotowania, ale już jestem i moim obowiązkiem jest czynny udział przy tego typu dostawach. Zawsze przez kilka dni, a nawet tygodni dokładnie opracowujemy strategię działania, a teraz niczego kompletnie nie wiem. Jestem tym tak podminowany, że lepiej będzie jeśli nikt już więcej nie będzie mi wchodził w drogę, bo może skończyć się to tylko ostrą jatką.
- Umówimy wszystko podczas drogi - rzuca Angelo, jakby przed chwilą czytał mi w myślach. - Najpierw jedziemy na lotnisko za miasto i przesiadamy się do odrzutowca. Nasi żołnierze już tam są i monitorują teren portu. Marco ich nadzoruje.
- Kurwa! - Ulatuje mi przez zaciśnięte zęby, kiedy orientuję się, że nie wziąłem swojej komórki ani broni. Jeszcze upewniam się, odruchowo sięgając pod marynarkę. Szlag.
- Schowek - burczy Angelo, tak jakby był co najmniej pieprzonym jasnowidzem.
Sięgam przed siebie i wyjmuję nowiutką Berettę 92. Obracam cacko w dłoniach i chowam do pustej kabury pod marynarkę.
- Na miejscu, Marco ma dla nas kamizelki - dodaje brat.
- Widzę, że masz wszystko przemyślane.
- Uczę się od najlepszych.
- Dlaczego aż Genua, nasze przecież jest Livorno - dopytuję.
- Catalano zaczął śpiewać, dlatego póki co ten port jest pod szczególną obstawą. Wszędzie węszą psy. Zresztą najlepszy towar, prosto z Kolumbii może dobić tylko do Genui, a niestety wiesz, że reszta jak Goia Tauro jest obstawiona przez 'Ndranghetę.
- Pieprzony Catalano, powinien dawno wąchać kwiatki od spodu, chociaż i tak już wydał na siebie wyrok. Żałuję, że to ja nie zdążyłem go odstrzelić, ale taki był układ. Teraz zostawia po sobie tylko smród - wzdycham.
- Dokładnie, złamał omertę, więc automatycznie musi zapłacić życiem.
- Coś wiesz na ten temat?
- Służba więzienna chwilowo oślepnie, gdy będzie próbował, oczywiście sam popełnić samobójstwo.
- Już słyszę melodię marszu pogrzebowego - odpowiadam niby z powagą, ale w środku od razu robi mi się lżej.
- Chyba poprawiłem ci humor? - pyta przebiegle.
- I to, kurwa jak! Dobra, ile ma być tego?
- Zaledwie tona - oświadcza z rozbrajającą szczerością. - Jakieś cztery kontenery - dodaje.
- I chciałeś jechać sam?
- Nie sam. Mam pełną obstawę. Osiem naszych aut z amunicją. Jeden snajper - opowiada z dumą.
- Z kim się dogadałeś?
- Z Emilio.
- Ochujałeś? Z Emilio? Tym Emilio? - warczę, bo co raz mniej mi się to podoba.
- Słuchaj Flavio, śmierć ojca jak i twoja, zatrzęsła naszą pozycją, dlatego musimy znowu pokazać kto ma monopol na najlepszy towar. Zresztą, kanały przerzutowe na razie siadły przez Catalano, a Emilio jest dogadany z Albańczykami. W tym momencie ten sojusz jest najlepszy - tłumaczy.
- Szczerze, nie podoba mi się ta cała akcja, a już najbardziej, że się ustawiasz z tym sprzedajnym cwaniaczkiem. Skąd w ogóle on ci wpadł do głowy?
- Został mi polecony z pewnego źródła - odpowiada zdawkowo.
- Ja pierdolę, nie czytam w myślach. Angelo, do rzeczy - ponaglam go.
- Jakiś czas temu zaczął spotykać się z Letizią i przez wzgląd na dawne czasy... To w sumie ona mnie uprosiła.
- Coś ci teraz powiem i lepiej zapamiętaj, bo nie będę się powtarzać - dyszę jawnie wkurzony. - Po pierwsze: zawsze o każdej akcji najpierw mnie informuj. Po drugie: i to chciałem ci już powiedzieć dzisiaj, że rezygnujemy z prochów. Mam inny pomysł jak można pozyskać grube miliony i to z legalnego źródła. Potrzeba nam tylko kilkoro ludzi z głową na karku.
- Chyba się przesłyszałem.
- Tak postanowiłem. W dupie mam co i kto sobie o tym pomyśli. Muszę zająć się przede wszystkim ochroną Alicji i dojściem kto wydał na nią zlecenie. Nie będę biegał za jakimiś pieprzonymi kontenerami, kiedy życie mojej żony jest zagrożone. Obydwaj już przeżyliśmy stratę naszych kobiet, więc myślę, że mnie zrozumiesz.
I chyba dopiero w tym momencie do niego to dociera. Zaciska mocno szczękę, a knykcie w mig mu bieleją, gdy zaczyna kurczowo przytrzymywać kierownicę. Wiem, że nie jest zimnym skurczysynem i chociaż będzie próbował mydlić mi oczy, to mnie nie zwiedzie.
Teraz zaczynam pojmować jego dziwne zachowanie podczas mojego przybycia z Alicją. Wiedziałem, że coś knuje. Doskonale to wyczułem. Nasze mocne więzi pozwalają mi czytać z niego jak z otwartej księgi, prawdę mówiąc i vice versa.
Przez dłuższy czas jedziemy w ciągłej ciszy z tak ciężkim powietrzem, że można go kroić nożem.
- Masz rację. Masz jak zwykle, kurwa rację. Pan idealny w każdym calu - wysypuje nagle.
Nie przerywam mu. Niech się wygada jeśli ma taką potrzebę.
- Zawsze stałem w twoim cieniu. Byłem na każde polecenie ojca, jak i twoje. Przez moment, kiedy musiałem to wszystko sam udźwignąć, myślałem, że dajesz mi pełną swobodę działań. Ty przecież miałeś inne sprawy na karku. Nikt nie ma prawa się wtrącać w twoje decyzje i ten jeden, jedyny raz chciałem sprowadzić towar sam. Sam nawiązać kontakty, żebyś mógł tym się nie fatygować. Chciałem ją chronić, chciałem ciebie chronić. Już mam dość tej pierdolonej śmierci.
- Angelo, oczywiście masz ode mnie zielone światło, ale to nie znaczy, że sam będziesz brał udział w takich akcjach. Żyję i razem w tym siedzimy.
- Zrozumiałem - mówi szorstko.
- Chciałeś stłumić ten ból, który jak widzę jeszcze w tobie siedzi. To tak nie działa, ale nie ja będę prawił ci morały. Obecnie najważniejsze jest pełne skupienie i koncentracja, bo w przeciwnym razie, najmniejszy błąd może nas wiele kosztować - tłumaczę, spuszczając z tonu. - Nie musiałeś tego robić. I tak mi imponujesz - dodaję, poklepując brata po ramieniu.
W odpowiedzi, tylko przytakuje głową.
Już czuję ten dreszczyk emocji. Ekscytacja zawsze pojawia się przed każdą większą akcją. Nie powiem, brat szczerze mnie zaskoczył tym, że sam zorganizował przemyt i to na tak dużą skalę. Był już na emocjonalnym dnie, w totalnej rozsypce, a jednak obrał sobie za punkt honoru, aby stawić czoło demonom przeszłości i widzę, że starał się godnie wypełniać przejęte po mnie obowiązki. W momencie kiedy wracam do gry, nie mogę pozwolić, aby sam został, a zwłaszcza przy takiej dostawie.
Zastanawia mnie tylko, co sobie pomyśli Alicja. Na pewno mnie szuka, ale musi przywyknąć do takiego trybu życia. Tak dzielnej i cudownej kobiety jeszcze nie spotkałem. Nie chcę jej porównywać do mojej zmarłej żony, bo to była inna bajka. Oboje byliśmy za młodzi, stanowiąc w gruncie rzeczy kontrakt dla obu naszych famigli, lecz nie mogę zaprzeczyć, że nie darzyłem ją szczerym uczuciem. Staram się odgonić widmo tamtych czasów, gdyż obecnie potrzebuję maksymalnej koncentracji.
Po godzinnym locie, w pełnej obstawie i już pod osłoną nocy, jesteśmy coraz bliżej celu. Kiedy podjeżdżamy czarnymi SUV-ami pod zaparkowane nasze tiry, kilku strażników sprawia wrażenie, jakby w ogóle nas nie widziało.
W chwili, gdy wysiadamy od razu podchodzi do nas Marco i podaje nam kamizelki.
- Witam. Wszystko o czasie. Dźwigi już pracują - melduje nasz capo.
- No, no, kogo moje oczy widzą? - nagle rozlega się męski chropowaty głos, który doskonale znam. - Bracia Morietti razem - wybrzmiewa.
- Emilio - odzywam się w jego stronę.
- Don Flavio.
- Flavio! Kurwa, nie wierzę. Ty żyjesz! - Zaskakuje mnie piskliwy głos kobiety, której sylwetka powoli wyłania się z ciemności.
Kołyszącymi ruchami bioder wciela się w swoją ulubioną postać. Staje tuż przede mną w jakimś obcisłym, czarnym kombinezonie, przypominając tym samym pieprzoną kobietę kot.
Co do licha ona tu robi?
Alicja
Obudziwszy się, odkrywam, że przespałam dobre cztery godziny. Od razu uderza we mnie cisza i pustka. Widząc telefon Flavia leżący na komodzie, trochę się uspokajam. Mam nadzieję, że jest gdzieś w pobliżu. Szybko zarzucam na siebie pierwszą, lepszą sukienkę i schodzę na dół.
Już po niecałej minucie trafiają do mnie odgłosy z kuchni. Lecz zanim tam docieram, głos Federici zagłusza wszystko.
- Alicjo! - nawołuje mnie z holu.
Moim oczom ukazuje się szczupła postać teściowej, siedząca na wózku inwalidzkim, lecz nie taka jaką zapamiętałam z pogrzebu. Coś niepokojącego jest w wyrazie jej twarzy. Mogłabym przysiąc, że głębia tych oczu zionie istną pustką.
- Dziecinko ty moja, jak się cieszę, że cię ponownie tu widzę, tym razem już na stałe - wypowiada ucieszona, ale z widocznym grymasem bólu na twarzy.
- Dzień dobry, Federica.
- Mów do mnie mamo - wtrąca.
- Dobrze. - Choć z trudem mi to przyjdzie, wiem że ta wspaniała kobieta zasługuje na szacunek z mojej strony.
- Wie może mama, gdzie jest Flavio?
- Och, siadaj tu przy mnie. - Wskazuje ręką na miejsce przy stole. - Doskonale wiesz kim jest i jakie obowiązki spoczywają na nim, niestety będziesz musiała przywyknąć do jego znikania. Jako żona dona, powinnaś z tym się oswoić. Pamiętaj, zawsze to ciebie będzie traktował jak największy skarb, a jeśli będzie chciał ci coś wyjawić, to to zrobi, lecz sama lepiej go nie wypytuj. Będzie chciał ci oszczędzić szczegółów. Najlepiej rób to, co ci sprawia przyjemność. Nie pokazuj mu swojego zatroskania. On potrzebuje mocnego oparcia. Wiem, że jesteś mądra kobietą.
- Dziękuję - odpowiadam z zamyśleniem.
- Posłuchaj mnie. Od lat kobiety w naszej rodzinie nie miały łatwo, wierzę że ty przerwiesz tę złą passę. Jesteś jeszcze taka młoda i cały świat stoi przed tobą otworem. Nie myśl, że ściany tego domu w jakimś stopniu cię ograniczają. Nie duś swojego potencjału. I pamiętaj, że wspólne zaufanie to podstawa - tłumaczy, co jakiś czas, uciskając sobie palcami skronie.
- Nie mogłam trafić lepiej - oświadczam z pełnym uśmiechem.
Chcąc jej i poniekąd sobie dodać trochę otuchy, wstaję i wtulam się w jej objęcia. Domyślam się, że nie zdaje sobie sprawy, że to ja byłam i może stale jestem celem, przez to nie mogę wychylać się za mury posiadłości. Nie będę jej tym dobijać.
- Zjedzmy razem kolację podczas której z chęcią wysłucham o waszych zaślubinach - proponuje teściowa.
Jak na zawołanie, gosposia Barbara wraz z młodą dziewczyną stawiają na stole parujące naczynia.
- Barbaro, podaj mi proszę moje proszki - wypowiada Federica.
- Mamo, źle się mama czuje? Mogę jakoś pomóc? - proponuję coraz bardziej przejęta.
- Nie, skarbie. Zaraz mi przejdzie. Jedz, bo wystygnie.
Po skończonej kolacji, odprowadzam Federicę do jej pokoju, a sama z dziwną obawą udaję się do naszej sypialni. Ciężko jest mi zebrać myśli, więc zajmuję się rozpakowaniem walizek. Przy wyciąganiu rzeczy Flavia, zaciągam się jego zapachem pozostawionym na ubraniach.
Muszę przywyknąć. Muszę być dzielna - wbijam sobie do głowy.
Kiedy przechodzę obok łóżka, kątem oka zerkam na komodę, na której komórka Flavia aż podskakuje przez wibracje. Staram się nie zwracać na nią uwagi, ale gdy trwa to już zbyt długo podchodzę, aby schować ją do szuflady. Jednocześnie zastanawiałam się, co takiego mogło się wydarzyć, że jej nie zabrał, przecież się z nią nie rozstaje. W chwili, gdy trzymam telefon, ponownie zaczyna wibrować i może bym wcale nie zwróciła na to uwagi, ale pojawiające się żeńskie imię, skutecznie wzbudza mój niepokój. Krew momentalnie mi odpływa, kiedy wyświetla się aż dziesięć nieodebranych od niej połączeń. Cały spokój, który starałam się w sobie odnaleźć, w jednej chwili wyparowuje jak kamfora.
~~~~
Kim jest tajemnicza kobieta i czy to ona dzwoniła, czy jeszcze może inna? 😬🙄
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top