14. Rozdział
Jestem jak w transie, próbując ogarnąć i chociaż w jakimś stopniu nadążyć za wydarzeniami, które nabierają przeraźliwego rozmachu. Czuję na sobie wycelowane spojrzenia wszystkich tu obecnych. Stoję po środku mrocznego pomieszczenia na uginających się nogach niczym owieczka przyprowadzona na rzeź. Nie mam już pojęcia czego mogę się spodziewać po tych nieobliczalnych facetach spod ciemnej gwiazdy. Nawet nie próbuję rozglądać się, gdyż mój wzrok jest stale utkwiony w jeden punkt.
- Maurizio, przez wzgląd na dawne czasy, zaraz dostaniesz, to czego pragniesz - młodą i całkiem niewinną. Gwarancja satysfakcji jest ujęta w regulaminie - charczy ten cały alfons.
- Nie zadowolę się byle kim - odpowiada Maurizio, a ja na sam jego ton głosu dostaję palpitacji serca.
Po czym pewny siebie i wyżelowany oblech wstaje z miejsca. Powolnym, aczkolwiek cwaniackim krokiem idzie w naszą stronę. Jego wzrok koncentruje się wyłącznie na mnie. Uważnie taksuje moją sylwetkę z miną władcy piekieł, a zarazem zarozumiały uśmieszek nie schodzi mu z twarzy, która z bliska wydaje się w dość w kiepskim stanie z powodu licznych blizn i bruzd. Z taką pogardą mi się przygląda, że chyba nigdy w życiu nie czułam większego napięcia. Tylko jeśli to jest właśnie ten cały Catalano, to mam jedyną i niepowtarzalną okazję, aby spojrzeć w oczy samemu diabłu. Robię to z widoczną satysfakcją, przybierając postawę rozjuszonego byka, tym bardziej, że zatrzymuje się tuż przede mną. Nagle doznaję olśnienia. Przecież doskonale przypominam sobie jego zdjęcie spośród tych twarzy w prokuraturze. Jestem już na tyle świadoma, aby połączyć ze sobą wszystkie fakty i z pewnością móc stwierdzić, że dokładnie jego szukałam.
W pewnej chwili ten obślizgły buc brutalnie łapie mnie za szyję.
- Niezadowolony klient, oznacza straty w biznesie, dziwko - sapie wprost do mojej twarzy z oddechem tak śmierdzącym jak szambo.
Nie czekając dłużej, błyskawicznie pluję na jego obleśną mordę. Za to wszystko co mnie przez niego spotkało należy mu się, choć to i tak stanowczo za mało. Siarczysty policzek prawie zwala mnie z nóg, ale przed upadkiem ratuje mnie jedno mocne pociągnięcie za przedramię.
- Harda. Może ja się tobą zajmę i pokażę gdzie jest twoje miejsce, suko - wybrzmiewa oschle.
- Po moim trupie, potworze - zuchwale syczę z przez zęby i tak naprawdę po czasie dociera do mnie sens wypowiedzianych słów, lecz zanim kolejny cios zmasakruje mi twarz, ktoś blokuje jego rękę tuż przed moim nosem.
- Zostaw ją, Ric! - ostrzega śmiertelnie poważny Maurizio.
- A ty co, nagle przejąłeś się losem jakiejś dziwki? - kpi, prychając w moją stronę.
- Uwierz mi, że tak, ale po pierwsze to nie żadna dziwka - oświadcza ze śmiertelną powagą Maurizio.
Nie zastanawiając się dłużej, całym ciałem przylegam do niego przyciągana jak magnes. Intuicyjnie wtulam się w bok, a znajomy zapach obezwładnia mnie bez reszty.
Następne wydarzenia są rodem jak z filmu sensacyjnego. Zanim się orientuję, Maurizio odsuwa się i popycha mnie na ziemię. Robi się spore zamieszanie, a huk powoduje, że zaczynam się cała trząść ze strachu. Na czworakach w mgnieniu oka przemieszczam się pod ścianę. Tuląc się w samym jej rogu, dostrzegam stojące w bezruchu sylwetki pozostałych, z wycelowaną bronią w jedną stronę. W stronę gdzie Maurizio trzyma tego potwora jak zakładnika i przykłada błyszczące, długie ostrze tuż do jego szyi, dokładnie tam gdzie jest tętnica.
- Chyba mamy do pogadania, Catalano. Każ swoim osiłkom wypierdalać i porozmawiamy w cztery oczy, jak prawdziwi mężczyźni.
- Ta suka nie jest tego warta, chłopcze.
- Zamknij mordę i rób co mówię.
- Chłopaki, zostawcie nas samych.
Atmosfera się zagęszcza do tego stopnia, że śmiem przypuszczać, iż całe powietrze w sekundę się ulotniło. Z trudem łapię oddech.
- A więc Ric, jak mogłeś się spodziewać w końcu i ja chciałbym swojej sprawiedliwości.
- Co ty pieprzysz, Maurizio? - pyta zdumiony.
- Ha, po drugie to nie Maurizio - oznajmia z wyraźnym uśmiechem i robi coś co wcześniej widziałam tylko na filmach. Nie odrywając ostrza od szyi, wolną ręką zaczyna ściągać z twarzy idealnie dopasowaną drugą skórę. Patrzę w scenę, która rozgrywa się przede mną, jakbym doznała objawienia. Zaczynam łapać spazmatycznie powietrze, bo to już zbyt wiele jak na moje nerwy. Tego nawet w najskrytszych snach bym się nie spodziewała.
- Flavio! - błyskawicznie ulatuje z moich otwartych ust, a oczy niekontrolowanie zalewają się potokiem łez.
Czy ja właśnie widzę ducha? Czy to jest nadal efekt narkotyków?
Na ułamek sekundy nasze spojrzenia się wyłapują i to wystarczy. To nie sen i nie halucynacje. Mój mężczyzna, moja miłość życia stoi w całej krasie niedaleko mnie. Nie muszę się zmuszać do analizowania tego co widzę, tylko jestem już tego w stu procentach pewna. To nie zjawa, to prawdziwy z krwi i kości mój Flavio. On żyje, pomimo że kompletnie nie rozumiem co tu się właśnie wydarzyło. Od początku coś mi nie grało, ten głos, zapach wszystko się zgadzało oprócz twarzy i o wiele krótszych włosów. Dałam się nabrać.
- Jeden nieostrożny ruch, a wykrwawisz się w pięć minut. Już chyba domyślasz się po co tu jestem. - W osłupieniu wpatruję się w mojego faceta, który z bojową miną grozi Catalano. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takiej akcji, chociaż po części zdawałam sobie sprawę czym się zajmuje.
- Zobaczysz, pożałujesz tego, ty gnojku. Ciebie też poślę tam gdzie twojego ojczulka - z wściekłością charczy Catalano.
- Coś słabo ci to idzie. Mam tylko jedno pytanie: nazwisko snajpera.
- Pierdol się. Myślisz, że się ciebie boję.
- A powinieneś, bo doskonale wiesz jaki los ciebie spotka.
- Wolę umrzeć niż ci pomóc.
- Załatwiłem ci lepsze atrakcje, gnido. Mamy za dużo dowodów, żebyś mógł kiedykolwiek wyjść z pierdla.
- Nic na mnie nie masz.
- To się zdziwisz. Wystarczy, że podniosłeś rękę na moją kobietę! Zapłacisz mi za to.
- Nie myśl, że sam żywy stąd wyjdziesz. Moi ludzie zaraz...
- Twoich ludzi już nie ma.
W tej samej chwili aż podskakuję, gdy ciężkie i metalowe drzwi z hukiem padają na podłogę. Tylko cienkie, czerwone światełka migoczą mi przed oczami. Grupa zamaskowanych "czarnych" w sekundę wlewa się do środka. Catalano wykorzystuje ten moment zaskoczenia i jednym ruchem wytrąca Flaviowi nóż z ręki. Sięga pod marynarkę.
- Stać! Policja! - rozlega się głośny okrzyk.
Już bym się poderwała w stronę Flavia, ale ktoś tamuje mi drogę, a powietrze przecina nagły strzał. Po nim seria kolejnych niemal ogłuszających wystrzałów. Śmiertelnie się boję o niego, bo gdy już jakimś cudem go odzyskałam, to chyba bym oszalała, gdyby cokolwiek mu się stało. Nie opuszcza mnie złe przeczucie. Stoję jak sparaliżowana, a kiedy spuszczam wzrok, burgundowa kałuża krwi rozlewa się coraz większym okręgiem wokół moich stóp. Marszczę brwi zaskoczona obrazem i zastanawiam się, czy aby na pewno mój mózg nie podsuwa mi nowych halucynacji.
Działając jak w amoku, próbuję zlokalizować źródło stale dramatycznie powiększającej się krwi. Dotykam swoje ciało, nie czując kompletnie niczego. Ulga, ale jednocześnie lęk rozdzielają mnie na pół.
- Alicjo! - Gdzieś z oddali przedziera się wołanie.
W tej samej chwili sylwetka policjanta, który mnie osłaniał, usuwa się bezwładnie na ziemię. Zapada grobowa cisza. Mój wzrok od razu ląduje na jego oblicze, ale czarna kominiarka skutecznie je zasłania. Udaje mi się popatrzeć mu w oczy, które ku mojemu zaskoczeniu są nader mi znajome, lecz przepełnione pustką. Tak bardzo chciałabym się mylić w tej chwili. Nie dopuszczam nawet takiej opcji. To nie może być prawda.
Ktoś próbuje odciągnąć mnie na bok, ale z całych sił się wyrywam i rzucam na leżące bez ruchu ciało.
- Alicjo, skarbie! - Pozostaję głucha na wołanie dochodzące zza moich pleców.
Muszę być pewna, muszę to sprawdzić. Bez dłuższego namysłu, ściągam mu kominiarkę. Momentalnie powala mnie tak wielce znajoma blond burza włosów. Ktoś jeszcze klęka i unosi głowę rannego, zaczynając siarczyście przeklinać.
- O Boże, Łukasz! Proszę otwórz oczy! Słyszysz! Otwórz je! - wydzieram się ile sił w płucach.
W panice tarmoszę jego nieruchome ciało, chwytając za poły kamizelki. Zaraz, jeśli ona jest kuloodporna, to skąd do cholery tyle krwi? Muszę zrobić cokolwiek, aby się upewnić, że żyje. Trzęsącymi się dłońmi ujmuje jego bladą twarz, która już nie wyraża żadnych emocji. Najgorszy jest widok przymrużonych i przeraźliwie pustych oczu. Widmo śmierci niebezpiecznie puka do mojego serca. Przepełniony bólem szloch, przecina nagłą ciszę. Pomimo panującego zamieszania, mam wrażenie, że tylko mnie słychać.
- Proszę, nie odchodź! - Jeszcze próbuje, ale nadaremno. Padam zrezygnowana na jego klatkę piersiową i wtedy odczuwam nikłe, choć miarowe jej ruchy.
- On żyje! - wykrzykuję, podnosząc głowę.
- Jeden z naszych ranny... szybko medyków! - wybrzmiewa nad głową funkcjonariusz. - Proszę się odsunąć - twardym głosem wydaje mi polecenie.
Nagle mocne dłonie podnoszą moje zrezygnowane ciało. Automatycznie zostaje narzucona na mnie marynarka. Po czym wtulam się w pierś, która powinna być dla mnie największym ukojeniem, ale nie jest.
Potężny szloch targa mną całą. Przeraźliwy jęk wydobywa z mojego gardła. Daję upust wszystkim nagromadzonym emocjom i choćbym próbowała, to nie potrafię się pohamować.
- Skarbie już po wszystkim. Chodźmy stąd - jego ciepły ton, jest niczym balsam kojący moje nerwy.
Tak bardzo chciałabym mu coś odpowiedzieć, ale rosnąca gula w gardle skutecznie blokuje mi możliwość wypowiedzenia czegokolwiek. Szlocham targana wstrząsami rozpaczy, bez przerwy wtulając się w jego objęcia. Nawet nie wiem kiedy znajdujemy się na zewnątrz tego całego bagna.
Bez słowa ujmuje moją twarz w obie ręce i wpatruje się we mnie z miną wyrażającą ogromną troskę. Słowa będą nam potrzebne, ale jeszcze nie teraz. Teraz wystarczy, że mamy siebie. Że możemy się dotknąć i poczuć, że możemy znowu przepaść w głębi swoich oczu. Musimy nacieszyć się sobą. Już jestem pewna, że jest przy mnie. Mój Flavio, moje wszystko.
Momentalnie atakuje moje usta, w tak żarliwy sposób, że odnoszę wrażenie jakby mógł, to na siebie zabrałby całe zło, które mnie spotkało. W tym pełnym uczuć pocałunku daje mi wyraz tego czego jeszcze nie zdążył mi powiedzieć. Chwila kiedy znowu czuję jego jędrne usta na moich, wyzwala we mnie falę pożądania, jak również aktywuje zalążek pozornego spokoju. Tak bardzo tęskniłam za jego dotykiem, skórą, za smakiem i obezwładniającą mocą, która mnie przyciągała do niego od samego początku.
Na razie nie zastanawiam się w jaki sposób ma zamiar mi to wytłumaczyć. Najpierw sama muszę oddzielić i poukładać sobie w głowie, to co było niejednoznacznym i zagmatwanym zlepkiem pieprzonego koszmaru.
Moje serce na nowo ożywa, napędzane siłą uczuć, tak brutalnie potraktowanych. W jednej chwili te czarne jak noc tęczówki ponownie wzmagają we mnie najpiękniejsze wspomnienia.
- Tak bardzo cię przepraszam, kochanie. - Oznajmia z wyraźną skruchą, jakby w jednej chwili nic nie zostało z tego pełnego władzy i dominacji człowieka, który przed chwilą groził nożem drugiemu.
- Przecież znowu mnie uratowałeś.
- Ale przeszłaś przeze mnie piekło. Mój skarbie najdroższy, czy coś ci zrobili? Czy coś cię boli? - pyta, jednocześnie ścierając kciukiem resztki łez z mojego opuchniętego policzka.
- Chyba przez ten cały szok, nie jestem w stanie odczuwać jakiegokolwiek bólu. To było straszne.
- Wiem o wszystkim.
- Nie Flavio, nie wiesz jednego. - Kurczowo go obejmuję i głośno wzdycham na samą myśl jaką jeszcze bombę muszę na niego zrzucić.
~~~~
Kto się tego spodziewał? 😁
Nasz kochany Flavio żyje, pytanie tylko co z Łukaszem? 😧
I kto jest prawdziwym bohaterem ? 🤔🙄
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top