ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
x.❝Co ty ze mną robisz, Fauntleroy?❝
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
ŚWIĘTA ZBLIŻAJĄ SIĘ NIEUBŁAGANIE, a grudniowa pogoda daje nam wszystkim solidnie w kość. Śnieg przyjemnie chrupie mi pod ciężkimi butami, a lekkie promienie zimowego słońca padają na moją zmarznięta od chłodu twarz.
Lubię zimę. Ma w sobie coś czego nie ma żadna inna pora roku. Sprawia, że czuję się lepiej niż zazwyczaj, a to całkiem spore osiągnięcie.
Przez to również zimowe wyjścia do Hogsmeade od zawsze były i są moimi ulubionymi, rzadko więc zdarza się, abym którekolwiek opuściła. Uwielbiam kupywać bliskim prezenty w okolicznych sklepikach i pić gorącą czekoladę w Herbaciarni pani Puddifoot.
Chociaż im bliżej lutego, tym jest tam gorzej. Na całe szczęście nie jest to jedyne miejsce w którym można tam zdobyć słodkie napoje.
Wszakże dlatego też wchodzę właśnie teraz do pierwszego z rzędu różnorakich sklepów. Robię to całkowicie sama, gdyż chcę aby prezenty były dla moich bliskich całkowitą niespodzianką.
Miły, starszy sprzedawca z wąsem kiwa mi głową na przywitanie, na co życzliwie odpowiadam. Zabieram się prędko za poszukiwania rzeczy, które spodobają się mojej rodzinie i przyjaciołom. I przy okazji będą dla nich w miarę użyteczne.
Po pewnym czasie szwendania się pomiędzy alejkami z wszelakim asortymentem udało mi się znaleźć mugolskie, ozdobne pióro, które zdecydowałam się sprezentować mojemu ojcu. Zwykł on narzekać na brudzący wszystko atrament, więc powinien się z tego ucieszyć. Ładne i użyteczne.
Swoją drogą, nie wiem dlaczego nie piszemy czymś takim w szkole. Nie zliczę ile nerwów kosztowało mnie użeranie się z atramentem, nawet z dyspozycją czarów.
Oprócz tego, kupuję mu jeszcze jakąś w miarę krótką książkę na dziale literatury klasycznej. Ten gatunek mój ojciec lubi najbardziej, wszystkie półki w jego gabinecie wypełnione są właśnie nimi.
Mam tylko nadzieję, że nie kupiłam tytułu, który już posiada.
Dla mamy udaje mi się odnaleźć piękne, plecione, kolorowe bransoletki zdobione różnymi naturalnymi kamieniami. Moja matka od dawien dawna uwielbia wszelkie barwne błyskotki i choć od lat zajmuje dość poważną posadę w Ministerstwie Magii, nigdy ich sobie nie odmawia.
Ważne jest mieć w życiu priorytety, prawda?
Oprócz tego, wśród regałów z kryminałami wyłapuję parę ciekawych tytułów dla Lunatyka. Dodatkowo dorzucam też do koszyka drewniane zakładki, gdyż Lupin notorycznie gubi swoje papierowe.
Być może te posłużą mu na nieco dłużej.
W następnym sklepie, tym razem z biżuterią, znajduję srebrne, ozdobne sygnety, które od razu przypominają mi o Syriuszu. Nie zastanawiam się nawet zbytnio nad ich zakupem, to oczywisty strzał w dziesiątkę.
Black to chodząca sroka, gdyby tylko mógł obkleiłby się calutki diamentami.
Z palącego poczucia obowiązku, które ciąży na moim sercu kupuję też mały, złoty wisiorek ze sporym, czerwonym awenturynem. Fiona uwielbia czerwony ale nosi go bardzo rzadko, bo gryzie się on z jej ciemnorudymi włosami.
Przynajmniej tak zapamiętałam.
Wzdycham sama do siebie, gdy moje nogi same kierują mnie w stronę sklepu sportowego. James uwielbia quidditcha, Padme również. To właśnie powód dla którego obojgu kupiłam na tegoroczne święta zestawy do czyszczenia mioteł, a Zabini dodatkowo opaskę na włosy w kolorach naszego domu.
Często narzeka, że loki wypadają jej z upięcia w trakcie rozgrywki. Przyda jej się.
Nabyłam również nowe ochraniacze z nadzieją, że będę mogła wręczyć je Aegonowi.
Nie jest to coś wielkiego, ale jestem pewna, że Aeg się ucieszy.
To czy zastam go w domu dalej jest dla mnie jedną, wielką niewiadomą. Ostatnia rozprawa ma odbyć się dwudziestego drugiego grudnia, a ja następnego dnia - dwudziestego trzeciego, rankiem, będę w domu.
Z Peterem jest bardzo łatwo, wręcz banalnie – kupuję mu całą torbę słodyczy w Miodowym Królestwie. Najwięcej jest tam żelek jabłkowych, bo je chłopak lubi najbardziej. Koniecznie muszą być kwaśne.
To nieodłączny element naszych spotkań. Jeśli gdzieś jestem ja i Glizdek, to na sto procent gdzieś w kieszeni któreś z nas trzyma paczkę kwaśnych, jabłkowych żelek.
Zagwozdką jest dla mnie jednak Severus, który został mi na samym końcu.
Wszystko co wpada mi w ręce wydaje się być zbyt zwykle i pospolite. Zbyt przeciętne.
Snape ma w sobie coś, co nie pozwala mi sprezentować mu czegoś aż nadto zwyczajnego. To co mu dam musi być praktyczne, ale również mieć jakieś odwołanie co do jego osoby.
W końcu po długich poszukiwaniach znalazłam ciepły, czarny, wełniany sweter. Ekspedientka poinformowała mnie, że jest wykonany w pełni ręcznie. Nad piersią ma wyszytą małą, białą lilię, której nitki z których jest wykonana połyskują pod wpływem promieni światła.
Wydaję mi się pasować idealnie do całej czarnej szafy Seva.
Dodatkowo wygląda na bardzo porządny, więc biorąc pod uwagę jego wykonanie z pewnością posłuży mu długo.
Zmierzając wolno wioską w stronę zamku, zauważam kątem oka na wystawie księgarni pewną książkę, której okładka sprawia, że moje zagubione myśli zaczynają niebezpiecznie krążyć wokół jednej osoby.
Osoby, o której niekoniecznie mam ochotę teraz myśleć.
Baśnie Barda Beedle'a stoją spokojnie za szybą, oświetlone jasnym blaskiem zwisających z sufitu świec. W takiej scenerii ta lektura wygląda wręcz bosko. Niemal sakralnie.
W mojej głowie od razu pojawia się niezwykle durny pomysł, którego chcę się jak najszybciej z niej pozbyć. To głupota. Definitywna. Absolutna wręcz.
Przecież nie jesteśmy ze sobą tak blisko, aby obdarowywać się prezentami.
Tak w zasadzie to w ogóle nie jesteśmy blisko. Emocjonalnie dzieli nas spory kontynent.
Z drugiej strony jednakże, wiele razy zdążył mnie uratować, a ja ani razu nie zdążyłam mu się jeszcze za to odwdzięczyć.
Klnę cicho pod nosem w momencie gdy wychodzę ze sklepu razem z dźwiękiem dzwonka. Wraz z Baśniami Barda Beedle'a w mojej zmarzniętej dłoni.
Tylko śnieg jest świadkiem tego jak uśmiecham się szczerze pod nosem wpatrując się w piękną okładkę książki, którą trzymam w ręku.
•••
Przeżuwając sobie w spokoju moją dzisiejszą kolację, niekoniecznie spodziewałam się pytania, które zdążyło właśnie paść z ust Luizy Sanchez siedzącej przy naszym stole.
— Macie już partnera na Bal Bożonarodzeniowy?
Znajdująca się bezpośrednio obok mnie czarnowłosa przyjaciółka rzuca mi tylko krótkie, zrozumiałe spojrzenie, a Brunon ratuje nas od niezręcznej ciszy.
Bohater narodowy.
— Idę z moją Mary. Dość dziwnym byłoby gdybym poszedł z kimś innym, co nie?
Spojrzenie Francuzki od razu przerzuca się na nas, a ja zmęczona wzdycham pod nosem odsuwając jednym ruchem moje płatki nieco dalej. Straciłam cały apetyt.
— Nie mam partnera, nie wiem w ogóle czy tam pójdę.
— A ty, Padme?
Już chcę odpowiedzieć za Zabini nakreślając jasno naszą wspólną sytuację, jednak pani kapitan jest ode szybsza.
I to zdecydowanie.
— Tak właściwie to idę z Syriuszem Blackiem — rzuca pewnie dziewczyna odkładając swoją herbatę na drewniany blat stołu. Jestem dosłownie pewna, że moja szczęka leży właśnie na podłodze. — A ty, Luiza?
To się nie dzieje naprawdę. Padme? Z Łapą?
Z TYM IDIOTĄ? W sensie naszym, no ale dalej idiotą.
— Naprawdę idziesz z Blackiem? — dopytuje widocznie zszokowana blondynka, a Brunon posyła mi ukradkiem pytające spojrzenie wraz ze zmarszczonymi brwiami. Padme pewnie przytakuje, a ja mam ochotę wytargać ją za te jej kręcone kudły i dowiedzieć się o co tu chodzi. To jakiś żart? — Bez jaj, ale z ciebie farciara! Mnie zaprosił Silas Corner z siódmego roku, niby jest niczego sobie i w dodatku jest Krukonem, ale nie podoba mi się to, że kręci się wokół niego taka jedna świrnięta Gryfonka.
Posyłam znaczące spojrzenie w stronę Scamandera, a ten rozumie mnie bez słów. Chłopak chrząka całkiem naturalnie i wstaje ze swojego miejsca zostawiając na talerzu niedojedzoną kanapkę.
Oho, zaczyna się. Teatrzyk za trzy, dwa...
— Na gacie Merlina! Padme, całkowicie o tym zapomniałem ale profesor Flitwick kazał nam szybko przyjść do siebie przed kolacją! Na wszystkich czarnoksiężników, ależ wtopa!
...jeden.
Powstrzymuję się przed parsknięciem śmiechem. Marny z niego aktorzyna.
Szatyn momentalnie zawraca w kierunku drzwi, a ja zdecydowanie łapię Zabini za łokieć i gwałtownie porywam ją razem ze sobą w kierunku Bruna. Kiwam prędko na pożegnanie Luizie zanim cała nasza trójka zniknie za ogromnymi drzwiami Wielkiej Sali.
— Widzimy się później, Luiza!
Gdy znajdujemy się wystarczająco daleko puszczam rękę ciemnoskórej dziewczyny i zakładam obie ręce na piersi. Scamander robi to samo przez co wyglądamy trochę jak jacyś agenci z mugolskich filmów akcji.
A więc jest to pora na przesłuchanie.
— Okej, słuchajcie, Syriusz zaprosił mnie na ten bal ale ja się jeszcze na to nie zgodziłam. Znaczy, teraz to już w sumie tak jakby tak.
Razem z przyjacielem rzucamy sobie kolejne już dziś znaczące spojrzenia, a Padme wzdycha ciężko na ten widok.
— Chciałam jej dogryźć, zadowoleni? Miałam się was poradzić czy z nim iść ale nie wytrzymałam i bezsensownie chlapnęłam — rzuca lekko podenerwowana dziewczyna po czym opuszcza chude ramiona wzdłuż swojego ciała wzdychając przy tym bezsilnie.
Posyłam Scamanderowi kolejne spojrzenie. Chłopak mi przytakuje, rozumiemy się przy tym bez słów.
— Pilnuj tylko żebyś się nie upiła jak świnia. Na resztę macie moje pełne błogosławieństwo — oznajmia niemal uroczyście Puchon trzymając przy tym jedną dłoń w górze, a drugą na wprost na piersi. Padme i ja parskamy głośnym śmiechem widząc ten gest. Czarnowłosa uderza delikatnie szatyna w ramię. a ja trącam ją mocniej łokciem.
I nagle nachodzi mnie ciężka realizacja.
Boleśnie dociera do mnie fakt, że cały Bal Bożonarodzeniowy najprawdopodobniej spędzę samotnie siedząc w ciasnym rogu sali, sącząc bezsmakowy poncz i obserwując słodko-pierdzące, zakochane w sobie pary wokół mnie.
Brzmi całkiem okropnie.
•••
Mój kufer stoi już dokładnie zapakowany, a wszystkie prezenty leżą grzecznie poukładane pod łóżkiem. Staram się właśnie zapleść ostatni wolny pęk włosów mojej przyjaciółki w małego warkoczyka, aby następnie wpiąć go w wielkiego (powiedziałabym, że nawet ogromnego) koka na dole jej głowy. Wygląda przepięknie. Bosko. Fenomenalnie.
Jej czerwona, brokatowa sukienka idealnie dopasowuje się do jej kształtnego, niemal idealnego ciała, a odkryte, opalone plecy eksponują ciemną, gładką i błyszczącą skórę.
Padme Zabini jest zabójczo piękna. Każdy w tej szkole jest w stanie to przyznać.
Odkładam szczotkę na biurko i pozwalam dziewczynie wstać z miejsca aby mogła zobaczyć efekt finalny w lustrze. Odsuwam się nieznacznie aby jej w tym nie przeszkadzać.
— Adela, powinnaś zostać stylistką! Wyglądam obłędnie.
Uśmiecham się na jej ciepłe słowa i powoli zabieram się za rozplątywanie wałków na mojej głowie.
Mnie też czekało ogarnięcie samej siebie na ten przeklęty bal.
Moja sukienka nie jest nawet w połowie tak widowiskowa jak ta należąca do Zabini ale szczególnie na to nie narzekam. Lubię proste, zwykłe kroje, dlatego też na sobie mam długą, granatową sukienkę w małe, błyszczące gwiazdki. Jedynym fikuśnym elementem jest to, że z tyłu jest wiązana. Padme musiała mi przez to trochę pomóc jej zakładaniu.
Tak w zasadzie to nie trochę. Bardzo.
Nigdy nie czułam się jeszcze tak dobrze w swoim ciele jak dziś. Na twarzy mam kompletne wyżyny moich makijażowych umiejętności, a na stopach zwykłe, czarne sandałki na małym, bezpiecznym obcasie. Włosy opadają mi na odkryte ramiona, a w uszach mam astrologiczne kolczyki które dostałam od Jamesa na moje piętnaste urodziny.
Zmierzając do Wielkiej Sali powoli ponownie dopada mnie bolesna i niewygodna świadomość, że idę na ten cholerny bal sama. Samiutka jak palec.
Mimo, że zapewniłam Padme i Brunona z dobre dwieście, jak nie trzysta razy o tym, że czuję się z tym świetnie, teraz już sama nie wiem jak jest.
Docieram w końcu do celu, a niesamowite ozdoby oczarowują mnie na drobny moment. Sala wygląda niczym muśnięta mrozem, a nocne niebo ma na sobie więcej gwiazd niż zazwyczajowo. Sztuczne sople lodu zwisają z wielu parapetów i filarów, a srebrno-biały brokat znajduje się niemal wszędzie.
Rozglądając się po pomieszczeniu zauważam machającego do mnie Jamesa, który ma na sobie wyjściową szatę z wielką, pudrowo-rózową muchą.
Zaraz obok niego siedzi Lily w dopasowanej kolorystycznie sukience, trochę dalej Remus rozmawia z Dorcas i Marlene, a na samym końcu znajduje się Peter zajmujący się już ciastem czekoladowym i rozmową z kimś kogo trudno mi rozpoznać, gdyż siedzi tyłem do mnie.
— Cześć.
Witam się krótko siadając obok Pottera, na co ten uśmiecha się szeroko i szczerze w moją stronę. Remus, dziewczyny i nieznajomy typ siedzący obok Petera rzucają mi szybkie przywitanie, Glizdek zaś macha do mnie przez brak możliwości mówienia z zapchaną słodkościami buzią. Lily usilnie unika mojego wzroku przez co zaczynam robić się coraz bardziej niepewna co do mojej obecności wśród tego towarzystwa.
Wzdycham i pozwalam rozmowie jakoś płynąć.
Nie mija dużo czasu zanim na sali zjawia się również moja przyjaciółka wraz z dumnie kroczącym u jej boku Syriuszem, który dość zabawnie wygląda w wyjściowej szacie skomponowanej z jego ciężkimi butami, kolczykami i sygnetami. Gdy widzę wystający wisiorek, który dałam mu na urodziny, uśmiech sam wpływa na moje usta.
W końcu każdy podrywa się na parkiet, a ja zgodnie z moimi oczekiwaniami sączę (naprawdę wyjątkowo niesmaczny) poncz wypatrując z nudów kto z kim przyszedł, kto z kim tańczy i kto z kim rozmawia.
Moja starsza siostra dumnie prezentuje się w długiej, bordowej sukience i dopasowanych do niej długich rękawiczkach u boku sławnego Gideona Prewetta. Rozmawiają żywo z Arturem Weasleyem z mojego rocznika i Molly Prewett z siódmego roku. Oboje wyglądają skromnie i uroczo, tak jak to zawsze mają w zwyczaju.
Od kiedy pamiętam zwykle widywałam Artura z Molly. Są jak takie dwie rude papużki-nierozłączki.
Wyłapuję wzrokiem również Severusa siedzącego na drugim końcu sali, rozmawiającego zawzięcie o czymśz Evanem Rosierem i Elijahem Zabinim. W momencie gdy mój wzrok natrafia całkowicie przypadkiem na Regulusa idącego pod ramię z Alecto Carrow, nieświadomie robi mi się słabo. Nawet powiedziałabym, że niedobrze.
Ślizgonka wygląda nader olśniewająco. Jej platynowe, długie blond włosy upięte są dokładnie w wysokiego, ciasnego kucyka, a zielona, satynowa sukienka kręci się magicznie przy każdym najmniejszym jej ruchu.
Co do Blacka, to wygląda jak zwykle - perfekcyjnie, bez żadnej skazy. Jego szata wyjściowa jest cała w stonowanych, ciemnych kolorach, a ciemne loki niesfornie opadają mu na twarz, jednak wydaje się być to efektem zamierzonym. Na sporych dłoniach ma założony, bodajże rodowy sygnet, który dość mocno wyróżnia się wśród innej biżuterii którą nosi na palcach.
Zanim chłopak zorientuje się, że się mu bezczelnie przyglądam odwracam wzrok w całkowicie inną stronę i biorę łyk bezalkoholowego ponczu.
Mam pewne wątpliwości co do tego stwierdzenia.
Czuję mocny, nieprzyjemny ścisk w sercu. Wszyscy wokół mnie dobrze się bawią, a ja siedzę od dobrej godziny na swoim miejscu, samotnie.
Nawet Glizdek, największy introwertyk jakiego znam, znalazł sobie partnerkę do tańca. Wyglądają przesłodko kiwając się w rytm muzyki.
— Co taka ślicznotka robi sama na balu?
Wywołałam wilka z lasu, oho.
Zadzieram głowę do góry i napotykam czekoladowe, głębokie oczy, rudą czuprynę i zawadiacki uśmiech Fabiana Prewetta.
W duchu chce mi się śmiać. O co założył się z moją siostrą? Nie wierzę, żeby podszedł do mnie bez żadnego powodu czy zapłaty.
— Degustuje ten niebiański w smaku napój — odpowiadam krótko delikatnie spławiając rudego, ale chłopak się nie poddaje i bez pytania przysiada się do mnie przy stole.
— Nie uwierzę, że nikt cię tu nie zaprosił. Nie wmówisz mi tego.
— Bo tak nie było. Żaden z kandydatów najzwyczajniej w świecie nie był tym odpowiednim.
Brwi chłopaka unoszą się mocno do góry, a ja biorę następny łyk ponczu. Rudowłosy podwija rękawy swojej jasnej koszuli eksponując przy tym dość rozbudowane przedramiona.
— A czy ja będę odpowiednim kandydatem aby poprosić taką boską dziewczynę do tańca?
Prewett wyciąga delikatnie rękę w moim kierunku, a ja próbuję na szybko wymyślić w głowie jakąś logiczną i sensowną wymówkę.
Chociaż...
To tylko jeden taniec. Co się niby może stać?
Łapię więc niepewnie Fabiana za dłoń, a on wesoło i chętnie porywa mnie od razu na parkiet. Jest już trochę wstawiony ale w zupełności nie przeszkadza mi to w tym, aby świetnie się z nim bawić.
Wręcz dodaje mu to uroku.
Okazuje się nawet, że brat bliźniak chłopaka mojej siostry jest wyjątkowo dobrym tancerzem i jeszcze lepszym rozmówcą, bo spędzamy ze sobą zdecydowaną większość szkolnej imprezy rozmawiając o wszystkim i o niczym.
Kilka razy udaję mi się też zaciągnąć Severusa do tańca pomimo jego początkowej niechęci i buntu wobec jakiejkolwiek tanecznej interakcji.
Stopy nie przestają piekielnie piec, a zakwasy na całym ciele powoli dają o mi sobie znać. Jutro będę zdychać, nawet nie umierać. To pewne.
Mimo sprzyjających okoliczności do zabawy, zwijam się z balu o wiele szybciej niż cała reszta uczniów. Czuję jak alkohol buzuje w moich żyłach, a pot spływa nieprzyjemnie po czole razem z częścią mojego mocnego makijażu.
Trzymając moje szpilki w dłoniach boso przemierzam zimne korytarze Hogwartu kierując się lekko chwiejnym krokiem w stronę piwnicy.
Mówiłam, że ten poncz nie był bezalkoholowy.
W pewnym momencie znikąd zatrzymuje mnie znajomy męski głos. Słyszę go zza pleców, dlatego momentalnie przystaję.
— Jak się bawiłaś z Prewettem, co? Już znudził ci się mój skretyniały braciszek? Nie wiedziałem, że tak łatwo wskakujesz do łóżka idiotom.
Wzdycham ciężko zmęczona gdy obracając się natrafiam na kamienną twarz młodszego Blacka. Stoi on podoparty o jeden z kamiennych, wysokich filarów, zupełnie tak jak ma to w zwyczaju. Jego loki są jeszcze bardziej porozrzucane niż wcześniej, a koszula podwinięta do łokci i rozpięta o guzik za bardzo. Jego ciemna kamizelka ma parę odpiętych guzików, a krawat ledwo przypomina swój pierwowzór.
Regulus Black jest pijany. I to całkiem konkretnie.
— A ty? Przeleciałeś już tę dziwkę Carrow? — fukam wściekła rzucając buty z niemałym hukiem na podłogę. Podchodzę do Ślizgona już całkowicie rozjuszona przez jego słowa. Nie będzie mi zarzucał takich rzeczy, nie, kiedy na bal przychodzi z największą kurtyzaną Hogwartu. — Jeśli nie, to prędko zawracaj. Może jeszcze uchyli ci rąbka spódnicy.
Wyrzucam to z siebie tak jadowitym tonem, że dotąd nie wiedziałam, że jestem w stanie taki z siebie wydobyć. Gestykuluję wyraziście ciemnowłosemu przed samą twarzą, a ten zaciska mocno swoją zarysowaną szczękę widocznie zirytowany moją lekceważącą postawą.
Mówiąc szczerze, jestem lekko podpita, a to dodaje mi nieco odwagi. Normalnie pewnie odwróciłabym się i odeszła bez słowa, teraz jednak coś w środku każe mi zostać i walczyć.
Regulus gwałtownie i nieoczekiwanie łapie mnie swoją dużą dłonią za oba nadgarstki i nie wiem nawet kiedy przyciska mnie mocno do chłodnej ściany. Jego intensywne, zielone tęczówki wpatrują się prosto w moje oczy, a ja zaczynam powoli zapominać jak się oddycha. Jestem kompletnie wiotka, chłopak trzyma mnie niemal jak szmacianą lalkę.
Moja wściekłość zmienia się powoli w coś, czego nie umiem opisać. Moje uda przyciskają się do siebie starając się utrzymać mnie w miejscu.
Black zbliża się do mnie na tyle blisko, że nasze twarze dzieli dosłownie parę centymetrów. Czuję jego ciepły oddech na policzku i wdycham zapach alkoholu pomieszany z miętą. Głos grzęźnie mi w gardle, a mięśnie zaraz słabną. Kompletnie ulegam pod jego dotykiem, ma nade mną pełną kontrolę.
— Co ty ze mną robisz, Fauntleroy?
Chłopak pyta cicho z wyraźnie słyszalną chrypką w głosie, a przez moje ciało przechodzą elektryzujące dreszcze. Czuję gęsią skórkę na moim karku i ramionach. Jego nos ociera się o mój, a miękkie loki opadają na moje czoło i resztę twarzy.
Z czasem czuję, że statek o nazwie Adelaide Fauntleroy powoli tonie w oceanie o nazwie Regulus Black i nic co robię, aby go uratować, ani trochę nie działa.
Gwałtownie Ślizgon odsuwa się ode mnie i bez słowa odsuwa się sporo do tyłu.
Jego postawna sylwetka znika w ułamku sekundy w ciemnościach, a ja pozostaję na środku pustego korytarza z w pół otwartymi ustami i głową pełną przeróżnych, niekoniecznie dobrych myśli. Moja klatka unosi się szybko gdy próbuję uspokoić samą siebie po tym co właśnie się wydarzyło.
Jak ja teraz spojrzę Syriuszowi w oczy?
•••
Czekając na prędko szykującą się Padme łapię za Baśnie Barda Beedle'a i otwieram je na pierwszej, czystej stronie. Chwytam za pierwsze lepsze pióro i w prawym, dolnym rogu piszę dedykację – Dla Małego Króla od Adelaide.
Pakuję książkę w ozdobny, śliczny papier w żółte gwiazdki i zabieram też ze sobą mój prezent dla Severusa. Szybkim krokiem wymykam się do Sowiarnii w której nadaję i wysyłam podarki. Chcę aby dotarły do nich na święta.
Jak najszybciej, gdy tylko powracam, zabieram swój ciężki kufer i razem z Padme kieruję się wprost na peron. Pociąg powrotny na ferie zimowe niedługo odjeżdża, a ja zadeklarowałam swój powrót.
— Dzieńdoberek, Adelko! Cholibka, aleś ty wypiękniała ostatnio.
Odwracam się na dźwięk charakterystycznego, męskiego głosu i zauważam wysokiego, znajomego mi olbrzyma. Uśmiecham się promiennie w stronę Hagrida, który stoi wśród ludzi w swoim wielkim, brązowym płaszczu.
— Witaj, Hagridzie. Wesołych świąt! Ty też wyglądasz niczego sobie.
Rubeus uśmiecha się serdecznie w moją stronę i brechta się pod nosem jednocześnie łapiąc się dużą dłonią za brzuch. Odgarniam niesforny kosmyk włosów zza ucho i w tym samym momencie bardziej naciągam czapkę na czoło.
Zimno.
— Nawzajem, malutka. Pozdrów rodziców!
Olbrzym odpowiada przyjaźnie, a ja macham mu prędko i wsiadam do stojącego już na peronie pociągu. Znajduję w końcu przedział w którym siedzą już Huncwoci i Padme, która weszła tam prędzej niż ja.
Wszystko byłoby w należytym porządku gdyby nie James siedzący w pełnym stroju Świętego Mikołaja, razem ze sztuczną, długą, białą brodą.
Powstrzymuję w sobie parsknięcie i z (prawie) pełną powagą wchodzę do owego przedziału.
— Ho, ho, ho! Witam cię, dziewczynko! Czy byłaś może grzeczna w tym roku?
Mówi zmienionym, upodabniającym się do głosu staruszka Rogacz, wymachując intensywnie dłońmi, a siedzący obok niego Syriusz w rogach Renifera i czerwoną kulką na nosie nie wytrzymuje i parska głośnym śmiechem. Siedząca zaraz obok Blacka Zabini kręci tylko głową w zażenowaniu.
— Rudolfie, mój wierny kompanie, jak sądzisz? Adelaide zasługuje na rózgę w tym roku?
— Jak najbardziej, Papciu Mikołaju!
Chichoczę głośno pod nosem, a następnie wrzucam kufer z pomocą odrobiny magii na górne półki. Z materiałowej torby którą mam przewieszoną na ramieniu wyjmuję wcześniej kupione i zapakowane prezenty, które podaję Syriuszowi i Jamesowi. Oczywiście najpierw je powiększam, gdyż żeby zmieściły się do mojej małej torby musiałam rzucić na nie zaklęcie zmniejszające.
Zawsze jako jedyna dawałam przyjaciołom prezenty jeszcze przed świetami, sama nie wiem skąd mi się to wzięło. Wszyscy klasycznie wysyłali podarunki przez sowią pocztę, ja jednak lubiłam widzieć ich reakcję na własne oczy.
Sprawiała mi ona pewną satysfakcję. Wiedziałam wtedy, czy trafiłam z wyborem.
— No wykaż się, Święty Mikołaju.
Rzucam wesoło, a Potter momentalnie wchodzi ponownie w narzuconą rolę i zwraca się do Blacka zmodyfikowanym tonem.
— Drogi pomocniku, podaj mi pierwszy prezent — mówi wyniośle klepiąc się po klatce piersiowej, a Łapa przekazuje mu pierwszy z wielu pakunków.
— Oto prezent dla... Remusa! Chłopcze, czy byłeś grzeczny w tym roku?
Siadam spokojnie obok Lunatyka, a ten na głos swojego imienia momentalnie unosi się zza swojej lektury. Rumieni się uroczo i śmiejąc się pod nosem zawstydzony kiwa głową twierdząco.
Okularnik od razu podaje mu należący do niego prezent, a ten z ogromną delikatnością otwiera ozdobny papier. Remus łapie książki w swoje długie palce i przygląda się im z błyskiem zainteresowania w oku, a następnie ogląda ozdobne zakładki.
— Dziękuję, są cudowne. Jesteś genialna.
Kiwam głową zadowolona w ramach niemego nie ma za co, a Potter wywołuje już następną osobę.
— Glizdek! Ty byłeś grzeczny, nawet nie muszę cię pytać.
Prezent ekspresowo trafia w ręce Glizdogona, a ten rozrywa gwałtownie papier i otwiera prędko pudełko. Jego oczy aż świecą na widok ulubionych słodyczy.
Znam go jak własną kieszeń, dobrze wiedziałam co mu kupić.
— To moje ulubione! Dzięki, Ad.
Następne zawiniątko nie trafia w ręce Rogacza, lecz odzywa się Łapa, którego nos nagle zaczyna migać. Zakrywam usta dłonią aby nie parsknąć śmiechem.
— Oto więc jest prezent dla Jamesa Pottera! No, drogi Mikołaju, ty to zasługujesz na ogromną, długą rózgę!
— Rózgę, to ja ci mogę wsadzić w-
— Starczy! Nie potrzebuję wiedzieć gdzie!
Śmieję się na głos razem z Lunatykiem przez wymianę zdań pomiędzy Padme, Jamesem i Syriuszem. Podróbka Rudolfa niechętnie, ale w końcu oddaje podarek okularnikowi, a ten od razu otwiera swój prezent.
— Wystrzałowo! Moja błyskawica będzie się teraz błyszczeć jak psie jaja!
— Wypraszam sobie!
— Zamilcz, Rudolfie! Następny jest dla ciebie, nicponiu!
Gdy Syriusz otwiera małe pudełko w środku którego znajdują się ozdobne, srebrne sygnety, z jego ust wychodzi tylko ciche westchnięcie. W sekundę wkłada je na swoje palce i wystawia z wielkim uśmiechem rękę przed siebie.
— Adelka, od zawsze wiedziałem, że ty to masz niezły gust. Jak tylko wyjdziemy z pociągu to cię wyściskam, bąblu.
Prycham pod nosem, jednak w środku mnie rozlewa się przyjemne ciepło, które odczuwam za każdym razem gdy dzieje się coś przyjemnego. Potter w trakcie zabiera się za następny podarek.
Ta broda w sumie całkiem mu pasuje.
— Padme Zabini, czy byłaś grzeczna, Puchoneczko?
— Ja ci dam Puchoneczkę, Potter, to ci bokiem wyjdzie!
Brunetka chwyta mocno za prezent i wręcz wyrywa go z dłoń naszego Mikołaja. Chłopak śmieje się cicho, a moja przyjaciółka szybko lecz delikatnie otwiera swój pakunek i od razu przymierza swoją nowiutką opaskę. Jasne kolory idealnie kontrastują z jej ciemnymi włosami i karnacją.
Wygląda przepięknie.
Łapię z nią kontakt wzrokowy, a ta posyła mi czułego buziaka w powietrzu. Udaję, że go łapię i przyciskam zaciśniętą dłoń do mojej piersi.
Czuję się dobrze. Nawet bardzo. To rzadkośćz
Ale w mojej głowie nadal krąży nieustannie jedna, męcząca mnie myśl.
Czy zastam Aegona w domu?
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top