ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
xxxi.❝ Tak bardzo się martwiłam ❝.
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
DODATKOWA ALCHEMIA ODBYWAŁA SIĘ CO DWA TYGODNIE, konkretnie w piątki. Parę razy zdarzało mi się opuszczać już owe zajęcia, ale młody profesor Franklin Weston nie jest zbyt surowy i bardzo często przymykał na to oko.
Choć Padme, Dorcas i Gwenog uważają, że facet ma do mnie słabość. Dobre sobie.
Napomknę tylko, że Padme nie chodzi nawet na alchemię. Wywnioskowała to tylko i wyłącznie z tego, co powiedziały jej dziewczyny.
Śmieszne, nie? Dlaczego nauczyciel miałby mieć do mnie cokolwiek?
Faktycznie, studiował z moim wujem i nie zwracał uwagi na moje nieobecności czy braki w wiedzy na temat eliksirów, ale to przecież nie znaczy od razu, że magicznie dorosły mężczyzna polubił mnie bardziej niż resztę uczniów. Albo się we mnie podkochiwał, tak jak to sugerowały dziewczyny. Fuj.
Zresztą, nie jestem wcale aktywna na jego zajęciach. Odbywają się po wszystkich lekcjach jakie już mamy w obowiązkowym planie, więc często przychodzę na nie zmęczona i rozkojarzona. Dodatkowo nierzadko przysypiam.
Naprawdę nie jest mi komfortowo z faktem, że część uczniów dopisuje sobie w głowie, że łączy mnie z profesorem Westonem coś więcej niż tylko te durne zajęcia. Widzę jakim wzrokiem łypią na mnie wszystkie te dziewczyny, którym podoba się ten gościu i aż robi mi się niedobrze.
Bo o ile moi znajomi wiedzą, że nawet jeśli Weston daje mi jakieś nadprogramowe ulgi i patrzy na mnie nieco bardziej przychylnym okiem, to dalej nie ma pomiędzy nami kompletnie nic, co wykraczałoby poza ogólnie przyjętą normę.
Czasem mam ochotę wstać i krzyknąć, że mój chłopak siedzi aktualnie w swoim dormitorium i wcale nie jest nauczycielem. Wiem jednak, że nie mogę. Zrujnowałoby to wszystko, co staraliśmy się robić aby zachować nas w tajemnicy.
Dlatego też wzdycham bezsilnie i wchodzę do sali powolnym krokiem, zajmując jedno z paru wolnych miejsc. Usadzam się całkiem bezpiecznie, nie na samym końcu, ale też nie na początku.
Opieram swoją głowę na dłoni, prawie kładąc się na powierzchni ławki. Jestem wykończona, na historii magii przez całe dwie godziny robiłam zadania powtórkowe, niemal nie czuję nadgarstka. Wszyscy nauczyciele skupieni są teraz na OWUTEMach, a my pracujemy trzy razy więcej niż normalnie.
Słyszę chórkiem wypowiedziane dzień dobry! i wiem już, kto pojawił się w klasie. Nie podnoszę nawet wzroku, nie chcąc denerwować się jeszcze bardziej.
Tak, możemy wchodzić do tej klasy sami. Też nie wiem dlaczego, na reszcie zajęć musimy czekać, aż nauczyciel otworzy nam pomieszczenie. Najwidoczniej Weston stwierdził, że jesteśmy na tyle dorośli, że nie rozniesiemy całej sali czekając na niego.
Niemal podskakuję, gdy ktoś nagle dosiada się na krześle obok. Odwracam się od razu z zamiarem przywitania z, zakładam, jakimś znajomym. Na widok dobrze znanej mi twarzy momentalnie wzdycham i przewracam oczami.
— Jak dobrze, że nikt nie zajął mi miejsca obok ciebie.
Regulus wygląda na co najmniej dumnego ze swojej obecności tutaj, a ja mam ochotę walnąć go albo siebie w twarz. Jeszcze nie zdecydowałam.
Wiem przecież, że nie przychodzi tu poćwiczyć. Ten laluś wie niemal tyle, co sam Slughorn. Mogliby go równie dobrze zatrudnić na to stanowisko.
Po prostu dotarły do niego te wszystkie obrzydliwe plotki.
Sama nie poruszałam tego tematu, myśląc, że w końcu plotki ucichną. Przecież w końcu takie niepoparte dowodami oskarżenia im się znudzą.
Albo i nie.
— Co ty tu robisz?
Pytam, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że profesor zdążył rozpocząć już zajęcia. Patrzę na Blacka pytającym spojrzeniem, a ten się do mnie tylko uśmiecha. Dureń.
Patrzę na niego spod byka, ale ten absolutnie nie wygląda jakby miało to na niego jakikolwiek wpływ.
— Byłem ciekawy jak wyglądają te całe zajęcia. Nie bez powodu tyle osób na nie chodzi.
Znów przewracam oczami. Jasne.
— Zresztą — mówi Ślizgon, zniżając swój ton do ledwie słyszalnego szeptu. Jego dłoń ściska moje udo, a ja powstrzymuję się od piśnięcia na całą salę. — Dotarły do mnie słuchy, że profesor Weston zachowuje się odrobinę podejrzanie względem mojej dziewczyny.
Mam wrażenie, że zaraz całe moje podbrzusze eksploduje, a ja rozpadnę się na drobne kawałki. Przełykam ślinę, starając się utrzymać trzeźwość umysłu.
Na Merlina, jesteśmy w klasie.
— To tylko plotki — od razu zaprzeczam i prostuję się jak struna, kiedy dłoń chłopaka przesuwa się wyżej. — Przecież dobrze o tym wiesz.
Regulus parska, a na jego ustach pojawia się kpiący uśmieszek. Zbliża się do mojego ucha, a ja staram się opanować drżenie mojego ciała.
Zaraz spadnę z tego cholernego krzesła.
— Ja doskonale o tym wiem, mon amoureuse, ale Weston najwidoczniej niekoniecznie.
— O, widzę nową twarz! Profesor Slughorn mówił mi, że jego najlepszy uczeń przyjdzie raz na jakiś czas z nami popracować. Regulus Black, tak?
Momentalnie odsuwamy się od siebie na bezpieczną odległość. Oczu wszystkich uczniów zwracają się w stronę chłopaka, a ten z pewnością siebie przytakuje. Czuję się okropnie dziwnie.
— Tak, miło mi pana poznać, sir — odpowiada Regulus, jak zwykle uprzejmie i czarująco, jak to ma w zwyczaju jeśli chodzi o nauczycieli. — Byłem ciekawy jak to wszystko wygląda, mam nadzieję, że moja obecność to nie problem?
Weston wpatruje się w Blacka przez chwilę, a później, raptownie na sekundę, przenosi swój wzrok na mnie.
Zaraz zwymiotuję przez ten stres. Czy mogę stąd wyjść?
Nawet nie wiem, czym dokładnie się stresuję. Niepokój krąży w moim ciele jakby zaraz miało wydarzyć się coś złego.
— Oczywiście, że nie. Cieszę się, że moje zajęcia budzą aż takie zainteresowanie. Dzisiaj planowałem uważyć na lekcji Wywar Żywej Śmierci, więc może mnie w tym zastąpisz? Horacy powiedział, że jesteś w dwójce najlepszych uczniów w waszym roczniku, nie śmiem więc wątpić w jego słowa.
Po sali roznoszą się szepty.
Nie podoba mi się to. Weston nigdy nie wywoływał nikogo do indywidualnej pracy przy jego stanowisku w trakcie naszych zajęć. Zawsze to on sporządzał, tłumaczył i rozpisywał wszystko co było nam potrzebne.
Gdy potrzebował wyjaśnić coś komuś osobno, po prostu podchodził do jego ławki. Nic więcej.
— Z przyjemnością, profesorze.
Mam ochotę zdzielić go w ten głupi, pusty łeb i doprowadzić olbrzymie ego do porządku. Wywar Żywej Śmierci to jeden z najtrudniejszych eliksirów jakie są w naszej podstawie programowej, a ten frajer jest zbyt dumny, żeby odpuścić.
Nauczyciel wygląda na niezbyt przekonanego w kwestii tego, że Regulusowi się uda. Po klasie rozlewa się kolejna lawina szeptów i zdziwionych spojrzeń.
To zły pomysł. Nie po to ukrywaliśmy naszą relację tyle czasu, żeby teraz wydać się przez głupią zazdrość. I to o nauczyciela.
To nawet brzmi absurdalnie.
Przecieram twarz dłońmi, naprawdę zmęczona tym co się dzieje. Chcę już się położyć w swoim ciepłym łóżku, z dala od tej sali i wszystkich ludzi.
I tak mija pół godziny podczas której niemal wszyscy w skupieniu przyglądają się ruchom dłoni Blacka. Każdą, nawet najmniejszą czynność robi sprawnie i dokładnie, jakby automatycznie, nie zastanawiając się nawet przez chwilę ani nie zaglądając do przepisu.
Mężczyzna stojący na samym środku klasy marszczy swoje ciemne, krzaczaste brwi i pociera delikatną brodę, obserwując zaciekle każdy ruch chłopaka.
Spojrzenie Regulusa tylko raz odrywa się od kociołka w którym warzy się eliksir. Jego spojrzenie od razu znajduje moje miejsce i choć spogląda na mnie tylko przez ułamek sekundy, przyjemne ciepło od razu rozlewa się po mojej klatce piersiowej.
W końcu Ślizgon odsuwa się od stanowiska, równo godzinę po rozpoczęciu swojej pracy. Jego ciemne loki opadają delikatnie na czoło, a koszulę ma rozpiętą o dwa guziki i sporo poluźniony krawat.
Rękawy koszuli ma podwinięte aż za łokcie, a to tylko dzięki temu, że przypomniałam mu dziś rano o zaklęciu kamuflującym. Ten bandaż, który nosił był idiotyczny.
A taki niby mądry.
Nie mogę powstrzymać drgania kącika moich ust, który powoli podnosi się do góry, gdy widzę czystą satysfakcję w oczach Blacka. Udało mu się. Zrobił to.
Cholera, on naprawdę to zrobił.
Profesor podchodzi szybkim krokiem i ogląda wywar z każdej strony, sprawdzając jego wykonanie. Zdziwienie pojawia się na jego twarzy niemal od razu.
Szok wymalowany na jego twarzy jest tak duży, że nie mam już żadnych wątpliwości, że chciał po prostu wrzucić mojego chłopaka na minę. Co za kretyn.
— Jestem pod wrażeniem, panie Black — mówi, wyciągając rękę do uścisku. Regulus łapie ją szybko, wciskając na swoją twarz delikatny uśmiech pełen wyższości. — To prawdziwy wyczyn. Myślałem, że zajmie nam to trochę czasu, więc nie przygotowałem nic więcej na te zajęcia, a została nam jeszcze godzina. Pozwólcie zatem, że dobiorę was w pary.
Mój wzrok od razu pada na Regulusa. Widzę jak kątem oka ciemnowłosy spogląda na mnie, jakby czekając na to co powie nauczyciel.
Błagam cię, Weston, dobierz mnie z tym cymbałem w parę i udowodnij, że nie latasz za niepełnoletnią czarownicą.
Sama już zaczynam wierzyć w te plotki. Jasny gwint.
— Każdy siedzący po waszej lewej stronie ławki ma przesiąść się na miejsce do przodu. Jeśli siedzicie w pierwszej lub ostatniej ławce, to po prostu idźcie na ostatnią lub pierwszą, rozumiemy się, prawda?
No i klops. Cała klasa przytakuje, a ja patrzę jak Regulus szybkim krokiem siada przy ławce przede mną, razem z jakimś Krukonem. Do mnie przysiada się Avery, Ślizgon z roku niżej. Blondyn wygląda na lekko spiętego.
Ja się nie stresuję, gdyż chłopak to dobry kolega Regulusa. Powiedziałabym, że nawet przyjaciel. Nie taki bliski jak Severus, ale wiem, że Reg darzy go zaufaniem i spędza z nim całkiem sporo czasu.
Zdaję sobie sprawę, że Avery wie, że coś łączy mnie z Blackiem. Chociaż szczerze mówiąc, wydaje mi się, że myśli on tylko, że potajemnie się przyjaźnimy.
Do tej pory widziano mnie publicznie z Regulusem tylko na patrolach (bądź innych obowiązkach szkolnych) lub w momencie, gdy przebywałam akurat z Severusem. Nie sądzę, aby nawet sam Avery miał powód do podejrzeń, że łączy nas coś więcej.
Za dużo o tym myślę.
— Wiem, że pewnie myślisz, że jestem typowym Ślizgonem i zaraz na ciebie napluję bo jestem lepszy i takie tam...— mówi na jednym wdechu chłopak, przeczesując dłonią swoje grube blond włosy. — ...ale tak w zasadzie, to jestem Andrew.
Unoszę jedną brew, zdając sobie sprawę, że przez ten cały czas nie miałam pojęcia jak nazywa się Avery. Wszyscy mówią do niego po nazwisku, nie zwróciłam nawet na to uwagi.
— A ja Adelaide — przedstawiam się, wyciągając rękę w jego stronę. Ślizgon chwyta ją niepewnie. — Ale mów mi Adela.
Na ustach Averego pojawia się uśmiech, a na naszą ławkę trafia kartka z zadaniami teoretycznymi. Na Merlina.
Chłopak uśmiecha się pociesznie i przesuwa kartkę w swoją stronę.
— Nie martw się, zrobię to. Jestem całkiem dobry z eliksirów.
Kiwam z wdzięcznością głową i obserwuję jak chłopak wypełnia zadania w dość szybkim tempie. Ma schludne, pochyłe pismo, trochę podobne do pisma Jamesa.
— Severus często o tobie mówi. Niemal wszyscy Ślizgoni wierzą, że twoje zadawanie się z Huncwotami jest tylko rozgrywką wizerunkową, żeby twoi rodzice nie tracili w ministerstwie poparcia i zysków za brak szacunku do mugoli.
Ściągam brwi. Co on wygaduje?
— Spoko, wiem, że to bujda. Ale doceniam to jak bardzo Snape próbuje cię chronić. I nie dziwię mu się, wydajesz się być naprawdę spoko. I twój brat też jest okej.
Zdziwiona wpatruję się w twarz blondyna, a ten odkłada pióro i kartkę na brzeg ławki, komunikując tak nauczycielowi, że skończyliśmy.
Co prawda to zajęcia dodatkowe, nie ma tutaj ocen, ale profesor wszystko dokładnie sprawdza i przekazuje te informacje dalej do nauczycieli uczących.
No i za udział w zajęciach dostaje się specjalny druczek, który załącza się do świadectwa ukończenia szkoły i magiczne akademie wyższe to bardzo doceniają.
— Ty też wydajesz się być spoko, Andrew.
Odpowiadam po chwili ciszy, a Avery na dźwięk swojego imienia wręcz cały jaśnieje. Uśmiecha się szeroko i wygląda jakby co najmniej wygrał właśnie milion galeonów.
W ogóle jakby nie był czystokrwistym arystokratą, najprawdopodobniej śmierciożercą.
— Nie pamiętam kiedy ostatnio ktoś powiedział do mnie po imieniu.
Mrugam parę razy w zdziwieniu, jednak staram się nie dać po sobie tego poznać.
Im dłużej żyję, tym mocniej uświadamiam się w tym, że Ślizgonom w środku bliżej jest do małych, słodkich szczeniaczków niż groźnych, jadowitych węży. Większość z nich tylko na pozór stara się utrzymywać maski oziębłych, chamskich kretynów.
— Do usług, Andy.
Uśmiech blondyna potwierdza moje słowa bardziej niż cokolwiek innego.
Andrew Avery wydaje się być naprawdę świetnym gościem. Szkoda, że wojna nie pozwoli nam się nigdy zaprzyjaźnić.
•••
Potrząsam głową, zupełnie tak jakby miało to otrzeźwić moje myśli i znowu czytam od początku całą wiadomość, którą trzymam w rękach. Tekst dwoi i troi mi się w oczach, a kartka prawie wyślizguje mi się z dłoni.
Fabian Prewett nie żyje. Został bestialsko zamordowany, w ciemnej uliczce, parę miesięcy po śmierci swojego brata bliźniaka.
Okoliczności śmierci nie są bezpośrednio znane, ale ze względu na sytuacje aurorzy podejrzewają napad ze strony śmierciożerców.
Okropna śmierć. Naprawdę niesprawiedliwa i bestialska.
Na całe szczęście Fiona nie była z nim blisko, a ja ostatni raz rozmawiałam z nim na tej pamiętnej imprezie. Ciężko to nawet nazwać rozmową, na dobrą sprawę.
Sama nie potrafię określić tego, co czuję. Fakt, ja i Fabian mieliśmy krótki epizod wzajemnej znajomości, nawet mogłoby się z tego rozwinąć coś więcej, ale później okazał się być chamem i homofobem.
Od tamtej pory nie zamieniłam z nim ani słowa.
A teraz nie żyje. I już nigdy nie będę miała okazji tego zmienić.
Czuję jak ktoś dosiada się na schodku obok i od razu podnoszę wzrok. To... Syriusz.
Włosy ma rozwiane w każdą możliwą stronę, a wzrok wlepiony w swoje czarne, znoszone trampki. Palcami bawi się czarną bransoletą na nadgarstku.
Pomiędzy nami na początku panuje cisza. Nie wiem co mam powiedzieć, jak zacząć rozmowę.
— Słyszałeś? No wiesz, o Fabianie.
Pytam, a moje słowa odbijają się po kamiennych ścianach. Nie ma w nich wielkiego wzruszenia, smutku czy rozpaczy.
Jedynie ledwie słyszalna, dziwna nutka niepokoju.
— Ta, już pół szkoły o tym trąbi. Część też dostała taki papierek. To chyba znaczy, że masz zaproszenie na pogrzeb.
Marszczę brwi.
Co za idiota. Niech Merlin mnie trzyma, bo nie dam rady.
— Po prostu swego czasu rozmawiałam z Fabianem, cymbale. Jego rodzina musiała o tym wiedzieć i dlatego dostałam zawiadomienie o jego śmierci. Na pogrzeb może przyjść każdy, nawet ty.
Edukowanie Syriusza stało się już w moim życiu swego rodzaju normą. Ten facet często nie wie podstawowych rzeczy o świecie, ale za to o każdej porze dnia i nocy jest w stanie powiedzieć mi ile oktaw ma w głosie Freddie Mercury. I kim w ogóle jest Freddie Mercury.
Syriusz ma naprawdę niezdrową obsesję na punkcie mugolskich muzyków. To trochę niepokojące.
— To ma sens. Tak czy siak, wybierasz się na pogrzeb?
Kręcę głową przecząco, a gdy Black wyjmuje z kieszeni znoszonych, szerokich jeansów paczkę papierosów i wyciąga je w moją stronę, nie odmawiam.
Jestem nastolatką, mam prawo robić głupie rzeczy. Prawo to umacnia fakt, że co chwilę słyszę o śmierci moich znajomych ze szkoły.
Wkładam papierosa do ust, a Syriusz podpala różdżką swoją i moją używkę. Zaciągam się i powstrzymuję w sobie chęć kaszlu, gdy znajome uczucie drapania atakuje moje gardło.
Czuję się dziwnie.
— Nie chcę. Pogrzeby powinny być teraz jak najmniejsze, a już tym bardziej jeśli chodzi o członków opozycji względem Sam-Wiesz-Kogo. Przecież to może być podanie się na talerzu temu psychopacie.
— Masz rację — mówi pomiędzy zaciągnięciami Gryfon, opierając łokcie na kolanach. — Nie pomyślałem o tym w ten sposób.
Siedzimy przez chwilę w ciszy, w tle słysząc co jakiś czas postękiwanie sów z sowiarni i szelest ich skrzydeł. Dochodzi wieczór, naciągam na siebie mocniej skórzaną kurtkę.
Syriusz dziwnie się na mnie patrzy, więc w odpowiedzi bucham mu używką w twarz. Chłopak kompletnie się tym nie przejmując, skanuje mnie wzrokiem i dotyka dłonią materiału okrycia jakie mam na sobie.
Już nawet nie jestem zdziwiona. To przecież Syriusz.
— Czy to moja kurtka?
Teraz już na serio marszczę brwi. Co on wygaduje?
— To kurtka Regulusa, gamoniu. Zwinęłam mu ją jakiś czas temu.
— Nie, przysięgam, to moja kurtka. Musiałem ją zostawić w domu, gdy w pośpiechu pakowałem rzeczy.
Strzepuję prędko papierosa, aby się nie ubrudzić i zaczynam ściągać własność, jak się teraz okazało, starszego Blacka. Ten powstrzymuje mnie wolną dłonią.
— Nie, zostaw. Pasuje ci. Nawet bardziej niż mi.
Parskam pod nosem. Cały Syriusz.
— Dzięki. Nie wiedziałam, że jest twoja.
Mówię szczerze. Nie zdawałam sobie absolutnie sprawy z tego, że to kurtka huncwota.
— To urocze. Reg musiał ją zwinąć, bo za tobą tęsknił.
Łapa przewraca oczami, a ja rozpływam się w środku. To urocze widzieć, że tej dwójce w jakiś dziwny sposób dalej na sobie zależy.
— Po prostu ją zwinął i tyle. Nie dopisuj do tego ckliwej historii.
Kolejny raz wydmuchuję dym wprost w twarz Syriusza, a ten po raz kolejny nic sobie z tego nie robi.
— To ty udajesz, że nie widzisz prawdy. Oboje jesteście uparci jak osły i nie przyznacie, że dalej się o siebie martwicie.
Gaszę skończonego papierosa o kamienna posadzkę, Syriusz zrobił to już dłuższą chwilę temu. Oboje wpatrujemy się w siebie bez jakiś większych emocji. Łapa wygląda, jakby zdawał sobie sprawę z tego, że kolejne zaprzeczanie z jego strony nic nie da.
— Syriusz, spójrz na Prewettów. Jeszcze rok temu wszystko było w porządku, a teraz oboje są martwi. Moglibyście chociaż spróbować porozmawiać zanim, nie daj Merlinie, będzie za późno.
Wstaję z miejsca, zostawiając chłopaka siedzącego na schodach. Myślę, że Łapa może potrzebować chwili dla siebie.
Jak ja nie zmuszę ich do tego, żeby się pogodzili, to nikt tego nie zrobi.
•••
Z uśmiechem na ustach sprawdzam stan każdego z przeziębionych dzieciaków leżących w skrzydle szpitalnym. Praktyki tutaj zaczęły dawać mi dużo satysfakcji od kiedy nauczyłam się co i jak.
Poppy aż rośnie z dumy. Nie mogę powiedzieć, że nie sprawia mi to satysfakcji, bo bym perfidnie skłamała.
Mamy obecnie małe oblężenie w przychodni ze względu na grupę pierwszoroczniaków, którzy stwierdzili, że idealną celebracją pierwszych w miarę słonecznych dni będzie kąpiel w jeziorze. Na całe szczęście profesor McGonagall zareagowała w porę i skończyło się tylko na zapaleniu płuc. Mogło być o wiele gorzej.
Po kolei sprawdzam temperaturę każdemu z jedenastolatków i ich stan ogólny zaklęciem diagnostycznym. Jest na tyle wcześnie, że nie budzę ich, ale przygotowuję już leki jakie mają wziąć zaraz po wstaniu.
— Adelaide, jak dobrze, że jesteś! Zaspałam!
Słyszę zmachany głos madame Pomfrey i obracam się, pokazując dłonią, że ma być ciszej. Ta przytakuje pospiesznie i wchodzi do swojego gabinetu, a ja podążam za nią. Przymykam delikatnie drzwi, żeby nikogo nie obudzić.
Poppy Pomfrey zaspała. Myślałam, że to fizycznie niemożliwe.
— Poppy, spokojnie, wszystko już ogarnęłam. Rosetta właśnie poszła po śniadanie, wszystko jest w należytym porządku.
Uspokajam starszą kobietę, a ta kiwa głową i zwalnia swoje ruchy. Podchodzę i wyjmuję z jej dłoni sznurki od fartucha, po czym wiążę najmocniejszą kokardę jaką tylko potrafię zrobić.
— Dziękuję. Czasami zapominam, że już nie jesteś tą małą dziewczynką, której co chwilę coś się przytrafiało.
Uśmiecham się. To prawda, byłam niesfornym i niezdarnym dzieckiem. Co jakiś czas skręcałam sobie kostkę czy łamałam palce u ręki. Albo gorzej.
Ale Poppy zawsze potrafiła się mną zaopiekować. Nigdy nie odmówiła mi pomocy i zawsze znalazła najszybsze i najprzyjemniejsze dla mnie rozwiązanie. Wydaję mi się, że to mogło być to coś co popchnęło mnie w stronę magomedycyny.
Oczywiście nie powiem jej tego, jeszcze nie. Gadałaby o tym na okrągło.
Jednak jest moim wzorem. Pierwszym przykładem i nauczycielką. Wszystko co wiem, wiem od niej. Nigdy nie będę w stanie w pełni odwdzięczyć się jej za to co dla mnie zrobiła.
Oprócz bycia dla mnie przykładem, jest jeszcze czymś, czego nie potrafię określić. Czuję się jakbym miała drugą mamę, opiekunkę i przyjaciółkę w jednym.
— Więc, jest kwiecień. Jak się czujesz z tym, że zaraz kończysz szkołę?
Pyta pielęgniarka, poprawiając swojego ciasnego koka. Podaję jej wszystkie papiery i karty pacjentów, jakie dziś pouzupełniałam.
— Okropnie. Nie chcę być dorosła.
Pomfrey śmieje się pod nosem i głaszcze moje przedramię.
— To nie takie złe jak myślisz. Jeśli kiedykolwiek byś stwierdziła, że twoja praca ci nie odpowiada - pisz do mnie, kochanie. Dopóki żyję zawsze będziesz miała tutaj swoje miejsce.
Uśmiecham się, rozczulona słowami wsparcia ze strony uzdrowicielki. Nigdy nie rozważałam pracy w Hogwarcie, ale jest to jakiś pomysł. Raczej bardziej plan awaryjny, ale zawsze coś.
— Jednak wiesz, że widzę w tobie potencjał większy niż to. Idź po swoje, a osiągniesz swój cel. Jestem przekonana, że będziesz cenionym magomedykiem. Uczeń przerośnie mistrza, jak to mówią.
Moje serce rośnie. Na początku bałam się, że się do tego nie nadaję, że już na praktykach zrezygnuję.
Ale dalej tu jestem. Zdeterminowana jeszcze bardziej niż wtedy. Bardziej niż kiedykolwiek.
— Dziękuję, Poppy — ledwie to z siebie wyrzucam, będąc wzruszona jej słowami. Dobrze jest wiedzieć, że ktoś w ciebie wierzy. — To wiele dla mnie znaczy.
— Oh, no chodzże tutaj, głupia.
Parskam śmiechem czując jednocześnie łzy nachodzące do moich oczu, a uzdrowicielka przyciąga mnie do delikatnego uścisku. Głaszcze mnie subtelnie po włosach, a ja pozwalam sobie na tę chwilę czułości.
Poppy Pomfrey to dla większości uczniów zwykła pielęgniarka, która raz na jakiś czas da im leki na ból głowy albo eliksir na przeziębienie. Dla mnie jest kimś więcej, kimś, bez kogo nie byłabym tu gdzie jestem.
•••
Zestresowana kręcę się w kółko po Pokoju Życzeń, a w głowie odbija mi się stale dźwięk podeszwy uderzającej o podłogę. To właśnie dzisiejszej nocy odbywa się zebranie śmierciożerców. Powoli zaczynam wariować.
Czekam na tę trójkę gamoni od ponad trzech godzin. Na zegarze wybija równo druga dwanaście.
Powiedziałam Regulusowi wprost, że będę na nich tutaj czekać. Strasznie się burzył, że powinnam iść spać, że nic im nie będzie, że Severus właśnie dlatego nie powinien mówić mi o takich rzeczach, ale ja to zignorowałam. Postawiłam sprawę jasno - nie położę się dopóki nie zobaczę całej ich trójki.
Faktycznie, nie rozmawiam z Aegonem od dawna, ale to nie sprawia, że przestałam się o niego martwić. Dalej jest moim bratem, czy tego chce, czy nie.
Zdążyłam już zrobić maraton podczas mojego nerwowego tuptania po pomieszczeniu. Z bezsilności opadam na miękką sofę i zakrywam twarz dłońmi. Milion obaw przechodzi przez moją głowę, przy czym każda kolejna jest coraz gorsza.
W końcu, po kolejnych długich minutach rozlega się dźwięk otwieranych drzwi. Podrywam się jak szalona i podbiegam w stronę trójki nastolatków, którzy zdążyli wejść do środka.
Wyglądają na wyczerpanych.
Nie przejmując się niczym, oplatam ramiona wokół szyi Regulusa i wtulam się w niego najmocniej jak potrafię. Czuję jak chłopak składa drobny pocałunek na mojej głowie i czule głaszcze moje ciemne włosy. Cały stres który we mnie siedział powoli znajduje ujście.
— Tak bardzo się martwiłam — wyrzucam, a Black odciąga mnie od siebie i głaszcze mój policzek w uspokajającym geście. — Nic wam nie jest?
Pytam, oglądając dokładnie całą trójkę. Uwalniam się z uścisku mojego chłopaka i obejmuję ramionami Severusa, który dalej trochę pokracznie, ale odwzajemnia mój uścisk.
— Wszystko w porządku. Mówiłem ci, że nie masz czym się przejmować — mówi Snape, a ja spoglądam na niego wymownym wzrokiem. — Okej, rozumiem, wiem, nie musisz nic mówić. Najważniejsze, że wróciliśmy cali, prawda?
Nie mam siły znów się z nimi sprzeczać więc uśmiecham się delikatnie na znak potwierdzenia słów Ślizgona. W końcu przenoszę swój wzrok na Aegona, który wyraźnie speszony stoi obok nas. Wyraźnie unika mnie wzrokiem, tak samo Regulusa i Severusa.
Zapada cisza. Nie muszę pytać, aby wszyscy wiedzieli na jaką informację czekam. Opieram się o tył kanapy na której wcześniej siedziałam i zakładam dłonie na piersi.
— Idę ja — wyrzuca Black, a ja zastygam. — Tylko ja. Słyszałem jak Bella rozmawiała z moim ojcem o tym, że Czarny Pan chce na ten moment sprawdzić wierność jego najbliższych wysłanników i ich rodzin.
Przechodzą mnie dreszcze, a ciało opanowuje nagły chłód. Czuję bezsilność, większą niż kiedykolwiek w swoim życiu.
— Nie możemy podać ci jakiegoś eliksiru na przeziębienie? Albo ospę? Cokolwiek?
Snape parska pod nosem.
— Ad, nie możesz odkładać w nieskończoność nieuniknionego. Narobimy sobie tylko niepotrzebnych kłopotów.
Gdyby mój wzrok mógł zabijać, czarnowłosy leżałby już dawno martwy na drewnianej podłodze.
— Mówisz tak, jakby życie Rega było ci obojętne!
Fukam, a Severus wzdycha ciężko. Czuję się przy nich jak dziecko na pogadance z rodzicami, którą organizują mu za przeklinanie.
— Dobrze wiesz, że tak nie jest. Spróbuj o tym nie myśleć, Adela. Zanim się obejrzysz, będzie już po wszystkim.
Jestem pewna, że uszy czerwienieją mi ze złości. Cholerni Ślizgoni.
Spoglądam na Regulusa pełnym wątpliwości spojrzeniem. On tylko poprawia swój płaszcz i chwyta mnie za rękę, splatając swoje długie palce z moimi.
Jego dłoń jest zimna. Zimniejsza niż zazwyczaj.
— Odprowadzę cię do piwnicy, nie będziesz wracać sama.
Nawet nie otwieram ust, a chłopak zaczyna ciągnąć mnie w stronę wyjścia. Zapieram się.
— Przestań traktować mnie jak dziecko! Powiedzieliście mi zaledwie o tym, że ty-
— Adelaide Fauntleroy, w tej chwili przestań! — odpowiada mi uniesionym tonem Black, a ja od razu puszczam jego dłoń, wpatrując się w niego jak zamrożona. — Od początku wiedziałem, że nie powinnaś o tym wszystkim wiedzieć!
Marszczę brwi i ignoruję mocne ukłucie w klatce piersiowej, które niemal zmusza mnie do zgięcia się.
Regulus nigdy przedtem na mnie nie krzyczał. Nigdy nie tak.
Nawet jak darzyliśmy się wzajemną nienawiścią prędzej używał sarkazmu niż krzyku.
Poczułam się niepotrzebna. Tak, jakbym co najmniej im tutaj wadziła.
Jakbym zawsze im wadziła.
— Przepraszam, że martwię się o twoje życie. Nie sądziłam jeszcze, że troska to zbrodnia!
Moje słowa ociekają wręcz wściekłością, ale mówię je na pozór spokojnie.
O ile można tak nazwać uniesiony ton.
— Okej, spokojnie-
Severus próbuje uspokoić sytuację, wchodząc pomiędzy nas z delikatnie uniesionymi dłońmi. Prycham. Przecież nie będę go bić.
Chyba.
— Nie, Sev — przerywam mu, opierając ręce o biodra. Widzę jak Aegon co chwilę rotuje spojrzeniem pomiędzy mną, a Blackiem. — Czy tak trudno przyjąć ci fakt, że ktoś się o ciebie martwi? Zrozum wreszcie, ty skretyniały durniu, że przez brak możliwości jakiegokolwiek wpływu na to, czy przeżyjesz tę cholerną wojnę, przejmuję się tym dziesięć razy bardziej! I mam do tego pełne prawo!
Palcem wskazującym jednej ręki uderzam w klatkę piersiową Regulusa, a kątem oka zauważam wzdychającego Snape'a i mojego brata wpatrującego się w nas z lekkim zdziwieniem.
Black chce chwycić za mój nadgarstek ale ja unikam jego ręki. Nie mam ochoty na jego słodkie słówka, które powie tylko po to, aby załagodzić sytuację.
— Wrócę sama. Jestem prefektem i potrafię się obronić przed patrolującym nauczycielem.
Wypalam zanim wyjdę i pospiesznie przemykam przez drzwi. Różdżką rozświetlam sobie drogę, nie chcąc wpaść na jakiś obraz i, brońże Merlinie, jeszcze go obudzić.
Obrazy bywają humorzaste. Szczególnie w tej szkole.
— Adelaide!
Niemal podskakuję, kiedy słyszę nawoływanie z końca korytarza i nagle obok mnie pojawia się Aegon. Od razu pokazuję mu, że ma się uciszyć.
Czego on ode mnie chce?
— Oszalałeś?! Zaraz kogoś obudzisz!
Wyrzucam podniesionym szeptem. Nie wiedziałam nawet, że tak potrafię.
— Przepraszam — wyrzuca skruszony i stąpa wolnym krokiem po mojej prawej stronie, gdy ruszamy przed siebie. — Wiem, że to nieodpowiedzialne ale chciałem z tobą porozmawiać.
Prycham. Porozmawiać?
Po takim czasie ignorowania mnie?
— Aegon, mów czego chcesz i zmiataj. Nie nabiorę się na twoje ckliwe bajeczki.
Fukam, dalej cicho ale dosadnie w stronę chłopaka. Ten wzdycha zmęczony, trochę tak, jakby mówił do pięciolatka, nie do swojej starszej siostry.
— Adelaide, wiem jak to dla ciebie zabrzmi, ale uwierzyłem w ideę Czarnego Pana. W potężnych czarodziejów, którzy nie muszą już ukrywać się przed mugolami jak wystraszone myszy. Którzy mogą rozwijać swoją potęgę i odzyskać należytą władzę.
Ciarki przechodzą mnie na jego słowa. Merlinie, nie wierzę. Jak mogłam tego nie dostrzegać?
— I to powód dla którego mugole mają ginąć? — pytam, nie kontrolując już swojego wściekłego głosu. Rzucam na nas szybkie zaklęcie wyciszające i wpycham nas do najbliższej wolnej klasy, wiedząc, że kontynuując tę drogę w końcu dojdzie do jakiejś tragedii. — Czy ty siebie słyszysz?
— Możemy mieć różne poglądy, ale dalej jesteś moją siostrą i mi na tobie zależy. Pozostań neutralna, Ad. Tylko o to cię proszę.
Zaraz eksploduję. Po prostu rozprysnę się po ścianach i nie zostanie po mnie nic.
— Aegon, czy ty słyszysz co ty wygadujesz? Nie powinnam w ogóle z tobą teraz rozmawiać, jesteś mordercą! Zamordowałeś niewinną dziewczynę, niemal w moim wieku! Miała całe życie przed sobą, ty cholerny, niewdzięczny dupku!
Nie wytrzymuję. Wściekłość toczy się w moich żyłach razem z krwią, a ręce gestykulują z taką szybkością, jakbym co najmniej odganiała od siebie stado wygłodniałych komarów.
Mój brat wygląda na niewzruszonego. Jakby moje słowa przelatywały obok i nie robiły na nim nawet najmniejszego wrażenia.
— To była moja pierwsza misja od Czarnego Pana, musiałem ją wykonać, aby zostać traktowany poważnie. Ta dziewczyna była mugolakiem, dodatkowo prostytutką.
— To cię nie usprawiedliwia! Jak możesz po tym wszystkim patrzeć mi w oczy?
— Adelaide — mówi, lekko uniesionym tonem Aegon, opierając się dłonią o ławkę za nim. Milknę. — Nie chcę się z tobą kłócić. Nie przestałaś być dla mnie ważna, nawet jeśli mnie skreśliłaś. Dalej cię kocham i zależy mi na twoim bezpieczeństwie.
Prycham.
— Byłabym bezpieczna, gdyby nie twój przeklęty Sam-Wiesz-Kto!
— Po prostu się nie wychylaj — fuka wytrącony z równowagi chłopak, a ja zakładam ręce na piersi. — Jak nie dla mnie, to dla Regulusa. Tak długo jak będziesz pozostawała neutralna, będziesz miała szansę na normalne życie. Nie tego chcesz?
Ciężka cisza zapada między nami, a w środku mnie panuje istna mieszanka wszystkich uczuć. Tęsknię za moim bratem, bardzo. Nie zmienia to jednak faktu, że jest on wszystkim czym się brzydzę.
Miał wybór. Miał inne opcje.
A mimo to, i tak wolał dołączyć do grupy morderców i terrorystów.
Przełykam ślinę i wychodzę z opustoszałej klasy, kierując się szybkim krokiem w stronę wyjścia. Jeśli zostanę tu choćby chwilę dłużej to oszaleję.
Moje myśli kierują mnie tylko do jednego, niezwykle bolesnego wniosku.
W momencie, w którym odzyskałam moją siostrę, bezpowrotnie straciłam brata.
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top