Rozdział 22

Jak zauważycie, przeczytawszy ten rozdział, mój styl pisania baaaardzo się zmienił :-) od dzisiaj będę tak już zawsze pisać, a wcześniej dodane rozdziały trochę pozmieniam. Gdy skończę tę książkę, to wezmę się za poprawianie tych "wypocin" o Legolasie i Miriel, aby choć trochę przypominały moje obecne "dzieła" :) Mam nadzieję, że wam się spodoba ♥♥♥

Ps: Teraz będę miała więcej czasu na pisanie, bo oceny wystawione, a średnia wyszła według mnie idealna, więc jest dobrze :-D Nie przedłużając, miłego czytania :****

Nad pałacem wykonanym z kamienia ciemnego, niczym noc, a jasnego jak śnieg, wstało jasne, ranne słońce. Takie właśnie było wszystko w Mrocznej Puszczy. Przeciwieństwa, które łącząc się, tworzyły niespotykaną, a jednocześnie zwyczajną całość. Królowa Alarien jednym, spokojnym ruchem zapięła swą lawendową suknie. Nagle usłyszała drobny szelest obok. Nie odwracając głowy, uśmiechnęła się.

-Myślisz, że mnie przestraszysz?- zapytała cicho. 

-Gdzieżbym śmiał- odparł elf, wychodząc z ukrycia. Podszedł do kobiety i delikatnie pocałował ją w kark. Jego lewa ręka wylądowała na jej mocno zaokrąglonym brzuchu, natomiast prawa błądziła w jej aksamitnych włosach. Para potem przez dłuższy czas stała tam i po prostu cieszyła się swoją obecnością. Oboje wpatrywali się w siebie, roziskrzonym wzrokiem. Ciszę ich czułości przerywały tylko lekkie dźwięki dochodzące z zewnątrz. Nagle kobieta poruszyła się odrobinę i z cichym westchnieniem położyła rękę na dłoni ukochanego. 

-Co się stało?- zapytał Thranduil, odsuwając ją od siebie na wyciągnięcie ramion. 

-Poruszył się- szepnęła z uśmiechem Alarien. Była to prawda, jednak niecała. Królowa bowiem, już od rana czuła się inaczej, jeśli można tak powiedzieć o kobiecie w ciąży, której przejawy różnych odczuć są nieobce.

 -Mówisz, jakby to był on- rzekł ze śmiechem król, który po jej słowach nieco się uspokoił.

 -Bo to jest on- odparła mu żona- mój mały Legolas. 

-Legolas?- powiedział elf, ze znużeniem- co to za imię? 

-Piękne- zaśmiała się Alarien. 

-Wolę Rosalie- odrzekł Thranduil, brzmiąc jak dziecko, przez co oboje zaśmiali się głośno. Elfka jednak po chwili spoważniała. 

-Możemy usiąść?- zapytała powoli- trochę już za długo stoję. 

-Oczywiście, najdroższa- powiedział jej mąż i chwyciwszy ją za rękę, podszedł w stronę łóżka. Kobieta usiadła na nim i zamknąwszy oczy, trzy razy głęboko odetchnęła. Z każdą chwilą czuła się lepiej, jednak nie tak dobrze, jak dotychczas. Król Mrocznej Puszczy zdawał się niczego nie zauważać, przez cały czas opowiadając o ich przyszłości. Tej bliskiej, jak i tej bardzo odległej. 

-Idziemy na śniadanie?- zapytał, kończąc swój dosyć długi monolog.

 -Idziemy- odparła Alarien, uśmiechając się lekko. Oboje wstali i równym krokiem wyszli z komnaty. Mijając wiele elfów znajomych, jak i tych, których nie znali nawet z imienia, w końcu doszli do jadalni. Thranduil, jak przysłało na dobrze wychowanego mężczyznę, odsunął żonie krzesło i dopiero pocałowawszy ją w rękę, zasiadł na swym miejscu. Gdy tylko to nastąpiło, do sali weszło kilka kobiet, które z radosnymi uśmiechami pozostawiły bogato zastawione półmiski.

 -Hannon le (dziękuję)- rzekł król, skłaniając głowę ku nim. 

-Hannon le- powiedziała w tym samym czasie jego żona, jednak wykonała to o kilka tonów ciszej niż on. Elfki spojrzały na nią podejrzliwie, lecz po chwili na ich twarze powrócił znaczący uśmiech. Każda z nich rozumiała, co niedługo nastąpi, jednak nie czas był teraz na domysły. Kobiety ukłoniły się lekko, po czym opuściły pomieszczenie. 

-Na co masz ochotę, moja droga?- zapytał Thranduil, głaszcząc żonę po ręku. 

-Obojętnie, najdroższy- odrzekła- nie mam ochoty na nic szczególnego. 

Elf usłyszawszy tę odpowiedź, uśmiechnął się, po czym, jak można się było spodziewać, zaczął napełniać talerz kobiety wszystkim, co tylko znajdowało się na stole. Po chwili naczynie wypełnione było po brzegi. 

-Ja mam to niby wszystko zjeść?- zapytała Alarien, patrząc na męża z szeroko otwartymi oczami. 

-To na początek, kochanie- zaśmiał się elf, następnie rękę, która wcześniej ściskała jej delikatną dłoń, przeniósł na lekko zarumieniony policzek swej wybranki- jedz. 

Kobieta spojrzała na niego czule, po czym wzięła się za jedzenie, a raczej za powolne próbowanie. Thranduil dopiero teraz zabrał się, za zaspokajanie własnych potrzeb. 

-Zauważyłaś, że od kilku minut podnosisz do ust pusty widelec?- powiedział, po zjedzeniu dość pokaźnej porcji posiłku i dokładnym przyjrzeniu się żonie. Królowa Mrocznej Puszczy nie zwróciła uwagi na jego słowa. Może nawet ich nie usłyszała, albowiem zatrzepotała rzęsami i zaczęła gwałtownie oddychać. 

-Wszystko w porządku?- zapytał król, do którego serca, w tym momencie wkradł się strach. 

-Ja...- zaczęła Alarien, po czym spojrzała na męża z lekkim uśmiechem, lecz również maleńkim grymasem- chyba się zaczęło. 

-Co się zaczęło?- odparł Thranduil, który jak zwykle w ważnych chwilach był mało domyślny. Elfka nagle wciągnęła gwałtownie powietrze i odruchowo położyła dłoń na brzuchu. 

-A jak myślisz?- warknęła, oddychając powoli.

 -Co...? Zaczęło się!- krzyknął nagle Król Mrocznej Puszczy. Dopiero teraz pojął znaczenie tych słów. W jednej chwili przeskoczył stół, a w następnej chwycił żonę na ręce, tak jakby ważyła tyle, co piórko i nie zważając na jej ciche protesty, pognał prosto do sali uzdrowień. W wielkim, marmurowym pałacu zapanował gwar i ożywienie. Wszędzie wokół słychać było radosne okrzyki i rozmowy. 

-Zaczęło się! 

-Królowa rodzi! 

Alarien leżała na wygodnym łóżku, a otoczona była najlepszymi uzdrowicielami, jednak nie oni byli dla niej najważniejsi bowiem, jej rękę ściskał nie kto inny, jak Thranduil. Patrząc na nich, wydawać by się mogło, że jest on bardziej zdenerwowany i przestraszony niż jego małżonka. Zgromadzone elfy zaczęły dawać jej rady, które królowa brała sobie do serca. 

-Tylko spokojnie, kochanie- mówił jej król cicho- poradzisz sobie. 

-Och zamknij się!- odwarknęła mu królowa, po czym cicho sapnęła z bólu.

 -Przepraszam. Już nic nie mówię- rzekł Thranduil, przez co żona spojrzała na niego groźnie. Poród nie zdążył się dokładnie rozpocząć, gdy do komnaty wpadła zdyszana elfka. 

-Królu!- zawołała od wejścia- orkowie! 

-Gdzie?- zapytał elf, przełykając ślinę ze zgrozą- ilu? 

-Niewielu- odparła- zaraz wejdą w nasze granice. 

-Rozkaż zebrać oddział i niech wyjedzie im naprzeciw- rzekł Thranduil, ściskając mocniej rękę żony. 

-Tak, panie. 

-Jedź z nimi- wykrztusiła Alarien. 

-Nie zostawię cię- odszepnął jej mąż. 

-Sam mówiłeś, że...- wciągnęła gwałtownie powietrze, jednak po chwili kontynuowała- mówiłeś, że sobie poradzę. Oni potrzebują króla, który ich poprowadzi.

 -Nie zostawię cię- powtórzył elf. 

-Thranduil, idź- rzekła królowa poważnie. 

-Ale... 

-Już!- krzyknęła z widoczną groźbą w głosie. Mogło się to wydawać komiczne, albowiem rodząca kobieta, która w chwili bólu myśli o sprawach królestwa i w dodatku rozkazuje mężowi, jest czymś niecodziennym, ale nie było czasu na żarty. Władca Mrocznej Puszczy zamknął na chwile oczy, a gdy je otworzył, czaiła się w nich nie miłość, a jakby żądza krwi.

-Wrócę- szepnął jeszcze żonie, po czym pocałowawszy ją w zmrużone od wysiłku czoło, wyszedł z komnaty. 

Chwilę później do wyjeżdżającego oddziału dołączyła kolejna postać. Zgromadzeni spojrzeli z dumą na swojego króla. Ubrany w złotą zbroją, z piękną klingą u boku i zaciętą miną wyglądał, jak ktoś, kto nie może przegrać. Jak osoba, z którą wszystko się udaje i dzięki której ich zwycięstwo już teraz jest pewne. 

-Nie mam zamiaru, raczyć was długą mową- rzekł poważnie i tak głośno, że usłyszeli go wszyscy wokół, a złośliwi sądziliby, że słyszała go nawet rodząca Alarien- powiem jedno. Zróbmy to! 

Poddani uśmiechnęli się i jednocześnie dosiedli swych wierzchowców. Po niezbyt długiej jeździe dotarli tam, gdzie powinni. W ich stronę ruszyli orkowie. Zorganizowana armia elfów ustawiła się w swoim szyku bojowym. Usłyszawszy hasło do ataku, ruszyli do walki, a na ich przodzie gnał blondwłosy wojownik, ubrany w złotą zbroję. Pierwsi wojownicy uderzyli we wrogów. Młoda, zielona trawa, dotąd nietknięta zrosiła się pierwszymi kroplami krwi. 

***

Kobieta krzyknęła, lecz nie głośno i przerażająco, a cicho i odważnie. Królowa Alarien bowiem odważnie zmagała się z targającym nią bólem. Paznokcie jej delikatnych, bladych dłoni wbiły się w prześcieradło i tylko ten drobny gest zdradzał oznaki bólu. 

-Już niedługo- powiedziała jej, jedna z pobliskich elfek, wspierając ją delikatnym uściskiem na ramieniu. Królowa odetchnęła głęboko, po czym rozpoczęła dalsze zmagania. 

***

 Król Mrocznej Puszczy zamachnął się swym ostrzem, które odbijając jasne światło padającego słońca, oślepiło przeciwnika. Elf ściął głowę owego orka i nie patrząc nawet na spadające ciało, zaatakował kolejnego z wrogów. Gdyby nie przestraszone myśli o ukochanej, uśmiechnąłby się. Bitwa bowiem chyliła się ku końcowi. Ten mały oddział przeciwników, nie można nawet nazwać armią. Było ich tak wielu, aby wywołać zamieszanie, jednak tak mało, że nie sposób z nimi przegrać.

 ***

 -Ostatni raz- rzekła poważnie uzdrowicielka, patrząc na królową łagodnie. Kobieta przełknęła ślinę i zamknąwszy swe piękne oczy, wyobraziło sobie swoje dziecko. Wtedy nagle do jej umysłu doszedł niezwykły dźwięk, a mianowicie płacz niemowlaka. Nie można by powiedzieć o nim, że był niczym muzyka dla uszu, albowiem przerażone dziecko krzyczało, jakby działo mu się coś strasznego. Alarien otworzyła oczy i z miłością spojrzała na maleńką istotkę, którą wytarto miękkim ręcznikiem, owinięto ciepłym kocem, po czym delikatnie położono na piersi matki. Królowa wpatrywała się w swoje dziecko, jakby była to najpiękniejsza rzecz, jaka istnieje na świecie. Nagle niemowlak spojrzał na matkę i... uśmiechnął się. Kobieta westchnęła rozczulona. W tej chwili wiedziała już, kto i co jest w życiu najważniejsze. 

*** 

Złota postać, niczym smuga wpadła do komnaty. Włosy króla były w nieładzie, a w kilku miejscach zlepione zostały przez zaschniętą krew. Stanął w wejściu, nie wiedząc, co ma w tej chwili uczynić. Wpatrywał się z radosnym uśmiechem na leżące niedaleko postacie. Jego niesamowita żona zasnęła po wcześniejszych wysiłkach, a obok niej spała maleńka istotka. Thranduil jak zahipnotyzowany podszedł do nich i klęknął przy łóżku. Z jego twarzy nie schodził czuły uśmiech, gdy nie mógł oderwać wzroku od tego maleństwa. Dziecko nie miało wiele włosów, lecz i tak można było dostrzec, iż ich kolor odziedziczył po tacie. Odziedziczył, albowiem był to chłopiec, dokładnie tak, jak przewidziała Alarien.

 -Legolas- szepnął król, wyciągając powoli rękę i dotykając maleńkiej rączki dziecka- mój syn. 

Siedział tam potem jeszcze przez jakiś czas, nie zważając na zbroję, którą nadal miał na sobie. Nie mógł oderwać wzroku od dwóch najważniejszych dla niego osób. Jego największych skarbów, cenniejszych niż wszystko inne, co poznał i dopiero pozna. 


 W bogato zdobionej komnacie daleko, a może blisko. Wysoko albo nisko o ścianę opierała się postać, ubrana w zieloną pelerynę. Na twarzy tej osoby znajdowała się ogromna i niczym niepohamowana złość. 

-Urodziła- rozległo się warknięcie- ciesz się szczęściem, suko, bo długo nie potrwa! 

Następnie podchodząc do dość masywnego stołu, kopnęła go z całej siły. Mebel uderzył o kamienny mur, zmieniając się w kilka kawałków. 

-Zabije ciebie i tego bachora! 

Gdy rozległy się te słowa, słońce akurat schowało się za horyzontem. Kończąc kolejny dzień w Śródziemiu, który był dla jednych szczęśliwy, a drugich wręcz przeciwnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top