ROZDZIAŁ SIÓDMY

vii. ❝Uważaj na siebie, dobrze?❝

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

BUDZĄC SIĘ NAGLE, nie daję rady nawet uchylić oczu do końca, gdyż boleśnie jasny blask pomieszczenia zmusza mnie do zaciśnięcia powiek ponownie. Przecieram twarz dłońmi, jakoby miałoby mi to pomóc w przystosowaniu się do światła i całej obecnej sytuacji.

Czuję pod palcami jak mocno opuchnięta jest moja skóra i usta.

Moja głowa pulsuje żywym bólem, a gardło zaciska się do środka. Dopiero teraz przychodzą mi do głowy wydarzenia z poprzedniego wieczoru.

Tylko mi mogło wydarzyć się coś takiego. Mój pech sięgał momentami wszystkich możliwych granic.

W końcu po wielu bolączkach udaję mi się odzyskać zdolność widzenia. Nie mija nawet chwila gdy zaczynam tego żałować. Bardzo.

Na moich nadgarstkach widnieją ciemne, wręcz fioletowe siniaki po wczorajszej konfrontacji z pijanym Krukonem. Boleśnie przypominają mi upokorzenie jakim wczoraj cała się okryłam.

Zauważam jednak, iż nie leżę w swoim własnym łóżku, co zmusza mnie do spojrzenia na resztę pomieszczenia, które zdecydowanie nie jest moim pokojem. Gdy zauważam śpiącego na ciasnym fotelu Blacka, wspomnienia wbijają się w moje serce jak malutkie ostrza powodujące straszliwy ból.

Uratował mnie. Zaopiekował się mną i został ze mną mimo, że nie musiał.

Do późnej nocy przytulał mnie do swojej piersi zapewniając, że nic już mi nie grozi.

Chłopak z którym dążę się niczym więcej jak obrzydzeniem.

Nie zajmuję mi długo dojście do tego gdzie obecnie się znajdujemy. Jak widać Ślizgon ma w sobie dość spore zamiłowanie do Pokoju Życzeń.

Łapię za koc leżący obok mnie na łóżku i powoli, ledwo stojąc na nogach, podchodzę do zielonookiego aby go okryć. Wyrzuty sumienia obejmują mnie z prędkością światła gdy tylko zauważam wielkie, fioletowe sińce pod jego oczami.

Nagle chłopak gwałtownie otwiera oczy, a ja prawie podskakuję. Niemalże upadam starając się zachować równowagę.

— Fauntleroy, nie śpisz już? — pyta od razu, wyglądając na szczerze przejętego. Odsuwam się nieznacznie od jego fotela, a ciemnowłosy podnosi się do bardziej składnego siadu. — Jak się czujesz?

Wzdycham głośno próbując w ten sposób kupić sobie jak najwięcej czasu na odpowiedź. Jak się czuję?

Okropnie. Jakbym została okradziona z resztek honoru jaki jeszcze mi pozostał. Jakby ktoś uderzył mnie w twarz, a później na mnie napluł.

Co najmniej jakbym została obdarta z godności.

— W porządku.

Odpowiadam, a w zamian dostaję tylko czyste politowanie wymalowane na twarzy Ślizgona.

— Wiem, że pomiędzy nami nigdy nie było jakiejkolwiek więzi ale on cię-

— Wiem co mi zrobił, nie musisz mi o tym przypominać — fukam nerwowo. Ciemnowłosy miesza się nieznacznie ale w ułamku sekundy jest w stanie wrócić do swojej wyrachowanej, zimnej postawy.

Pocieram ramiona gdy robi mi się trochę zimno. Nadal mam na sobie cienką sukienkę z poprzedniego wieczoru.

Jak dobrze, że dziś niedziela. Mniejsza szansa na to, że ktoś zobaczy mnie w takim stanie.

— Regulusie?

Chłopak na dźwięk swojego imienia z moich ust wzdryga się nieznacznie i wlepia jeszcze mocniej we mnie swoje i tak już intensywne spojrzenie. W odpowiedzi słyszę tylko ciche mhm? które jest dla mnie jednocześnie pozwoleniem na kontynuowanie.

— Dziękuję — rzucam ledwo słyszalnie pod nosem zagryzając policzek od środka przez budzące się we mnie na nowo emocje. — Nie wiem co by się stało, gdyby nie ty, ja...

— Nie musisz mi za nic dziękować, Fauntleroy — odpowiada spokojnie Ślizgon po czym wstaje jednym, zwinnym ruchem z dużego, ciemnego fotela. Nawet nie wiem kiedy zbliża się do mnie na tyle, że dzieli nas już tylko parę kroków. Gdy stoję przed nim bez butów chłopak wydaje się być gigantyczny. Muszę zadrzeć głowę do góry aby móc utrzymać z nim kontakt wzrokowy.

— Mówiłeś cokolwiek Severusowi?

Pytam speszona, wbijając swój wzrok w żyły wystające na szyi chłopaka. Zmęczenie wypisane jest wprost na jego twarzy.

— Czekałem aż wstaniesz i powiesz mi czy chcesz żebym mu o tym mówił.

Marszczę brwi na jego słowa w zdziwieniu. On naprawdę przejął się moją opinią. I moim stanem.

Zaczynam czuć się obrzydliwie z faktem jak szybko przyszło mi go ocenić. Jeszcze gorzej czuję się przez to, że coraz częściej los udowadnia mi jak bardzo się myliłam.

— Przecież to twoja decyzja, nie mogłem podjąć jej za ciebie. Jedno twoje słowo i będę milczeć jak grób.

Pomiędzy nami zapada głucha cisza. Zbieram i układam szalejące myśli w mojej głowie.

Kiwam delikatnie głową w geście potwierdzenia i łapię jedną dłonią za drewnianą ramę wielkiego łóżka na którym jeszcze niedawno spałam. Black wkłada jedną rękę do kieszeni eleganckich spodni, zaś drugą, w której trzyma różdżkę, przywołuje moje rzeczy zaklęciem. W ręce wpada mi torba, a przed stopami lądują buty na obcasie.

Biorę głęboki oddech.

— Możesz powiedzieć o tym Severusowi. Nie wiem czy ja będę miała siły.

Chłopak przytakuje bez żadnego zbędnego komentarza, a jego roztrzepane włosy zlatują mu na czoło.

— Transmutować ci buty? No wiesz, obcas i tak dalej.

— Nie, w porządku. Dam radę. Będę się zbierać.

Próbuję uśmiechnąć się delikatnie i pokracznie zakładam obcasy na siebie. Powoli ruszam do wyjścia ale gdy jestem już przy masywnych drzwiach jakaś wewnętrzna siła mnie zatrzymuje. Przełykam ślinę i obracam głowę ponownie w stronę Blacka.

— Regulusie?

— Tak?

Pyta, gwałtownie wlepiając we mnie swoje przenikliwe spojrzenie. Podnoszę kącik ust do góry, na tyle ile jestem w stanie wykonać coś podobnego do uśmiechu.

— Naprawdę ci dziękuję.

Wtedy ciemnowłosy odwzajemnia uśmiech, a raczej próbuje to zrobić. Mimo wszystko w jego twarzy nie widzę nawet krzty zawiści czy kpiny. Jest w pełni szczery.

Jednak dopiero po tym co powiedział później, zupełnie miękną mi nogi.

— Uważaj na siebie, dobrze?

Zanim na dobre rozlecę się na kawałki kiwam głową i znikam za ciężkimi, drewnianymi drzwiami Pokoju Życzeń.

Jedna traumatyczna noc sprawiła, że nie jestem już w stanie patrzeć na Regulusa Blacka tak samo jak wcześniej.

W środku mnie radośnie kiełkowało powoli coś, czego nie byłam lub nie chciałam być jeszcze wtedy świadoma.

•••

— Gdzie ty, do cholery jasnej, byłaś, co?

Wzdycham gdy po ciepłym prysznicu w końcu mogę usiąść swobodnie na moim miękkim, przytulnym łóżku, a mój spokój przerywa nie kto inny jak Padme Zabini.

Na całe szczęście jesteśmy same w dormitorium. Jest trzynasta w niedzielę więc na dobrą sprawę nie dziwię się, że Luizy nie ma. Gdyby nie wczorajszy incydent mnie też by pewnie tutaj nie było.

Moja ciemnoskóra przyjaciółka stoi przede mną z założonymi rękami na piersi, tuptając energicznie nogą jakby miało jej to jakkolwiek w czymkolwiek pomóc. Jej ciemne włosy są roztrzepane, a worki pod oczami wskazują na to, że najwidoczniej musiała na mnie czekać. Moje serce ponownie atakują spore wyrzuty sumienia. Przełykam ślinę i klepię miejsce obok siebie gdy opieram się plecami o drewnianą ramę łóżka. Padme wchodzi na materac i chwilę później obie siedzimy obok siebie, ramię w ramię.

Mój język staje się okropnie cierpki, jakoby każde wypowiedziane słowo miało mnie zaboleć. W gardle staje mi ogromna gula wielkości co najmniej trzech pięści zdrowego pałkarza w średnim wieku.

Podsumowując, nie czuję się najlepiej.

— Więc, co sprawiło, że ciężko było ci powiedzieć, że nie wrócisz na noc?

Pyta przyjaciółka cynicznie się uśmiechając, a ja przypominam sobie wydarzenia z poprzedniego wieczoru i naprawdę bardzo chcę odgonić napływające do moich oczu łzy. Jeśli mam być szczera, myślałam, że wczoraj wypłakałam już je wszystkie.

Nie patrzę na przyjaciółkę. Nawet nie obracam głowy w jej stronę bo wiem, że na widok jej twarzy od razu pęknę. Rozpłaczę się niczym małe dziecko, któremu ktoś zabrał jego ulubioną zabawkę. Jak ktoś słaby i bezsilny.

Kimże jestem, jeśli nie kimś takim?

Zamiast tego bawię się rąbkiem mojego satynowego, czarnego szlafroka i próbuję ułożyć sobie w głowie jakieś sensowne wyjaśnienia tej całej sytuacji.

— Na Merlina. Adela, czy ty płaczesz?

Mrugam parę razy starając się nie wybuchnąć do reszty. Przełykam ślinę z trudnością, nadal nie patrząc na Zabini siedzącą obok mnie. Dziewczyna łapie mnie mocno za rękę i wyszarpuje z niej szlafrok aby spleść swoje palce z moimi. W jej głosie słyszę już tylko i wyłącznie troskę.

— Adelaide, czy ktoś cię skrzywdził?

Nie jestem w stanie dłużej wstrzymywać łez na wspomnienie obcych dłoni na moim ciele. Słone krople  zaczynają spływać kaskadami po moich policzkach, a ja wolną dłonią staram się wycierać je najszybciej jak tylko mogę.

Nawet nie wiem kiedy ciemnowłosa dziewczyna przyciąga mnie do siebie aby zamknąć mnie w uścisku i pocierać delikatnie moje plecy w uspokajającym geście. Z moich ust wydobywa się w końcu szloch, a klatka piersiowa porusza się w nerwowym wstrząsie.

Padme na mnie czeka. Daje mi tyle czasu ile tylko potrzebuję, nie pytając absolutnie o nic. Czuwa przy mnie bez słowa, wspierając mnie swoją obecnością.

Po pewnym czasie udaje mi się opanować siebie i drżenie całego mojego ciała. Podnoszę się nieznacznie i drżącą jeszcze ręką wycieram swoje policzki. Zabini czyta ze mnie jak z otwartej księgi; jej oczy wypełnione są w pełni troską i szczerą obawą.

W końcu zaczynam mówić. Opowiadam wszystko od początku do końca, a ona nie przerywa mi choćby na moment. Wypluwam z siebie wydarzenia poprzedniego wieczoru jak zatruwający moje gardło jad, jak truciznę, która pali mi przełyk mimo, że nie połknęłam jej z własnej woli.

Opowiadam jej o Regulusie, podświadomie kamień obciążający moje serce staje się lżejszy. Ponownie czuję jego gładkie ręce na moich ramionach i ciepły, pocieszający ton jakim otulił całą mnie.

Gdy wspominam o tym, że Black siedział przy mnie całą noc Padme marszczy swoje brwi i czoło. Słabym głosem kontynuuję, mówiąc jej także o tym, że prawdopodobnie przez większość nocy stale czuwał.

Przełykam ślinę i zaciskam mocno wargi w bólu, który obejmuje mnie calusieńką.

Widzę jak Zabini zaciska dłonie w pięści, a na jej twarzy znikają kolory. Jest zła. Bardzo zła.

— Zabiję tego skurwysyna, nie zostanie po nim nawet jeden jego blond kłak — warczy pod nosem wycierając pozostałości łez z mojej twarzy. — Nie będzie miał życia w tej szkole, już ja tego dopilnuję. Pożałuje, że kiedykolwiek spróbował zrobić ci krzywdę.

Uśmiecham się krzywo, a raczej próbuję, bo po wyrazie twarzy przyjaciółki jestem w stanie stwierdzić, że mi to nie wychodzi.

— Połóż się, dobrze? — mówi głaszcząc mnie po włosach, a ja kiwam głową tym samym jej przytakując. — Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam. Gdybym tylko wiedziała, ja-

— Uspokój się, Pad — ledwo charczę przerywając jej. Gardło mam zdarte niczym stare trampki Aegona. — Dziękuję.

To ostatnie co opuszcza moje usta zanim przylegam głową do klatki piersiowej ciemnoskórej dziewczyny i wtulam się w nią. Odczuwam względny spokój gdy mam już to za sobą – gdy wiem, że moja najlepsza przyjaciółka o wszystkim wie.

Ona tylko powoli bawi się moimi włosami i w końcu czuję, że odpływam. Delikatnymi ruchami Zabini naciąga na mnie kołdrę, a ja wtulam się w nią chyba najbardziej jak tylko potrafię. Czuję się bezpiecznie.

Czuję się jak w domu.

Padme Zabini definitywnie jest moją ulubioną osobą na całym świecie, a ten moment sprawił, że umocniłam się w tym przekonaniu jeszcze bardziej.

•••

Powoli ruszałam do przodu. Gdy w końcu nadszedł mój ulubiony dzień jesieni, nie mogę powstrzymać się od uśmiechu cisnącego mi się na usta.

Halloween.

Dzień, który od zawsze spędzałam barwnie. Począwszy od przebieranych imprez organizowanych przez ciotkę Alyssę, aż po Hogwartckie Noce Duchów.

Niestety w tym roku boleśnie przypomniała mi o moich obowiązkach Prefekta profesor Sprout, która już na śniadaniu oznajmiła mi, że Black zapowiedział jej swój zdecydowany powrót do patroli, co znaczyło też niejako mój.

Nie zdążyłam się nawet na dobre nacieszyć brakiem patroli; profesor Dumbledore zadecydował po wypadku na ostatnim meczu, że nie mogę patrolować korytarzy sama, tym bardziej nocą, dlatego też zostały one zawieszone do czasu powrotu do zdrowia Regulusa.

Dostał on odgórne polecenie od madame Pomfrey aby wstrzymać się z przemęczaniem się przynajmniej do Nocy Duchów.

I oto on – pracoholik Black, równo w Dzień Duchów ogłosił swoją gotowość do kontynuowania patroli, a jako iż Noc Duchów owiana jest zabawą i hucznymi imprezami, patrole dziś pełnią wszyscy.

Po tym ogłoszeniu moja kanapka nie smakowała już tak dobrze, a żarty Bruna nie bawiły tak jak wcześniej. Wzdycham cicho i spoglądam ukradkiem na Padme, która wzrokiem szuka kogoś po sali.

Mój wzrok przypadkiem trafia na Jamesa, a on posyła mi jeden ze swoich promiennych uśmiechów. Syriusz, Peter i Remus siedzą plecami do mnie więc nie muszę obawiać się ciekawskich spojrzeń z ich strony.

Ciepło rozlewa się po moim ciele i od razu moje usta wyginają się w odpowiedzi. Tak bardzo cieszę się z tego, że James wrócił do mojego życia; jest moim bratem, nawet już nie przyjacielem. Tak przynajmniej wygląda w moich oczach.

Gdy niefartem trafiam na wzrok Lily, zaskakuje mnie on okropnie; rudowłosa patrzy na mnie z widoczną skruchą w oczach i gdy wyłapuje fakt bycia obserwowaną, stara się wysłać mi blady uśmiech.

— O, o! Adela, to jest dobre, słuchaj! — przerzucam swój wzrok na Scamandera, który siedzi z wywiniętymi nogami w każdą stronę świata czytając podręczną książkę o tytule Jak w 5 minut stać się najzabawniejszym czarodziejem świata? — Jak nazywa się byk, który schudł?

Mrużę oczy i posyłam znaczące spojrzenie Padme, która tylko wzrusza ramionami rozbawiona, po czym wrzuca kolejną grzankę do ust.

— Nie wiem, oświeć mnie.

— Skurczybyk! Dobre, nie?

Przez moją twarz przelatuje cień rozbawienia, niekoniecznie przez suchy dowcip Brunona; bardziej przez jego śmiech towarzyszący żartowi.

— A jak nazywa się kot złomiarza?

Pyta chłopak i nawet nie jest w stanie dokończyć w pełni zdania bo cały czerwony wybucha śmiechem, a zaraz za nim siedząca obok mnie Zabini. Ja trzymam się jeszcze, choć policzki bolą mnie niemiłosiernie.

— Jebany puszek!

Nie wytrzymuję i sama również parskam śmiechem gdy widzę jak łzy ściekają z policzków Scamandera, a pół naszego stołu rzuca nam zdezorientowane spojrzenia. Padme chichocze pod nosem starając się dokończyć śniadanie.

— Hej, Adelaide. Możemy porozmawiać?

Gdy słyszę ten głos uśmiech momentalnie znika mi z twarzy. Powoli, co najmniej jakbym chciała uniknąć tego momentu, obracam twarz w stronę mojego rozmówcy i w końcu spoglądam na wysokiego blondyna stojącego przede mną. Przełykam głośno ślinę i czuję jak dłonie zaczynają mi się pocić ze stresu.

Co za tragedia.

— Czego tutaj szukasz, laluś?

Słyszę warknięcie przyjaciółki za moimi plecami lecz mimo to nadal nie czuję się bezpieczniej niż chwilę wcześniej. Wzrok Reginalda jest stale wbity we mnie, a oczy ma pozbawione jakichkolwiek emocji; jakby wyprane z wszystkiego co w nich miał.

Przełykam ślinę i biorę głęboki oddech.

— Nie.

— Proszę, daj mi przeprosić i wyjaśnić, ja-

— Naprawdę chcesz żebym przekrzywił ci nos w drugą stronę, Cattermole?

Na melodyjny choć w tej chwili cierpki i wyniosły głos znajomego mi Ślizgona momentalnie obracam głowę w jego stronę. Stoi niedaleko mając nonszalancko włożone dłonie do kieszeni spodni. Blondyn wzdryga się, wszyscy doskonale wiemy dlaczego. Nie mógłby skoczyć na Blacka ze swoimi łapskami; Rosier i cała reszta nie daliby mu za to żyć. Za to Regulus może robić co tylko zechce i korzysta z tego dowoli.

— To nie twoja sprawa, Black.

— Chyba jednak moja jeśli po raz kolejny nie szanujesz jej odmowy.

Na całe szczęście w Wielkiej Sali panuje gwar na tyle ogromny, że nikogo nie zainteresowała na tę chwilę nasza mała sprzeczka. Moje płuca płoną żywym ogniem, a gardło cierpnie i zaciska się boleśnie do środka.

— Przepraszam, okej? Zrobiłem to po pijaku, nie myślałem racjonalnie. Adelaide, jesteś cudowną dziewczyną i ja...

Wzdrygam się na sam dźwięk jego głosu. Nie jestem w stanie patrzeć mu dłużej w oczy.

— Skończ — fuka wyraźnie zirytowana już Zabini. — Idź zatruwać powietrze gdzieś indziej i daj nam święty spokój.

Przez chwilę nasze spojrzenia z Blackiem się spotykają, a ja czuję się odrobinę spokojniejsza. Widzę w jego tęczówkach to samo co widziałam tamtej nocy. Choć może sobie wmawiam?

Tak czy siak, pomaga mi to przetrwać, więc tak długo jak działa, pozostaje prawdziwe.

— Dziękuję.

Mówię gdy blondyn odwraca się na pięcie z grymasem na twarzy i opuszcza nasze towarzystwo. Ślizgon tylko unosi nieznacznie kąciki ust do góry, co jak na Regulusa Blacka jest dosadnym uśmiechem.

— Mówiłem ci już coś na ten temat, Fauntleroy — rzuca niemal obojętnie, zmierzając już powoli w kierunku wyjścia. — Widzimy się na patrolu.

Gdy odchodzi, jego chód jest o wiele luźniejszy niż zazwyczaj, a ja pozwalam sobie odprowadzić go wzrokiem aż do drzwi. Po chwili wracam do rozmowy jakby nigdy nic, starając się ignorować oburzone spojrzenie ze strony Bruna.

Nie jestem na siłach, aby mu to wszystko tłumaczyć.

Regulus Black wprawia mnie w dziwne poczucie bezpieczeństwa; dzięki niemu, mogę swobodnie odetchnąć z ulgą i wziąć świeży, pełny oddech, gdy jeszcze moment wcześniej dusiłam się trującym dymem.

Mimo wszystko wciąż czuję się z tym wszystkim źle. Próbuję ułożyć to sobie w głowie tak aby przestało mnie to męczyć, ale za każdym razem jakiś element nie pasuje do pozostałych.

Niesamowicie ciężko jest mi pozwolić dopuścić do siebie fakt, że tym elementem mogę być ja.

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top