*~V~*

- Wiesz, dlaczego chcą go uśpić? – zapytałam, tępo wpatrując się w drzwi do pomieszczenia z klatką Sabu. Potrzebowałam kilku minut na przetrawienie tej informacji.
- Zaatakował Cody’ego. Kotek poznał smak krwi i teraz może zacząć polować na ludzi – wyjaśnił Alaric z nutą złości w głosie, jednaj był to wynik nienawiści, jaką darzył tygrysy. – Już stał się bardziej agresywny.
- Sabu nie raz zranił któregoś z wampirów i jakoś do tej pory nikt się nie czepiał – warknęłam, zakładając ręce na piersiach.
- Słuchaj – westchnął poirytowany – podobno ktoś widział całe zajście i doniósł o nim wyżej. Ci ludzie nie mają pojęcia, że Cody wyleczy się za kilka dni, i boją się o swoją reputację.
No tak, nikt nie przyjdzie do zoo, w którym trzymają tygrysa ludożercę. Nie miałam wielu pomysłów na ocalenie wiszącego na włosku życia Sabu. Moglibyśmy przekazać go któremuś ze zleceniodawców albo choćby przetrzymać u siebie, ale nie miałam pewności, że tygrys będzie się dobrze zachowywał. Od kiedy trafił do zoo, nienawidził ludzi, wilkołaków, wampirów i wielu, wielu innych ras. Jedynie ja, jako kotokształtna, zdobyłam jego zaufanie i mogłam do niego podejść.
Do tej pory nie wiedzieliśmy, co tak naprawdę spowodowało jego agresję do ras nadludzkich i samych ludzi, ale po licznych bliznach domyślaliśmy się, że był często bity i walczył z innymi zwierzętami. Z pamięci mogłam wskazać miejsca, w których nie miał sierści i w których nawet po dwóch latach odczuwał ból.
- Wejdźmy tam – poprosiłam cicho, ale i tak nie zrobiłam nawet kroku. Dopiero kiedy Alaric ruszył w stronę zielonych drzwi, zmusiłam stopy do oderwania się od ziemi.
- Najlepsze, co możesz zrobić dla Sabu, to pozwolić mu odejść z twojej ręki – powiedział wilkołak z zaskakującą nutą współczucia w głosie.
- Nie chcę teraz o tym myśleć.
Alaric otworzył przede mną metalowe drzwi i wpuścił do zacienionego wnętrza. W porównaniu do odgłosów zoo - śmiechów, rozmów i zawodzeń zwierząt, pomieszczenie z klatką było niemal pustką bez dźwięków. Do moich nozdrzy dopłyną znajomy zapach sierści i woń innych osób znajdujących się w pokoju.
Z wilkołakiem u boku podążyłam wąskim korytarzem, kierując się w stronę cichych rozmów i pomruków Sabu. Po kilku metrach i dwudziestu trzech krokach odbijających się echem od ścian zwróciłam na siebie uwagę Lucasa i młodej dziewczyny, z którą wymienił kilka ostrzejszych zdań. Kiedy mnie zobaczyli, Espritka zgromiła mnie spojrzeniem porażająco błękitnych oczu, syknęła kilka obraźliwych słów w kierunku Lucasa i wyszła, rytmicznie stukając niewysokimi obcasami.
- A tą co ugryzło? – zapytał Alaric, oglądając się za dziewczyną. Przewróciłam oczami na błysk w jego spojrzeniu i szelmowski uśmiech.
- Jest wściekła, bo straci obiekt badań – wyjaśnił Lucas, ściskając lekko nasadę nosa, jakby walczył z bólem głowy. – Ma tutaj praktyki i stara się o stypendium, a przez ten wypadek straci swoje szanse na...
- Wypadek! – syknęłam, cała się jeżąc. – Skazanie tej istoty na śmierć nazywasz wypadkiem?
Chociaż nawet nie spojrzałam na Sabu, dobrze wiedziałam, że moje zdenerwowanie potęgowało jego emocje. Mogłam to wyczuć w powietrzu.
- Cat, to był wypadek – powiedział powoli Lucas, podnosząc ręce do góry, jakby chciał mnie uspokoić. – Emily przygotowała już środek, który musisz mu podać. Pożegnaj się i zakończ to.
Nawet Alaric westchną z rezygnacją i pokręcił głową na bezpośredniość Lucasa, a przecież do tej pory skrupulatnie ignorował jego brak wyczucia. Ja z kolei reagowałam z większą agresją i miałam ochotę rozwalić mu łeb za tą obojętność, z jaką mówił, oraz nonszalancję doprowadzającą mnie do białej gorączki. Może i dla niego Sabu był jedynie obiektem badań, ale dla mnie pozostawał bratem! Łączyła nas krew, a tego nie mogłam zlekceważyć.
- Nienawidzę tej cząstki Espritów w tobie – warknęłam, zbliżając się do niego, aż w końcu znajdowałam się o centymetry od jego twarzy. – Gdybyś wykrzesał choć trochę współczucia, świat by się nie skończył.
- Z punktu widzenia fizyki mamy jeszcze wiele tysiącleci do końca świata. A jeśli chodzi o uczuciowość... zaburza racjonalne myślenie.
- A ty się dziwisz, że nikt spoza rasy nie może znieść kilku minut w twoim towarzystwie - syknęłam, przez zaciśnięte zęby, robiąc krok na przód.
Chcąc go lekko nastraszyć, naumyślnie spychałam Lucasa coraz bliżej klatki Sabu, a kiedy Esprit zdał sobie z tego sprawę, jego błękitne spojrzenie na ułamek sekundy powędrowało w głąb pokoju. Choć wszystkie ruchy wykonywał po dokładnej analizie skutków, nad tym nie panował. Znalazł się pomiędzy młotem a kowadłem i szukał czegoś, co mu pomoże. Kiedy podążyłam za jego wzrokiem, nie mogłam uwierzyć w to, że mógłby użyć znajdującej się w pokoju broni, chociaż z drugiej strony powinnam się tego spodziewać. Na dwóch haczykach wbitych w ścianę wisiał ekspres horyzontalny – dwulufowa strzelba używana do polowań. Klatka z oszalałym tygrysem i broń w jednym pokoju...
Zanim oderwałam spojrzenie od strzelby, Alaric szarpnięciem odciągnął ode mnie Lucasa i nadal trzymając go za ramię w silnym uścisku, wyprowadził z pomieszczenia. Mruczał coś po rosyjsku, ale słowa wypływały z jego ust zbyt szybko bym mogła zrozumieć sens zdań.
Błyskawicznie opanowałam skołatane nerwy i w kuckach podeszłam do klatki, po której krążył Sabu. Tygrys doskoczył do metalowych krat i zaczął się o nie ocierać, ponaglając mnie. Bez najmniejszych obaw otworzyłam zamek i weszłam do niewielkiego więzienia, podzielając radość kota.
Przez chwilę siłowaliśmy się, krążyliśmy wokół siebie i nawzajem atakowaliśmy. Brakowało mu tego - poczucia wspólnoty z kimś, kogo znał. Przez tą pieprzoną Emily, Pannę-Muszę-Zdobyć-Stypendium oraz królową powiedzenia „po trupach do celu” nie mogłam go zbyt często odwiedzać. I proszę, jak się to skończyło – Sabu niemal całkowicie zdziczał, a po „wypadku” to ja miałam go uśpić. Mogłam się na to zdobyć?
Oparłam się o kraty i tępo wpatrywałam w ścianę naprzeciw, licząc ślady pazurów na betonowej powierzchni. Ile z nich powstało, gdy tęsknił za swoimi? Ile razy atakował mur, choć tak naprawdę pragnął zemsty na istotach żyjących poza klatką?
Myśleli że co, podadzą mu środek na uspokojenie i zmieni się w domowego mruczka?! Sabu był tygrysem bengalskim, pięknym stworzeniem pragnącym wolności, a zamiast doglądać swojego królestwa w Indiach został władcą bez korony odciętej od świata klatki.
Patrząc na niego, gdy tak dumnie kroczył po niewielkiej przestrzeni i obserwował mnie złotymi oczyma, nie potrafiłam uwierzyć, że ludzie mieli czelność nazywać tygrysy bestiami. Zabijały, bo musiały – taka kolej życia, a przecież to człowiek polował na te koty z powodu futer i „magicznych” właściwości ich organów. Kto tu był bestią?
Sabu wciąż miał ochotę na zabawę - ugiął tylne nogi, szykując się do skoku, i otworzył paszczę z długimi kłami. Z jego krtani popłyną głęboki pomruk jeżący włosy na moim ciele. Nabrałam powietrza, chcąc odpowiedzieć mu tym samym...
Po niewielkim pomieszczeniu rozniósł się huk. Siła dźwięku zwaliła mnie z nóg, powodując uporczywy szum w głowie.
Zanim zdołałam się otrząsnąć, kątem oka zauważyłam postać wpadającą do pokoju. Z trudem obróciłam się twarzą do krat, obserwując całe zajście. Wydawało mi się, że huk rozbrzmiał wieki temu, chociaż ogłuszył mnie na sekundę przed zawieruchą, która rozpętała się w pokoju.
Alaric raz po raz wyprowadzał ciosy w twarz leżącego pod nim napastnika. Usta wygiął w grymasie wściekłości, a mięśnie co chwilę napinał do granic możliwości, by uderzyć jeszcze mocniej. Podpierając się krat, otworzyłam drzwi klatki i obserwowałam, jak wilkołak przerabia głowę chłopaka na krwawą miazgę składającą się z fragmentów mózgu i kości. Brunatna maź znaczyła podłogę pokrytą linoleum oraz skórę i jasną koszulkę Alarica.
- Alaric. – Spróbowałam zwrócić na siebie jego uwagę, częściowo zagłuszając mlaskające odgłosy roztrzaskiwanych kości. – Wystarczy, już nie żyje.
Uniósł się na kolanach i z wściekłością zacisnął pięści równie mocno co powieki. Wyglądał jak wyjęty z horroru lub najgorszego koszmaru. Nigdy nie widziałam go tak wściekłego, a przynajmniej nie do tego stopnia, by przerobić czyjąś czaszkę na krwawą masę.
- Idziemy stąd, ktoś inny to posprząta – oznajmił zachrypniętym głosem, ścierając przedramieniem fragment mózgu z twarzy.
Przełknęłam ślinę, spoglądając to na trupa, to na wilkołaka, i nie mogłam zrozumieć powodu jego zachowania. Dopiero po chwili zauważyłam strzelbę leżącą w kącie i powiększającą się kałużę krwi pod moimi butami.
- Cat, nie odwracaj się. Chodź do samochodu – poprosił Alaric, nie odrywając spojrzenia od moich oczu.
Mój wciąż oszołomiony po wystrzale umysł powoli łączył fakty: strzelba, huk, krew, martwy napastnik. Jeszcze więcej krwi, wściekłość Alarica. Odór śmierci.
Otworzyłam usta, odwracając się, ale ledwie przekręciłam głowę, wilkołak przyciągnął mnie do siebie i popchnął w stronę drzwi. Nie zważałam na krew i tkankę znaczące jego skórę i ubrania. Szarpałam się. Krzyczałam. Drapałam.
Nim udało mu się mnie wyprowadzić, przez ułamek sekundy w mojej pamięci zakodował się obraz rozdzierający mi serce i duszę na setki drobnych kawałeczków.
Moje usta zamarły w niemym krzyku rozpaczy, oczy zaszły łzami, umysł na nowo przywoływał wspomnienie.
Martwy.
Warczenie, huk – strzał.
Martwy.
Nie zasłużył, nie przewidziałam ataku.
Nadal martwy.
Morderca zgnije w piekle.
Wciąż martwy.
- Cat, posłuchaj mnie teraz uważnie.
Alaric mówił do mnie. Dużo mówił, ale dopiero po czasie jego słowa nabrały sensu.
- Lucas odwiezie cię do domu, słyszysz? Dom.
Skinęłam głową do niewyraźnej postaci wilkołaka stojącego przede mną. Patrzyłam jak odchodzi, jak kropelki krwi kapią z jego dłoni, jak materiał koszulki faluje. W końcu zniknął mi z oczu. Zacisnęłam powieki. Ryknęłam, wkładając w ten dźwięk tyle bólu, ile byłam w stanie. Zacisnęłam palce na włosach i zaczęłam je ciągnąć. Zrobiłabym wszystko, by pozbyć się tego obrazu z głowy, z myśli, z wspomnień.
Potężne cielsko Sabu leżące bezwładnie na prawym boku z dziurą po kuli pośrodku czaszki. Rozchylone szczęki, jakby wciąż mające ochotę ryknąć i nieżywe spojrzenie... Przywoływałam tę absurdalną scenę automatycznie przez kilka kolejnych minut, kiedy opierałam się o nagrzaną blachę samochodu.
Sabu nie żyje, bo nie wyczułam zagrożenia. Odszedł, bo straciłam czujność. Obiecałam sobie, że dwa razy nie popełnię tego samego błędu. I właśnie miałam okazję dotrzymać słowa.
Mimo szlochu wyrywającego się z mojej piersi i serca obijającego się o żebra, jak przez mgłę oceniłam sytuację. Ktoś powoli zmierzał w moim kierunku. Krok, kliknięcie odbezpieczanej broni, kolejny krok. Musiałam czekać kilka sekund na atak – napastnik chciał chwycić mnie za ramię, ale byłam szybsza, wykręcając jego dłoń. Pistolet upadł na żwir, a kobieta krzyknęła przeraźliwie, gdy z głuchym trzaskiem złamałam jej nadgarstek. W ułamek sekundy zarejestrowałam, że miała okulary przeciwsłoneczne i spięte w koka rude włosy.
- Puść mnie, a daruję ci żyje – wyjęczała, kiedy mocniej wykręciłam jej rękę.
- Kochana – zaśmiałam się gorzko – jesteś na straconej pozycji.
- Czyżby? – prychnęła i w tej samej chwili zobaczyłam czerwoną kropkę lasera sunącą na moją klatkę piersiową, na serce.
Nie miałam wiele czasu. Napastniczka była przynajmniej w połowie wampirzycą, co próbowała zamaskować sporą ilością – na pewno drogich – perfum, ale większym niebezpieczeństwem był dla mnie jej partner. Próbowałam odszukać go wzrokiem, ale ustawił się pod słońce, skutecznie mi to utrudniając. Zajmował pozycję na dachu jednego z pomieszczeń gospodarczych zoo – tyle wiedziałam.
W mgnieniu oka szarpnęłam dziewczyną i ustawiłam przed sobą, zasłaniając się przed celownikiem. Nie miałam pewności, czy osoba, która trzyma broń, nie zawaha się zastrzelić rudej.
- Gadaj, kto was nasłał – warknęłam jej prosto do ucha, modląc się w duchu, by nikt nas nie zauważył. W tamtej chwili to ja wyglądałam na oprawcę.
- Śmieszna jesteś – parsknęła.
Mocniej naparłam na jej zranioną rękę, kipiąc ze złości. Byłam niemal pewna, że nic mi nie powie. Jeśli należała do takich jak ja, a to całkiem prawdopodobne, za żadne skarby nie zdradzi swojego zleceniodawcy.
- Zapewne widziałaś – zaczęłam głosem drżącym od emocji – że nie jestem tu sama i że mój partner roztrzaskał czaszkę jakiegoś chłopaka w tamtym pomieszczeniu.
Zauważyłam, jak jej spojrzenie powędrowało w kierunku, który jej wskazałam, i nieznacznie drgnęła – czy to z powodu mojego wyznania, czy bólu. Nie ważne. Cieszyłam się z jej strachu.
- I co z tego? Zapewne wiesz, że mój partner ma cię na muszce. Spróbuj mi coś zrobić, a strzeli – odparowała.
Ręka, którą owijałam wokół jej szyi, niemal błagała mnie, bym wzmocniła uścisk. Chciałam ją zabić, pomścić śmierć Sabu, choć ona za nią nie odpowiadała. Miałam ochotę rozszarpać jej gardło i posmakować krwi tryskającej z przerwanych tętnic.
- Nie będę się powtarzać – mruknęłam i spełniłam część mojej wizji, przygniatając jej tchawicę. – Masz tylko kilka minut, zanim stracisz przytomność, a lepiej dla ciebie, jeśli zdobędę zadowalające informacje. Kto kazał mnie zabić?
- Złe pytanie.
Tyle zdążyła powiedzieć, nim padł strzał. Kula trafiła ją w głowę, bryzgając na moją twarz krwią i tkanką. Puściłam jej bezwładne ciało, które po chwili ciężko runęło na żwir, i przeskoczyłam ponad maską samochodu, chowając się za nim. Czekałam na kolejne strzały, ale nie nastąpiły. Adrenalina we krwi zaczęła spadać, a serce stopniowo zwalniało rytm.
Nie dałam rady utrzymywać łez pod powiekami i pozwoliłam im płynąć, co chwilę pociągając nosem. Usiadłam na ziemi, podciągając kolana i chowając w nich twarz. Bynajmniej nie płakałam nad śmiercią tamtej dziewczyny. Ona zginęła, ja przeżyłam – to najbardziej się liczyło.
Oparłam głowę o drzwi samochodu i uderzyłam nią o karoserię, chcąc pozbyć się wspomnienia martwego Sabu. Ręce mi drżały, kiedy zaczesywałam włosy, podobnie każdy kolejny oddech. Nie byłam w stanie się opanować...
Dopóki po raz kolejny nie otrzymałam zastrzyku adrenaliny. Z trudem uspokoiłam oddech, dodatkowo zakrywając usta dłonią. Ktoś biegł w stronę samochodu, w moją stronę. I na pewno nie był to Alaric.
Napastnik był coraz bliżej, zwalniając tępo, aż wreszcie wolnym krokiem pokonywał ostatnie metry dzielące go ode mnie. Serce waliło mi jak oszalałe – nie byłam gotowa na kolejną konfrontację tym bardziej, że tym razem ścigał mnie facet. Zatrzymał się niecałe pięć metrów przed samochodem, a powód tego zrozumiałam po kilkunastu uderzeniach serca.
Rozległy się kolejne kroki i całe szczęście tym razem należały do Alarica. Jego krzyk z rosyjskim akcentem utwierdził mnie w tym przekonaniu.
- Nie zbliżaj się do niej! – ryknął, dopadając do nieznajomego.
Siłowali się na ziemi, oddali kilka ciosów. Wiedziałam, że wilkołak da sobie radę, więc nawet nie zamierzałam kiwnąć palcem. Otrząsnęłam się, gdy usłyszałam znajomy głos.
- Ivanowicz, ogarnij to ruskie dupsko! – grzmiał napastnik. – Przed chwilą ją uratowałem.
Alaric wygłaszając monolog w swoim ojczystym języku, obszedł samochód i stanął naprzeciwko mnie. Przyjęłam jego rękę i pozwoliłam wyprowadzić się do innego wilka, którego poznałam zaledwie dzień wcześniej.
- Co tutaj robiłeś? – warknęłam, choć wcale tego nie zamierzałam. Głos ochrypł mi od płaczu.
- Może jakieś dziękuję? – burknął Aiden, mierząc mnie złotym spojrzeniem podobnym do oczu mojego tygrysa.
- Dałabym sobie radę.
- Jasne, już to widzę – parsknął. – Ryczysz po jej śmierci jak dziecko, nie byłabyś w stanie zabić.
- Bardziej nie mogłeś się pomylić, towarzyszu – włączył się Alaric, wciąż podtrzymując mnie za ramię.
- Taa, jasne. – Przewrócił oczami. – Do rzeczy, wiecie, co to za jedni?
Zobaczyłam, jak Rosjanin zmrużył oczy i z groźbą pokręcił głową – wyraźnie dawał mu do zrozumienia, że nie ma co liczyć na odpowiedź. Aiden westchnął z niemałym oburzeniem, a oczami wyobraźni zobaczyłam, jak ze złości tupnął nogą jak pięciolatka.
Uśmiechnęłam się lekko, kiedy nasze spojrzenia się spotkały, po czym wsiadłam do samochodu. Znali się i zapewne Alaric, czy też Dimitry Ivanowicz, chciał opowiedzieć Aidenowi wydarzenia z kilku ostatnich minut.
Oparłam się wygodnie o miękki fotel naszego SUV’a i zapragnęłam choć chwili snu. Było mi zimno, bolała mnie głowa, a na dodatek musiałam skorzystać z toalety. Co z tego? Wilki muszą się nagadać i kogo obchodzi załamana kobieta w samochodzie i jej pełen pęcherz?
Nawet nie wiedziałam, ile czasu spędziłam w aucie ani kiedy ruszyliśmy, ale kiedy otworzyłam oczy, wyjeżdżaliśmy z zoo. Mrużąc oczy przed ostrymi promieniami popołudniowego słońca, spojrzałam na siedzącego za kierownicą Alarica. Podobnie jak ja miał nową koszulkę nieupapraną krwią. Musiał mnie przebrać zanim ruszyliśmy.
- Lucas sprzątnie ciała, nie musisz się tym przejmować – powiedział, nawet na mnie nie patrząc. Ewidentnie coś go trapiło.
- Dziękuję – wychrypiałam. – Uratowałeś mi życie.
Cały się napiął – rękoma niemal miażdżył kierownicę, a szczękę zacisną tak mocno, że usłyszałam szczęknięcie zębów.
- Nie byłem dość szybki – odpowiedział, a kiedy za mnie spojrzał, jego oczy były szkliste.
- Chyba nie rozumiem – oznajmiłam, zbierając myśli. – Obwiniasz się o śmierć Sabu, a przecież nienawidzisz tygrysów.
Gdyby nie pasy, prawdopodobnie przeleciałabym przez przednią szybę, po tym jak Alaric wdusił pedał hamulca. Odruchowo zaparłam się rękami o deskę rozdzielczą, żeby nie przyłożyć w nie czołem, ale i tak niewiele brakowało.
- Uważaj, kretynie! – ryknął przez otwarte okno do chłopaka, który z przerażeniem wypisanym na twarzy wpatrywał się w nasz samochód.
Wymruczał jeszcze kilka przekleństw, kiedy parkował, i schował twarz w dłoniach, czym całkowicie mnie zaskoczył.
- Nie nienawidziłem go – powiedział, zerkając na mnie. – Śmierć Sabu męczy mnie tak samo jak ciebie.
Był wściekły i zrozpaczony, miał napięte mięśnie i surowy wyraz twarzy. Czułam, że za jego zachowaniem stoi dłuższa historia. Powinnam nalegać?
- Mówiłem ci kiedyś - zaczął cicho – że byłem w Indiach, pamiętasz?
Skinęłam głową. Oczywiście, że pamiętałam. Zanim przyjechał do Stanów, wiele podróżował wraz z kilkoma wilkami ze swojej watahy. W Indiach zginął jego przyjaciel – podejrzewałam, że zabił go tygrys, ale nigdy tego nie potwierdził.
- Siergiej i ja szliśmy do naszego obozu po polowaniu. Nie wyczuliśmy zapachu tygrysów i weszliśmy na ich teren. Kot zabił Siergieja, a ja odpłaciłem mu tym samym. – Gołym okiem mogłam zobaczyć przejęcie i ból w jego spojrzeniu.
- Tygrys wyczuł w was zagrożenie? – zapytałam, chcąc poznać dalszą część opowieści.
- To była samica – dopowiedział, a ja wiedziałam już resztę.
- Miała młode.

~~
Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Ostatnio mam mało czasu na pisanie, a w końcu usiadłam i skończyłam rozdział. Mam szczerą nadzieję, że nie jest gorszy od wcześniejszych i że teraz będę je dodawać częściej.

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top