1. Rozdział
Próbuję podnieść powieki. Mam wrażenie, że ciąży na nich stukilowy głaz. Muszę odgonić narastającą panikę, co nie jest łatwe, bo dodatkowo docierają do mnie dziwne odgłosy pikania. Kiedy jakimś cudem otwieram jedno oko, uderza we mnie światło. Nawet, leżąc na wznak mam wrażenie, że stale kołuje mi się w głowie. Cholerne déjà vu ponownie mnie dopada.
Przecież już tu byłam...
Ten sam kolor ścian, to łóżko, wielkie okna przesłonięte roletami, spomiędzy których pojedyncze promienie słońca próbują wedrzeć się do środka.
Zaraz. Co to ma wszytko znaczyć?
W jednej chwili ogarnia mnie przeraźliwa pustka. Zewsząd uderzająca cisza i spokój jeszcze bardziej zaczynają mnie przerażać. Momentalnie spinam się cała. Uświadamiam sobie, że brakuje mi czegoś. Wtedy moja ręka spoczywała w ciepłej dłoni. Pamiętam to doskonale.
Ale czy nadal tkwię w tym koszmarze?
Przegrywam w walce. Ponownie zapada ciemność.
~~~~~
Po raz kolejny próbuję otworzyć oczy. Tym razem idzie mi łatwiej. Za oknem panuje już zmrok, a w sali świeci się stłumione światło. Nagle wzdrygam się, gdy zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem tu sama. Moja dłoń spoczywa w uścisku. Z nadzieją, automatycznie przesuwam wzrok w tamtym kierunku.
- Obudziłaś się, tak się cieszę. Zostałem przy tobie - męski ciepły głos informuje mnie uspokajająco.
Otwieram usta, aby odpowiedzieć, ale żadne słowo z nich nie wychodzi, jedynie syk spowodowany nagłym bólem tuż pod żebrami. Gdy próbuję się poruszyć jest jeszcze gorzej. Grymaz przeszywającego cierpienia maluje się na mojej twarzy.
- Lepiej zawołam pielęgniarkę. Powinna wzmocnić ci leki przeciwbólowe.
Trzask zamykanych drzwi rozchodzi się echem. Znowu zostaję sama. Staram się wrócić myślami do ostatnich chwil. Mam wrażenie, że sen miesza się z jawą, jakbym zawisła pomiędzy dwoma światami.
Odruchowo łapię się za szyję. Coś dziwnego tam czuję.
W tej samej chwili wchodzi do sali znajomy mi już lekarz w asyście pielęgniarki.
- Dzień dobry, pani Kusińska - wita mnie.
Chcę go poprawić, ale tylko niemo zaprzeczam głową. Łzy mimowolnie strużką moczą moje policzki.
- Chwilowo może być pani ciężko mówić. Tak się czasem zdarza po zabiegu tracheotomii. Ważne, aby uspokoić się, ponieważ nagły stres momentalnie ściska mięśnie i będzie pani znowu ciężko oddychać - tłumaczy.
Kiwam głową na potwierdzenie, że zrozumiałam. Nie rozumiem tylko jednego, tego najważniejszego, ale do cholery jak mam się dowiedzieć, jeśli nie mogę wydusić z siebie żadnego słowa?
Lekarz, sprawdzając moje parametry, stale coś do mnie mówi. Niestety niewiele z tego rozumiem, a właściwie to nic do mnie nie dociera.
Moje myśli są zdominowane wyłącznie jednym. Gdzie jest Flavio? Gdzie jest mój mąż? Czy ten koszmar jest rzeczywistością?
Niestety szloch powoduje, że coraz gorzej jest mi łapać powietrze. Prawie tonę zalewana własnymi łzami. Do tego dochodzą duszności, podczas których potworny kaszel, niemal rozrywa mi płuca, a ruch potęguje kłucie pod żebrami. Osłaniam usta wolną dłonią, ale po chwili czuję na niej ciepłą ciecz.
- Uspokój się! - słyszę obok. - Dziecinko, proszę - szepcze przez zaciśnięte z nerwów pobielałe wargi.
Ten głos przywołuje mnie do chwilowej równowagi, lecz nadal czuję się jak uwięziona w matni. Znowu ten widok staje mi przed oczami i wszystko wraca niczym bumerang. Krew na moich rękach powoduje, że wzdrygam się jak bym doznała porażenia prądem.
- Nie rusz się, już ci to wycieram. Musisz jeszcze się oszczędzać.
Opadam bezsilna na poduszkę. Przeszywające pieczenie drażni mój przełyk, jakby miliony iskier w nim skakało. Metaliczny posmak w ustach trawi mnie od środka, a do tego, przejeżdżając po spierzchniętych ustach, mam wrażenie, że zamieniły się w papier ścierny.
- Pić - jakimś cudem wycedzam przez zęby.
Po chwili czuję na ustach delikatne muśnięcia zwilżonym gazikiem. W mig przynoszą mi wielką ulgę. Chłonę każdą kroplę.
Z wyraźną ulgą odwracam głowę i w końcu napotykam te znajome spojrzenie. Próbuję odnaleźć w nim odpowiedź na nurtujące mnie pytanie. Chociaż małe światełko nadziei, cokolwiek, abym mogła złapać się jakiegoś skrawka otuchy.
- Flavio... - niemal bezdźwięcznie ulatuje z moich ust.
Ten wzrok coraz bardziej przepełnia smutek. Wychwytuję wszystko z jego mimiki. Nigdy nie potrafił skrywać przede mną tajemnic. Doskonale wiem, że jeśli coś go trapi, to miażdży usta w wąską linię i tak mocno zaciska szczękę, że aż słychać zgrzytanie zębów. Nie inaczej jest teraz.
- Flavio - wysilam się, aby powtórzyć. Jakbym tylko mogła, to bym krzyczała z całych sił.
Serce zaczyna boleśnie obijać się o moje żebra.
Ale co do cholery oznacza jego spuszczona głowa?
- Przykro mi córeczko. Tak bardzo mi przykro - odzywa się po dłuższej chwili.
Kręcę głową, aby tato zaprzeczył tym słowom. Nie dopuszczam ich do siebie.
Nie... Błagam. To nie dzieje się naprawdę. Już chcę się obudzić. Niech ktoś mnie uszczypnie.
Duszę się. Brak mi powietrza. Jakaś niewidzialna siła zaciska moje gardło.
- Panie doktorze ... ! - dociera gdzieś poza mną.
~~~~~
Pięć dni później
Co z tego, że mogę już mówić. Żadne więcej słowo nie wyszło z moich ust. Przez te wszystkie dni, straciłam poczucie czasu, straciłam dawną siebie, a przede wszystkim straciłam miłość swojego życia. Moje serce zostało brutalnie wyrwane z piersi i roztrzaskane o ziemię.
Jak posąg w bezruchu siedzę na łóżku szpitalnym. Patrzę ślepo w okno. Tak wygląda tutaj praktycznie każdy mój dzień. Dodatkowo stale jestem szprycowana zastrzykami uspokającymi. Działam jak na autopilocie.
Nie chcę się z nikim kontaktować, pomimo że komórka ciągle wibruje. Przeszkadza mi każdy dźwięk. Tylko cisza jest moją przyjaciółką. Nawet ojciec chociaż stale jest ze mną, to co jakiś czas znika na dłużej. Mama z Martą wróciły do Stanów, aby kontynuować leczenie, więc jestem wdzięczna tacie, że został ze mną. Muszę mu jakoś powiedzieć, że może już do nich wracać.
- Dzień dobry, jak się dzisiaj czuje nasza pacjentka? - Od wejścia rozbrzmiewa głos mojego lekarza prowadzącego, doktora jakiegoś tam, obojętne mi to.
W odpowiedzi wzruszam ramionami.
- Jak tylko pojawią się wszystkie wyniki, to późnej chciałbym omówić je z panią. To zdecyduje, kiedy będzie pani mogła stąd wyjść. - Jednocześnie stale coś notuje, po czym podchodzi i uciska mój brzuch, każdy centymetr po centymetrze. Z zamyśloną miną wykonuje dość bolesne badanie. Dobrze, że przynajmniej najgorszy ból już minął.
- Pani psycholog zaraz się zjawi. Warto się otworzyć i lepiej może porozmawiać z zupełnie obcą osobą. - Proponuje doktor i nagle wychodzi zanim zaprotestuję.
Wylałam już chyba morze łez. Nie mam siły i nie chcę rozstrząsac z kimś moich spraw. A do tego co mi powie, że będzie dobrze? Prycham sama do siebie, bo kurwa nigdy już nie będzie dobrze. Wraz z nim umarła jakaś cząstka mnie, co ja pieprze ja cała umarłam. Dawnej Alicji już nie ma i nikt nie będzie w stanie mnie kiedykolwiek poskładać na nowo.
Ocieram ostatnie łzy i obiecuję sobie, że wezmę się w garść. Muszę rozpocząć wszystko od początku. Jeszcze nie wiem jak to zrobię. Przy życiu utrzymuje mnie fakt, że Flavio nie chciałby widzieć mnie w takim stanie. Zrobię więc to dla niego, na pewno jest teraz przy mnie. Wisorek z naszymi inicjałami jest namacalnym wspomnieniem jego obecności w moim życiu. Nie rozstaję się z nim nawet na krok.
Powoli schodzę z łóżka i ledwo stawiam nogę za nogą. Jest mi coraz łatwiej się poruszać, mimo że jeden bok mam jeszcze obolały. W łazience doprowadzam się do względnego ładu. Po raz pierwszy zerkam na swoje odbicie w lustrze, przygotowana na fatalny widok. Cóż, jest gorzej, niż myślałam. Na bladej cerze wyraźnie odznaczają się sińce pod oczami, nie wspominając o opuchliźnie. Próbuję przynajmniej zamaskować je jakoś korektorem. Włosy nadadzą się chyba tylko do ścięcia, sądząc po ilości kołtunów. Jakkolwiek uda mi się je spiąć i tak będzie lepiej niż było.
Z powrotem układam się na łóżku, sięgając uprzednio po książkę, którą tata mi zostawił. Może na chwilę odgonię złe myśli. Ale nie jest mi to dane, bo w tej samej chwili ktoś z impetem wparowuje do środka.
- Dziękuję, ale nie potrzebna mi pomoc, pani psycholog. - Od razu komunikuję, udając zaczytaną. Nawet na sekundę nie unoszę wzroku na przybyłą osobę.
W odpowiedzi dociera do mnie wyraźne chrząkniecie. Kątem oka dostrzegam sylwetkę podążającą ku lewej stronie łóżka.
- Proszę wybaczyć, ale nie mam zamiaru rozmawiać o moim stanie - burczę stanowczo i podnoszę w końcu głowę.
Cała krew momentalnie ze mnie odpływa, kiedy natrafiam na to spojrzenie. Moje wspomnienia wracają z prędkością tsunami.
~~~~~~
Tylko mnie nie zabijajcie 🙏
Zostańcie ze mną, bo jeszcze nieraz ta historia Was zaskoczy...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top