ROZDZIAŁ JEDENASTY

xi.❝Dla Małej Królowej❝.

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

WYCHODZĄC ZE ZNAJOMEGO POCIĄGU GŁOŚNO ŚMIEJĘ SIĘ RAZEM Z JAMESEM, który zdążył już jakiś czas temu zdjąć swoje marne przebranie Świętego Mikołaja. Gdy tylko moje nogi dotykają podłoża na peronie, zaczynam intensywnie szukać wzrokiem moich rodziców wśród tłumu innych czarodziejów.

Jest to całkiem trudne zważywszy na kolosalną ilość ludzi wokół mnie.

Po paru minutach jednak w końcu ich odnajduję. Odwracam się prędko do przyjaciół stojących za mną i uśmiecham się do nich szeroko i szczerze.

— Wesołych świąt! — rzucam życzliwie ściskając się jeszcze szybko z Padme, a reszta chórem odpowiada mi to samo. Wymieniam z nimi parę spojrzeń i macham im na pożegnanie.

Nogi same niosą mnie w kierunku moich rodzicieli, a gdy znajduję się w końcu obok niemal od razu wpadam w ramiona mojego ojca. Nie przeszkadza mi fakt, że stojąca obok niego Fiona posyła mi pełne zażenowania spojrzenie. Zupełnie ignoruję również stojącego obok niej Gideona, z nadzieją, że może gdy się odwrócę już go tutaj nie będzie.

Jest. Niestety dalej jest. Stoi tak jak stał.

Szkoda.

Mimo pełnej świadomości tego, że moi rodzice zawsze mieli skłonności do faworyzowania Fiony, dalej przecież za nimi tęskniłam. Z czasem po prostu przyzwyczaiłam się do tego stanu rzeczy i go zaakceptowałam.

Nie sprawiło to przecież, że przestałam być ich dzieckiem.

To przecież dalej moi rodzice. Ludzie, którzy dali mi życie i mnie wychowali.

— Adelaide!

Przyjemny głos ojca wybudza mnie z krótkiego zamyślenia. Jego chude, długie ramiona obejmują mnie w uścisku, a ja wdycham znajomy zapach jego perfum.

— Cześć, tato. Tęskniłam.

Mówię zanim się odsunę, a następnie przytulam mamę, która głaszcze mnie delikatnie po włosach. Jej płaszcz przyjemnie łaskocze mój policzek.

— Dobrze cię widzieć, córeczko.

Ciepły ton Elizy pozwala mi zapomnieć na chwilę o wszystkim wokół.

— Ciebie też, mamo — odpowiadam od razu, powoli się od niej odsuwając.

Bez słowa łapię ojca za ramię, czekając aż na znak wszyscy deportujemy się przed nasz rodzinny dom.

W głowie pojawia mi się nagle masa wątpliwości. Przecież gdyby Aegon był w domu, przyszedłby z ojcem i matką na peron.

Chyba mi słabo. Nie mogę o tym myśleć.

Czuję gwałtowny zryw i szarpnięcie, obraz wiruje mi przed oczami, a w uszach słyszę tylko charakterystyczny świst towarzyszący deportacji. Zaciskam powieki najmocniej jak potrafię, czekając aż pod nogami poczuję twardy grunt.

Przynajmniej już nie wymiotuję. Kiedyś każda moja deportacja kończyła się wymiotami.

Nie należy to do moich najprzyjemniejszych wspomnień.

W końcu czuję, że mam pełną kontrolę nad moim ciałem. Powoli uchylam powieki, a przed oczami mam już mój dom.

Uśmiecham się mimowolnie na ten widok.

Lubię to miejsce. Może nie jesteśmy idealną rodziną, ale nie jest też źle. Jest przeciętnie, a to przecież nic złego.

Duża, jasna posiadłość, która znajduje się przede mną cała obsypana jest białym puchem, a ozdoby wiszą na każdym jej rogu. Moja mama ma niezdrowego świra na punkcie świąt Bożego Narodzenia.

Powiedziałabym nawet, że w sumie to na punkcie ozdób.

Ojciec żwawym krokiem rusza w stronę drzwi wejściowych, a ja nawet nie wyłapuję momentu w którym zaczynam iść za nim. Nogi same prowadzą mnie w kierunku białych, dużych drzwi z ogromnym wiankiem bożonarodzeniowym wiszącym na ich powierzchni.

Gdy tylko znajduję się w środku zaciągam się dobrze znanym mi zapachem charakterystycznym dla tego miejsca. Woń kawy i pergaminu dociera do moich nozdrzy, a ja momentalnie się rozluźniam.

Jestem w domu.

Ściągam płaszcz i buty nie wsłuchując się szczególnie w rozmowy toczące się w tle. Z torbą na ramieniu wchodzę do salonu, tak w zasadzie to tylko po to, aby zobaczyć czy rodzice zdecydowali się ubrać już choinkę.

Zamiast choinki moim oczom ukazuje się mój brat.

Mój malutki braciszek. Najbardziej nieznośny nastolatek w całym Hogwarcie. Nawet wliczając huncwotów.

— Serio? Tyle czasu się nie widzieliśmy, a ty nawet mnie nie przytulisz?

Łzy stają mi w oczach i nawet nie staram się ich kontrolować, gdy słyszę głos należący do Aegona. Puszczam torbę z hukiem na drewnianą podłogę i wtulam się w wyższego ode mnie chłopaka. Obejmuję go ramionami tak mocno, jakby miał mi za chwilę uciec.

Ślizgon śmieje się tylko pod nosem,pocierając moje ramiona w czasie w którym ja cicho chlipię w jego ramię.

Robię się stara i emocjonalna.

— I to ja tu niby jestem młodszy?

Parskam śmiechem na jego słowa i odsuwam się delikatnie. Oboje szczerzymy się do siebie. Dłońmi staram się wytrzeć załzawione oczy tak, aby nie rozmazać do reszty mojego makijażu.

Tak jak to powtarza Padme - w każdym momencie swojego życia powinno się wyglądać świetnie, gdyż nigdy nie wiesz co spotka cię za sekundę.

— Młodszy i głupszy — prycham żartobliwie w odpowiedzi, a brunet roztrzepuje mi włosy w każdą możliwą stronę. — I w dodatku upośledzony.

— Też za tobą tęskniłem, wielka Ad.

Przewracam oczami na dźwięk przezwiska, które Aegon wymyślił mi jeszcze jak byliśmy mali. Powstało głównie przez to, że cały czas wypominałam fakt, że jestem od niego starsza o rok.

Musiałam zaznaczyć dominację.

Dopiero teraz mogę przyjrzeć się bratu dokładniej. Włosy sporo mu urosły i nawet trochę ściemniały, skórę ma bladszą niż zazwyczaj. Sporo też schudł. Jedynie oczy ma identyczne, tak samo błyszczące i niebieskie jak zawsze.

W końcu zgarniam brata za łokieć w stronę wyjścia i przy okazji podnoszę moją torbę z podłogi.

— Mam ci tyle do opowiedzenia — mówię gdy razem zmierzamy na wyższe piętro po schodach. Aegon tylko chichocze pod nosem, a w niedługim czasie dostajemy się do mojego pokoju.

Siedząc na łóżku i opowiadając brunetowi to co działo się przez ostatnie cztery miesiące, czuję wreszcie upragniony spokój, którego tak nieudolnie szukałam przez te wszystkie tygodnie.

•••

Czuję jak ktoś gwałtownie szarpie mnie za ramię i w mojej głowie momentalnie pojawia się żądza mordu. Pierwszy dzień wolnego, a mi nie jest dane nawet porządnie się wyspać.

Co za patologia.

— Wstawaj, leniu! Jest trzynasta!

Momentalnie podrywam się do siadu i otwieram szeroko oczy. Aegon, który jest sprawcą całego zamieszania, stoi przede mną w swojej piżamie w małe, zielone króliczki i opiera się luźno o drewnianą ramę mojego łóżka.

A ja cierpię i konam.

— Mama kazała mi cię obudzić — mówi chłopak, a ja przecieram twarz i staram się jakoś rozbudzić. — Wszyscy zjeżdżają się w okolicach siedemnastej.

Przytakuję i łapię za szklankę wody, która stoi na szafce nocnej. Upijam z niej pare łyków, a Aeg nadal papla coś pod nosem.

— Ten Prewett jest w porządku ale i tak najbardziej nie mogę się doczekać aż poznasz bliżej wuja Harvey'a. Ten facet jest genialny.

Przytakuję w odpowiedzi i wstaję z łóżka, po czym kieruję się powoli do wyjścia z mojego pokoju. Aegon rusza za mną i na moje nieszczęście dalej papla.

Czy on ma gdzieś wyłącznik? Myślałam, że tęskniłam ale jednak zmieniłam zdanie.

Wchodzę do kuchni, a w niej zauważam mamę w brudnym od mąki fartuchu robiącą coś przy blacie i ojca wypełniającego jakiś gruby plik dokumentów przy stole. W tle unosi się luźna rozmowa bez żadnego konkretnego tematu.

— Dzień dobry.

Mówię przeciągając się. Domownicy odpowiadają mi chórem spoglądając na mnie uważnie.

— Skarbie, na stole leżą przesyłki do ciebie.

Przytakuję wdzięcznie i zaganiam Aegona do pomocy z przeniesieniem tego wszystkiego na górę do mojego pokoju. Trochę tego jest.

Początkowo próbuję wygonić go z mojej jamy zła na czas otwierania podarków od przyjaciół jednak brunet uparcie w nim zostaje. Odpuszczam w końcu i zaczynam odpakowywać pierwszą paczkę.

Rzucam bratu tylko co jakiś czas zirytowane spojrzenie. Ten nic sobie z tego szczególnie nie robi.

Widzę wpierw śliczne, czerwone pudełko, a gdy je otwieram na wierzchu leży mały liścik pod którego spodem znajduje się złoty naszyjnik z małym półksiężycem, idealnie dopasowany do moich kolczyków. Nie muszę nawet czytać notatki aby wiedzieć, że jest to prezent od Jamesa.

W kolejnej, fioletowej i sporej kopercie znajduję masę lubianych przeze mnie słodyczy i przekąsek. Od razu domyślam się od kogo są. Nie jest to szczególnie trudna zagadka.

Tylko z jedną osobą chodzę przecież na koneserską konsumpcję smakołyków co jakiś czas.

Następny prezent to ciepły, niebieski koc i grube, wełniane skarpetki od Padme, z krótką notką:

Abyś więcej nie narzekała na zimno. xxPad

W brązowym papierze zaś zapakowana jest spora książka, konkretnie mugolski romans. Tylko jedna osoba wie jak bardzo się w nich lubuję, więc nie trudno zgadnąć mi od kogo ona jest. Po otwarciu egzemplarza na pierwszej stronie widzę starannie napisane pochyłą czcionką: Dla Adeli od Lunatyka z małym, niezgrabnym serduszkiem narysowanym z boku.

Zaraz się rozpłynę.

Kolejna jest prostokątna, szara paczuszka wewnątrz ktorej znajduje się ciemna, drewniana i ozdobna ramka. Zdjęcie w jej środku jest jednym z moich ulubionych: ja i Syriusz stoimy nad brzegiem Czarnego Jeziora oboje obejmując się i szczerząc do obiektywu. Nagle zdjęcie zmienia się na fotografię przedstawiającą mnie i Huncwotów bezpośrednio po napisaniu wszystkich SUMów.

Remus trochę pomógł mi zaczarować tę ramkę, ale większość zrobiłem sam, przysięgam! Mam nadzieję, że Ci się podoba, bąblu.

Twój najlepszy przyjaciel pod słońcem,
Łapa

Oczywiście nie mogło również zabraknąć prezentu od Brunona. Ja sama sprezentowałam mu jeszcze przed wyjazdem przypinkę z narysowanym krokodylem, gdyż jest to nasza mała tradycja. Ja rysowałam zwierzątka, a Scamander później przypinał je na swoją torbę.

Ma ich już teraz sześć.

Odpakowuję małe zawiniątko, a malutki pluszak który z niego wyjmuje jak na zawołanie powiększa się do niemal ludzkich rozmiarów.

Wielki, pluszowy pingwin spogląda na mnie swoimi wielkimi oczami.

Rozumiem aluzję. Na pierwszej przypince narysowałam mu właśnie to zwierzę.

Parskam sentymentalnie pod nosem i sięgam po ostatni ze wszystkich podarków. Skończyła mi się lista potencjalnych osób, które mogły wysłać mi świąteczny prezent, dlatego też z wigorem i wyrwą rozrywam ciemny, ozdobny papier.

Ciekawość zżera mnie od środka.

Oczy błyszczą mi na widok nowiutkiego teleskopu i zestawu ołówków. Chwytam w dłonie i rozwijam złożony na pół pergamin aby móc odczytać jego drobną treść.

Może dzięki temu uda Ci się ujrzeć prawdziwego mnie.

Dla Małej Królowej od Małego Króla,
R.A.B.

Nie wiem nawet kiedy rozczulony uśmiech pojawia się na moich ustach, a palce przesuwają po schludnie zapisanych, pochyłych literach.

Mała Królowa.

Znikąd Aegon wyrywa mi gwałtownie kartkę z ręki, a przez fakt, że jest ode mnie dużo wyższy i silniejszy marnie idzie mi odzyskiwanie jej. W końcu się poddaję i opadam na łóżko zrezygnowana.

A niech czyta. Jak się domyśli to wyczyszczę mu pamięć i zamknę w składziku pod schodami.

— Oho, kim jest tajemniczy R.A.B?

Biorę głęboki wdech i korzystając z chwili nieuwagi tego kompletnego idioty zabieram mu moją własność. Ten tylko szczerzy się dalej jak głupi do sera i zakłada ręce na piersi, oczekując z mojej strony jakiejś odpowiedzi.

To sobie poczeka, dureń.

— Nie twoja sprawa — fukam zirytowana, a Aegon kręci głową rozbawiony. Chłopak opada plecami na materac mojego łóżka, a ja mam coraz większą ochotę wyrzucić go przez okno.

Szybciej umrę niż przyznam się komukolwiek, że ja i Regulus Black wymieniliśmy się prezentami. To nasza słodka tajemnica, która nigdy nie ujrzy światła dziennego.

Przynajmniej taką mam nadzieję.

•••

Stojąc na dole w obcisłej, ciemnobrązowej sukience do kostek, czuję ekscytacje jakiej dawno nie było dane mi zaznać. Jest naprawdę dobrze. Wręcz świetnie.

Dawno nie czułam takiego wewnętrznego spokoju jak dziś.

— Babciu! Dziadku!

Wykrzykuję radośnie widząc znajome twarze na końcu korytarza.

Moja cudowna babcia – Dorothy Fauntleroy, jest kobietą z niebywałą klasą i umiejętnością poradzenia sobie w niemal każdej życiowej sytuacji, zaś Edgar Fauntleroy, mój dziadek – dosłownie człowiekiem orkiestrą. Uwielbiam ich oboje całym moim sercem i odwiedzam zawsze kiedy mam tylko do tego okazję.

Ciemnorude włosy Dorothy spływają kaskadami po jej butelkowozielonej, długiej sukni, a usta pomalowane winną szminką wygięte są w szczerym i pełnym miłości uśmiechu.

Wpadając w jej objęcia czuję się w końcu w zupełności jak w domu. Nie potrzeba mi już nic więcej, na dobrą sprawę kiedyś nawet myślałam nad przeprowadzką do dziadków na stałe.

To były czasy największych konfliktów z Fioną. Choć  mieszkaniem z dziadkami dalej bym nie pogardziła.

Edgar stojąc opiera się luźno o drewnianą, ozdobną laskę, która definitywnie służy mu tylko do ozdoby, bo nogi i ręce sprawne ma dalej niemal jak sportowiec. Ubrany jest w odświętną, zieloną szatę pasującą do ubrania babci, a jego posiwiała już broda wydaję mi się trochę bardziej siwa niż ostatnio. Ale to tylko moje przypuszczenia, nic więcej.

Ściskam go najmocniej jak tylko potrafię, a on brechta się pod nosem głaszcząc mnie czule w tym samym czasie po plecach.

— Moja malutka Adelka... Stęskniliśmy się za tobą. Bardzo.

Jego ciepły głos wybrzmiewa w moich uszach jak najpiękniejsza melodia. Wtulam się mocniej chcąc wykorzystać ten moment jak najbardziej.

— Ja za wami też, dziadziu.

— Aegon, Fiona! Jakżeście wyrośli, chodźcie no tutaj!

W korytarzu zaczyna robić się zbyt duży tłum, więc prędko przeciskam się do jadalni, aby usiąść już przy stole. Daję dziadkom i rodzeństwu odrobinę prywatności na jaką mimo wszystko zasługują.

W pomieszczeniu już jednak ktoś siedzi. Przy drewnianym meblu spoczywa i rozmawia dwójka młodych ludzi, których tożsamość bez trudu odgaduję.

Wuj Harvey i jego żona wyglądają dokładnie tak samo jak zapamiętałam ich z ostatniego, pamiętnego przyjęcia. Nie musnął ich ani trochę ślad czasu, oboje prawie w ogóle się nie zestarzali.

Jak dobrze mieć te geny.

— Dzień dobry — rzucam grzecznie, a małżeństwo od razu jednakowo obraca głowy w moją stronę. Na twarzy blondwłosej kobiety pojawia się szeroki uśmiech.

Jest niesamowicie przepiękna. Serio.

— Witaj, Adelaide. Nie miałyśmy okazji się poznać ale wiele o tobie słyszałam. Jestem Penelope.

Kobieta wyciąga w moją stronę swoją bladą, drobną rękę, a ja przyjaźnie ją ściskam. Zaproszona gestem dłoni siadam na miejscu zaraz obok niej.

Wyglądają jak para z jakiejś bajki. Penelope ma na sobie stonowaną, ciemnofioletową sukienkę, a Harvey idealnie skrojony i dopasowany do stroju swojej żony garnitur.

— Chciałam wam podziękować za wyciągnięcie Aegona z tego całego bagna. Nawet nie chcę myśleć o tym, co by było, gdyby go nie wypuścili, ja...

— Spokojnie — od razu odpowiada blondynka łapiąc mnie za dłoń którą opieram na powierzchni stołu. Harvey lekko przytakuje i uśmiecha się pokrzepiająco w moją stronę. — Aegon to złoty chłopak, nie mogliśmy go przecież tak zwyczajnie zostawić.

Wszyscy powoli zaczynają się zbierać w jadalni, a ja słyszę tylko pojedyncze strzępki rozmów. Powoli się wyłączam.

Nie mam siły na kolejną polityczną albo światopoglądową dyskusję.

— Oh, Gideon Prewett? W młodości chodziłem z twoim wujem na ryby, niesamowite! Jaki ten świat mały, doprawdy. Pozdrów ode mnie serdecznie Charlesa, musimy się koniecznie spotkać!

Prycham pod nosem widząc jak dziadek próbuje nieustannie zagadywać do chłopaka Fiony. Wszyscy siadają przy stole, a ja daje sobie na chwilę odpłynąć w świat myśli.

Podczas kolacji łapię dobry kontakt z małżeństwem Burke, którzy od razu każą mówić mi do siebie na ty. Aegon rzuca jak zwykle swoimi głupimi komentarzami i żartami, a my wszyscy zachowujemy się tak, jakby wcale jeszcze pare dni temu nie przebywał w areszcie.

W Azkabanie. Oskarżony o morderstwo.

W końcu dochodzi jednak godzina dziewiąta, a ja podrywam się ze swojego miejsca, za mną Aegon.

To dziwny ale odruch wykonany w całości z przyzwyczajenia.

Od zawsze jako młodzież zwijaliśmy się od stołu wcześniej, działało to jako taka niezapisana zasada. Zwyczajnie udawaliśmy się na górę, a dorośli zostawali przy stole jeszcze przez chwilę.

Gdy razem z bratem znajdujemy się już na górnym korytarzu, każę poczekać mu drobny moment przed moim pokojem.

Wychodzę z drobnym prezentem, a w jego rękach zauważam małego, pluszowego misia z wielką kokardką przewiązaną na szyi.

— Nie miałem czasu na kupienie czegoś bardziej przemyślanego, tak właściwie, to wymknąłem się do sklepu. To było trochę nielegalne. Nie żałuję jakby co.

Uśmiech sam mimowolnie wpływa mi na usta. Wpycham mu w dłonie pudełko z nowiutkimi, skórzanymi ochraniaczami do gry i ściskam mocno.

Pomyślał o mnie nawet wtedy, kiedy siedział w areszcie. A ja podważałam stałe jego niewinność. Czuję się podle.

Aegon odsuwa się ode mnie i zmierza do swojego pokoju, a Fiona razem z rudowłosym chłopakiem przechodzą bez słowa obok mnie. Wzdycham próbując zebrać się na odwagę. Jak nie teraz to nigdy.

— Fiona, zaczekaj!

Rudowłosa zatrzymuje się gwałtownie na dźwięk mojego głosu, obracając na pięcie w moją stronę. Dziewczyna skanuje mnie pytającym spojrzeniem, a ja biorę szybki ale głęboki oddech. No dawaj, Adelaide. Jedziesz.

— Możemy porozmawiać?

Krukonka rzuca Prewettowi znaczące spojrzenie, a on oblatuje mnie wzrokiem i znika w przestrzeni ciemnego korytarza. Moje wnętrzności zaciskają się w jeden wielki supeł.

Siostra staje naprzeciwko mnie z dłońmi opartymi na swoich kształtnych biodrach, a ja przywołuję różdżką prezent. W akompaniamencie ciszy wystawiam pakunek w jej stronę czekając na jej jakąkolwiek reakcję.

— Wesołych świąt, Fiona.

Rzucam cicho i nieśmiało, a na twarzy dziewczyny pojawia się spore zdziwienie. Chwyta ona obiema rękami za pudełko i powoli je otwiera, a po chwili trzyma już swój nowy wisiorek pomiędzy szczupłymi palcami.

Nie chcąc jej dłużej przeszkadzać, będąc świadomą tego, że nie wpadniemy sobie nagle w ramiona, odwracam się i powolnym krokiem zmierzam w stronę mojego pokoju. Gdy już prawie łapię za klamkę przymocowaną do drewnianych drzwi, słyszę za sobą cichutkie nawoływanie.

— Adelaide?

Na dźwięk mojego imienia odwracam głowę w stronę rudowłosej, a ta wpatruje się we mnie jak wół w malowane wrota. Dreszcze stresu przechodzą mi po karku. Przełykam ślinę w oczekiwaniu na dalszą część jej wypowiedzi.

— Dziękuję. Jest piękny.

Kiwam głową w geście niemego nie ma za co. Fiona zakłada wolny pęk swoich ciemnorudych włosów za ucho i pierwszy raz widzę, że jest zestresowana czymś co dotyczy mnie.

— Ale ja nie mam nic dla ciebie, ja...

— W porządku, ja nic nie oczekiwałam.

Przerywam jej od razu z delikatnym uśmiechem, a ona zaciska malinowe usta w prostą linię. Odwracam się i znikam w ciemnościach swojej oazy.

Wzdycham głośno gdy bezwiednie opadam na materac i wpatruję się tępo w biały sufit. Czuję się co najmniej dziwnie.

To była moja pierwsza normalna rozmowa z Fioną od wielu długich lat.

•••

Leżę zawinięta w jasnej pościeli starając się bezskutecznie usnąć, lecz mój wzrok sam kieruje się na otwarty już podarunek leżący na parapecie przy moim łóżku. Wzdycham bezsilnie i podążam za pokusą. Wstaję.

Rozkładam sprawnie nowy teleskop i czuję się przy tym znów jak małe, ciekawe świata dziecko. Ekscytacja rozsadza mnie od środka nawet mimo początkowego zniechęcenia przez ogromną ilość różnych śrubek i pokręteł.

Gdy w końcu otwieram okno i zaglądam w niebo z moich ust wychodzi ciche westchnienie. Jest cudownie.

Czuję się niemal jak w momencie w którym pierwszy raz świadomie spojrzałam w gwiazdy z wieloma pytaniami, poszukując odpowiedzi. Ten sam dreszcz podniecenia przechodzi po moim karku i ta sama euforia gra mi w uszach przepiękną melodię.

Mogę przyjrzeć się każdej gwieździe dokładnie, jak na wyciągnięcie ręki. Uczucie błogości obejmuje prędko mnie całą, a ja się mu w pełni oddaję.

Nie zauważam nawet kiedy moje oczy odszukują gwiazdę Regulusa i się na niej zatrzymują.

Jest doprawdy piękna.

Całą noc spędzam na przyglądaniu się przeróżnym ciałom niebieskim, chociaż mój ciekawski wzrok coraz częściej ucieka do tej jednej, zakazanej.

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top