ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY
xxxix.❝Witaj, Lynn❝.
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
MÓJ KRZYK SŁYCHAĆ BYŁO CHYBA W CAŁYM MALFOY MANOR, bo gdy tylko odeszły mi wody momentalnie spanikowałam. Starałam się zachować spokój, jednak mimo świadomości i wiedzy na temat tego co powinnam robić, serce dalej biło mi jak oszalałe, a pot spływał po czole.
Nigdy nie było mi tak głupio. Zaczęłam rodzić chwilę po tym, jak Narcyza powiedziała mi, że jest w czwartym miesiącu ciąży.
Lucjusz nigdy nie był dla mnie tak miły jak wtedy. Sam dopilnował abym dotarła bezpiecznie do świętego Munga i wezwał Regulusa.
Zaciskam mocniej dłoń na ręku mojej drogiej babuni. Słyszę jej przekleństwa i hiszpańskie słowa, których nie znam. Dorothy przeklina na głos, że nie udałam się do Hiszpanii przed rozwiązaniem.
Wręcz szlocham czując tak ogromny ból, jakiego jeszcze nigdy nie przyszło mi doświadczyć. Łzy spływają po moich policzkach, a głowa pulsuje. Nie wiem już kogo mam słuchać, wszyscy mówią do mnie coś innego.
— Nie dam rady — wyrzucam do Fiony, która cała blada obserwuje mnie badawczo. — Nie dam. Nie bez niego.
— Przestań gadać głupoty — oznajmia poważnym tonem babcia i gdyby nie fakt, że aktualnie rodzę, zapewne dostałabym po głowie. — Urodziłam twojego ojca i jego cztery siostry bez twojego dziadka. Siła to nasza rodzinna cecha.
— Może ja jej nie dostałam — stękam i kolejny z moich wrzasków roznosi się po sali, gdy znajoma uzdrowicielka każe mi przeć. — Carmen, nie dam rady!
Carmen, pielęgniarka podpina mi kolejną kroplówkę i głaszcze mnie delikatnie po głowie poprawiając moje spocone od wysiłku włosy.
Z korytarza dochodzą wrzaski, a po chwili przez drzwi wbiega Regulus.
— Nie może pan tu wchodzić, przekroczono limit-
— To moja żona!
Widzę jak ściąga marynarkę i podbiega do mnie prędko. Dalej jest w eleganckim, służbowym ubraniu, a jego mina jest kompletnie przerażona.
Zaciskam dłoń na tej jego i w końcu czuję się lepiej. Pomiędzy głębokimi oddechami dostrzegam kątem oka jak babcia przewraca oczami, a Fiona wychodzi ukradkiem z sali.
Wiem, że temat dzieci nie jest dla niej najprostszy. Nie jestem zła.
I tak przez następną godzinę zdzieram sobie gardło, aby w końcu odetchnąć, gdy po sali roznosi się dziecięcy płacz. Regulus całuje mnie w czoło i obejmuje ramieniem pozwalając oprzeć mi się o jego ciało.
— Byłaś taka dzielna — słyszę jak przez mgłę, jednak nie przeszkadza mi to w tym, aby się uśmiechnąć. — Jestem z ciebie taki dumny, kochanie.
— Gratulacje! — mówi Carmen podchodząc do nas z malutkim, już nie płaczącym zawiniątkiem. — To zdrowa dziewczynka.
— Och, cudownie! — wykrzykuje Dorothy, klaszcząc w dłonie. — mi hermosa nieta!
Parskam śmiechem na hiszpańską wstawkę ze strony babci i po chwili moją twarz wykrzywia ból. Auć, dalej jestem niezdatna do robienia gwałtowniejszych ruchów.
Gdy tylko dostaje naszą córeczkę w swoje ręce zaczynam płakać. Regulus wyciera moje łzy, a Dorothy w tle krzyczy na moją matkę, która właśnie weszła, za tak późny przyjazd.
Właśnie zostałam mamą. Co za... dziwne uczucie.
•••
Patrzę na malutką istotę wlepiającą we mnie jej ogromne, niewinne oczy i głaszcze ją delikatnie po jej drobnej główce. Staram się ją uśpić, dochodzi już wieczór.
— Wpadłem na coś.
Odzywa się mój mąż wchodząc przez drzwi, a ciekawskie spojrzenie naszej córki od razu go odnajduje. Na jego twarzy widnieje szeroki uśmiech, a ja od razu mu ją podaję.
Mężczyzna całuje dziecko w główkę i opiera ją na swoim ramieniu. Drugą ręką przytula mnie do siebie, po czym całuje mnie w czoło.
— Lyncis — mówi wpatrując się w nią jak w obrazek. Wciskam swoją głowę pod jego. — To nazwa gwiazdozbioru rysia.
Parskam śmiechem, a dziewczynka z zaciekawieniem odwraca swój wzrok w moją stronę.
— Wiem — odpowiadam z uśmiechem na ustach. — Sama podkreśliłam ci je w spisie gwiazdozbiorów.
— Ty przebiegła żmijo — jego radosny ton poszerza mój uśmiech. — Czyli to nasza wspólna decyzja, mon chéri.
Przytakuję i przejmuję dziecko z jego ramion. Dłonie Regulusa momentalnie oplatają moją talię, a jego podbródek opiera się o moje ramię.
— Witaj, Lynn.
Uśmiech na twarzy naszej córki sprawia, że bardziej pewna wyboru jej imienia być nie mogę.
Czternastego lutego na świat przyszła Lyncis Valentina Black.
•••
Gdy wtulam się w ciepłe ramiona Brunona, czuję się jakbym znowu była nastolatką w Hogwarcie. Dalej używa tych samych perfum, choć dużo zmężniał i przerósł mnie o dodatkowe parę centymetrów.
Jego broda łaskocze mnie w policzki, a ja nie mogę przestać się uśmiechać, gdy ten unosi mnie do góry.
Ostatnie dwa lata Bruno spędził podróżując po całym świecie. Najdłużej zatrzymał się w Japonii, gdzie znalazł żonę. Nie żartuję, pobrali się po trzech miesiącach znajomości.
— Tęskniłam — mówię, klepiąc go po ramieniu. — Myślałam, że już na stałe zostaniesz na wygnaniu i nigdy więcej nie zobaczę twojej parszywej gęby.
— Ty biedaku, jak zniesiesz mój powrót do kraju? — odpowiada mężczyzna, śmiejąc się pod nosem i czochrając moje włosy. — Też tęskniłem, Ad.
Za jego plecami stoi niziutka, pulchna azjatka, której czarne jak noc włosy lśnią i sięgają aż do pasa. Jest urocza.
— To moja żona, Megumi.
Kobieta chce wyciągnąć w moją stronę dłoń, lecz ja wypełniona radością chwytam ją w swoje ramiona.
— Jestem Adelaide, a to mój mąż Regulus — przedstawiam naszą rodzinę pokrótce. — A tam, razem z Jamesem bawi się nasza córeczka, Lyncis.
— Milo mi was wreszcie poznać — odpowiada kobieta ściskając dłoń mojego męża. — Nasłuchałam się o was tyle historii...
— Och, ty suko! Myślałam, że nigdy nie wrócisz!
Obracam się momentalnie, i prawie zostaje przygnieciona gdy Padme obejmuje mnie i Brunona, po czym mocno do siebie przyciąga.
— Padme, tu są dzieci!
Upominam, a przyjaciółka daje mi buziaka w policzek, a następnie to samo robi Brunowi.
— W końcu i tak będą używać takich słów.
— Może lepiej później niż wcześniej...
— Przypomnieć ci jak na pierwszym roku po wejściówce na eliksirach rzuciłaś taką soczystą ku-
— Padme!
— Tylko żartuje!
Parskam śmiechem ciesząc się towarzystwem moich szkolnych przyjaciół. Dobrze jest mieć swój dom i rodzinę, jednak momentami tęsknię za beztroską szkolnych lat.
— Och to ty z nim wytrzymałaś — zaczyna Zabini podchodząc do Megumi, a ta nieśmiało przytakuje. — Moje jednoczesne gratulacje i serdeczne wyrazy współczucia. Po siedmiu latach z nim musiałam iść na terapię.
Parskam śmiechem gdy Padme ściska dłoń kobiety, a ta śmieje się jeszcze głośniej niż ja. Bruno zakłada ręce na piersi, a Regulus przewraca oczami.
Wszystko w całkowitej normie.
Zapraszam gości do salonu, gdzie wszyscy razem świętujemy roczek Lynn. James próbuje wcisnąć na nią strój małego kupidynka, a Lily stara się go od tego powstrzymać. W tym samym czasie Syriusz uczy Harry'ego przeliterować wyrażenie twoja stara, a Draco siedzi na kolanach Fiony, która razem z Severusem pokazuje mu coś w naszym albumie rodzinnym.
Narcyza poprosiła mnie abym się nim zajęła w czasie, gdy ona zabierze Lucjusza na randkę. Nie mogłam się nie zgodzić.
Choć sądzę, że wyprzedziłby mnie Lucjusz, gdyby tylko dowiedział się kto będzie dzielił owe pomieszczenie z jego synem. Na całe szczęście, nic nie wie.
Z kominka bucha kolorowy żar i nagle wyskakuje z niego Remus, trzymający za dłoń blondwłosą, ciężarną Pamelę. Uśmiecham się i ściskam ich oboje.
— Widzę, że drużyna piłkarska się powiększa! Gratulacje, stary!
Brunon, który dopiero teraz dowiaduje się o ciąży wybranki Lupina ściska ich oboje. Uśmiecham się szerzej. Kto by pomyślał, że kiedyś ja i Pamela się dogadamy.
Dzieliłyśmy dyżury w skrzydle szpitalnym. Nigdy za sobą szczególnie nie przepadałyśmy.
Ale to, że Remus na nią leci, wiedziałam od samego początku.
James podnosi moją córkę, na którą w końcu udało mu się wcisnąć przebranie i macha nią imitując dźwięk latania, przez co po całym pomieszczeniu roznosi się jej śmiech. Dziewczynka trafia wprost w ramiona Padme, która trąca jej nos swoim.
— Kto już ma rok, co? Nie ciesz się tak, brzdącu. Za chwilę szkoła, praca, kredyty i emerytura.
Przewracam oczami. Cała Padme.
Potter obejmuje mnie ramieniem, a ja opieram swoją głowę na jego ramieniu. Dobrze jest mieć go przy sobie. Nawet jeśli nie mogę widzieć go tak często jakbym chciała.
— Myśleliście, że Lynn skończy rok bez torby słodyczy od ulubionego wuja?
Słyszę za plecami i zdziwiona odwracam się, aby ujrzeć w drzwiach Petera.
— Myślałam, że przedłużyli ci kontrakt we Francji!
— Urwałem się na urodziny mojego ulubionego dziecka.
Chichoczę i ściskam Pettigrewa mocno. Regulus przenosi naszą córkę wprost z ramion Padme, do ramion Petera.
Lyncis jest wniebowzięta. Nie wiem jakim cudem udaje jej się rozpoznawać każdego wujka i każdą ciocię.
Ale tak jest. Na Petera woła Pep, na Padme Pa, na Syriusza Sjer, na Jamesa Ams, Na Lily Lij... mogłabym tak w nieskończoność.
Lynn od razu łapie za ciemne blond włosy Petera i bawi się nimi w czasie, gdy ten podaje mi torbę z jej prezentem.
Dobrze jest być wśród bliskich. Rzadko mam co do tego okazję.
— Nie wiem jakim cudem się na to zgodziłem.
Mówi szeptem do mojego ucha Regulus, gdy chowam torbę w drugim pomieszczeniu. Parskam.
— Takim, że mnie kochasz.
— Nierozsądnym byłoby zaprzeczyć, mon amour.
Śmieję się w głos pozwalając mu skraść mi szybkiego buziaka.
A za murami naszego ciepłego domu szaleje wojna.
•••
Wzdycham kolejny raz próbując nakarmić marudzącą Lynn. Od paru tygodni jest strasznie marudna, ciągle płacze i nic jej nie pasuje. Myślałam, że mamy to już za sobą.
Nie wspominając już o tym, że Regulus niezdrowo się przepracowuje. Gdy tylko wraca z ministerstwa, zamyka się w biurze, a ja zasypiam i budzę się w pustym łóżku.
Lyncis też jest ciężko. Widzę jak wpływa na nią nieobecność ojca.
Każda nasza rozmowa kończy się tym samym. Krzykiem. Regulus uważa, że jego polityczne stanowisko jest ważne w kwestii wojny, ale ja wiem, że nasze dziecko potrzebuje obojga rodziców.
Staram się poświęcać małej cały czas jaki tylko mam po powrocie z pracy. Gdy w niej jestem, Lynn zostaje u Malfoyów, babci, Snape'ów, czasem nawet Potterów.
Choć najbardziej lubi, gdy opiekują się nią Syriusz i Padme. Staram się jednak to ograniczać wiedząc, jak mocno naginają moje zasady wychowawcze.
Mam ochotę krzyczeć, gdy nie mogę znaleźć ulubionej zabawki Lyncis. Jej ukochany jelonek to podstawa, aby była choć odrobinę bardziej łagodna.
Temperament odziedziczyła definitywnie po ojcu.
— Stworku?
— Tak, Adelaide?
— Zająłbyś się przez chwilkę Lynn? Muszę poszukać jej pluszaka, wiesz jaka robi się nieznośna gdy go nie ma.
Grymas na jego twarzy mówi więcej niż tysiąc słów.
— Dla ciebie Stworek zrobi wszystko.
Uśmiecham się i pozwalam skrzatowi usiąść na kanapie obok mojej córki. Długo zajęło mi nauczenie Stworka, aby zwracał się do mnie po imieniu.
Przeszukuje wszystkie pomieszczenia do których dostęp ma Lynn. Nigdzie nie ma tego głupiego pluszaka.
W końcu wzdycham i staram się przypomnieć sobie kiedy ostatni raz go miała.
Biuro. Ostatni raz miała go, gdy wbiegła Regulusowi do biura.
Nawet nie zauważyłam, że wróciła bez niego.
Gdy ciągnę za klamkę, drzwi okazują się zamknięte. Zirytowana otwieram je zaklęciem.
Może i mój mąż jest dobry w urokach i zaklęciach, jednak nikt nie może mi zarzucić, że ja jestem w nich dużo gorsza. Jeśli myślał, że parę zaklęć ochronnych zatrzyma mnie przed wejściem do środka to grubo się mylił.
Zresztą, po co miałby zamykać te drzwi? Lyncis wystarczy zwykły klucz aby drzwi stały się dla niej niedostępne. Dlaczego miałby je zamykać przede mną?
Zdenerwowana wchodzę i w oczy od razu rzuca mi się pluszowy jeleń, którego Lynn dostała od Jamesa. Wzdycham z ulgą.
Podnoszę go ze skórzanego fotela i na moment zawieszam wzrok na blacie hebanowego biurka.
HORKRUKSY: Czym są, jak je stworzyć?
Chwytam książkę w dłonie i otwieram na stronie, na której położona jest zakładka. Marszczę brwi.
Dusza człowieka to materia niepodzielna - aby ją rozbić, trzeba dokonać najgorszego znanego ludzkości czynu, czyli popełnić morderstwo. Rozszczepienia duszy do tej pory udało się dokonać najwięcej razy dwukrotnie jednemu czarodziejowi, wymaga to bowiem ogromnej mocy i odporności na czarną magię.
Mrugam parę razy chcąc upewnić się czy moje własne oczy nie próbują mnie zwodzić. Czytam jeszcze raz i niemalże rzucam książką o ścianę.
Cholera jasna.
Odkładam książkę w to samo miejsce i schodzę na dół. W najbliższym czasie czekają mnie interesujące odwiedziny.
•••
Na dworze jest zimno, nawet jeśli jesień nie nadeszła jeszcze w pełni. Deportuję się prędko do domu Severusa i błagam Merlina, aby był w środku.
— Wszystko okej?
Pyta mnie czarnowłosy, gdy zdenerwowana zdejmuję swój płaszcz i odwieszam go w korytarzu.
— Nie. Nic nie jest okej — odpowiadam szczerze, poprawiając swoją czarną bransoletkę na nadgarstku. — Severusie, czemu mój mąż może interesować się horkruksami?
Pytam bezpośrednio, a blada twarz Snape'a robi się jeszcze bielsza. Mężczyzna ciężko wzdycha i wstawia wodę na herbatę w kuchni, gdy ja cierpliwie za nim podążam.
— Nie udawaj, że nie wiesz. Nie urodziłam się wczoraj.
Ubiegam go dodając kolejne zdania. Siadam przy stole, a Severus zakłada ręce na piersi opierając się biodrami o blat.
— To skomplikowane.
— Mamy czas. Poświęcę każdą minutę mojego czasu na to aby dowiedzieć się dlaczego Regulus zataja przede mną interesowanie się czarnomagicznymi formami transmutacji. I to tak... obrzydliwej.
— Tak w zasadzie to nie jest transmutacja — poprawia mnie przyjaciel zaparzając dwa kubki jakiś ziół. — To coś gorszego. Płacisz cenę za rozszczepienie swojej duszy w najbardziej bestialski i nieludzki sposób, cena więc naturalnie jest wysoka.
— Dlaczego Reg miałby o tym czytać?
— Może go to interesuje?
— Severusie...
— W porządku — odpowiada zmęczonym tonem. Nie umiał przy mnie długo kłamać, stanowiło to dla mnie coś w rodzaju osiągnięcia. Najlepszy szpieg w całym Zakonie Feniksa zawsze mówi mi prawdę, godne podziwu, czyż nie? — Sama-Wiesz-Kto dawno temu szukał sposobu aby stać się nieśmiertelnym. Dostał na tym punkcie małej... obsesji.
Marszczę brwi i chwytam za kubek, który Snape kładzie przede mną. Mężczyzna siada na przeciwko i bierze głęboki wdech.
— Rozszczepił swoją duszę na siedem części. Zabił siedem osób, aby mieć pewność, że nikt nigdy nie zdoła go zgładzić.
Moje serce przyspiesza swój rytm, a ciarki obrzydzenia przechodzą po plecach.
— Czyli cały zakon nie ma żadnego znaczenia..?
Pytam cicho czując jak ciężki głaz świadomości opada na moją klatkę piersiową.
Severus bierze głęboki oddech.
— Nie do końca. Czarny Pan nie ma pojęcia o tym, że Zakon zdaje sobie dobrze sprawę z ilości jego horkruksów. I niemalże każdej ich postaci.
— Więc dlaczego...
— Musisz go sama o to zapytać, Adelaide. Powiedziałem ci tyle, ile mogłem. Nie wymagaj ode mnie więcej.
Przytakuję i duszkiem wypijam gorący napój.
Kiedy ta piekielna wojna w końcu się skończy?
•••
Wracam do domu późno po dyżurze w Mungu, Regulus powinien odebrać Lyncis od Narcyzy jakoś dwie godziny temu. Gdy przechodzę przez kominek, zaniepokojona jednak zauważam, że nie ma ich w salonie.
To tu spędzamy większość czasu.
Biorę głęboki wdech i staram się uspokoić swoją paranoję. Szybkim krokiem przedzieram się przez wszystkie pokoje w naszym mieszkaniu. Nie ma tu żywej duszy.
Przeklinam cicho i wzywam Stworka do siebie. Wygląda na przestraszonego. Na bliskiego płaczu. Chwytam go za jego wątłe ramionka.
— Stworku, wszystko w porządku? Gdzie jest Regulus i Lynn?
Stworek mamrocze pod nosem, a wzrok ma mocno wbity w podłogę. Poziom mojej obawy wzrasta. On nigdy się tak nie zachowuje.
— Stworku?
— Stworek nie może powiedzieć.
Głaszczę jego zimną rękę w akcie dodania mu otuchy.
— Stworku, możesz mi powiedzieć. Musisz mi powiedzieć. Przecież sobie ufamy, prawda?
— Panicz Black zakazał Stworkowi tego zrobić. Stworek musi być posłuszny wielkiemu rodowi Blacków.
Marszczę brwi.
— Stworku, ja również do niego należę. A teraz proszę cię, abyś powiedział mi gdzie jest mój mąż i córka.
Skrzat jest na skraju płaczu.
— Stworek zostanie ukarany...
— Nie zostaniesz. Czy kiedykolwiek ktokolwiek w tym domu zrobił ci krzywdę od czasu, gdy ja się do niego wprowadziłam?
Stworek kręci głową przecząco.
— Panicz Regulus kazał Stworkowi deportować się do jakiejś jaskini i zostawić. Stworek nie chciał, bardzo, bardzo nie chciał, ale panicz powiedział, że to rozkaz.
— A co z moją córką?
— Stworek nie wie. Stworek pytał, ale panicz powiedział, że panienka Lyncis jest bezpieczna. Panicz przybył do domu bez niej, więc Stworek już wtedy się zmartwił, ale teraz...
— Stworku, posłuchaj mnie uważnie — przerywam skrzatowi gwałtownie, nie mogąc wytrzymać narastających we mnie obaw. — Musisz zabrać mnie do Regulusa.
— Stworek nie może!
— To rozkaz, Stworku.
Jego oczy wypleniają się łzami, a ja chwytam go za mała dłoń.
— Proszę. Zabierz mnie do mojego męża.
Skrzat z żalem na twarzy przytakuje i zaciska swoje małe palce na mojej ręce. Chwilę później czuję mocne szarpnięcie w okolicy brzucha, a gdy otwieram oczy. znajduję się już na malutkiej wyspie.
A wokół mnie nic. Przestrzeń, woda i ciemność.
Oraz dziwna... waza? Naczynie? Coś, gdzie znajduje się mętna, szara woda i pusta muszla.
Stworek upada na kolana zrezygnowany. Jakby wiedział co się stało.
— Stworku...?
Pytam drżącym głosem. Zimno owiewa moje ramiona, na których znajduje się tylko cienki, szpitalny kitel.
Nagle i niespodziewanie z wody wynurza się ciemna czupryna, a z gardła mężczyzny wydobywa się rozrywający serce krzyk. Rzucam się w jego stronę ignorując nawoływania skrzata.
Mój mąż tonie. Mam stać i patrzeć?
Chwytam go za ramiona ignorując wszechobecną wodę, a ten zamiast skupić się na trzymaniu ich, stara się mnie odepchnąć.
— Uciekaj!
Krzyczy rozkazująco Regulus, a ja nie słucham i ciągnę go w stronę lądu, mocząc do reszty swoje ubranie. Woda jest głęboka, ale nie na tyle abym nie dała rady go wyciągnąć.
Dopóki coś nie chwyta za moją kostkę i nie wciąga mnie pod taflę wody. Słyszę kolejny krzyk mojego męża i ostatnim co dostrzegam jest jego próba utrzymania mnie nad powierzchnią.
Otwieram oczy i spoglądam w dół, a na mojej nodze widzę uczepione dwa najobrzydliwsze stworzenia z jakimi przyszło mi kiedykolwiek obcować. Nerwowo wyciągam z kieszeni spodni różdżkę i rzucam zaklęcia, które nic nie dają.
Czy to nie są... inferiusy?
Remus opowiadał mi o nich przez pół siódmego roku, mówił jak je pokonać...
Jak je pokonać?
Woda boleśnie dostaje się do moich ust. Wtedy do głowy przychodzi mi wspomnienie.
Światło. Światło i ogień.
Oślepiam dwa stworzenia zaklęciem lumos i to samo robię z tymi, które starają się wciągnąć głębiej mojego męża. Chwytam go pod ramiona i staram się wypłynąć, a gdy spoglądam w górę zauważam Stworka, który pomaga mi wyciągnąć go na zewnątrz.
Upadam na ziemię i czołgam się razem z nieprzytomnym Regulusem i ledwo chodzącym skrzatem na sam środek wyspy. Kaszlę jak oszalała, starając się wydobyć z siebie wodę.
Nachylam się nad Regulusem i dostrzegam, że jego klatka piersiowa się nie unosi. Przerażona rzucam zaklęcie diagnostyczne i dostrzegam, że do zatrzymania akcji serca doszło dwie minuty temu.
Cholera.
Kładę go na plecy i uciskam jego klatkę piersiową wspomagając się różdżką. Stworek w tym czasie krzyczy do mnie coś niezrozumiale, a ja unoszę wzrok.
Całe stado tych przebrzydłych stworzeń wynurza się z wody. Ich ciała są blade, zgniłe, niemalże zielone, obrośnięte dziwnymi, niezidentyfikowanymi rzeczami. Oczy mają puste i ciemne, a wzrok bez życia.
Ogień. Ogień i światło.
— Incendio!
Ogień rozprzestrzenia się po brzegach wyspy tworząc ogniste koło, podczas gdy ja kontynuuję próbę uratowania mojego męża. Łzy spływają mi po policzkach, a w tle inferiusy przeraźliwie krzyczą pożerane przez żywioł.
— No dalej, Reg!
Co chwilę sprawdzam jego parametry życiowe i nie poddaję się próbując przywrócić jego serce do bicia. Stworek stara się pomóc mi swoją magią, jednakże mimo jego siły oboje nie jesteśmy w stanie zbyt wiele zrobić.
Wyczerpanie daje nam swoje znaki. Wielka rana na mojej nodze, którą zrobiła jedna z tych bestii również.
W końcu upadam wyczerpana i zanoszę się szlochem. Ocieram swoje czoło z potu i zaciskam palce na twardych kamykach na których leżę.
Poddaję się.
I w momencie, w którym mdleję, słyszę też dźwięk kaszlu.
•••
Budzę się i niemalże od razu atakuje mnie jasne, rażące światło. Jestem... w szpitalu?
Podnoszę się i zauważam, że znajduję się w zwykłym pokoju.
Nie moim.
Chcę wyjść z łóżka, ale nogi nie chcą ze mną współpracować. Jestem słaba.
— Nie ruszaj się jeszcze, potrzebujesz trochę czasu aby wrócić do pełni sił — słyszę obok i od razu się odwracam. W drzwiach stoi Andromeda, a na jej rękach siedzi moja malutka córeczka. — Myślę, że powinnaś się z nią przywitać.
Uśmiecham się. Gdy tylko kobieta podaje mi Lynn, nie mogę powstrzymać łez, które toczą się po mojej twarzy.
— Kochanie...
Dziewczynka przytula się do mojej piersi, a ja całuje czubek jej głowy.
— Co... Co z moim mężem?
Pytam ostrożnie Andromedy, a ta zaciska usta w prostą linię.
— Daj ją, Lynn pobawi się z Dorą, a ja ci wszystko wyjaśnię.
Oddaję Lyncis w ręce kobiety, a po chwili przez drzwi przechodzi Ted, który pomaga mi wstać z łóżka. Łapie mnie pod ramionami, a ja stękam cicho z bólu.
— Długo przeleżałam w łóżku?
— Niecały dzień. Lynn prawie rozniosła drzwi nie mogąc do ciebie wejść.
Uśmiecham się na słowa Tonksa.
Z jego drobną pomocą przechodzę do pomieszczenia obok i niemalże krzyczę, gdy dostrzegam mojego męża leżącego w łóżku. Jego pierś unosi się do góry i opada.
Żyje.
Jego porcelanowa twarz i ciemne loki skąpane są w białej pościeli. Blade usta ma rozchylone, a powieki drżące.
— Reg...
Ted pomaga mi usiąść na brzegu łóżka. Chwytam od razu za bezwładną dłoń męża i ściskam ją we własnych. Jest zimna.
Nie wytrzymuję i wybucham płaczem. Wtulam się w jego klatkę piersiową, łkając przy tym jak dziecko.
— Adelaide... — słyszę za sobą głos czarownicy i wyczuwam jej dłoń na moich plecach. — Musisz wziąć się w garść. To co ci teraz powiem jest bardzo ważne.
Ocieram swoje oczy z łez szczęścia. Regulus żyje. Tylko to się liczy.
— Dzięki tobie mojemu kuzynowi udało się przeżyć. Cudem — kontynuuje kobieta, siadając na fotelu obok. Jej dłoń chwyta za moją, a Ted trzyma moje ramię w ramach... otuchy? — Niestety, jego mózg był odcięty od tlenu na zbyt długo i sprawiło to nieodwracalne zmiany w jego ciele. Nie wiemy czy się wybudzi, prognozujemy, że przy dobrej opiece tak. Takiej jednak nie będzie miał w pogrążonym wojną kraju.
— Sugerujesz nam ucieczkę?
— I to jak najdalej stąd. Nie do Hiszpanii, bo wiem, że tam rezyduje twoja rodzina. Od razu Sama-Wiesz-Kto was tam wyśledzi. Kontaktowałam się z Dorcas i Marlene, mieszkają na kompletnym odludziu. Zgodziły się przyjąć ciebie i Regulusa.
Mrugam parę razy zdziwiona.
— A co z Lynn?
— Adelaide...
— Chyba nie sądzicie, że...
— Adelaide, posłuchaj mnie — wzdycha ciężko Ted, klepiąc moje ramię. — Uda nam się sfałszować waszą śmierć. Będziecie bezpieczni przez lata rehabilitacji bądź śpiączki Regulusa. To najlepsze co możemy zrobić.
— A co z moją córką? Mam ją zostawić?
— Gdy Fiona dowie się, że nie żyjesz... — ledwo te słowa przechodzą Andromedzie przez gardło. — Dobrze wiesz jak pragnęła dziecka, córeczki. Zajmie się Lynn jak własnym dzieckiem. Na całe szczęście nie zabieraliście jej do Czarnego Pana, więc zwykła zmiana nazwiska powinna uchronić ją przed rozpoznaniem.
Przełykam ślinę starając się nie rozpaść na kawałki.
— Czyli będę... martwa?
— Przez następne parę lat — odpowiada Ted. — Regulusowi z pewnością pomoże nadmorska bryza.
Odgarniam włosy do tyłu i wręcz szarpie za nie w złości.
Będę martwa.
•••
Tulę do piersi moją córeczkę i pozwalam jej bawić się moimi włosami. Jej oczy mają ten sam kolor co te należące do mojego męża. Są piękne.
Jej drobne usta układają się w uśmiechu, a policzki wyglądają jak dwie okrągłe kuleczki.
— Kocham cię, Lynnie. I tatuś też.
Całuję ją w czoło i głaszczę gładki, dziecięcy policzek. Jej śmiech roznosi się po pomieszczeniu.
Nie ma pojęcia co ją czeka.
— Wrócimy do ciebie, obiecuję. Tu zajmie się tobą wujek Severus i ciocia Fiona. Będziesz bezpieczna — trącam ją nosem starając się powstrzymać łzy. — I wolna.
Kołyszę ją delikatnie w swoich ramionach.
— Jesteś bardzo dzielna — szepczę jej do ucha i całuję w skroń. — Płynie w tobie moja krew, krew Fauntleroyów. Poradzisz sobie.
Jej późniejszy płacz zapamiętam do końca swoich dni.
•••
Marlene i Dorcas przyjęły mnie z otwartymi ramionami. Tak samo Regulusa, który dalej tkwił w śpiączce.
Ich nadmorski domek jest piękny i spokojny. Lyncis by się tu podobało.
I tak mijają tygodnie. Miesiące. Marlene mówi mi o śmierci Jamesa i Lily, później Dorcas o śmierci Petera i aresztowaniu Syriusza.
Pogrążam się w ciemności. To tak jakbym straciła wszystko.
Chciałam krzyczeć, ale moje usta nie chciały się otworzyć.
Chciałam biec, ale moje nogi nie chciały ruszyć.
Chciałam żyć, ale moje ciało od dawna było już martwe.
W każdej wolnej chwili piszę listy do Lynn. Zbieram je wszystkie w pudełku, aby kiedyś móc jej je pokazać. Udowodnić, że matka umierała z tęsknoty, chcąc tylko utrzymać jej ojca przy życiu.
— Mówi się, że Same-Wiecie-Kto upadł. Że pokonał go sam malutki Harry Potter.
Parskam na słowa Dorcas zmywając talerz w zlewie. Malutka kuchnia jest doprawdy przytulna, niebieskie kafelki i drewniane szafki nadają temu miejscu klimatu.
— Pozwól, że ci coś powiem, Dor. To, że zniknął nie znaczy, że nie żyje.
— Ad, powinnaś się cieszyć — odzywa się Marlene popijając kawę. — To znaczy, że z Regulusem możecie wrócić do Lynn.
Odwracam się ignorując swoje mokre dłonie.
— Czy on naprawdę zginął?
Pytam z nadzieją. Czy jest szansa, że zakon zniszczył pozostałe sześć horkruksów?
To niemożliwe. Za jeden niemalże oboje oddaliśmy życie.
— Śmierciożercy zostają skrupulatnie aresztowani i wsadzani do Azkabanu. To prawda, Adela. Jesteśmy wolni.
Lekki uśmiech wchodzi na moje usta. Może to nic złego uwierzyć?
A moją nadzieję niszczy świst deportacji. I trzask drzwi.
— Te bariery są naprawdę słabe.
— Aegon?
Oczy niemal wypadają mi z orbit, a ręka sięga po różdżkę w odruchu chęci przetrwania.
— Spokojnie, siostrzyczko — odzywa się spokojnym tonem mój brat i parska, gdy Dorcas przykłada mu różdżkę do szyi. — Bez nerwów. Chciałem tylko pomóc wzmocnić bariery i pogadać przed aresztowaniem. Jest spora szansa, że już stamtąd nie wyjdę.
Biorę głęboki wdech i opuszczam różdżkę. Blondynka wpatruje się we mnie oskarżycielsko.
— To Śmierciożerca!
— I mój brat — zmęczona podchodzę w stronę mężczyzny. Moja noga dalej boli gdy mocniej na niej ustanę, ale nie jest źle. — Oddawaj różdżkę.
Aegon przewraca oczami ale posłusznie oddaje mi przedmiot, a ja oddaje go Meadows.
— Wyjdźcie stąd. Nie chcę go widzieć w moim domu.
Kierujemy się na dwór i od razu zdejmuję swoje buty, aby móc poczuć miękki piasek przez stopy. Siadamy niedaleko, oboje nie przejmując się zabrudzeniem szat.
— Skąd wiedziałeś, że żyję?
Mój brat ponownie parska pod nosem i kręci głową. Odpina swoją czarną, śmierciożerczą pelerynę i pozwala jej odlecieć wraz z wiatrem w otchłań morza.
— Łączy nas coś więcej niż krew, Ad. Mogliśmy nie rozmawiać przez ostatnie lata, ale jesteśmy jak bliźniaki. Poczułbym, że nie żyjesz. Wiedziałbym o tym.
Marszczę brwi. Mój wzrok od razu spada na jego mroczny znak.
Nie wygląda dobrze. Jest wręcz... Nabrzmiały.
— Jak mnie znalazłeś?
— Takie tam czarnomagiczne zaklęcie. Mogłem je rzucić tylko dzięki temu, że jesteśmy spokrewnieni i to miejsce ma słabe bariery.
Klnę w myślach. Andromeda zarzekała się, że rzuciła wszystkie potrzebne czary ochronne.
Chwytam piasek w dłonie.
— Lynn rośnie jak na drożdżach. Szkoda, że już nigdy więcej jej nie zobaczę.
Spoglądam na niego, lecz on wzrok ma wbity przed siebie, w bezkres morza. Zaciskam usta w prostą linię.
Aegon nie jest odpowiednią osobą do ingerowania w życie Lyncis.
— Chciałabym powiedzieć ci, że na to nie zasługujesz. Sam jednak wiesz jak jest.
Gorzki śmiech wychodzi z ust Aegona.
— Wiem. Sam nie wybaczyłem sobie wielu rzeczy.
W akcie odwagi chwytam go za rękę. Splątam nasze palce ze sobą.
Zimno jego dłoni jest przytłaczające.
— Ja tobie też. Ale dalej... Dalej cię kocham.
Widzę na jego parszywej twarzy uśmiech. Szczery.
Jak za dziecięcych lat.
— Myślałem, że się mną brzydzisz.
— Vice versa. Jednak jakimś sposobem tu siedzimy, glucie.
Jego lodowate palce kontrastują z ciepłem mojej skóry. Widzę jak kąciki ust Aegona poszerzają się jeszcze mocniej na dźwięk dziecięcego przezwiska.
— Nie możesz wrócić. Zakon nie zniszczył wszystkich horkruksów. Nie zniszczył żadnego. Czarny Pan dalej żyje i wkrótce się odrodzi.
Spoglądam na niego przerażona. Jak to nie zniszczył żadnego?
— Aegon...
— Obiecaj mi, że nie wrócisz. Nie narazisz Lyncis na śmierć przez to, że w kręgu Śmierciożerców jej prawdziwy ojciec uważany jest za zdrajcę. Niemalże wszyscy myślą, że to córka Snape'a. Tak jest bezpieczna.
Aegon ma rację. Raz w życiu.
— Obiecuję.
— Dasz mi swoją różdżkę? Rzucę lepsze zaklęcia obronne.
— Przecież...
— Nasze różdżki są identyczne, moja wielka Ad.
Wzdycham zrezygnowana i podaję mu owy przedmiot.
Kolejny raz żegnam brata przed Azkabanem. I kolejny raz gdzieś w środku mnie pojawia się bunt przeciw temu kim się stał.
Bo gdy siedzę z nim na plaży, czuję jakby obok mnie był znów dziewięcioletni Aeg. Ten sam, któremu krzywo podcinałam grzywkę i wciskałam znienawidzone, ananasowe cukierki.
Ten sam, który nigdy w życiu nie wyrzekłby się dobra, które w sobie nosi.
Być może on dalej gdzieś w nim jest.
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top