ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

xxx.❝ Nie bądź naiwna. ❝

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

NIE POTRAFIĘ NAWET OPISAĆ SZCZĘŚCIA JAKIE ODCZUWAM, kiedy na początku marca razem z Rosettą - drugą pielęgniarką, wypisujemy ostatnie dane w papierologii związanej z leczeniem Eliota Saltzmana.

Ten trzynastolatek leży tutaj od dobrych trzech miesięcy, musieliśmy wyhodować mu od nowa całą kość. Biedactwo.

Jego uśmiech i ulga na twarzy rekompensowała mi wszystkie trudności i łzy jakie wylałam nad jego szpitalnym łóżkiem. Pomogłam mu stanąć na nogi, jak prawdziwy magomedyk.

Poppy klepie mnie po plecach i posyła mi spojrzenie pełne dumy. Rosetta odbiera ode mnie dokumenty i sprawdza ostatni raz czy wszystko jest tak jak należy.

— Wyhodowałaś kość, kochanie. To nie lada wyczyn — mówi starsza z pielęgniarek, a madame Pomfrey przytakuje na jej słowa. — Idź do niego, koniecznie. Powiedz zalecenia i takie tam. Wiem, że chcesz.

Uśmiecham się speszona. Łatwo mnie rozgryźć w tej kwestii, jestem okropnie spragniona wiedzy i praktyki w temacie uzdrowicielstwa i nie odpuszczę dopóki nie dotrę do celu.

Wychodzę z gabinetu pielęgniarek i podchodzę do łóżka na którym leży chłopiec. Pakuje on ostatnie rzeczy do swojej skórzanej torby. Wygląda na smutnego.

— Elio, wszystko w porządku? Nie cieszysz się, że wychodzisz?

Pytam, przysiadając na materacu obok torby trzynastolatka. Ten zaciska usta w prostą linię i przestaje pakować rzeczy.

— Madame Pomfrey powiedziała, że przez następne pół roku nie będę mógł grać w quidditcha.

Mimowolnie się uśmiecham i delikatnie czochram włosy Saltzmana. Co za uroczy dzieciak.

— To dla twojego dobra. Wytrzymasz te pół roku, a jeśli będziesz punktualnie co poniedziałek przychodził po eliksir na wzmocnienie kości, to być może pozwolę ci grać ostrożnie już po czterech miesiącach.

Tłumaczę powoli, a na wzmiankę o grze chłopiec momentalnie się uśmiecha i jego twarz od razu jaśnieje.

— Pamiętaj aby co rano pić napar z szałwii. Uważaj na siebie, Eliot.

Mówię, w tym samym czasie pomagając zebrać chłopcu resztę jego rzeczy i odprowadzam go do wyjścia ze skrzydła. Przy drzwiach stoi już McGonagall, opiekunka jego domu.

Gdy drzwi się za nimi zamykają, nie mogę powstrzymać uśmiechu. Wyleczyłam tego chłopca.

— Dobra robota, cukiereczku — mówi Rosetta, klepiąc mnie po ramieniu. — Możesz być z siebie dumna.

•••

Marcowe słońce bije mi po oczach, kiedy samotnie zmierzam w kierunku Hogsmeade. Mimo, iż Severus proponował mi swoje towarzystwo - odmówiłam. Potrzebuję chwili w samotności.

Przyroda w wiosce powoli odżywa, trawa staje się bardziej zielona, a pierwsze kwiaty wypuszczają pąki.

Ładna pogoda przyciąga wiele uczniów do wyjścia ze szkoły, dlatego starałam się wyjść jak najszybciej, aby ominąć wielką chmarę nastolatków idących na kremowe piwo.

W końcu docieram pod sklep pana Ongaro i przez chwilę zastanawiam się, czy mam odwagę spojrzeć mojej siostrze w oczy.

Nie zasługiwała na całe te cierpienie.

Popycham ciężkie, drewniane drzwi, a wiszący dzwonek powiadamia pracowników o obecności nowego klienta.

Fiona stoi za ladą i układa fiolki. Jej skóra jest blada i ziemista, a twarz widocznie zmęczona. Włosy straciły swój blask, spięte w ciasnym warkoczu z tyłu jej głowy.

Uśmiecham się gdy widzę na jej szyi naszyjnik, który dostała ode mnie dwa lata temu. Czerwony rubin pobłyskuje na szyi przy jej każdym ruchu.

W końcu podnosi głowę i mnie zauważa. Blady uśmiech wykwita na jej twarzy i mogę przysiąc, że na chwilę jej policzki zyskują trochę kolorów. Od razu odkłada fiolkę która trzyma na ladę i zza niej wychodzi.

Jej ramiona oplątają mnie w uścisku, a ja uspokajająco głaszczę ją po plecach. Dajemy sobie czas, nie ma tu zbyt dużego ruchu.

— Jak się czujesz?

Pytam, sama nie do końca wiedząc czy chcę znać odpowiedź na to pytanie.

— Teraz już mi lepiej. Dziękuję, że przyszłaś.

Spoglądam na nią wymownym spojrzeniem. Jak mogłabym nie przyjść?

— Pan Ongaro udostępnił mi pokój na górze, więc nie muszę martwić się zakwaterowaniem. Myślę, że jeśli ładnie poprosisz Dumbledore'a to pozwoli ci zostać u mnie na weekend raz na jakiś czas.

Przytakuję i uśmiecham się lekko do rudowłosej. Dobrze mieć ją przy sobie.

Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, że tak będzie wyglądać moja relacja z Fioną – wyśmiałabym go.

— Rodzina Prewettów jest bardzo wspierająca — odzywa się po chwili ciszy była krukonka. — Mimo tego, że po tym wszystkim nic nas już nie łączy — mówi już zdecydowanie ciszej, odruchowo kładąc swoją dłoń na brzuchu. — Dalej pytają czy wszystko w porządku i czy potrzebuję jakiejś pomocy. Ale ja wiem, że muszę poradzić sobie sama.

Kręcę głową na słowa mojej siostry.

— Fiona, proszę cię. Masz tylko osiemnaście lat, daj sobie pomóc.

Kładę dłoń na jej ramieniu i pocieram je. Dzwonek sprawia, że Fiona momentalnie wraca na swoje stanowisko, a ja uśmiecham się do niej lekko.

— Przyjdę jutro.

Rzucam, a rudowłosa spogląda na mnie zdziwiona. Marszczy swoje brwi i czoło, wychylając się trochę za ladę.

— Jutro jest niedziela.

— Chyba zapomniałaś, że twoja siostra kumpluje się z huncwotami.

                                          •••

Trzymając Padme pod ramię razem zmierzamy w stronę Wielkiej Sali. Wielkimi krokami zbliżała się pora obiadowa, a obie ominęłyśmy dziś śniadanie.

Piekielnie burczy mi w brzuchu.

— Myślisz, że Sztywna pozwoli mi oddać te wypracowanie pojutrze?

Marszczę brwi na jej pytanie. Mieliśmy cały tydzień na napisanie go.

— Pad, wiesz jaka jest McGonagall. Musiałabyś mieć dobry powód.

Dziewczyna wzdycha ciężko i obie przechodzimy przez ogromne drzwi prowadzące do docelowego pomieszczenia. Od razu kierujemy się w stronę stołu puchonów, z którego już z daleka macha nam Scamander.

Razem z Zabini siadamy na przeciwko Brunona, a ten od razu nachyla się w naszą stronę.

— Temida Nolan zaprosiła mnie na randkę — mówi cały podekscytowany. — To Krukonka z siódmego roku. Siedzi obok Lovegooda.

Obie obracamy się aby zobaczyć dziewczynę o której mówi nasz przyjaciel.

Jest naprawdę ładna. Długie loki w kolorze ciepłego blondu opadają na jej plecy, a na sobie ma krótką sukienkę w niebieskie kwiaty.

Nie mogę powstrzymać uśmiechu wyrastającego na moich ustach.

Bruno na to zasługuje. Widziałam jak cierpiał, gdy Mary zdecydowała o opuszczeniu ostatniego roku w Hogwarcie ze względu na ataki na mugolskie rodziny.

Mimo, że za samą McDonald szczególnie nie przepadałam, to uszczęśliwiała ona Scamandera. To było dla mnie najważniejsze.

— Bruno, to genialnie!

Odpowiadam mu, jednak ani Brunon, ani Padme mnie nie słuchają. Obracam się aby zobaczyć na co tak patrzą i dosłownie wbija mnie w ławkę, na której siedzimy.

Syriusz Black stoi na stole, a wszyscy obecni na obiedzie się na niego patrzą.

Nie musiałam z nim o tym rozmawiać, żeby domyśleć się co właśnie teraz zrobi.

— Czy mógłbym poprosić o uwagę? Dzięki, kochani — zaczyna, trzymając w dłoni różdżkę, którą sekundę temu rzucił zaklęcie zwiększające głośność. — Chciałbym na samym wstępie podkreślić, że jestem skończonym kretynem, serio. Bo wiecie, jak inaczej nazwać kogoś kto zamiast zaprosić laskę dziesięć na dziesięć na randkę całuję ją na boisku w trakcie meczu, sprawiając, że jej drużyna przegrywa. Trochę lipa, prawda?

Huncwot nerwowo poprawia swoje czarne włosy i zaciska usta w prostą linię. Nauczyciele spoglądają na to zdziwieni, niektórzy plotkują, a inni zupełnie milczą.

— Ale to nie tak, że nie żałuję. Działałem pod wpływem emocji i dopiero po fakcie zrozumiałem, jaką głupotę zrobiłem — gryfon wzdycha cicho, rozglądając się po sali, jakby szukając czegoś, kogoś. — Padme Zabini, wiem, że proszę o wiele. Musisz wiedzieć, że nie poznałem nigdy drugiej takiej jak ty. To do ciebie wracam myślami przed pójściem spać i po tym jak się obudzę. Wiem, że dawałem ci mieszane znaki, czasem zamykałem się w sobie i zachowywałem jak ostatni kretyn, ale jeśli powiesz tylko jedno słowo, będę twój.

Widzę kręcącą się łzę w oku przyjaciółki, gdy ta z na pozór niewzruszoną miną patrzy wprost na Blacka.

Ten wpatruje się tylko w nią. Tak, jakby nikogo więcej tutaj nie było.

— Przepraszam. Jeśli nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego, zrozumiem. Chciałem tylko abyś dostała przeprosiny na jakie zasługujesz, Paddie.

PADDIE?

Prawie podskakuję, kiedy Padme rusza ze swojego miejsca dziarskim, wręcz agresywnym krokiem w stronę Syriusza. Mocno zastanawiam się nad tym, czy za nią nie pobiec. Przecież ona go zabije. Zamorduje go jak nic.

Masowe westchnięcie przechodzi po sali, gdy dziewczyna wdrapuje się na ławkę i mimo odległości jaką ją dzieli od Blacka, wymierza mu mocny cios w prawy policzek. Jego głowa przechyla się od uderzenia, a Zabini bierze głośny wdech.

Usta rozdziawiają mi się ze zdziwienia.

Już mam podrywać się z miejsca, aby powstrzymać ewentualną katastrofę, aż tu nagle Padme łapie za koszulkę gryfona, po czym przyciąga go do siebie tak, że ten musi się gwałtownie schylić. Ciemnowłosa wpija się w usta Blacka, a po całej sali odbija się okrzyk Pottera, a zaraz po nim aplauz uczniów siedzących wokół.

Widzę błysk w oczach McGonagall i lekki uśmiech na jej twarzy, gdy usadza Sprout na miejscu, powstrzymując nauczycielkę zielarstwa przed interwencją.

Jednak hogwart potrafi być romantyczny.

•••

Severus Snape siedzi przede mną w kuchni, a w dłoniach trzyma talerzyk pełny kolorowych babeczek. Stanowią one całkiem niezły kontrast w stosunku do jego włosów, oczu, ubrań czy chociażby aury.

Snape raczej nie chodził w innych barwach niż czerń i biel. Chyba, że krawat slytherinu się liczy.

— Czekaj, Sev, jeszcze raz. Czarny Pan planuje co?

Pytam, nie wierząc w to co przed chwilą usłyszałam.

Cieszę się, naprawdę, że Severus mówi mi o tych wszystkich rzeczach, z którymi wcześniej musiał radzić sobie sam, ale momentami naprawdę ciężko to znoszę.

Tym bardziej, że sam ślizgon traktuje to jak rozmowę o pogodzie albo ulubionym makaronie. Kompletnie znieczulił się na to, że mówi o morderstwach całych rodzin, jak nie wiosek.

— Czarny Pan chce napaść na wioskę w okolicach Londynu ale tym razem ma w planach wymordować wszystkich mugoli. Bez wyjątków. Wcześniej zabijał pojedyncze domy, kamienice, i tylko mężczyzn, a teraz chce śmierci wszystkich, bez względu na wszystko. I to z rąk młodych śmierciożerców.

Mrugam parę razy dalej nie wierząc w to, co do mnie powiedział. Mój mózg po prostu nie dowierza w to, że można być tak okrutnym.

— Chcesz mi powiedzieć, że ty, mój chłopak i mój brat będziecie mordować niewinnych mugoli, a ja mam siedzieć i udawać, że wszystko jest super?

Zimne dreszcze przechodzą po moim kręgosłupie gdy wymawiam to pytanie na głos i wcale nie są one przyjemne. Ciemnowłosy wpycha kolejną babeczkę do ust, dając sobie tym samym czas na przemyślenie swojej odpowiedzi. Cwaniaczek.

— Nie do końca. Pod koniec marca odbędzie się nabór i to wybrane przez Czarnego Pana osoby pójdą na tę misję.

— Dalej istnieje prawdopodobieństwo, że cała wasza trójka zostanie wybrana.

Mówię, spoglądając na Severusa spod podniesionej brwi. Czarnowłosy wzdycha.

— Nie martw się, Adela. Poradzimy sobie. Jeśli Czarny Pan wybierze Aegona, pójdę do niego i powiem, że chce wejść w miejsce słabego ogniwa. W imię czystej krwi i tak dalej. Sama rozumiesz.

Nie podoba mi się to. Snape jak zwykle pomija siebie, przejmując się wszystkimi wokół, tylko nie samym sobą. Znalazł się kolejny z kompleksem bohatera.

— A co z tobą? Nie będziesz brudził sobie rąk tylko po to, aby uratować dupę mojemu bratu, który wszedł w tę sektę z własnej woli. Nie pozwolę ci na to, kretynie.

Ciemnowłosy zaciska swoje wąskie usta w prostą linię, a ja patrzę na niego wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu.

Oszalał, jeśli kiedykolwiek pomyślał, że się na to zgodzę.

— Pójdę do Dumbledore'a.

Moja dłoń od razu zostaje złapana przez blade, długie palce Severusa. Ściska on ją delikatnie, jakby próbując mnie przy sobie zatrzymać.

Z łatwością mogłabym się wyrwać z jego uścisku, jednak tego nie robię. Coś każe mi zostać.

— Dumbledore nic nie zrobi. Nie łudź się, Adela.

Kręcę głową, nie zgadzając się. Kto inny może nam pomóc, jeśli nie jedyna osoba której Czarny Pan się boi?

Jak inaczej mam uratować Regulusa przed tym wszystkim? Co innego nam zostało?

— Sev, wiem, że to głupie, ale warto chociaż spróbować — zaczynam, ściskając jego dłoń w wzajemności. — W Dumbledorze jest nasza nadzieja.

— Nie bądź naiwna — odpowiada już lekko zdenerwowany czarnooki. — Dobrze wiesz, że sprzeciwienie się Czarnemu Panu kończy się śmiercią.

Biorę głęboki oddech i przytakuję, nie chcąc dłużej walczyć z Severusem. Ma rację. Niestety, ale ją ma.

Tylko jak mam teraz spać w nocy, jeśli wiem, że cała ich trójka może zostać zmuszona do zamordowania tysięcy istnień?

•••

Profesor Sinistra na ostatnim roku wróżbiarstwa i numerologii daje mi ogrom swobody i pozwala rozwijać się ponadprogramowo bardziej, niż dotychczas.

Nigdy nie wiązałam swojej przyszłości z wróżbiarstwem ani numerologią, traktowałam to zawsze jako zwykłe hobby. Nauczycielka za każdym razem suszyła mi głowę za to, że wolałam ścieżkę uzdrowicielki.

Chociaż nieustannie powtarza mi, że gwiazdy to ścieżka, do której furtka jest zawsze otwarta.

Na dzisiejszych zajęciach zjawiłam się głównie z powodu Remusa, z którym umówiliśmy się parę dni wcześniej na wspólne oglądanie gwiazd. Mogliśmy to zrobić jako dwójka uczniów z niemal wszystkimi W z tego przedmiotu.

Tak jak zawsze ledwo wciągam się na wieżę astronomiczną i daję sobie chwilę na odsapnięcie. Tych schodów jest nieskończenie wiele, myślę, że Dumbledore powinien już dawno temu zainwestować w jakieś magiczne, ruchome schody albo coś tego typu.

To podchodzi już pod narzędzie tortur.

— Serwus, Adela.

Słyszę za moimi plecami, a z grupki uczniów wyłania się mój przyjaciel. Ciepły uśmiech Remusa od zawsze sprawia, że nie ważne jak zły potrafię mieć dzień, od razu staje się on lepszy.

— Cześć, Luniu — odpowiadam, uśmiechając się lekko. Rozglądam się, aby zobaczyć czy nigdzie wokoło nie ma Sinistry i odchylam swoją kurtkę, aby pokazać Lupinowi srebrną piersiówkę. — Stwierdziłam, że to dzień na zrobienie czegoś nielegalnego.

Huncwot marszczy brwi i dotyka mojego czoła wierzchem dłoni. Rozgląda się uważnie po mojej twarzy, jakby szukając jakiś zmian.

— Dobrze się czujesz? Może pójdziemy do Poppy?

Przewracam oczami. Okej, nigdy nie byłam rasowym naginaczem zasad, ale nikt nie wmówi mi, że jestem ostoją świętości. Litości, ludzie.

— Zaraz nie dostaniesz nawet kropli, sierściuchu.

— Tylko nie sierściuchu — mówi załamanym głosem Lupin, a ja chichoczę pod nosem. — Może i masz rację, to nasz ostatni rok. Przydałoby się złamać parę zasad.

— Luniaczku, czy aby teraz ty nie masz temperatury?

— Goń się, Adela.

Parskam śmiechem na naszą wymianę zdań, a po chwili dołącza do mnie Remus.

W końcu wchodzimy do klasy i razem z chłopakiem siadamy w najbardziej wysuniętym i oddalonym od nauczycielki punkcie. Oboje wiemy, że Sinistra zajęta będzie osobami z nieciekawymi ocenami, a na nas nie rzuci nawet okiem.

Rozkładam jeden z teleskopów i ustawiam go tak, abyśmy mogli zobaczyć coś ciekawego. Zajmuję mi to chwilę, a w tym czasie Lunatyk sięga do wnętrza mojej kurtki i wyciąga z niej piersiówkę, której wnętrze powiększyłam zaklęciem.

Czuję się zadziwiająco dobrze. Chociaż przez chwilę nie myślę o Aegonie, Severusie i Regulusie. Chociaż przez chwilę nie zamartwiam się o Fionę i to jak się czuje.

Po prostu cieszę się chwilą. Robię coś, czego nie robiłam od dawna.

— Tęskniłem za tym.

Odzywa się Lupin, podając mi srebrny przedmiot, a ja od razu biorę solidny łyk alkoholu. Ognista whisky pali przyjemnie mój przełyk i rozluźnia spięte mięśnie.

Zaglądam do teleskopu poszukując najbardziej interesującej mnie gwiazdy. Nawet nie wiem kiedy szukanie jej stało się moim nawykiem.

Za każdym razem gdy patrzyłam w niebo, musiałam upewnić się, że wśród innych ciał niebieskich jest też on. A raczej gwiazda, po której nadano mu imię.

Regulus.

— Ja też, Luniaczku. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że nie muszę już przed wami niczego ukrywać.

Chłopak spogląda na mnie, gdy odrywam się od urządzenia i kładzie dłoń na moim ramieniu, biorąc kolejnego łyka alkoholu.

— Już nigdy więcej nie będziesz musiała. Obiecuję.

Remus wystawia w moją stronę swój mały palec, a ja chichocze pod nosem, starając się nie parsknąć głośnym śmiechem.

Czuję się jakbym znów była na czwartym roku i składała sobie z Luniem obietnicę na mały palec. Jakbym znowu miała życie, w którym największym problemem było złamane pióro albo brak wypracowania.

Chwytam jego palec swoim i ściskam go najmocniej jak potrafię. Uśmiech nie złazi mi z ust, huncwotowi także.

— Ja, Remus Lupin obiecuję ci, Adelaide Fauntleroy, że będę twoim przyjacielem do końca moich dni.

Mam wrażenie, że na ułamek sekundy naprawdę widzę czternastoletniego Luńka przed sobą. Jakbyśmy znowu byli dzieciakami.

— Ja, Adelaide Fauntleroy obiecuję ci, Remusie Lupinie, że będę twoją przyjaciółką do końca moich dni.

Powtarzam regułkę, którą doskonale pamiętam mimo upływu lat. Nigdy nie sądziłam, że Lunatyk pamięta o tej głupiej obietnicy tak samo mocno jak ja.

Nie zamierzałam jej złamać, nawet jeśli składaliśmy ją, gdy oboje byliśmy dziećmi.

Biorę kolejnego łyka zanim oddam piersiówkę w ręce chłopaka. Czuję się lekko i spokojnie, nawet jeśli za moimi plecami toczy się właśnie lekcja, a na swoich plecach czuję spojrzenie innych uczniów.

To wcale nie tak, że pijemy na widoku. Siedzimy w idealnych pozycjach tak, aby Sinistrze nawet przez głowę nie przeszła myśl, że robimy cokolwiek nielegalnego.

Opieram głowę o ramię Remusa, a ten kładzie swoją na moją. Oboje twarze mamy zwrócone ku nocnemu niebu.

Jest idealnie.

Zupełnie tak, jakby za murami Hogwartu nie szalała wojna.

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top