ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

xxxvii.❝Och, zamknij się, Fauntleroy.❝.

!!!
WARNING:
W tym rozdziale (i najprawdopodobniej w każdym następnym) pojawiają się spore spoilery dotyczące dwóch pozostałych fanfiction (Gorzka Słodycz i Sercem i Krwią) znajdujących się na moim profilu.

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

RAMIONA REGULUSA OBEJMUJĄ MNIE W TALII KIEDY WRACA DO DOMU PO SWOJEJ DZIENNEJ ZMIANIE W MINISTERSTWIE. Wtulam się w niego od razu, a zapach jego perfum uspokaja całą złość jaką uzbierałam w sobie przez ten dzień.

Stworek gdzieś obok pichci sobie ciasto, które stwierdził, że bardzo chce zrobić. I koniecznie sam.

Czasem czuję się jakbym miała w domu niesfornego przedszkolaka. I to wcale nie tak, że nie podoba mi się to uczucie.

— Dziś przypomniałem sobie o tej kartce którą wcisnęłaś mi na naszym weselu — zaczyna mój mąż odsuwając się nieco, a ja wręcz dębieję. Całkowicie o tym zapomniałam. — Na całe szczęście przez nasze lenistwo moje spodnie dalej leżały w praniu, więc udało mi się ją odzyskać. Spójrz.

Chwytam za karteczkę którą ciemnowłosy trzyma w dłoni i od razu ją rozginam. W środku ku mojemu niezadowoleniu zastaję adres i godzinę.

Chciałabym nie wiedzieć co to oznacza.

Spoglądam na Regulusa i widzę w jego spojrzeniu to czego najmocniej się obawiam.

Chęć i determinację.

— Reg...

— Nie chce cię do niczego zmuszać — przerywa mi momentalnie Black i chwyta mnie za obie dłonie. — Ale chcesz aby nasze życie do końca tak wyglądało? Żebyśmy za każdym razem musieli się ukrywać i stosować najwyższe środki ostrożności aby spotkać się z twoimi przyjaciółmi? Tego chcesz?

— Wiesz, że nie — odpowiadam zdecydowanie i nieco szorstko zważywszy na wyniosły ton mężczyzny. — Ale nie pomyślałeś, że chciałabym mieć z tobą jakąś przyszłość? Wyprowadzić się stąd do czegoś, co będzie nasze od początku do końca, mieć dzieci, wnuki? Myślisz, że w ciąży będę mogła latać co chwila na spotkania z Dumbledorem i stresować się byciem szpiegiem w szeregach Czarnego Pana?

Ciepłe usta Regulusa składają pocałunek na czubku mojej głowy, a jego ręce przyciągają mnie do uścisku.

— Możemy z tym poczekać.

— Do kiedy? Do końca wojny? Skąd wiesz, że ta się w ogóle skończy?

Nerwy pożerają mnie od środka i nawet nie wiem kiedy w w emocjach zaciskam swoje palce na śnieżnobiałej koszuli mojego męża. On nie komentuje tylko chwyta za moje nadgarstki i zatacza na nich delikatne kółeczka swoimi kciukami.

— Posłuchaj mnie, Addie — mówi spokojnie spoglądając mi w oczy swoimi zielono-stalowymi tęczówkami. — Nie pozwolę abyś kiedykolwiek musiała nosić ten przeklęty znak na swoim przedramieniu. Ja już go mam, chciałbym odpokutować za to chociażby szpiegostwem. Severus ciągle doszkala cię w oklumencji, jesteś coraz lepsza. Damy sobie z tym wszystkim radę. Jestem tego bardziej niż pewien.

Wzdycham głośno i przecieram twarz dłońmi przedtem wyrywając je delikatnie z uścisku mężczyzny. Nie podoba mi się to wszystko.

Jasne, chcę walczyć o godne życie mugoli ale nie kosztem mojego własnego. Być może to egoistyczne, ale ja również zasługuję na szczęście.

— Dobrze, pójdziemy tam — mówię po chwili ciszy, a na twarzy ciemnowłosego od razu formuje się szeroki uśmiech. — Ale ostrożnie. Ufam Poppy i Rosettcie, ale nigdy nie możemy stracić czujności.

Bo Regulus Black ma w sobie coś co sprawia, że zgodziłabym się nawet na najgłupszą rzecz na całym świecie, byleby on był obok.

•••

Gdy deportujemy się pod wskazane miejsce nic nie wygląda na to, aby gdzieś tutaj miałby ukrywać się Albus Dumbledore wraz z Zakonem Feniksa.

Od dawna nie odczuwałam mdłości po deportacji. Teraz jednak mieszanina stresu i obawy sprawia, że mój żołądek szybko zwraca na pobliski trawnik to co dzisiaj zjadłam.

Dłoń Rega masuje moje plecy i pomaga podnieść mi się z kolan. Odświeża mnie zaklęciem, a ja wdzięcznie kiwam mu głową. Nie potrzebujemy słów.

Chwytam w przerażeniu ciemnowłosego za dłoń, a ten splata ciasno nasze palce ze sobą. Przełykam ślinę nerwowo i wyjmuję od razu różdżkę, gdy tylko ktoś niespodziewanie pojawia się przed nami.

Regulus robi to szybciej i zdecydowanie wygląda na bardziej przygotowanego do ewentualnego starcia. Ja trzęsę się jak galareta, a twarz mam pewnie w kolorze kartki papieru.

— Hej, hej, spokojnie — mówi damski głos spod ciemnofioletowego kaptura i dopiero gdy kobieta odsłania swoją twarz nieznacznie opuszczam różdżkę, dalej jednak będąc w pełnej gotowości. Jasnobrązowe włosy i ciemne oczy nieznajomej wpatrują się nie we mnie lecz wprost w mojego męża. — Regulus?

— Andromeda?

Andromeda. Andromeda Black.

Ta Andromeda. Dokładnie ta, której pierścionek noszę na mojej prawej dłoni. Ta, w której za dzieciaka podkochiwał się Peter. Ta, która uciekła aby poślubić mugola.

Ta, którą własna rodzina spisała na straty.

— Przepraszam — od razu mówię i chowam moją różdżkę. Kobieta macha lekceważąco dłonią i zachęca nas do pójścia za nią. — Spodziewałam się najgorszego.

— I bardzo dobrze, w tych czasach zawsze trzeba być w stanie zwiększonej gotowości — odpowiada mi bez cienia urazy szatynka i wskazuje nam starą ale stylową kamienicę położoną na obrzeżach miasta. — To nasze stare mieszkanie, pozwoliliśmy zamienić je na miejsce zebrań Zakonu.

— Pozwoliliśmy?

Dopytuje Regulus, a ja ściskam go ostrzegawczo za dłoń wchodząc powoli do środka budynku.

— Ja i Ted. Mój... mąż.

Słowa Andromedy odbijają się po ścianach leciwego budynku, a ja wręcz fizycznie czuję jak te słowa trafiają w mojego ukochanego.

Bo być może Reg wydaje się być nieczuły, jednak w środku przeżywa wszystko po kolei. Fakt, że przez idiotyczną ideologię nie mógł być na ślubie własnej kuzynki musi być dla niego bolesny.

— No tak, gratulacje...

— Wam również — odpowiada od razu ciemnooka prowadząc nas przez wąskie schody. — Cały czarodziejski świat huczał na wieść o waszym ślubie, gołąbeczki.

Cieszę się, że kobieta idzie przed nami gdyż nie ma ona szansy dostrzec rumieńców, które pojawiają się zapewne na moich policzkach.

— Czy jest tam ktoś oprócz Albusa? Wolelibyśmy zachować dyskrecję, oboje możemy przepłacić za to życiem.

Zaczepiam Andromedę przejęta gdy widzę, że ta sięga po klamkę drewnianych drzwi. Kobieta spogląda na mnie spod wachlarza ciemnych rzęs i wpatruje się we mnie przez dłuższą chwilę.

— Tylko ja, Ted, Albus i Snape.

— Severus?

Pytam zdziwiona, a mój mąż delikatnie obejmuje mnie jednym ramieniem w talii. Próbując chyba ukoić tym moje niezwykle szybko bijące serce.

— Severus dostał misję od Czarnego Pana aby wdać się w szeregi wroga i szpiegować.

— To co z nami? Będziemy ryzykować odkryciem podczas gdy...

— Hej, uspokój się — mówi spokojnym tonem Andromeda i kładzie mi swoją dłoń na ramieniu. — To ważne abyśmy mieli więcej niż jednego asa w rękawie. Snape nie zawsze będzie miał dostęp do tych samych informacji co wy.

Wzdycham i wskazuję ręką na drzwi. Nie mam więcej czasu na przejmowanie się tym wszystkim.

Wchodzimy powoli do mieszkania i od razu ciemnooka kieruje nas do głównego pomieszczenia. Przy dużym, drewnianym stole siedzi Albus Dumbledore, a po jego prawej Severus Snape. Na samym rogu siedzi jak domniemam Ted, który popija coś ciepłego z kubka.

— Adelaide? Nie, absolutnie! Regulus, czy ty oszalałeś?

— Hej, hej, spokojnie — uspokajam od razu Severusa, który zdążył podnieść się już od stołu. — Nie zamierzam wstępować w szeregi Śmierciożerców. Chcę wesprzeć was zza kulis.

Dopiero po tym czarnowłosy siada i wzdycha głośno. Podchodzę bliżej do stołu, a Reg zajmuje miejsce przed dyrektorem Hogwartu.

— Chcemy pomóc.

— W to nie wątpię — odpowiada starzec poprawiając swoją brodę. — Cieszę się, że w końcu się na to zdecydowaliście.

— Albusie, sam rozumiesz — odpowiadam i zwracam się do mężczyzny po imieniu gdyż już od czasu zakończenia przeze mnie szkoły porzuciliśmy formalności. — Chciałabym mieć absolutną pewność, że nikt oprócz  osób znajdujących się w tym pomieszczeniu nie dowie się o tym co robimy.

Staję za moim mężem siedzącym przy stole i kładę mu dłoń na ramieniu oczekując odpowiedzi od Dumbledore'a.

— Oczywiście, w pełni cię rozumiem — zgadza się Albus i splata swoje pomarszczone dłonie na powierzchni stołu. — Usiądź, Adelaide. Wprowadzę was głębiej w temat.

Mija godzina, dwie, trzy. A ja zyskuję nowy tytuł.

Jestem od dziś informatorką Zakonu Feniksa.

•••

Mijają tygodnie, a ja powoli przyzwyczajam się do mojej nowej roli i coraz łatwiej udaje mi się wyciągać przydatne informacje od żon i narzeczonych Śmierciożerców. Bycie kobietą ma tutaj swoje niedocenione plusy.

Do tej pory udawało mi się unikać spotkań z Voldemortem. Czarny Pan dobrze wie o moim istnieniu, ale wie również o mojej profesji jaką jest bycie magomedykiem i zdaje sobie sprawę z elastyczności godzin mojej pracy.

O dziwo był dotychczas bardzo... wyrozumiały w tym temacie. O ile można go w ogóle takim nazwać.

Jednak dziś nie mogłam już wymyślić żadnej wymówki. Po latach ucieczki muszę zmierzyć się z własnym strachem.

I nie mam dokąd uciec, ani gdzie się skryć.

Padme prosiła mnie abym tam nie szła. Błagała i naciskała abym coś wymyśliła.

Obie wiedziałyśmy jednak, że jest to niemożliwe.

Chwytam mocniej za szerokie ramię Regulusa gdy tylko przekraczamy próg eleganckiej jadalni w dworze Malfoyów. Biorę ostatni, głęboki wdech i przywdziewam maskę obojętności spoglądając na stylowo ubranych ludzi wokół.

Chcę od razu pociągnąć ukochanego w stronę Severusa jednak w pomieszczeniu zapada nagła i niemalże ostra cisza. Obracam się w stronę jedynego hałasu - dźwięku kroków i zauważam wysoką, smukłą postać mężczyzny, którego boi się cały czarodziejski świat.

Powiedzieć, że zamarłam, to jak nic nie powiedzieć.

Mroczna aura otula całe pomieszczenie od razu, a wszyscy stojący wokół pochylają się na znak okazania szacunku. Robię to samo starając się wyglądać na przekonaną i pełną podziwu, nie obrzydzenia.

— Witajcie, moi drodzy — odzywa się cichym lecz pełnym wyższości głosem Voldemort i przechodzi wolnym krokiem przez pomieszczenie. Mam już nadzieję, że usiądzie przy stole, ten jednak w ostatnim momencie odkręca się w naszą stronę. Odruchowo ściskam ramię ukochanego mocniej. — Jak dobrze widzieć wśród nas nowe twarze. Regulusie, nie dziwię ci się, że wolałeś ukrywać ją tylko dla siebie. Doprawdy zacna.

Staram się zachować powagę i pamiętać o tym, czego przez ostatnie lata uczył mnie Snape. Jest mi ciężko zważywszy na fakt, że Czarny Pan ciągle się do nas zbliża.

Jego koścista dłoń chwyta za mój podbródek i obraca moją twarz tak, aby móc mi się lepiej przyjrzeć. Deszcze przechodzą przez mój kręgosłup gdy tylko zimne palce mężczyzny dotykają mojej rozgrzanej twarzy.

Niespodziewanie na twarzy przywódcy formuje się lekki ale widoczny uśmiech.

— Czekałem na tę chwilę od kiedy tylko Regulus ogłosił wasze zaślubiny. Cudownie widzieć jak kolejne pokolenie Blacków wiernie stoi przy moim boku — Voldemort odsuwa się ode mnie na stosowną odległość, a ja powstrzymuję w sobie westchnięcie. — Usiądźmy więc,
skrzaty podały kolację.

Na drżących nogach pozwalam prowadzić się ukochanemu do stołu i staram się przy tym wyglądać jak najbardziej naturalnie. Poznawanie Walburgi i Oriona to przy tym bułka z masłem.

— A jednak tak wiele nas nie różni, czyż nie, siostro?

Gwałtownie obracam swoją głowę w stronę szeptu, który słyszę ze swojej lewej strony. Dobrze znajome mi spojrzenie przedziera mnie na wskroś.

Mój mały braciszek.

— Dobrze zdajesz sobie sprawę z tego, że różni.

Odpowiadam starając się zrobić to jak najciszej i jak najdyskretniej. Aegon prycha pod nosem i przewraca oczami. Czuję jak dłoń mojego męża zaciska się na mojej pod stołem w geście wsparcia.

— Uważaj, moja wielka Ad, gdyż słowa mają przy tym stole ogromne znaczenie.

Odpuszczam sobie dalszą rozmowę z moim niewychowanym bratem i odwracam się tak, aby widzieć go jak najmniej.

— Chciałbym rozpocząć ten posiłek świetną nowiną, mianowicie: nasz informator dowiedział się, że Dumbledore wie o naszym następnym celu. Zastanawiacie się pewnie, dlaczego niby jest świetna? Ponieważ w tamto miejsce wyślemy tylko kilku z was, natomiast cała reszta zajmie się miejscem, którego stary Albus się absolutnie nie spodziewa!

Po stole roznoszą się oklaski, a ja zakładam sztuczny uśmiech na swoją twarz.

Znakiem oznaczającym pozwolenie na rozpoczęcie posiłku jest zajęcie miejsca przez Czarnego Pana. W czasie gdy wszyscy jedzą, ja nie ruszam nic oprócz sałatki, która wygląda na najbardziej apetyczną. Nic więcej nie przechodzi mi przez gardło.

— Cudownie wyglądasz, Adelaide — zaczepia mnie Narcyza siedzącą na przeciwko, a ja kiwam głową w podziękowaniu. Jej jasnowłosy mąż przeszywa mnie spojrzeniem. — Granatowy podkreśla kolor twoich oczu.

— Stale jej to powtarzam, ale mnie nie słucha — wtrąca Regulus spoglądając na mnie z lekkim uśmiechem. Na sekundę udaję mi się zapomnieć, że jestem wśród Śmierciożerców. Wszyscy głośno rozmawiają, nawet sam Voldemort. — Cóż, moja żona jest niezwykle uparta.

Delektuję się dźwiękiem tych słów z jego ust i niemal rozpływam się gdy tylko dłoń ciemnowłosego chwyta za moje kolano.

Chciałabym abyśmy byli sami. Bez najgroźniejszego czarodzieja naszych czasów i reszty jego pupili.

— Nie wątpię — odpowiada Lucjusz, choć nie przypominam sobie aby ktokolwiek prosił go o głos. — Mój najdroższy ojciec Abraxas kazał was serdecznie pozdrowić. Nie mógł dzisiaj zostać na spotkaniu i porozmawiać z wami osobiście.

I na rozmowach mija nam pierwsza, a później druga godzina. Ludzie powoli chwytają za alkohol, a gdy tylko Czarny Pan pozwala na odejście od stołu kobiety zbijają się w grupki.

Na całe szczęście Narcyza to moja przewodniczka, która prowadzi mnie w tym dziwnym labiryncie.

— Możemy wyjść na zewnątrz? Muszę z tobą porozmawiać, koniecznie na osobności.

Zgadzam się bez większego namysłu na propozycję Cyzi, a ta spokojnie prowadzi mnie na elegancki taras ulokowany blisko ogromnego ogrodu. Odchodzimy parę solidnych metrów od drzwi i ustawiamy się tak, aby dokładnie widzieć kto się do nich zbliża. Blondynka rzuca szybko wyciszające zaklęcie ale dalej mam obawy, że ktoś może nas tutaj podsłuchać.

— Nie będę owijać w bawełnę — zaczyna blondynka zakładając ręce na piersi. Wygląda na zdenerwowaną,
jakby na moment zrzuciła z siebie maskę perfekcyjnej pani domu. — Pamela uciekła z domu w przeddzień jej ślubu z Jacksonem Greengrassem.

— To... okropnie — naprawdę staram się zabrzmieć na zrezygnowaną, jednak wiem, że na miejscu młodej Malfoyówny zrobiłabym dokładnie to samo. — Jak mogę wam pomóc?

Zaaranżowanie małżeństwa swojego dziecka to okropieństwo, ale zaaranżowanie mu małżeństwa z Jacksonem Greengrassem to już zbrodnia. Fuj.

— W tym rzecz, że doskonale wiem, gdzie uciekła — kontynuuje zirytowana pani Malfoy ściskając w dłoniach rękawy swojej białej, lekkiej sukienki. — Lunatyk. Uciekła do Lunatyka. Nikt nie może się dowiedzieć, musisz postarać się wlać jej trochę rozumu do głowy, tylko o to cię proszę.

Oczy niemal wychodzą mi z orbit. Cholera jasna.

Luniu, w co ty się wkopałeś?

— Nie mam z nim kontaktu od lat — kłamię jak szewc, bo nawet jeśli Narcyza zawsze była osobą godną zaufania tak w tej jednej kwestii nie mogę ufać nikomu. Nie w tym dworze. Nie wśród tych ludzi. — Jesteś pewna, że do niego? Może po prostu uciekła do dalszej rodziny, znajomych-

— Jestem bardziej pewna niż kiedykolwiek czegokolwiek, uwierz mi — mówi zdecydowanym tonem blondynka, a ja łapię ją za ramię i pocieram w pocieszającym geście. Ciężko jest mi kłamać, jednak wiem, że muszę to robić, choćby dla bezpieczeństwa Luńka. — Muszę udawać przed Lucjuszem, że nic nie wiem i odgrywać naiwną nadzieję, że Pamela wróci. Tak bardzo martwię się, że już nigdy więcej jej nie zobaczę.

Mam ochotę przytulić do siebie kobietę jednak ze względu na okoliczności nie chcę aby ktokolwiek to zauważył. Pocieram więc mocniej jej ramię.

Nie wyobrażam sobie co musi teraz czuć. Z tego co zdążyłam zauważyć, Pamela jest dla niej jak siostra.

A Narcyza już jedną straciła.

— Narcyzo, spójrz na mnie — mówię i chwytam blondynkę za ramiona. — To jej wybór. Może w taki sposób będzie mogła być szczęśliwa?

Błysk w oczach kobiety każe mi wierzyć, że zrozumiała.

•••

Cały okres przygotowań do ślubu Lily i Jamesa bolał mnie jak diabli. Starałam się pomóc im jak mogłam, jednak czasami świadomie odcinałam się od tego wszystkiego wiedząc, że nie będę mogła być przy moim najlepszym przyjacielu w najważniejszym dniu w jego życiu.

Powoli oddalałam się od Huncwotów, czy tego chciałam, czy nie. Widzieli mnie na okładkach Proroka wśród Śmierciożerców i mimo ich wyrozumiałości kompletnie rozumiem dlaczego coraz rzadziej się widujemy i rozmawiamy.

Wiedziałam na co się piszę wychodząc za Regulusa i muszę teraz pokornie przyjąć tego konsekwencje.

Mój mąż przygotował mi eliksir wielosokowy, który pozwoli mi zjawić się na choćby samej ceremonii zaślubin. Nie mogę tak po prostu odpuścić. To nie w moim stylu.

Tożsamość pożyczam od pewnej mugolaczki wyhaczonej na ulicy Pokątnej. Wyrwałam jej równo trzy włosy i nigdy wcześniej tak szybko nie uciekałam.

Mam nadzieję, że było warto.

Poprawiam się parę razy w lustrze widząc w nim kompletnie inną twarz niż zazwyczaj. Moje włosy kręcą się jak sprężynki, a oczy mam czarne jak dwa węgielki.

Dziewczyna której ukradłam tymczasowo wygląd jest dużo chudsza ode mnie przez co musiałam dopasować moją sukienkę zaklęciem. No cóż.

— Jak wyglądam?

— Zupełnie jak nie Adelaide Black. To najważniejsze.

Uśmiecham się zadziornie do ciemnowłosego, a ten składa szybki pocałunek na moim czole.

— Na więcej sobie nie pozwolę, to prawie jakbym cię zdradził.

Parskam śmiechem i zabieram swoją malutką torebkę i prezent, który zamierzam dać nowożeńcom.

— Uważaj na siebie, proszę — mówi do mnie jeszcze przed wyjściem Regulus, a ja przytakuję na jego słowa. — Po maksymalnie półtorej godziny wrócisz do swojej pierwotnej formy. Wykorzystaj ten czas dobrze, kochanie.

Znikam za drzwiami, a następnie deportuję się pod mugolską katedrę niedaleko rodzinnego domu Lily. Chce złapać przyszłych nowożeńców jeszcze przed ceremonią, dlatego wślizguję się do pomieszczenia, które wydaje mi się być tym w którym znajdę pannę młodą.

Bingo. Złowiłam dwie pieczenie na jednym ogniu. James i Lily stoją obok siebie zajęci rozmową.

— Podobno zobaczenie panny młodej przed ślubem przynosi pecha, Rogasiu.

Zdezorientowane spojrzenie dwóch par oczu oplata całą moją sylwetkę, a ja w tym samym momencie przypominam sobie, że nie jestem tutaj w swoim własnym ciele.

Zaplatam na palcu wisiorek, który dostałam od Pottera i dostrzegam jak jego wzrok wbija się prosto w niego.

— Ad? Dlaczego-

W duchu przyznaję Jamesowi dziesięć punktów za spostrzegawczość, nie więcej, gdyż bez mojej drobnej pomocy by się nie domyślił.

— To nieistotne. Mam coś dla was i... chciałam się przytulić.

James odrywa się od swojej rudowłosej narzeczonej,
która niezaprzeczalnie pięknie dziś wygląda. Jej długie,
kasztanowe włosy spięte są w sporych rozmiarów warkocza, a suknia przywodzi mi na myśl spokojny,
zadbany ogród.

Podaję parze prezent w którym znajdują się dwa bilety na Mistrzostwa Świata w Quidditchu. Zapłaciłam za nie spore pieniądze i trochę musiałam o nie powalczyć, ale wiem, że warto.

To marzenie Łosia.

James podaje od razu prezent Evansównie i przyciąga mnie do niedźwiedziego uścisku. Nawet nie zagląda do środka.

— Przyszłaś.

— Jamie, nie wybaczyłabym sobie gdybym nie przyszła — odpowiadam głaszcząc Huncwota delikatnie po plecach. — Ale nie dam rady być na weselu. Sam rozumiesz, względy bezpieczeństwa.

Mężczyzna kiwa głową i uśmiecha się do mnie smutno.

— Chwila, Adelaide, to ty?

Pyta cicho zdziwiona Lily, a ja przytakuję.

No nie powiem, troszkę opóźniona reakcja.

— Tak wyszło.

Do pomieszczenia wpada z łoskotem Syriusz. Zasłaniam usta dłonią aby nie parsknąć śmiechem.

— Łosiu, powinieneś już stać przy ołtarzu, a ty jak zwy... przepraszam?

Spoglądam na przyjaciela z uśmiechem na ustach. Ten podnosi jedną brew wpatrując się we mnie.

— Jak tam, gamoniu? Już przekupiłeś zespół, żeby zagrał na weselu jakąś piosenkę tego twojego gościa z wąsem?

— Merlinie, wiedziałem, że cos wymyślisz.

Parskam śmiechem i witam się czułym uściskiem z Łapą, któremu chwilę zajęła realizacja mojej prawdziwej tożsamości. Wystarczyło jednak jedno zdanie aby połączył kropki.

— Jak dobrze cię widzieć, nawet jako nie ciebie — mówi wprost do mojego ucha, a ja uśmiecham się szerzej. — Cóż, muszę ukraść pana młodego. Wybaczcie, drogie panie.

Ostatni raz ściskam ich obojga i odprowadzam wzrokiem do wyjścia. Zostałyśmy same. Ja i Lily.

— Pięknie wyglądasz — mówię zakładając lekko ręce na piersi. — Myślę, że James doznaje właśnie jakiejś wewnętrznej ekstazy. Lata za tobą od kiedy tylko pamiętam.

— To zabawne... bo ja na samym początku myślałam, że coś pomiędzy wami jest — odpowiada mi zawstydzona panna młoda podchodząc bliżej. — Dlatego tak bardzo nie chciałam zgodzić się na randkę, bo myślałam, że podoba się tobie. Kodeks dziewczyn i te sprawy, sama rozumiesz.

Oczy prawie wypadają mi z orbit gdy o tym słyszę. Na wszystkich moich przodków, o jeju.

— Na Merlina, nigdy więcej mi tego nie mów — parskam  rozbawiona i przerażona jednocześnie. — Chyba, że chcesz żebym zwymiotowała ci na tę białą sukienkę.

Dziewczyna śmieje się głośno, a ja wraz z nią.

— Odwiedzaj nas częściej, proszę. Nawet z Regulusem — rudowłosa chwyta za moje dłonie i ściska je lekko. — Wiem, że nie byłyśmy sobie najbliższe ale widzę jak James za tobą tęskni. Jak oni wszyscy tęsknią. Nie jesteście stworzeni do tego aby być ciągle rozdzieleni. Huncwoci powinni trzymać się razem.

Wzdycham ciężko spoglądając na przyszłą panią Potter.

Huncwoci powinni trzymać się razem.

— Postaram się jak tylko mogę — odpowiadam zgaszona i uśmiecham się do niej lekko, lecz smutno. — Ja też za nimi tęsknię. Nawet nie wiesz jak bardzo.

Niespodziewanie przytulam Lily, sama nie wiem do końca dlaczego. Coś w środku mnie każe mi to zrobić, choćby po to aby wiedziała, że w jakiś pokręcony sposób staje się dla mnie bliższa niż wcześniej.

— Dbaj o niego, proszę. To dobry chłopak. Cieszę się, że wam wyszło.

— A ja cieszę się, że James miał cię przez te wszystkie lata przy sobie. I dalej ma.

Odsuwam się od panny młodej, gdy tylko słyszę nadchodzące kroki z drugiej strony i wymykam się z pomieszczenia. Zajmuję miejsce w którym nie ma za wiele gości i oczekuję na rozpoczęcie się ceremonii.

Jest w tym coś magicznego, gdy dwójka ludzi przysięga sobie miłość na zawsze. Tak intymna chwila jest widoczna dla wszystkich i pozwala ujrzeć to, czego się wcześniej nie dostrzegało. Albo nie chciało dostrzegać.

Powstrzymuję w sobie wzruszenie, które odczuwam gdy nowożeńcy składają sobie przysięgi i wymieniają się obrączkami. Podążam za młodą parą na zewnątrz starając się pozostać na samym tyle tłumu.

I nagle dostrzegam szczupłą blondynkę trzymającą za dłoń Remusa Lupina. Mój pierwszy odruch to ruszenie w ich stronę i próba rozmowy z dziewczyną.

Jednak zatrzymuję się w połowie drogi, gdy tylko widzę jak Pamela Malfoy spogląda na mojego przyjaciela dobrze znanym mi wzrokiem. Znajomym, bo widzę go codziennie, gdy tylko patrzę w oczy mojego męża.

Oboje uśmiechają się do siebie i trzymając się mocno za ręce wychodzą z budynku. Wyglądają na... zakochanych i szczęśliwych.

A ja próbowałam zachować się jak ludzie, którymi gardzę. Cholera jasna.

Przemykam przez dziedziniec i wchodzę w pierwszą lepszą uliczkę aby deportować się do domu. Czuję mrowienie w całym moim ciele, moja właściwa forma powoli wraca.

Na myśl o tym, że zabraknie mnie dziś przy moich przyjaciołach łzy zbierają mi się pod powiekami. Powstrzymuję je nie chcąc aby Regulus widział mnie w takim stanie.

Emocje jednak biorą nade mną górę.

Wchodzę do domu i opieram się o drzwi. Zjeżdżam po nich w dół w bezsilności. Ściągam buty i grzecznie odkładam je obok.

Przymykam oczy po czym chowam twarz w dłonie. Nie tak miało wyglądać moje dorosłe życie. Nie chciałam stracić możliwości bycia przy moich najbliższych w tak ważnych momentach.

Słyszę ciężkie kroki i czuję jak ktoś siada obok mnie na podłodze. Stare panele delikatnie skrzypią pod naporem naszych ciał.

Wiem, że to Regulus. Charakterystyczny zapach jego perfum koi moje nozdrza.

Łapie on za moją dłoń i odciąga ją od twarzy aby złożyć na jej wierzchu czuły pocałunek. Odchylam więc drugą po czym spoglądam na niego ze smutnym uśmiechem.

— Przepraszam.

Wyrzuty sumienia obejmują mnie całą gdy tylko słyszę owe słowo z ust Blacka.

— Na Merlina, Reg — odwracam się i chwytam jego twarz w swoje dłonie. — Nie przepraszaj. To był mój wybór i go nie żałuję, nawet jeśli chwilowo boli mnie to, że nie może mnie tam być.

Mężczyzna powoli, jakby nieprzekonany, przytakuje, a ja przytulam go do siebie od razu. Nie przejmuję się tym, że siedzimy na podłodze, ani tym, że Regulus wtula się we mnie jak małe dziecko.

— Nigdy nie zrozumiem dlaczego zdecydowałaś się za mnie wyjść — wyrzuca ciemnowłosy, a ja głaszczę go uspokajająco po włosach. — Będziesz skażona tym nazwiskiem jak chorobą. Zniszczy cię to.

— Bo cię kocham, imbecylu — odpowiadam unosząc jego głowę do góry. — I twoje nazwisko nie sprawi, że przestanę. Tak właściwie to...nasze nazwisko.

Mój mąż to wyjątkowo uparte stworzenie. Od lat powtarzał mi, że nie powinnam za niego wychodzić bo stracę swoją niewinność i dobroć. Teraz, gdy mam już obrączkę na swoim palcu zwykł przejmować się tym, jak bardzo będę skrzywdzona przez jego rodzinę.

A ja powoli staram się mu tłumaczyć, że miłość nie musi być za coś. Że moja miłość nie musi zostać odpłacona najlepszym życiem jakie tylko kobieta może sobie wyobrazić. Że mógłby być mugolem i wtedy też kochałabym go tak samo i nie bałabym się wziąć z nim ślubu.

A to wszystko przez miłość. Coś, czego Regulusa trzeba nauczyć, bo przez całe jego życie rodzina pokazywała mu jedynie ochłap tego jak można kochać i to w dodatku niemal całkiem zniekształcony.

Próbuję wstać lecz obraz w mojej głowie zaczyna niespodziewanie wirować. Mój mąż od razu wstaje na równe nogi i łapie mnie w swoje ramiona.

— Hej, kochanie, spójrz na mnie. Proszę.

Uchylam oczy na chwilę ale dalej wszystko przed nimi kręci się w różne strony.

— Nic mi nie jest — wyrzucam na oślep łapiąc się za głowę. — Położysz mnie na łóżku? Zaraz mi przejdzie.

Reg posłusznie zanosi mnie do naszej sypialni i po tym jak tylko kładzie mnie na miękkim materacu uchyla na oścież okno. Przyjemne zimno owiewa moje całe ciało w przeciągu chwili.

— Addie, jesteś rozpalona.

Strącam dłoń mężczyzny, który dotyka mojego czoła i marszczę czoło.

— To zmęczenie, wyśpię się i będzie dobrze — wyrzucam na jednym oddechu i przecieram twarz dłońmi. — Nie masz powodu do zmartwień.

— Adelaide, jesteś bardzo przemęczona — mówi przejętym tonem Regulus i zakłada mi niesforne pasma włosów do tyłu. — Wyślę list do Munga, że nie dasz rady się tam zjawić co najmniej do środy. Musisz odpocząć.

— Nie ma takiej potrzeby, ja-

— Bez dyskusji. Wezmę jutro wolne, przyda mi się mały detoks od ministerstwa i będę mógł się tobą zająć.

Wydaję z siebie niezidentyfikowany odgłos mający ukazać moje niezadowolenie z owej sytuacji. Zrobiło mi się tylko słabo, ot co, a Regulus od razu przypisuje do tego jakąś historię.

Co za okropieństwo. Jestem zdrowa jak ryba.

Wzdycham i odkręcam się na bok, aby pokazać tym gestem mój bunt po czym wtulam się w poduszkę leżącą pode mną.

Słyszę jak mężczyzna rzuca na mnie zaklęcie, które zmywa ze mnie makijaż i rozpina swoimi długimi palcami suwak mojej sukienki. Nie komentuję tego ale w środku mnie rozlewa się przyjemne ciepło.

Regulus delikatnie ściąga ze mnie ubranie, naciąga na mnie koc i całuje w skroń, a ja nie potrafię utrzymać grobowego wyrazu twarzy. Nie wiem kiedy w wszystko w mojej głowie przestało wirować ale absolutnie na to nie narzekam.

Moje powieki robią się nieco ciężkie, a ja powoli odpływam w sen.

Naprawdę przyjemny sen. Zadziwiająco dobry i słodki.

•••

Jak mówiłam wcześniej, nic mi nie jest. Wyspałam się i czuję się dobrze.

Następny dzień Regulus spędził ze mną w pełni, lecz kolejnego musiał już iść do pracy. Myślałam, że zaczerpnę trochę samotności lecz od razu w moim domu zjawiła się Narcyza, która postanowiła traktować mnie jak porcelanową filiżankę.

Siedzimy z blondynką w salonie, Stworek podał nam herbatę o którą go poprosiłam i odszedł piec kolejne już w tym tygodniu babeczki. Miło patrzy mi się jak ten skrzat robi coś co lubi, a pieczenie to zdecydowanie jego konik.

Gdyby tylko mógł to całymi dniami siedziałby i piekł przeróżne słodkości.

Biorę łyka swojego ciepłego napoju i przykrywam się puszystym kocem. Narcyza wzdycha ciężko, zupełnie tak jakbym robiła coś nie tak.

— Adelaide, nie wystrasz się — zaczyna powoli pani Malfoy, a ja unoszę brwi w zdziwieniu. — Ale nie pomyślałaś może o tym, że możesz być w ciąży?

Ciepła ciecz staje mi w gardle, a ja zaczynam niekontrolowanie kaszleć niczym gruźlik. Niemal od razu Stworek zjawia się przy mnie i pomaga mi dojść do siebie.

— Czy z Adelaide wszystko w porządku?

— Tak, Stworku. Dziękuję.

Uśmiecham się przez łzy zebrane podczas kasłania do skrzata i przecieram twarz dłońmi. Ja? W ciąży?

— Narcyzo, czułabym to.

Mówię w pełni przekonana. Każda kobieta, którą badałam czuła, że jest w ciąży. Chociażby przewidywała, że w niej jest. Ze mną przecież nie może być inaczej.

To nie tak, że nie chce mieć dzieci ale zdecydowanie nie teraz. Wokół toczy się wojna. To nie są odpowiednie warunki.

Blondynka przewraca oczami na moje słowa.

— Byłaś zbyt zajęta wszystkim wokół aby to zauważyć. Szybciej się męczysz, kręci ci się w głowie, zaraz dojdą do tego mdłości. A może już je masz, tylko ukrywasz je jak wiele innych istotnych objawów? Powinniśmy wezwać do ciebie uzdrowiciela.

Wzdycham ciężko wyczerpana tym wszystkim. Niech już będzie.

Może jak lekarz potwierdzi to, że nic mi nie jest ani, że nie jestem w ciąży to wszyscy wokół dadzą mi wreszcie spokój.

Narcyza deportuje się pędem po doktora Clarke, a w tym czasie ja proszę Stworka o zaprzenie mi kubka melisy. Nie dam rady bez tego.

Gdy tylko kobieta wraca wraz z magomedykiem, ja pozwalam mu przeprowadzić wszystkie niezbędne badania.

Chce mieć to z głowy jak najszybciej.

— Nigdy nie sądziłem, że będę panią badać, pani Black — żartuje sobie lekarz, a ja grzecznie się uśmiecham. Tak, dziwnie jest być badanym przez znajomego z praktyk magomedycznych. — Ale wygląda na to, że wszystko jest w porządku. I gratuluję, złożyłbym gratulacje również małżonkowi, ale nie widzę żeby był teraz w domu.

Marszczę brwi.

O nie.

Nie. Merlinie, nie.

Nie, nie, nie.

— Przepraszam?

Pytam chyba trochę bardziej siebie niż jego, a mężczyzna marszczy swoje grube brwi. Po chwili się jednak uśmiecha, jakby nigdy nic.

— Jest pani w drugim miesiącu ciąży, pani Black.

Mam wrażenie, że czas się dla mnie na chwilę zatrzymuje.

Ja. Jestem. W. Ciąży.

O matulu.

— Och, no tak — odpowiadam w pełni poważnie i podnoszę się z kanapy na której lekarz wykonywał badania. — Dziękuję za fatygę, panie Clarke.

Chcę zostać sama.

— Nie ma sprawy, proszę o siebie dbać i się nie przepracowywać. Zadbam o to aby nikt nie męczył pani w Mungu. I koniecznie zalecam szczegółowe badania.

— Zgłoszę się na nie w przyszłym tygodniu. Dziękuję.

Clarke wychodzi z mojego domu, a ja odprowadzam go do samiutkich drzwi. Mijam przy tym Narcyzę czekającą niecierpliwie w przedpokoju ale kompletnie ją przy tym ignoruję.

Nie zdążę nawet porządnie odejść od drzwi, a niedługo później wchodzi przez nie mój mąż. Psiakrew.

— Dzień dobry — Regulus wita się ze mną krótkim pocałunkiem i zdejmuje z siebie swoje eleganckie buty. — Co tu robił lekarz? Zgodziłaś się jednak na badania?

— Narcyza mnie o nie męczyła ale wszystko jest ze mną w porządku — odpowiadam niemalże od razu. Mój ukochany wita się ze swoją kuzynką krótkim uściskiem i patrzy na nas z uśmiechem. — Mówiłam ci, że przesadzasz.

— Addie, to normalne, że się o ciebie martwię — wzdycha ciemnowłosy i podwija rękawy swojej śnieżnobiałej koszuli. — Często się przepracowujesz, a ostatnio prawie zemdlałaś. To jest poważny powód do zmartwień.

— Okej, może masz trochę racji, ale jak widać nic mi nie jest — mówię wymuszając uśmiech. — W dodatku miałam najlepszą pielęgniarkę na świecie, więc nie było mowy o tym aby cokolwiek mi się stało.

Mówiąc wskazuję na blondynkę, a ta zakłada ręce na piersi i rumieni się delikatnie.

— Będę zbierać się do domu, powinniście spędzić trochę czasu razem.

Wymowne spojrzenie Narcyzy to coś czego teraz absolutnie nie potrzebuję. Mała jędza, nic jej nie powiedziałam, a ona i tak wie swoje.

— Dzięki, Cyziu.

— Nie ma sprawy, Reg. Uważaj na siebie, Adela.

Kiwam głową i zamykam drzwi za kobietą gdy ta tylko wychodzi. Wzdycham ciężko nie chcąc rozpłakać się przy Regulusie.

Jestem w ciąży.

Jak ja mam mu o tym powiedzieć?

— Wszystko w porządku?

Spoglądam na mężczyznę zmęczona i wpadam jak szmaciana lalka w jego szerokie ramiona. Black nie komentuje tylko obejmuje mnie całą w swoim mocnym uścisku.

Jego kojący zapach i ciepło pozwalają mi na chwilę zapomnieć, że to wszystko dzieje się naprawdę.

Jeśli nie powiem mu teraz, nie powiem mu nigdy.

— Reggie...— zaczynam przełykając głośno ślinę. Unoszę delikatnie głowę czując jak oczy mimowolnie zachodzą mi łzami. — Wiem, że oboje nie mieliśmy najlepszych wzorców ale... może to da nam siłę aby się nimi stać?

Jego spojrzenie jest pełne niezrozumienia, a ja pociągam nosem.

Matka Regulusa znęcała się nad nim fizycznie i psychicznie, zaś ojciec udawał, że tego nie widzi. Całe dzieciństwo wpychany był w nierealne wymagania dotyczące każdej sfery jego życia.

Moja matka nie jest zła, choć z pewnością wiele mogę jej zarzucić. Całe moje życie faworyzowała Fionę i sprowadzała moją wartość do osiągnięć, ocen i sukcesów.

Ojciec zaś przypominał sobie o mnie wyrywkowo, w innym czasie zajęty pracą w ministerstwie. Raz bywał ukochanym tatą, a kiedy indziej oschłym biurokratą, który wołał ciasne biuro od swoich dzieci.

Od czasu mojej wyprowadzki jest jednak dużo lepiej. Stali się wobec mnie bardziej... uczuciowi.

W pamięci staram się zostawiać pozytywny obraz moich rodziców, oddalając od siebie jak najdalej bolesne wspomnienia.

Mimo wszystko doceniam to co miałam w dzieciństwie, gdyż nie równało się to nawet odrobinę z tym co przeżywał wtedy mój mąż. Ja miałam Dorothy i Edgara, którzy mimo rzadkich wizyt z każdą udowadniali mi, że kochają mnie nad życie.

Regulusowi nikt tego nie pokazał. Nikt nie udowodnił mu, że jest wart miłości.

— Chwila... chodzi ci o Nimfadorę? Wiem, że nie powinienem przy niej przeklinać na ostatnim spotkaniu ale-

— Nie, ty durniu — przerywam pozwalając mu otrzeć moje już zupełnie mokre od łez policzki. — Reg, zostaniesz tatą.

Moje ukochane, zielone oczy pokrywają się szklaną powłoką łez, a usta rozchylają się w zdziwieniu. Mój mąż ledwo stoi na nogach, a ja nie potrafię odgadnąć jakie emocje nim władają.

— Reggie?

Regulus Black rozpada się w moich ramionach jak dziecko, skomląc w nich jak mały szczeniak. Czuję drobny pocałunek na czole i pozwalam mu wyrzucać z siebie emocje z którymi nie jest w stanie sobie poradzić.

Jego mokry policzek styka się z moją skronią, a ja pozwalam sobie głaskać go lekko po plecach.

— Te dziecko mnie znienawidzi — szlocha mój ukochany, a ja nie potrafię powstrzymać już własnej lawiny łez. — Gdy tylko dowie się kim byłem, kim jestem. Wyprze się mnie, będzie się mną brzydziło.

— Regulusie Arkturusie Blacku, przestań gadać głupoty — mówię chwytając jednocześnie jego twarz i nakierowuję ją tak, aby patrzył mi w oczy. — Jesteś człowiekiem, który codziennie ryzykuje swoim życiem aby przemycać informacje wysokiej rangi pomiędzy dwoma przeciwnymi obozami politycznymi w czasie wojny. Szpiegujesz chcąc zapewnić swojej rodzinie bezpieczeństwo w nowym, lepszym świecie nieopanowanym przez czarną magię i chorego tyrana.

Odgarniam niesforny, mokry od potu lok z jego czoła.

— Jeżeli to nie jest dobrym wzorcem to nie wiem co może nim być — kontynuuję i muskam delikatnie jego usta na co on przyciąga mnie mocniej do siebie. — Z pewnością nie zwykła magomedyczka, która ledwo zdała z eliksirów.

— Och, zamknij się, Fauntleroy.

Parskam gdy z ust Regulusa wyrywa się moje panieńskie nazwisko. Jego usta znowu całują moje, a ja pozwalam mu na to aby tym razem dominował. Momentalnie cały stres, złość i zdenerwowanie ze mnie uchodzą.

Lekko zamroczona spoglądam na męża, który odrywa się od moich warg i zgina się przede mną gwałtownie. Jego wysoki wzrost w porównaniu z moim sprawia, że musi naprawdę mocno się nachylić.

Ciemnowłosy odgarnia moją ciemną koszulkę do góry i odsłania mój brzuch, który w niczym nie przypomina ciężarnego. Jest zwykły, nie najszczuplejszy ale również nie jest wcale duży.

Ale świadomość, że rozwija się w nim nasze dziecko sprawia, że nigdy nie był dla mnie tak szczególny jak teraz.

— Hej, maluchu — mówi szeptem, tak, że ledwo go słyszę. Duża dłoń gładzi moją skórę gdzieś w okolicach pępka, a ja pozwalam sobie chwycić za jego kark dla równowagi. — Chciałbym już móc cię zobaczyć.

Jego zaczerwienione od płaczu oczy spoglądają w moje.

A ja widzę w nich wszystko co tylko chciałby mi tylko powiedzieć.

•••

Fiona nalegała na spotkanie od tygodnia, dlatego w końcu zaprosiłam ją do siebie. Miała przybyć wieczorem i powiedzieć mi coś bardzo ważnego.

W głębi duszy miałam nadzieję, że może zaczęła się z kimś spotykać. Od śmierci Gideona minęło sporo czasu, a ona jest młoda i ma prawo ułożyć sobie życie.

Odruchowo głaszczę swój brzuch siedząc przy małym stole w kuchni. Stworek dalej pichci jakieś ciasteczka, a ja popijam herbatę. Ledwie słyszalny odgłos lejącej się pod prysznicem wody dochodzi do moich uszu. To Regulus, niedawno wrócił z pracy.

W końcu słyszę dźwięk aportacji przez kominek, lecz nie słyszę go raz, a dwa razy. Uśmiech wykwita na moich ustach.

To chyba ta cała kobieca intuicja.

Mam zamiar wstać jednak zanim to zrobię w progu pomieszczenia pojawia się już Fiona.

Coś w jej wyrazie twarzy mi nie pasuje. Coś w środku mnie każe mi myśleć, że dzieje się coś niedobrego.

Dopiero mój wzrok spada na jej dłoń złączoną w uścisku z o wiele większą i bladszą, na której nadgarstku widzę... żółtą bransoletkę.

O mój Merlinie.

— Och.

To jedyne co udaje mi się wykrztusić będąc owładniętą szokiem.

Moja siostra uśmiecha się i spogląda na Severusa. Ten odwzajemnia jej uśmiech, choć gdybym go nie znała to pomyślałabym, że to grymas niezadowolenia.

Moje chwilowe zaćmienie przerywa uścisk rudowłosej, która do mnie podchodzi. Łzy nachodzą mi do oczu gdy uświadamiam sobie jak rzadko mam możliwość aby ją przytulić.

To chyba te całe hormony.

Mocniej zaciskam dłonie na jej bluzce i pozwalam sobie przez chwilę tkwić w jej ramionach.

— Tęskniłam — zaczyna Fiona głaszcząc mnie po włosach, a ja siłą powstrzymuję łzy, które chcą spłynąć po moich policzkach. — Czy ty...płaczesz?

Odsuwam się od niej i kiwam głową przecząco, moja siostra zaś chichocze pod nosem.

Biorę głęboki wdech zanim wyjawię im mój sekret.

— Kobiety przy nadziei są z reguły bardziej emocjonalne.

Zdziwienie maluje się na twarzy obojga moich gości, a ja nie potrafię dłużej wstrzymywać swoich łez. Pozwalam im płynąć.

Siostra ściska mnie po raz kolejny, a kiedy tylko się odsuwa, w ramiona bierze mnie Severus. Wtulam się w niego mocno, dawno nie miałam do tego okazji.

— Czy ja... mogę?

Od razu się zgadzam gdy słyszę pytanie ze strony czarnowłosego. Jego duża dłoń delikatnie dotyka mojego brzucha, choć nie widać jeszcze, że kiełkuje w nim powoli nowe życie.

Rozczulenie które widzę w oczach Severusa zapewnia mnie w tym, że nie będzie miał nic przeciwko gdy zapytam go o zostanie chrzestnym mojego dziecka.

— Siadajcie i powiedzcie mi wszystko od początku — mówię wołając dłonią skrzata do siebie. — Stworku, kochanie, zrobiłbyś naszym gościom coś do picia?

Skrzat kiwa głową i od razu wstawia czajnik na płonący palnik. Para siada na dwóch wolnych miejscach przede mną, a ja wzrok kieruje na wchodzącego do pomieszczenia Regulusa, który wciągają właśnie na siebie koszulkę.

Doskonale wiedział, że mamy gości. Cwaniaczek.

Kiedy tylko dostrzega Fionę siedzącą obok Severusa posyła mi zdziwione spojrzenie. Wzruszam ramionami w odpowiedzi.

Przecież sama się tego nie spodziewałam.

— Sev, dobrze cię widzieć — mój mąż ściska naszego przyjaciela i to samo, choć delikatniej, robi z moją siostrą. — Ciebie również, Fiono.

Na sam koniec podchodzi do mnie i nachyla się aby dać mi szybkiego buziaka.

Kto by pomyślał, że Regulus Black potrafi okazywać swoje uczucia wśród ludzi?

— Przyszedłem tylko po herbatę, muszę usiąść do akt. Dziękuję, Stworku.

Skrzat od razu podaje mu jeden z kubków, a Reg zwija się do swojego biura. Jego wzrok jednak jednoznacznie krzyczy do mnie: opowiesz mi wszystko później!

— Więc...jesteście razem? Wy?

Pytam nieco skołowana, nie chcąc wyciągnąć błędnego wniosku z tej całej sytuacji. Severus chwyta moją siostrę za dłoń i unosi ich złączone dłonie do góry.

W oczy rzuca mi się pierścionek. Taki, jakiego nigdy nie widziałam na dłoni Fiony.

Czy to...?

Niemożliwe!

— Tak w zasadzie to nawet jesteśmy zaręczeni.

— Na Merlina, gratulacje!

Szok to za mało aby opisać co teraz odczuwam. W życiu nie spodziewałabym się, że moja siostra oświadczy mi, że zaręczyła się właśnie z moim wieloletnim przyjacielem.

A ja nie miałam nawet pojęcia, że byli wcześniej w związku!

— Ale... jak to się w ogóle stało? Dlaczego mi wcześniej nic nie powiedzieliście?

Pytam wpatrując się w nich zdziwiona. Snape nie puszcza dłoni mojej siostry lecz zaczyna bawić się jej palcami w jego uścisku. Ich ręce leżą na blacie stołu więc mam na nie idealny widok.

— Na twoim weselu dużo ze sobą rozmawialiśmy, a później Severus coraz częściej zaczął zaglądać do sklepu Ongaro. Do tej pory nie chcieliśmy aby ktokolwiek wiedział ale... trwa wojna. Jeśli nie pobierzemy się teraz, to kiedy?

— Och — wzdycham nie wiedząc co powiedzieć. Z jednej strony Fiona ma rację, z drugiej zaś - czy to nie za wcześnie aby myśleć o ślubnym kobiercu? — Więc znacie już datę ślubu?

— Za równe dwa miesiące — odpowiada Severus spoglądając ukradkiem na moją siostrę. — Zależało nam na tym aby ta uroczystość odbyła się w wąskim gronie-

— Ale nie chcemy wzbudzać podejrzeń Sama-Wiesz-Kogo w kwestii moich poglądów.

Marszczę brwi w obawie o Fionę i jej bezpieczeństwo.

— Severusie, czy-

— Tak, nie martw się — odpowiada wręcz machinalnie, jakby był przygotowany na moje pytanie. — Nie jestem nierozsądny, zależy mi na twojej siostrze i nie pozwolę jej skrzywdzić.

Cień uśmiechu przebiega przez moje usta.

Niemożliwe aby umknęło mi takie coś.

— W takim razie mogę wam tylko znów pogratulować. Z chęcią wzniosłabym za was toast, ale... — dłonią gładzę mój brzuch i wysyłam parze znaczące spojrzenie. —...mój stan mi na to nie pozwala.

Fiona parska śmiechem, a Severus wlepia w jej twarz spojrzenie pełne czegoś, czego nigdy u niego nie widziałam.

Ile jeszcze rzeczy umknęło mi sprzed nosa?

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top